06 marca 2025

O przeżywaniu własnego siebie

Temat jakby  nie związany z piękną pogodą, jaką od  kilku dni mamy za oknem. Kto jednak powiedział, że nie można o zasadniczych kwestiach myśleć w czasie pięknej, bezchmurnej pogody, kiedy tak samo z siebie chce się żyć.

Od pewnego czasu, a jest to pewnie związane z wiekiem, powraca w moich myślach motyw śmierci  czyli odchodzenia. Być może wizyty u mojej 88 letniej teściowej z demencją znacznie to ułatwiają. Sto sześćdziesiąt kilometrów drogi powrotnej sprzyja taki rozmyślaniom. Po tym co spotykamy na miejscu rozmowa się nie klei. Żona siedzi załamana, a ja w nastroju filozoficznym. Być może okrzepłem nieco w tym temacie bowiem pięć lat temu uczestniczyłem w odchodzeniu własnej matki, choć ona odeszła tak naprawdę już kilka lat wcześniej.


 Jakże bliskie moim myślom okazało się zakończenie książki Williama Whartona - "Opowieści rodzinne".
To z pozoru nudna książka w której autor opisuje swoich bliskich, wujków i ciotki. Mamy więc informację : kto, był czyim dzieckiem, kto z kim się ożenił i ile miał dzieci. Historia kariery zawodowej, zainteresowania i w końcu czas śmierci. Nuda powiecie. Z każdej jednej postaci umiał jednak Wharton wyciągnąć ludzkie cechy, nawet tam gdzie ja bym ich nie szukał.
Podoba mi się, że Wharton idzie moim tokiem myślenia, choć tak naprawdę to ja podążam za tokiem rozumowania autora.  Któż z nas nie lubi gdy ktoś inny podziela jego tok myślenia.
Nie jest to jednak taka dworska grzeczność, a pełen bólu ekshibicjonizm własnych przeżyć i ocen.
Ponieważ każda z opisywanych w książce postaci wujów i cioć umiera, a co jest tylko znakiem upływającego czasu,  autor pozwolił sobie w podsumowaniu na ogólne rozważania na temat odchodzenia. 
Podsumowanie do bólu trafne dlatego też pozwoliłem sobie zamieścić tutaj te słowa z którymi się w pełni zgadzam i do których nie mam nic do dodania.
Niezorientowanym dopowiem tylko, że Wharton stracił córkę i zięcia w wypadku samochodowym z powodu wypalania traw na pastwiskach obok drogi. Przeżycia te opisał w książce - "Niezawinione śmierci". To czyni go w tych wypowiedziach jeszcze bardziej wiarygodnym.
Oto fragment zakończenia książki Historie rodzinne   Dom Wydawniczy Rebis Poznań 1998

". (....)  Odchodząc mamy nadzieję, że zrobimy to z wdziękiem, zadając jak najmniej bólu sobie i tym,
których kochamy. Jeszcze gorsza rzecz od przeżycia własnych dzieci może się nam przydarzyć, kiedy
przeżyjemy samych siebie. A o to łatwo. Do kogo zawołać wtedy ,wujku”? Może do własnych dzieci, jeżeli się je ma. Jeżeli żyją. Lecz nikt nie lubi zatruwać życia tych ukochanych przez nas młodszych, ani życia ich dzieci; nie lubi wnosić w ich domy odoru starości śmierci Lecz pamiętajmy, że trudy lat zbyt często stępiają naszą wrażliwość, zwłaszcza wobec cudzych odczuć i potrzeb.
Nie, niech nasze dzieci nie cierpią, jeżeli je naprawdę kochamy. Jednak kiedy nasze życie trwa dłużej niż nasza zdolność zadbania o siebie, to ktoś się musi nami zająć.
Niektórzy sądzą, że to sprawa pewnego dobrze znanego całemu narodowi wujka, mianowicie wyśnionego Wuja Sama*. Lepiej jednak zaliczać się do szczęśliwców, zdolnych opłacić kogoś, kto zmieni pieluchy, opróżni basen, dopilnuje posiłku, uczesze, umyje zęby (jeżeli jeszcze są), pomoże w razie upadku, złamania nogi lub stawu biodrowego, kto zawiezie do szpitala w razie wylewu lub ataku serca; dopiero jeśli tego kogoś zabraknie, warto pomyśleć o Wujku Samie lub dzieciach.
A jeśli i ich zabraknie, zostają jacyś najemni pracownicy w publicznym zakładzie, dla których człowiek jest tylko rodzajem pracy i odpowiedzialności służbowej. Jeżeli masz tyle szczęścia (lub pecha), że wciąż jeszcze jesteś przy zdrowych zmysłach, to najbardziej w świecie pragniesz miłości. 
I najprawdopodobniej właśnie na to nie powinieneś liczyć.
Trudno kochać kogoś, kogo się nawet nie zna albo - to już najgorsze – kogo się znało i kochało, a teraz nawet nie poznaje; jeżeli ktoś juź zapomniał, jak się nazywamy i używa wobec nas imion, których nie słyszeliśmy nigdy w życiu.  Nie mówię tu o wyjątkach, o żadnych przypadkach skrajnych. Właśnie tak umiera wielu starych ludzi, którzy nie zdążyli umrzeć w porę. (...)

Spojrzałem na budzącą się z zimowego snu roślinność, przysłuchałem się świergotowi ptaków, pogładziłem  po rozgrzanym futrze psa który ułożył się koło mnie w pełnym słońcu. Na koniec spojrzałem w niebo. Może jeszcze nie dzisiaj.
  
