07 lipca 2025

Antoni zakochaj się


Pod ostatnim postem "Sentymenty i resentymenty" Pan Anonimowy czyli niezalogowany łaskaw był zamieścić taki oto komentarz:
Drodzy Nitagerze i Antoni Relski - czy jak tam się właściwie nazywasz.
Już jakiś czas temu chciałem umieścić ten wpis ( na pewno znacie "Lalkę").
Ignacy Rzecki mówi do Stacha Wokulskiego :
Stachu, Szuman mówi, że Tobie na gwałt potrzeba romansu.....
Myślę, że dotyczy to Was obu. Może niekoniecznie gwałt, ale romans tak. Powodzenia.
Z pozdrowieniem
Asmodeusz


Pozwoliłem sobie odpowiedzieć w następujący sposób:

- Na Twoją propozycję nie da się odpowiedzieć jednym zdaniem. Myślę, że temat wart posta i taki obiecuję powstanie. Póki co pozdrawiam

Jeżeli ktoś pomyślał, że odłożyłem sprawę ad acta to się grubo myli.
Prawie całą noc poświęciłem na rozważania związane z tematem. Nie z tego powodu, że komentarz mną wstrząsnął, ale dlatego, że w sąsiedniej miejscowości odbywało się święto wsi z koncertem do trzeciej nad ranem. Na koniec huknęły fajerwerki a więc  było głośno. Teraz jak jest święto to musi być głośno, a nawet bardzo głośno w myśl zasady wyrażonej przez Wojciecha Młynarskiego :
Ludzie to kupią , ludzie to kupią
Byle na chama, byle dużo, byle głupio.
Wbrew pozorom to bardzo uniwersalna zasada, stosowana obecnie nie tylko w przypadku wiejskich świąt. 
Wracajmy jednak do tematu.
Myśli moje biegły wokół następujących tematów:

- Czy zasługuję na taki romans ?
- Czy stać mnie na taki romans ?
- Czy najbliższa mi osoba podzieliłaby opinię Asmodeusza gdyby o niej wiedziała?
- I  na koniec, jak pogodzić ewentualne zdarzenie z moją naturą?

Łabędzie to piękne, duże ptaki znane z elegancji i wdzięku. Nie o elegancję mi jednak chodzi ale o to że są one monogamiczne. Łączą się w pary na całe życie i są bardzo opiekuńcze wobec swojego potomstwa. Czy taki jestem ? Taka jest moja natura? Tak czuję, ale  nie mnie oceniać.
Przewalałem argumenty z lewa na prawo, a potem w odwrotnej kolejności. Przed oczami przewalały mi się obrazy, slajdy z przeszłości i słowa, zdania, utwory. Trzeba powiedzieć że solidnie popracowałem koncepcyjnie tej bezsennej nocy. 
Trzeba przyznać, że Asmodeusz celnie trafił, bo bardzo lubię pozytywistów.
Nagle wpadła mi do głowy taka myśl:
- Zaraz, zaraz przecież Asmodeusz nie był pierwszy z taką diagnozą. Już w 2009 roku napisałem tekst związany z tematyka romansu. Przywołałem go z pamięci i odnalazłem w archiwum.
Oto on napisany na podstawie prawdziwych wydarzeń z pewnymi skrótami dla przejrzystości.
Tytuł nomen omen  - Diagnoza. Rzecz się dzieje  w wakacje 2009 roku.
Popołudniowe słońce w dalszym ciągu trzymało się mocno. Słupek termometru, pomimo cienia nadal wskazywał 28 C. Rozpieczony całodziennym upałem asfalt, nieprzyjemnie ustępował przed naporem butów. Miałem uczucie, iż za chwilę stracę równowagę i zwalę się w półpłynną czarną otchłań. Podświadomie przyjąłem postawę marynarską, zaraz po wyjściu z samochodu i w takiej przeszedłem do mojej klatki. Ani jednej chmurki, zero wiatru. Nawet kwiaty na osiedlowym kwietniku złożyły się w sobie, aby uchronić chociaż odrobinę wilgoci. Gorąco.
Niespiesznie wychodziłem po schodach, krok za krokiem. Zdążyłem nawet zmęczyć się tym wychodzeniem, więc na chwilę przystanąłem na drugim piętrze. Zwykle jak gimnazjalista wybiegam po dwa schody do góry, co w moim przekonaniu oszczędza czas i energię potrzebną na pokonanie tych kilku pięter. Tym razem nic nie ciągnęło mnie do domu. Żona od tygodnia przebywała na wypoczynku w Gorcach, a ja musiałem dociągnąć w pracy do piątku, aby na weekend do niej dołączyć.
- Dopiero środa - powiedziałem zniechęcony sam do siebie i natychmiast rozejrzałem się dokoła, czy nie słyszy mnie w tej chwili żaden z sąsiadów. Każdy był  gotów natychmiast pospieszyć po sąsiadach z dobrą nowiną, że oto Relski zaczął mówić sam do siebie. Spoko - byłem sam. Sam z jednej jak i za chwilę z drugiej strony strony drzwi. Nawet nie zdejmowałem butów tylko rzuciłem się do lodówki, aby stwierdzić czy oprócz mrozu jest tam jeszcze coś do zjedzenia. Wyciągnąłem jakąś wędlinę, jarzyny i kubek kefiru. Kefir to taka moja słabość, szczególnie zimny, szczególnie w lecie. Praktykowałem go przez cały okres pracy poza domem. Kefir mogę wypić do wszystkiego i nie działa na mnie w sposób drastyczny. No może jeden raz jak popiłem nim surówkę z kiszonej kapusty. Efekt był piorunujący a żołądek wydawał się pytać
- Ileż ty masz lat człowieku?.
Gapiąc się bezmyślnie w telewizor dostarczyłem organizmowi partię kalorii, a wobec braku czegokolwiek w telewizji na co można by było patrzeć bez wstrętu, wybrałem alternatywny program wieczoru. Osiedlowy pub z daleka kusił reklamą znanych browarów. Z okna widziałem duże kolorowe parasole, a w ustach poczułem ten smak goryczki, odpowiednio schłodzonej, podanej w wysokiej cienkiej szklance. A piana na dwa palce, jak głosiła reklama jednego z browarów. Resztą było to również moje ulubione zdanie wypowiadane nad pipą, gdy barmanka próbowała tylko odwalić swoje,  wpuszczając płyn do szklanki. Trudno walczyć z tak nagle wyartykułowaną przez umysł pokusą. Byłem bez szans, ba nawet nie próbowałem z nią walczyć. Już jestem na dole i już minąłem lepki asfalt pod moimi nogami. Zadziwiające jak łatwo mi to poszło, w tę stronę. Z pierwszym piwem znalazłem się w zacienionej części pubu. Pośród winorośli wypiłem łapczywie trzy pierwsze łyki, a kiedy już tętno wróciło do równowagi, siadłem i rozejrzałem się szerokim spojrzeniem po pubie, jego sprzętach i lokatorach. Kiedy pierwsze piwo zaczęło robić się coraz jaśniejsze ze względu na zbliżające się dno i powoli nabrało barwy słomkowej, zebrało mi się na refleksję: słomiany wdowiec i to piwo takoż słomkowe. Z rozmyślań wyrwał mnie damski głos
- Hej Antoni.
I już straciłem wątek i zapomniałem do czego potrzebne mi było porównanie mojego obecnego chwilowego statusu do koloru piwa.
Przede mną stała dawna znajoma. Kobieta w wieku około czterdziestu lat. Blondynka o niezłej figurze. Przyjaciel domu, jak to się kiedyś mówiło. Z czasem jej kontakty z nami stawały się coraz luźniejsze, potem prawie zanikły, być może z powodu problemów małżeńskich jakie miała. Nie wnikając w powody, można powiedzieć panna z odzysku. Po sprawie.
Od pewnego czasu widywałem ją gdzieś w tle, czasem po drugiej stronie ulicy.
Zdawkowe cześć i jak leci, załatwiały zwyczajową wymianę grzeczności. Ponoć pojawiła się też w paru zaprzyjaźnionych domach.
- Co ty taki smutny siedzisz ? – spytała.
- Cześć Marysiu - opowiedziałem wstając z krzesła. Co tutaj robisz ? Może usiądziesz ?
Przechodziła. Przystała na propozycje, przysiadła się do stołu i piwa, które niezwłocznie domówiłem.
Wyrwany z zamyślenia i zaskoczony spotkaniem nie rwałem się do rozmowy. Zresztą nadmierna gadatliwość psuje smak piwa.  Było jak w piosence Laskowika: na początku było miło, o rysunkach się mówiło …
Oficjalnie, operując gotowymi schematami i sprawdzonymi odpowiedziami, przy czym dominującą w tym dialogu była moja stolikowa towarzyszka. Marii jakby to było na rękę i po kilku pytaniach o żonę dzieci i zdrowie wypaliła prosto z mostu :
- Wygląda na to, że dopadł Cię jakiś kryzys. Może to chwilowa depresja? To w Twoim małżeństwie?
- Skąd takie pytania?  Co prawda w grudniu mija nam kolejna, a za dwa lata okrągła rocznica i jest jak jest w każdy dojrzałym małżeństwie, ale żeby zaraz kryzys ? -  złagodziłem wyraz twarzy -  Konfliktów nie unikniesz nawet w narzeczeństwie jeżeli ma być twórcze.  A do tego żeby problemy topić w piwie? To najgorsze rozwiązanie - starałem się zatrzeć pierwsze wrażenie .
- Odnoszę  takie wrażenie. co prawda od dawna nie pokazywałam się w okolicy i jeszcze we wszystkim się nie orientuje. Kiedyś jednak byłam zachwycona Twoją energią, pogodą ducha. Odnosiłam wrażenie, że jesteś szczęśliwy. Może troszkę między wierszami jakaś tęsknota, nawet nie wiadomo za czym, ale ogólnie było sporo optymizmu.
Mam spory staż małżeński, więc troszkę Cię rozumiem. Różnica charakterów, co ?
Nie każda kobieta jest wstanie podołać. Nie każdej się chce po tylu latach. Nie każdej w ogóle się chce.
- Ale o co jej chodzi ? O co chodzi dopytywał się mój umysł, gdzieś od dołu niespokojnie wyrzucać zaczęło sumienie.
- Jestem kobietą nowoczesną powiedziała Maria i mam ochotę postawić ci rewanżowe piwo.
Nie powinienem się zgodzić ponieważ ....  Zgodziłem się jednak, wyłączając ostrzegawcze światełko gdzieś w głowie.
- Rewanżowego ? czemu nie. Może dowiem się o co chodzi w tej knajpiarskiej psychoanalizie.
- To pewnie dziwnie zabrzmi, ale znajdź sobie kogoś. To że tu siedzę i mówię to, sama nie wiem dlaczego, to jest też najlepszy dowód na to, że taki facet jak Ty może mieć większość kobiet i czasami odpowiednia kochanka pozwala wręcz na utrzymanie małżeństwa, które trudno strawić po tylu latach.
Skąd o tym wiem? Bo mam w bliskiej rodzinie mężczyznę, który kiedyś w końcu postanowił mi powiedzieć co mu leży na sercu.
Mówiąc w skrócie: on uważa, że zdrada nie zawsze jest zła i pociąga za sobą złe konsekwencje.
- A jego słowa dosłownie brzmiały: Trzeba napić się wina, żeby wiedzieć, że do tej pory piło się wodę.
No cóż, myślę, że czasami zdarza się i tak, że piło się w małżeństwie wino i nie zdawało z tego sprawy.
A ktoś inny, znacznie mądrzejszy powiedział, że na starość żałuje się tylko tego, czego się nie zrobiło.
Tak czy owak jestem pewna, że tego Ci potrzeba. Nowej kobiety, nowego spojrzenia na siebie, otoczenie, nowego doświadczenia. Nie zachęcam do niszczenia małżeństwa.
Ale już samo to, że siedzisz taki samotny świadczy o tym, że nie masz z kim podzielić się swoimi myślami, że jesteś przeraźliwie samotny. Kochanka nie jest tylko do seksu, czasami daje to, co jest równie potrzebne - zrozumienie, czułość, zainteresowanie I całą masę innych rzeczy, które są potrzebne do tego, żeby być zwyczajnie szczęśliwym i spełnionym.
Trudno to jakoś lapidarnie wytłumaczyć. Wierzę w Twoja inteligencje, więc zrozumiesz.
Boże jak ja nie chciałem w tej chwili zrozumieć  tego co mówiła do mnie Maria. Czułem się parszywie niezręcznie . W całej sytuacji starałem się zachować delikatnie. Tak delikatnie jak tylko to było możliwe bez naruszania mojego status quo.
- Ciekawie opowiadasz - stwierdziłem wymijająco. Bardzo ciekawy problem międzyludzkich relacji. Dodałem też, że świat jest skomplikowany. 
Telefon od kumpla przerwał wynurzenia w które brnąłem i w których tkwiłem już po pachy.
- Tak , oczywiście . Już się zbieram. Tak, będę u Pana do pół godziny.
- Kłaniam się powiedziałem - pomimo sprzeciwom kumpla, który nie zorientował się, że rozmowę tę traktuję jako bardzo wygodny pretekst.
- Marysiu, bardzo Cię przepraszam, ale to życiowa sprawa. Za pół godziny muszę być z drugiej strony miasta. Nie mogę autem chyba wezmę taksówkę.
-Musimy kiedyś skończyć te rozważania nad życiem  - powiedziała na pożegnanie.
Wypadłem z knajpy i gnałem do domu do sił w nogach. Kiedy zamknąłem za sobą drzwi i wyrównałam puls, wykręciłem numer do żony.
- Cześć kochanie. Co robisz? Tak mnie zebrało żeby jeszcze raz zadzwonić do Ciebie przed snem.
 No więc Spij dobrze. Kocham Cię .
W zamieszaniu zapomniałem spytać o numer telefonu do Marii.  To chyba jednak dobrze?
Po dłuższym namyśle postanowiłem jednak nie chować głowy w piasek. Nie odpowiedzieć ? To byłoby odrobinę nieuczciwe. Z braku innych możliwości robię to na blogu. Jest w końcu jakaś szansa, może jednana na tysiąc, może pięć tysięcy, że zerkasz czasem na moje teksty.