* Wuj Sam ( ang Uncle Sam) – narodowa personifikacja Stanów Zjednoczonych  której początki sięgają wojny brytyjsko-amerykańskiej  w 1812 roku  ( Wikipedia)




12 komentarzy:

  1. Bardzo mnie drażni pogląd, że w imię miłości dla najbliższych nie powinno się "zatruwać" im życia swoją starością, niedołęstwem i śmiercią. Jak to? Starość, choroba i śmierć jest częścią życia nas wszystkich więc dlaczego uważać, że nas zatruwa? Po prostu taki etap życia jest i należy go akceptować na równi z radosnymi wydarzeniami jak np. narodziny dziecka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy ma jakieś doświadczenie życiowe na podstawie którego formułuje plany czy życzenia. Mam własne doświadczenia. Niektórych z tych przeżyć chcielibyśmy oszczędzić w przyszłości tym których kochamy. Polecam w tym temacie polski film z 2022r, "Strzępy" w reżyserii Beaty Dzianowicz. Mną ten film wstrząsnął.

      Usuń
  2. Zawsze myślę sobie, że starość to takie przystosowanie ewolucyjne, żeby człowiekowi zbrzydło już życie i nie było mu żal umierać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadza się. To ta mądrość natury starzy chcą już odejść pogodzeni z przemijaniem, a rodzina nie rozpacza ponad miarę kwitując śmierć zgrabnym - Piękny wiek, albo - No swoje przeżył.

      Usuń
  3. Nie wiem, co napisać, by nie było banałem i nie napiszę nic, czego byś już pewnie nie przemyślał. Sam piszesz, że matka, teraz teściowa odchodzi. Sporo czasu, by to jakoś sobie w głowie poukładać. Starość, umieranie można sobie "zaplanować", ale często i tak to zupełnie inaczej wygląda niż zakładaliśmy. Wystarczy wylew, udar, wypadek i już wszystko się wali.

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć Antoni. Poruszyłeś temat niebagatelny, a dla nas zbliżających się i tu użyję tego trochę banalnego określenia: do kresu drogi, nawet bardzo ważny. Pechowo się składa, że (starość Panu Bogu nie bardzo wyszła) wtedy kiedy starzyki zaczynają odczuwać potrzebę pomocy, ich dzieci mają najwięcej problemów życiowych (dzieci w wieku szkolnym lub studenckim, pogarszająca się konkurencyjność zawodowa itp.).
    I nic tu nie pomogą mocno wyświechtane poglądy o urokach rodziny wielopokoleniowej. Bardzo, nawet bardzo często dziadki lub babcie kończą jak Starzyk Schkryfani w powieści Jerzego Pilcha „Wiele Demonów”, zamykany na cały tydzień w ciemnej komorze, a wypuszczany, a nawet dowożony tylko w niedzielę na mszę, aby sąsiedzi mogli zobaczyć jak starzykowi jest dobrze. Nie na darmo też, dobrze znający wiejskie realia Boryna, zdecydowanie powiedział Antkowi: na wycug do ciebie nie pójdę. Dlatego koniec życia w domu płatnej pomocy jest bardziej realny niż sobie wielu z nas myśli. I nie powinien to być temat tabu. Ja zamierzam nawet wydać taką dyspozycję pisemnie z podpisem poświadczonym notarialnie, aby moje dzieci lub żona nie miały wyrzutów sumienia. Wolę już żeby wpierdol spuszczali mi obcy ludzie, niż doprowadzeni do ostateczności moją starczą wredotą bliscy. Oczywiście staram się takiej sytuacji uniknąć, pijąc w miarę często napoje mniej lub bardziej wzmacniające i uważając konsekwentnie że śmierć z powodu uszkodzonej wątroby lub serca jest bardziej godna niż z powodu demencji. I nie muszę oczywiście dodawać, że życie wtedy jest fajniejsze. Pozdrawiam, JerryW54

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jerry, im bliżej zmiany kodu z przodu na 8, tym bardziej popieram Twój sposób. Serce i wątroba to przyjemniejsze niż demencja. Więc póki pamiętam to popieram i stosuję.
      Twoje zdrowie! koniaczkiem czy wiśnióweczką?

      Usuń
  5. Po śmierci syna, rozważałam pójście do Domu Opieki. Uznałam jednak, że oddanie całej renty za pobyt w nieznanym miejscu, wśród obcych ludzi, którym ja będę "grała na nerwach"(lub oni mnie), jest niesprawiedliwe. Opiekuje się mną siostrzenica, za uzgodnione wynagrodzenie, a ja mam szansę zakończyć życie we własnym domu, wśród znanych sprzętów i rzeczy. Zachowuję godność, a pieniądze zostają w rodzinie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem tych pieniędzy nawet nie starczy, aby powierzyć swój los w obce ręce.

      Usuń
  6. Czytałam Twój tekst trzy razy. Tak się zbiegło, że na ten sam temat rozmawiałam dzisiaj z mamą. Zapędziłyśmy się, moim zdaniem. Mama sama dała sygnał do odwrotu, mówiąc, że póki co, nie należy zawracać sobie głowy nieprzyjemnymi myślami. Fakt, przyjemne myśli są... przyjemne.

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziękuję za wszystkie komentarze do tego posta. Każdy z nas ma niezaprzeczalne prawo do swoich poglądów i decyzji w tej kwestii. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. Whartona " Wieści" czytam namiętnie co roku w okresie BN, jako też Rubio, Dom na Sekwanie i Opowieści z Moulin du bruit. To te radosne i pozytywne chociaż nie lekkie, łatwe i przyjemne. Trzeba mi wrócić do Opowieści rodzinnych, bo życie jest i takie. Zwłaszcza jak za rok zmiana kodu z przodu na 8.

    OdpowiedzUsuń