Droga Mario
Czy wtedy byłem smutny?
Być może miałem gorszy dzień. Może to ten upał, a zimne piwo jeszcze nie zadziałało?
Nie dyskutuję z racjami które przedstawiłaś . Mają one swoje uzasadnienie. Ja nie jestem pruderyjny. Prawdą jest, że czasem ta trzecia osoba potrafi paradoksalnie scementować, a nie rozwalić to co kruche i zagrożone zawaleniem. Wybory podejmuje się jednak poprzez jakieś cechy własnego charakteru. Ja jestem jakiś taki przestarzały i tradycyjny w poglądach na małżeństwo. Być może życie nie miało okazji zmusić mnie do zmiany poglądów i mam też nadzieję, że tak pozostanie nadal.
Dobiegam trzydziestki w małżeńskim stażu ( obecnie 44 jak u Mickiewicza) i chociaż jak w każdym małżeństwie są lepsze i gorsze chwile trwa ono dalej. pokusiłbym się nawet na określenie bardziej barwne niż "trwa". Nie jest chyba tak źle jeżeli potrafię jeszcze napisać dla żony wiersz, a nawet kilka wierszy. Potrafię powiedzieć głośno - Kocham Cię, jak dawniej, jak szczeniak. Hołduję uczciwości międzyludzkiej i tak już chyba zostanie. Jestem z gatunku tego samego co łabędzie które po stracie nie szukają nowego partnera.
Co do samotności. Któż z nas nie jest samotny w ten czy w inny sposób . Z pewnymi rzeczami i sprawami pozostajemy sami sobie. To taki odprysk cywilizacyjny.
I jeszcze jedno na podsumowanie. Kiedy z okazji mojej 50 -tki rodzina wydała mi młodzieńcze wiersze i zorganizowała wieczór autorski, miałem okazję wpisywać różne dedykacje swoim znajomym. Po roku żona stwierdziła: wszystkim wpisałeś dedykacji tylko ja nie mam żadnej. Powiedziałem jej wtedy: - Innym dedykowałem książkę, Tobie dedykuję całe swoje życie.
To prawda bez względu na to ja zabrzmi patetycznie.
Dziękuję za rozmowę i próbę znalezienia lekarstwa .
Różnimy się jednak w diagnozie.
Antoni

Marię znałem całe lata,  Asmodeusza nie.
Jeśli jak ja przybrał pseudonim z tego samego powodu co ja, to daje mi to do myślenia. 
W demonologii żydowskiej  Asmodeusz to zły duch, który sieje niezgodę między mężczyzną a kobietą.
To by było jakieś wytłumaczenie. Przypadek? Nie sądzę. 
I na koniec zdanie w kwestii romansu. 
Nie jest on mi obcy, ani nie postrzegam go negatywnie. Kwestią jest  tylko znaczenia słowa.
Ten poniżej wydaje mi się jednym z lepszych i jestem jego fanem:




02 lipca 2025

Sentymenty i resentymenty, a więc dość tego dobrego

 Całkiem niedawno, bo w poprzednim poście opisałem swoją wycieczkę motocyklową w świąteczny czwartek czyli Boże Ciało.
Wspominałem wtedy że przed ostatnimi 500 metrami zostałem zatrzymany przez sterujących ruchem Strażaków OSP. Trzeba było dać pierwszeństwo procesji.
Po świątecznej wizycie, tak w poniedziałek miała miejsce taka oto wymiana SMS-ó z moim kumplem z ogólniaka, którego jak pamiętacie odwiedzałem po raz pierwszy na nowym miejscu.

 
                                                                

Pewnie niezbyt wylewnie dziękowałem za przyjęcie skoro kolega postanowił powrócić do tematu.
Przyznacie, że z poczuciem humoru
Chipsy swoją nadaktywnością spowodowały, że już o tym wypadzie prawie zapomniałem.
Kiedy piszę te słowa  dotarła do mnie wiadomość, że Ciotka wychodzi jutro ze szpitala.
Czka mnie więc złożony z dwóch połówek dzień i cała noc z soboty na niedzielę.
Zdążyłem jeszcze dzisiaj z samego rana zaliczyć weterynarkę  która zrobiła psu zastrzyk. Potem dziewczę próbowało mi wytknąć niestaranność w obsłudze psa chociaż na samym wstępie wizyty wyjaśniłem  sytuację psa.
- Szanowna Pani - zacząłem - przygarnąłem psa  na kilka dni, aby nie trafił do schroniska. Wykąpałem i nakarmiłem. Pani pozwoli, że nie będę się wstydził za niedociągnięcia które  mi  Pani tutaj wylicza.
Wet spuściła z tonu i reszta wizyty przebiegła w dobrej atmosferze.
Potem pojechałem  do domu wspomnianej Ciotki,  by stwierdzić obecność kota.
Nie udało mi się przez kilka dni  tego drania zobaczyć ani razu. Micha wyglądała na nieruszoną, wodę trudno określić, a w kuwecie były stare ślady obecności. Sprzątnąłem kuwetę  i nasypałem świeżego żwirku. Wczoraj nie było żadnych zmian, a dzisiaj gdy tylko wszedłem do domu, zauważyłem efekty kociej przemiany materii na połyskującym żwirku. Jeszcze nigdy tak się nie ucieszyłem na widok kociego gówna. Druga kuweta w innym pomieszczeniu  też używana. Okazało się, że kot esteta jednej używa do jedynki, a drugiej tylko do dwójki. Niby logiczne, ale porzućmy ją bowiem  kota w dalszym ciągu nie udało mi się namierzyć.
Kamień  jednak spadł mi z serca. Inaczej zamiast wdzięczności ( której naprawdę nie oczekuję) byłyby fochy i pretensje bez względu na to czy byłbym winny czy nie. Ja w sprawie kota czuję się całkowicie niewinny i pewien tego że nie wypuściłem sierściucha z domu.
Jak już wspomniałem w sobotę pojawiło się światełko w tunelu Ciotkę wypisują do domu. Wychodzi w niedzielę. W niedzielę zaś  okazało się, że wypis został odwołany. Światełko w tunelu okazało się światłami lokomotywy. Nie możesz umrzeć zdrowy.


A że klątwy stale się modyfikują  to z braku niskiej kobiety, trafił mi się duży pies. On równie skutecznie wyprowadza mnie z równowagi. 
- Ale czy daleko jeszcze ? - pytam jak osioł ze Shreka. 
I w tej ciszy tak ucho wytężam ciekawie
że słyszałbym głos z Liwy 
Niestety  nikt nie woła. 
Zamiast ciotki pojawiły się starsze dzieci po swojego psa. Nagle zrobiło cicho i spokojnie.
Jak w tym opowiadaniu o małym mieszkaniu i kozie. Wystarczyło pozbyć się kozy by poczuć ulgę.
Labrador który poczuł, że nie jest już ograniczony ścianami pokoju zwyczajnie nabrał manier.
Przywiązanie do mnie nadal mu jednak pozostało i leży zawsze w jak najbliższej odległości ode mnie.
Bez względu na to czy jem czy może szlifuję lub spawam. 
Nowy tydzień przyniósł rozwiązanie wielu spraw. 
Ciotka we wtorek opuściła szpital i dotarła do domu za moim pośrednictwem. Kot objawił jej się po jednodniowym bojkocie. Teraz jego obecności w domu jestem absolutnie pewien.
Psa odstawiłem w środę po wizycie u weterynarza i zabiegach z tym związanych.  Pies wrócił  zadbany i zbadany. 
I tylko  atmosferę psuł fakt, że już u siebie w domu cały czas wodził za mną wzrokiem, zupełnie ignorując ciotkę. 
Wywołało to u niej przynajmniej uczucie  zazdrości.
Widać z tego, że pies potrzebował męskiej ręki i jednoznacznych sygnałów. 
Pies który z natury swej jest zwierzęciem stadnym, źle czuje się z tym, że gdy opiekun którego traktuje jak przywódcę stada daje mu wolną łapę.  
Ciotka próbowała, ale odmówiłem i nie wziąłem pieniędzy za opiekę nad psem z wyjątkiem uzgodnionych wydatków na weterynarza. 
Czułem się z tym bardzo dobrze.
A dom nasz  jaki teraz cichy i  duży. A suka szanująca ustalenia jaka dobrze ułożona, aż chce się żyć pomimo tego że termometr wskazywał 32 stopnie na plusie. Jutro ma być cztery stopnie więcej. Zdychające hortensje chciały powiedzieć - to nie jest temperatura do życia.! 
Za to pomidory zdawały się krzyknąć chórem
 - A dlaczego nie?



 
 
 




26 czerwca 2025

Czipsy to w sumie niezły bigos

Dla purystów językowych:
                                   - Wiem jak się pisze chpisy, ale proszę jeszcze o odrobinę cierpliwości.

Skąd się wzięły owe tytułowe czipsy?
W jednej z chińskich restauracji, pewien popularny krytyk kulinarny rozkoszował się wspaniałym daniem. Poprosił więc szefa kuchni, aby ten powiedział kilka słów o tym wspaniałym daniu.
- Podstawą tego dania są czipsy - powiedział skromnie kucharz
Chipsy? Ja tu czuję wyraźnie smak mięsa - odparł zaskoczony krytyk.
- To ja przecież mówię, że czi psy
Dlaczego właśnie teraz przypomniał mi się ten okrutny dowcip?
Od wczoraj mam w domu czipsy, albo raczej trzy psy i jest z tego całkiem niezły bigos.
Zacznijmy jednak od początku.
Od ponad 10 lat jestem opiekunem bokserki, która jak na boksera trzyma się dobrze z wyjątkiem otoczki srebrnej sierści wokół kufy, oczu i uszu. Wzrok też już nie ten o wzroku nie wspominając. Boksery w ogóle nie są rekordzistami długowieczności.
Kiedyś tam na początku historii, na informację o tym, że mam psa, mój starszy syn zareagował z dwuletnim opóźnieniem. Zafundował  sobie i mnie setera irlandzkiego.
W książeczce zdrowia jako opiekun figuruje syn, a że jest zapracowany podrzuca rudzielca na parę godzin lub cały dzień, bo sam jest bardzo zapracowany.
Jako zapracowany człowiek korzysta razem z żoną z wakacji. Z reguły zagranicznych i wtedy pies wpada do nas na tydzień lub dłużej. Logistyka transportu lotniczego jest tutaj nieubłagana.
Żeby było jasne, nie umawialiśmy się na to przed kupnem psa. Jedyne co było uzgodnione to, że wraz z żoną chcemy mieć dzieci. Było to jednak prawie czterdzieści pięć lat temu.  Jak wiadomo wszystkim z praktyki bądź teorii - jak się człowiek dorobi dzieci to się tych dzieci nie pozbywa do końca życia.

Tak więc w ostatnią sobotę "rudy wnuk" jak z nutą złośliwości mówi moja żona, wylądował u nas na tygodniowy wikt i opierunek.
Ponieważ od szczeniaka psy się znają nie było z tym problemu. Nakarmione i wyprowadzone dają czasem trochę luzy gdy zajmują się sobą.
Tak więc moglibyśmy z kieliszkiem wina w dłoni,  świętować kolejny zachód słońca.
Czasem tylko przy ogrodzeniu seter szczerzył kły na psa sąsiadów, jakby chciał go natychmiast pożreć lub przynajmniej rozerwać na kawałki. Syn mówił, że ona tak ma.
W tę sielankę wdarła się jak burza z błyskawicami informacja, że rozchorowała się ciocia mojej synowej. Synowa jest dla niej jedyną rodziną, ale w tej chwili jak wspominałem przed chwilą wyjechała i to trochę daleko.  
Ciocia, że pozwolę sobie ją tak nazywać w dalszej części tekstu, wylądowała w szpitalu, a ja jako jeden z nielicznych znajomych (bo jakaż ze mnie rodzina) otrzymałem do garści klucze od domu. W środku domu zamieszkiwali pies i kot. Kota nie udało mi się namierzyć, ale znam zwyczaje kotów, bo sam kiedyś nie potrafiłem odszukać swojego. Kot jest niewychodzący więc micha i kuweta powinny sprawę załatwić.
Gorzej z psem. Pies to czekoladowy labrador również posiadający na karku z osiem lat.
O ile się nie mylę zakup labradora był reakcją rodziny na zakup setera. Taki to łańcuszek którego początkiem byłą nasza bokserka
Dodatkowo labrador rozpieszczony jest do granic możliwości i cierpi przy okazji  na parę schorzeń prawdziwych i urojonych przez właścicielkę ku zadowoleniu  kilku gabinetów weterynaryjnych.
Zabrałem labradora z domu cioci i przywiozłem go do domu. Najpierw musiałem go jednak wsadzić do bagażnika, bo upasiony pies był mało skoczny i ponoć jest cierpiący na kręgosłup.
Wszystko to sobie po drodze układałem w myślach, ale zaraz po powrocie do domu spotkała mnie pierwsza niemiła niespodzianka.
Nie zdążyłem nawet otworzyć dokładnie bagażnika, a pies  się z niego wydostał gdy warcząc z kłami na wierzchu rzucił się na niego  seter.
Usłyszałem tylko skowyt i rzuciłem się na ratunek labradora.
Szczęśliwie w tym wszystkim zachowałem niepogryzione dłonie. Psy udało się rozdzielić i już wiedziałem, że pomimo szczenięcej znajomości zwierzaki nie pałają do siebie sympatią.
Prysły natychmiast jak ta bańka mydlana pomysły, że otworzy się okno na ogród i psy pobiegają bądź poleżą w cieniu.
Seter przyzwyczajony do nieobecności właścicieli nie dramatyzuje, a jedynie leży wieczorami przed domem ze wzrokiem utkwionym w furtce.
Labrador dla którego wizyta w innym domu jest nowością, bo w pewnym sensie jest też niewychodzącym psem, czuł się nieswojo ( boć  to ani swojej pani ani swojego domku ) i skomlał na zmianę z piszczeniem przez cały czas. To piszczenie jest mocno wkurzające. Przypomina mi to pisk  jaki wydaje styropian lekko zwilżony, pocierany o taflę szkła. I tak na zmianę i tak bez przerwy. Piszczenie i szczekanie.
Najgorszy okazał się wieczór, a potem noc. Kiedy już miałem dość szczekania i piszczenia zlazłem do małego pokoiku. Położyłem się na łóżku i on wtedy obniżył  głośność pisku,  a potem tylko siedział przy mim łóżku dysząc ciężko prosto w moją twarz. Ja  na przemian błogosławiłem małą podatność na brzydkie zapachy by za chwilę  martwić się, że mogę jednak tego nie przetrzymać.
  Dzisiaj przed południem labrador został wykąpany, a potem wyczesany. Zapałał jednak do mnie takim mocnym uczuciem, że gdy tylko traci na chwilę kontakt wzrokowy ze mną piszczy jak  ten styropian czy przysłowiowy zarzynany cielak


                                                                         A to mi wygenerowała na moje życzenie AI Gemini

Na bazie negatywnych doświadczeń, wraz z żoną opracowaliśmy system przebywania w różnych pomieszczeniach każdego z psów tak, aby nie mijały się w przedpokoju, bo wtedy następuje zwarcie.
Tak więc zamykamy jednego psa w wiatrołapie, by drugiego wypuścić do ogrodu. Potem odwracamy sytuację . Łamigłówka z dzieciństwa o tym jak przewieść łódką na drugi brzeg kozę wilka i kapustę
w sytuacji gdy na pokład można zabrać tylko jedno z nich bardzo nam tu pomogła.
Operację logistyczną wykonujemy mniej więcej co dwie godziny. Czyni nas to zajętym ludźmi przez cała dobę. Wieczorny kieliszek wina działa więć jak antydepresant, pod warunkiem że jest czas go wpić.
Suka zaś jak to kobieta zawsze chce być z drugiej strony szyby co nieco komplikuje sytuację. Ona niby nie jest tak bardzo negatywnie nastawiona do labradora, ale micha i inne własne rzeczy to dla niej świętość.  Potrafi spowodować że labrador natychmiast przewraca się na grzbiet pokazując jajca.
Poza tym w każdym trójkącie zwykle jest dwóch na jednego. Suka postawiła na znajomego setera, a nie  na tego czekoladowego podrzutka. Gdzie jej jednak do setera którego uzębienie przypomina krokodyla.

Tak więc se żyjemy tak więc se mieszkamy -  jak mówił Świrus w filmie "Anioł w Krakowie"
Samolot dzieci ląduje w niedziele wieczorem. Doktor powiedział ciotce, że parę dni poleży. Dostała antybiotyk więc te parę to może być na przykład pięć. Kiedy piszę te słowa mamy środę po południu.
Kiedy robię korektę  jest czwartek, tak koło południa.
Pytanie tylko mnie dręczy, czy psychika wytrzyma?

No jak tam Psyche, wytrzymasz?

I kiedy tak z łopatką przemierzam ogród w poszukiwaniu psich gówien ( bo w końcu czipsy), a nowy sra w miejscach nieoczywistych,  to dla równowagi wyobrażam sobie ową Psyche.
Ponoć to bogini pod postacią młodej dziewczyny ze skrzydełkami. Może tak jak Julia Roberts jako dzwoneczek w filmie Hook ?
Tak, to mi daje siłę, a siłą jest bardzo ważna. W końcu nasz Wieszcz w pieśni Filaretów napisał:

Cyrkla, wagi i miary
Do martwych użyj brył;
Mierz siłę na zamiary,
Nie zamiar podług sił.

Jakby pasowało tylko, że zamiast cyrkla używam tej cholernej łopatki.

20 czerwca 2025

Co się odwlecze czyli moje dzienniki motocyklowe

Ileż to razy dorosły facet słyszy o sobie, że jest jak duże dziecko?
To nie komplement i samo określenie ma negatywny wydźwięk, a przecież same dzieci są przyszłością narodu. Może sprawa rozbija się o tę przyszłość, bo przecież skarżącej się partnerce idzie o teraźniejszość.
Ja tam jednak uważam, że należy pielęgnować w sobie to wewnętrzne dziecko, bo dzięki niemu dorosłość, a nawet starość nie są takie monotonne.
Czy jednak jazda na motocyklu należy do zabiegów pielęgnacyjnych wewnętrznego dzieciaka? Wszak dla uzyskania prawa jazdy na poważny motocykl należy przecież być pełnoletnim


Czwartek.
Dla pracujących dzień wolny z powodu kościelnego święta Boże Ciało.
Przygotowany dzień wcześniej motocykl błyszczał wypolerowanymi chromami,  błotnikami  wraz z bakiem.
Z powodu planów na ten dzień gotowy byłem do wstawania już o 4.30 rano i tylko jakaś siła poprawności czy  może przyzwoitości przytrzymała mnie w pościli do 6,30.
Szybki prysznic, pożywne śniadanie z ogródkową zielenią , kawa i zaraz zacząłem wciągać na siebie motocyklowe skóry.
Grube spodnie, koszulka zespołu Motorhead ( ta akurat z bawełny) i przytarta od używania ramoneska.
O godzinie 8,30 ucałowałem ciepło żonę i uruchomiłem silnik. Miarowy hałas wydobywający się z tłumików w jednej chwili wprawił mnie w dobry nastrój.
Tutaj informacja dla oburzonych głośnymi wydechami. Mój motocykl ma fabryczne tłumiki i spełnia normy hałasu określone przez producenta.
Jeszcze tylko bak do pełna  na najbliższej stacji i witaj przygodo.
Wjechałem na obwodnicę Krakowa, a potem w kierunku Zakopanego. Potem skręta na Wadowice.
Potem już prosto: Andrychów, Kęty i Bielsko Biała. Tu wjazd na autostradę  i po jakichś 25 kilometrach zjazd w boczne drogi powiatowej  Polski.
Od kilku lat umawiałem się z moim starym kumplem ze starej pracy, że odwiedzę go w jednej z wypoczynkowych miejscowości Śląska Cieszyńskiego, parę kilometrów w bok od Skoczowa.
Kumpla poznałem gdy pracowałem w branży stalowej i  poznałem paru ludzi ze Śląska.
Ruda Śląska to przecież jego serce. Jedno mogę powiedzieć, że to bardzo sympatyczni ludzie i szczerzy ludzie. Oczywiście nie wszyscy i oczywiście jak wszędzie.
Od kiedy kumpel z żoną  kupili dom letni miałem tam stałe i corocznie powtarzane zaproszenie. W każdym też roku obiecywałem im i sobie, że przyjadę i za każdym razem nie udawał mi się tego planu zorganizować.
Los jednak chciał abym odwiedził tamte regiony. Los wręcz popychał mnie do tej wizyty
W tak zwanym międzyczasie mój blogowy przyjaciel z którym nawiązałem pozablogową korespondencję wyznał mi, że mieszka w pięknej miejscowości> W tej samej co mój kumpel z Rudy.
Od blogowego kumpla dostałem  szczere zaproszenie:
 - Antoni  o każdej porze dnia i nocy.
Powiedzcie, jak to nie skorzystać z tak sformułowanego zaproszenia?
Póki co wymienialiśmy się wiadomościami  e-mailowymi lub zamienialiśmy moje posty na jego komentarze.
Lubię czytać te wiadomości od niego. Nie jest to suchy współczesny wyprany ze słów SMS. To bardziej list z tych pisanych w XIX wieku w ramach szlachetnej sztuki epistolografii.  
Miłe ale nie pełne. Znamy się od około 15 lat i nigdy nie widzieliśmy się w realu.
Do przyjemności wymiany myśli dochodzi wtedy również możliwość osobistego uściśnięcia sobie dłoni.
Prawdziwe jednak apogeum nastąpiło gdy mój kolejny  kumpel z ogólniaka, kupił dom w tej samej miejscowości.
Z kumplem znamy się od ostatnich klas podstawówki, a w ogólniaku jako pierwsi poszliśmy razem na wagary.
Potem byłą przerwa gdy każdy z nas  budował  dom sadził drzewo i płodził syna, chociaż mój kumpel totalnie odwrócił kolejność i był to  pierwszy ślub kumpla na którym byłem, niedługo po maturze. 
Potem jakoś tak  w jednej sali szpitala kardiologicznego leżał wspomniany kumpel z szefem firmy komputerowej która obsługiwała moją  firmę. Tam jakimś cudem zgadali się, że oboje mnie znają 
Przypadek? Nie sądzę.
Wrócił kontakt, tym razem trwały i do dzisiaj dzwonimy do siebie ze dwa razy w  każdym tygodniu.
- To musi być jakiś znak - powiedziała żona-  Jedź zanim sprowadzi Ci się tan cała Nasza Klasa.
Decyzja zapadł, a wybór padł na wspomniany czwartek. Wszystkim pasowało, każdy obecny w tym czasie na swoich włościach .
Ponieważ jechałem przez mniejsze miejscowości, bo to cały urok jazdy motocyklem, chciałem zdążyć przed procesjami. Potrafią one na ten czas  zawładnąć całą miejscowością infrastrukturą  z czterema ulicami na krzyż.
Kiedy jechałem przez kolejne wsie widziałem strażaków  z Ochotniczej Straży Pożarnej którzy w galowych mundurach obstawiali kolejne skrzyżowania. Skierowana do pomocy policja też czekała na procesję, a póki co z nudów kontrolowała stan techniczny pojazdów i trzeźwość prowadzących. Motocykliści mieli więc przechlapane. Widok motocykla działa na stróżów prawa jak przysłowiowa płachta na byka. Nie powiem, sami motocykliści mocno sobie na tę sytuację zapracowali.
Ponieważ sam  jazdę traktuję jako relaks, nie mam problemów z trzeźwością, ani stanem technicznym pojazdu. Posiadam wszystkie uprawnienia i ubezpieczenia. Czasem może się zdarzyć, że przekroczę dopuszczalną prędkość o 10 -15 km bo się człowiek rozmarzy.  Niestety, niektórzy nadgorliwcy w mundurach lubią znęcać się nad takim piratem drogowym, szczególnie jak on sam nie jest pyskaty.
Na szczęście kontynuowałem spokojną jazdę, niezakłóconą kontrolami i kiedy już wydawało mi się, że umknąłem przez wszystkimi procesjami po drodze, zatrzymał mnie strażak  z lizakiem. Dosłownie 500 metrów od domu kumpla z ogólniaka,
Cóż było robić. Zaparkowałem w cieniu przydrożnej śliwy i przyglądałem się jak idzie procesja, przetykana górniczymi mundurami lub strojami góralskimi typowymi dla śląska Cieszyńskiego.  stroje  I szli tak i szli dobre dziesięć minut, z powodu liczby uczestników  lub wyjątkowo w tym miejscu wąskiej drogi

                                                     
 
Pierwsze spotkanie, kumpel z ogólniaka. i jego partnerka. Obejrzałem dom i psa. Pies to nie byle co, to Cane Corso. Sam wygląd powoduje, że miękniesz w nogach.
Kawka ciasteczka i nie wiadomo kiedy minęły dwie godziny. Tak zaplanowałem sobie każdy z pobytów, na dwie godziny. Ruszyłem w dalszą drogę, odmawiając obiadu i tłumacząc, że dzisiejsza wizyta jest trochę na modłę księdza po kolędzie.

- Czekaj skoczę więc po kopertę - rzucił kumpel

- Nie trzeba przeznaczcie tę kasę na dopieszczenie i tak pięknego już domu.

Siadam na motocykl chwaląc nawigację w telefonie. Bez problemu kieruje mnie do każdej dziury w małej nawet miejscowości, pokazując przerywaną linią jak dojść tam gdzie już nie da się dojechać. Potęga.

Drugi w kolejce był blogowy kumpel.
Bram otworzyła się zaraz jak tylko  kumpel dojrzał mnie na podjeździe. Zaparkowałem

- Nareszcie - rzucił podając mi rękę . Odpowiedziałem tym samym, a zaraz potem potoczył się wartki strumień  płynnej rozmowy tak jakbyśmy się widzieli tydzień wcześniej. 
Po chwili do rozmowy dołączyła żona. Uprzedzona wcześniej, przygotowała żeberka, karkówkę ziemniaczki w mundurkach i kapustę.
To z tego powodu zrezygnowałem z obiadu w pierwszym miejscu, ale o tym mówię tylko Wam.
Ciasto i podwójne espresso zakończyły ucztę. Potem opowiadaliśmy sobie trochę o śmiesznych rzeczach jak i o tych mniej śmiesznych jak polityka czy tracąca kondycję prostata.
Zaprosiłem kumpla z żoną do mnie, wytykając mu przy okazji, że i on obiecywał w zeszłym roku wizytę w Krakowie, Wieliczce z postojem u mnie
Teraz to on się musiał trochę tłumaczyć, a ja byłem pewien że podtrzymuję to zaproszenie, bo świetnie nam się ze sobą rozmawiało.
W tak zwanym międzyczasie spadł niewielki deszcz, ale w jego trakcie byliśmy pod dachem grillowej chaty.
Bezlitośnie minęły dwie godziny. Wprowadziłem kolejny adres i pożegnałem miłych gospodarzy.

Wizyta trzecia i ostatnia
Kumpel z Rudy Śląskiej uprzedził mnie, że nisko zawieszonym motocyklem ( 14 cm) nie dojadę do końca, gdzieś musze porzuć motocykl i dojść pieszo.
Przy ostatnim adresie nawigacja nieco pobłądziła nie wąziutkich, szutrowym uliczkach i zażądała bym nawrócił.

- Dobrze Ci mówić cholero - warknąłem - Mam motocykl o wadze 250 kg bez wstecznego biegu  na wąskiej żwirowej i w dodatku stromej uliczce.
 Zaraz jednak zdałem sobie sprawę że przekomarzanie się ze sztuczna inteligencją nie ma sensu.
Centymetr po centymetrze, uważając  by nie wypieprzyć się koncertowo, obróciłem motocykl i wróciłem na właściwą drogę.
Po tym incydencie dojechałem na polankę gdzie stało kilka samochodów jak uprzedzał kumpel. Sama nawigacja też pokazywała od tego miejsca linię przerywaną.
100 metrów to dam radę nawet w podkutych kowbojkach.

                                             



Jeszcze tylko odpowiedziałem na pytanie jednego turysty z Ukrainy, które podstawił mi pod nos znalezionego przed chwilą grzyba z pytanie czy można go zjeść.

- Każdy grzyb jest jadalny- odpowiedziałem, dodając - niektóry niestety tylko raz.

Wzbudziło to wesołość jego partnerki . Potem dodałem oczywiście, że zdecydowanie unikam grzybów blaszkowych

Miłe spotkanie i znowu powitanie jak kalka

- No nareszcie - powiedział On i powtórzyłem ja.

Potem powiedziałem o formule odwiedzin czyli cytat z księdzem. Kumpel też chciał lecieć po kopertę.
Jaki ten naród wyuczony. Widzi księdza myśli o kopercie.
Uprzedziłem, że jestem po solidnym obiedzie, a więc siedzieliśmy na balkonie przy tradycyjnych słodkościach, podziwiając panoramę .
Coś pięknego.



I tym razem dwie godziny szybko minęły. Pożegnałem się, prosząc kumpla by pomógł mi wypchać motocykl z nierówności na których zaparkowałem. Wolniutko ruszyłem do domu.
Z każdym z moich gospodarzy umówiłem się, że wpadnę kiedyś na dłużej i w drodze powrotnej myślałem już kiedy przyjdzie mi to zrealizować .
Drogi zaś były w miarę niezatłoczone, jak zwykle w taki dzień z dużą ilością motocyklistów. Pomachałem sobie trochę lewą ręką  w motocyklowym geście powitania .   Po drodze nie było już strażaków i tylko jeden radiowóz ze dwa kilometry od domu oprawiał rowerzystę.  Może nie bez powodu. Na tej drodze zginęła w czołowym zderzeniu rowerzystka o czym było dużo ostatnio w mediach.
Zegar wskazywał  dokładnie dwudziestą kiedy pilotem otwarłem bramę na posesję.
Home sweet home  jak mawiają Anglicy.
Przejechałem samotnie 280 kilometrów. Bez radia, bez gadania z kimkolwiek. Wiecie ile rzeczy można wtedy sobie przemyśleć?
Macie rację, całkiem sporo.
Zmęczony, ale totalnie zrelaksowany nalałem kieliszek wina.
W końcu  koniec dnia czerwonym pachnie winem - śpiewał Andrzej Zaucha.
A mnie do szczęścia wczoraj nie trzeba już było drugiego kieliszka.
Zaraz też zmrok otulił dom.

PS 
W sposób celowy i przemyślany nie napisałem gdzie byłem, ani nie podałem szczegółów pozwalających na identyfikację moich gospodarzy. Nie zrobiłem  tego ze względu na RODO, ale uważam że każdy ma prawo do odrobiny prywatności.
I to wyznanie dopełnia całości.

12 czerwca 2025

A frajer frajera pompką od rowera

Antek z pogrzebaczem w dłoni
A frajer z fajerą w drzwiach.
A frajer frajera pompką od rowera
Zaiwania, że aż strach

To słowa piosenki "Bal u Starego Joska"  lub "Bal na Gnojnej"  napisane przez Juliana Krzewińskiego i Leopolda Brodzińskiego ok. 1934 roku do walca skomponowanego prze Fany Gordon. Była to jedna z najpopularniejszych polskich piosenek z gatunku piosenek apaszowskich.
Dlaczego akurat ten wstęp ?
              Rok 2003. Polska ubiega się o członkostwo w Unii Europejskiej . Wtedy też Stany Zjednoczone szykują się do interwencji zbrojnej w Iraku. Polska popiera twardą politykę USA. To właśnie spotyka się z ostrą krytyką ze strony ówczesnego prezydenta Francji, Jacquesa Chiraca. Kandydatom do Wspólnoty, którzy wyrazili poparcie dla działań Waszyngtonu - w tym Polsce - Chirac zarzuca lekkomyślność i infantylizm, nieodpowiedzialność i brak dobrego wychowania, a także niezdolność do przewidzenia konsekwencji.
Wtedy też, podczas rozmowy z dziennikarzami w Brukseli, wypowiada słowa, które mocno wryły się Polakom w pamięć. "Zmarnowali oni okazję, żeby siedzieć cicho" - twierdził Chirac.
              Rzeczywiście popierając wtedy USA Polska wykazała się brakiem przewidywania , ponieważ dwadzieścia dwa lata później Wiceprezydent Stanów Zjednoczonych J.D. Vance stwierdził, że Polska zachowała się jak frajer, skoro nie sprzeciwiła się amerykańskiej inwazji na Irak w 2003 r. i wspierała USA . Podkreślę że słowa te powiedział Vice Prezydent Stanów Zjednoczonych.
Zdaniem byłego szefa polskiego MSZ Jacka Czaputowicza podejście Vance’a jest ahistoryczne, ponieważ w 2003 r. administracja George’a W. Busha była zdecydowana na inwazję na Irak i usunięcie Saddama Husajna nawet bez wsparcia ze strony sojuszników.
"Dopiero lata (które nastały) po inwazji na Irak ujawniły ogromne koszty ludzkie, finansowe oraz polityczne i zwróciły amerykańską opinię publiczną przeciwko całemu przedsięwzięciu" – zauważył.
"Według wiceprezydenta (USA) błędem było stanie po stronie Stanów Zjednoczonych, gdy były one w szczególnej potrzebie. To ważny drogowskaz dla sojuszników USA na przyszłość" – ocenił były szef polskiej dyplomacji.
Przypomnę tylko, że te słowa oceny wypowiedział były minister w rządzie który bezwarunkowo kochał Donalda Trampa

Mądry Polak po szkodzie można zacytować stare przysłowie, ale że nie jest ono prawdziwe pokazuje powyższy przykład.
Bluzgano na nas przed i z perspektywy  czasu po. Coś musi być na rzeczy w tym narodzie skoro już 500 lat temu Jan Kochanowski swoją "Pieśń o spustoszeniu Podola" kończy słowami:
Cieszy mię ten rym: «Polak mądry po szkodzie»;
Lecz jeśli prawda i z tego nas zbodzie,
Nową przypowieść Polak sobie kupi,
Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi.

Wracając do JD Vaneca, albo do współczesnego języka.
W dzisiejszym znaczeniu frajer to ‘człowiek naiwny, łatwowierny, nieumiejący sobie radzić, dający się łatwo oszukać’. Rzeczownik frajer występuje w polszczyźnie od początku XX wieku – w tym sensie język potoczny przyswoił to słowo z gwary przestępców, z języka złodziejskiego, w którym używano go w znaczeniu ‘początkujący złodziej, działający na własną rękę, nienależący do gangu’.
Współczesne słowniki odnotowują nadal znaczenie, które nawiązuje do sensu tego słowa w dawnym języku złodziejskim – ‘nowicjusz, początkujący w jakiejś dziedzinie’, a także znaczenie ‘rzecz łatwa do zrobienia; głupstwo, bagatela, drobnostka’.
Pytanie, w jakim znaczeniu Vice Prezydent użył tego słowa?
"Frajer" na język angielski można przetłumaczyć na kilka sposobów, w zależności od kontekstu. Najczęstszymi tłumaczeniami są "sucker", "dupe" lub "loser".
Wybór tłumaczenia zależy od kontekstu:

"Sucker":
To dobre tłumaczenie, gdy "frajer" oznacza naiwniaka lub osobę, która łatwo da się oszukać.
"Dupe":
To bardziej potoczne tłumaczenie, również odnoszące się do osoby, która jest łatwowierna lub naiwna.
"Loser":
To tłumaczenie, gdy "frajer" oznacza osobę, która przegrywa lub nie osiąga sukcesu.
"Pushover":
To tłumaczenie, gdy "frajer" oznacza osobę, która łatwo da się przekonać lub wykorzystać.
"Easy mark":
To tłumaczenie, gdy "frajer" oznacza osobę, która łatwo da się oszukać lub wykorzystać finansowo.

Grafika z Internetu
                                                  
Historycznie rzecz ujmując, pięknie umieraliśmy na frontach całego świata w imię waszej wolności licząc na wzajemność która z reguły nie następowała.
Do dzisiaj obchodzimy rocznice tych  naszych  największych porażek  
Polacy nic się nie stało - od tych słów mógłby się zaczynać nasz hymn narodowy.  
Kiedy liczyłem, że doczekam się jakiegoś pragmatyzmu, to wydarzenia każdego dnia przekonują mnie, że nie nastąpi to za mojego życia i w tym moim wyczekiwaniu też jestem swego rodzaju frajerem
A nasi sąsiedzi radzą sobie z tym wszystkim całkiem nieźle
Po czesku frajer to po prostu gość.





05 czerwca 2025

Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie

Siedmioro długoletnich przyjaciół spotyka się na kolacji. Dla urozmaicenia wieczoru rozpoczynają zabawę polegającą na dzieleniu się między sobą treścią każdego SMS-a, e-maila lub rozmowy telefonicznej, jakie otrzymują w trakcie spotkania. Kiedy tym samym wiele tajemnic zaczyna wypływać na światło dzienne, niewinna gra rodzi konflikty, które niełatwo będzie zażegnać... to krótki opis włoskiego filmu z 2016 roku którego tytuł posłużył ma do zatytułowania mojego posta... ale od początku.

Zawitali u mnie Francuzi. Dla stałych czytelników tego bloga przesyłam takie oto potwierdzenie :Tak to Ci sami Francuzi o których pisałem na tych łamach już parę razy. Znamy się od około 38 lat, a początek tej znajomości był zupełnie przypadkowy. Teraz to już nie jest przypadkowa znajomość, a przyjaźń potwierdzona pozytywnymi doświadczeniami, bo jak mówiła poetka - tyle wiemy o sobie ile nas sprawdzono. Nasi Francuzi zapisali się w naszym życiu lepiej niż własna rodzina. Mam nadzieję, że tak samo było w drugą stronę.
Gościli u nas 10 dni z drobną przerwą w środku wizyty, a dogadywaliśmy się znakomicie. Żona mówi perfekcyjnie po francusku, a Claire nauczyła się polskiego. Mamy czasem ze składnią lub odmianą wyrazów niezły ubaw, ale jakież to łaskawe z jej strony.
Eric z kolei mówi do mnie po angielsku co rozumię w części chociaż mówi prostymi zdaniami. Ja przez parę lat uczyłem się tego obcego języka, ale w czasach nieistnienia Internetu a więc braku bodźca i większej potrzeby nauka była raczej bierna. Rodzice też nie uważali języków obcych za priorytet w życiu.
Teraz pluję sobie z tego powodu w brodę i wyciągam z otchłani pamięci pojedyncze słowa które sklejam w niezręczne zdania, dodając wątki francuskie, czasem niemieckie, pobekując dodatkowo gdy mówię o kozie. Ręce też mają istotny wpływ na jakość tej konwersacji. Najważniejsze jest to, że on chce się dowiedzieć i cierpliwie ustala co miałem na myśli. Przy niepowodzeniu wspomnianych metod posilamy się tłumaczem Google, albo będącą trendy sztuczną inteligencją czyli AI.
Właśnie w czasie jednej z kolacyjek wyszła sprawa chatu GPT. Opowiedziałem jak to AI napisała mi służbowe przemówienie z okazji Świąt i Nowego Roku. Nawet je przeczytałem ku wesołości zebranych.




Kiedy atmosfera rozbawienia dała znać o sobie, wpadł mi do głowy szalony pomysł.
Mój "francuski brat" pochodzi z południowych rejonów tego kraju. Tam jest teraz jakieś 35 stopni ciepła co mocno zgrzytało w porównaniu z naszym 13-16 stopni. Parę raz ratunkowo zapaliłem w kominku. Czułem wtedy wdzięczność Erica i lekką saunę w domu.
W efekcie tej niedogodności temperaturowej Francuz chodził po domu w cieniutkiej jak tłumaczył. pikowanej kurtce w kolorze pomarańczowym. Ileż to razy starałem się go namówić do zdjęcia jej z ramion, bo od samego patrzenia robiło mi się gorąco.
Parafrazując przysłowie - gdzie ja nie poradzę tam może wyślę sztuczną inteligencję, szybko wystukałem na ekranie smartfona następujące pytanie :

Jak przekonać mojego kolegę z Francji, Eryka, po francusku do ściągnięcia swojej pomarańczowej kurtki?

Chat GPT odpowiedział:

Świetne pytanie! Jeśli chcesz uprzejmie, ale skutecznie przekonać Eryka do zdjęcia swojej pomarańczowej kurtki, możesz użyć jednej z poniższych formuł – zależnie od tonu, jaki chcesz przyjąć (życzliwy, żartobliwy czy bardziej bezpośredni):
Uprzejmie i z humorem:

Eryk, nie uważasz, że ta pomarańczowa kurtka trochę za bardzo się rzuca w oczy? No dalej, spraw nam przyjemność, zdejmij ją!
Neutralnie i uprzejmie:

Eryk, nie jest ci za gorąco w tej grubej pomarańczowej kurtce? Możesz ją zdjąć, jeśli chcesz.
Bezpośrednio, ale z uśmiechem:

No dalej Eryk, zdejmij tę pomarańczową kurtkę, wyglądasz jak pachołek drogowy!

Ostatnie rozwiązanie przypadło nam tak do gustu, że wszyscy ze śmiechu mieli łzy w oczach.
No proszę a więc program komputerowy zawiera już wszczepiony element humoru.
Bardzo mi to odpowiadało i myślałem że to koniec, ale AI dopiero się rozgrzewała sugerując :

Jeśli chcesz, mogę też pomóc dopasować ton wypowiedzi do Waszej relacji – czy jesteście bliskimi przyjaciółmi, czy bardziej formalnie się znacie?

Ze względu na późną porę zrezygnowaliśmy z usług AI. Przez kolejne zaś dni określenie "słupek drogowy" było odmieniane przez wszystkie przypadki. Oczywiście wszystko przy akceptacji i rozbawieniu samego zainteresowanego.
A gdzie owo kłamanie, bo miłe towarzystwo w tekście już było ?
Otóż Claire zapytała mnie czy dalej prowadzę swojego bloga którego była przed dwuletnią prawie przerwą, wierną czytelniczką.
Ponieważ do prowadzenia bloga powróciłem w sposób jakby tajny, znalazłem się w trudnej sytuacji
Nie pasowało mi odkrywać wszystkich kart i przy okazji narazić się na zarzut braku konsekwencji.
Zaparłem się więc prowadzenie bloga jak święty Piotr zaparł się Jezusa. On to co prawda uczynił to trzy razy, a mnie wystarczyło jedno zaprzeczenie.
Być może miałem do czynienia z bardziej inteligentnym rozmówcą niż tamta gawiedź w Jerozolimie.
Jakże trudno jest się przyznać do własnego uzależnienia
Dobrze się kłamie to fakt, ale już nad ranem, tradycyjnie o 3,30 zaczęły mnie z tego powodu dręczyć wyrzuty sumienia.
Nic to brnę w to kłamstwo dalej, choć moje teksty bez stresu mogę udostępnić najbliższym.
Za nic jednak nie chcę zamienić swobody myśli na dworską satyrę.
A o przyjaciołach z kraju Moliera przyjdzie jeszcze co nieco napisać.









29 maja 2025

 W  tym tygodniu wybaczcie, ponieważ:


                                                                                                         A poza tym, Miłego weekendu

                                                                                                                    Wasz Antoni