23 stycznia 2025

Ten czas, to miejsce i te same myśli

Telefon zadzwonił jakoś tak wieczorem. Zdziwiłem się tą późną porą bowiem Kazek dzwonił do mnie najwyżej wczesnym popołudniem. Tak się jakoś złożyło, że odbieram te telefony wieczorne z lekkim niepokojem. Jeżeli ktoś dzwoni o 21 0nie mogąc doczekać rana to z pewnością ma jakaś ważną wiadomość. Praktyka wskazuje, że nie jest to raczej radosna nowina.

- Józek zmarł - powiedział w pierwszych słowach tej rozmowy Kazek- pogrzeb jest w środę jakbyś chciał przyjechać.

Tak więc po raz kolejny sprawdziła się moja teoria o telefonach wieczornych. Sam z definicji nie zawracam ludziom dupy po dwudziestej.
Kazek i Józek to koledzy z okresu kiedy pracowałem poza Krakowem. Tak się jakoś złożyło, że zgraliśmy się i w boju i w towarzystwie. Kazek jest miesiąc starszy ode mnie, Józek był 16 lat starszy od nas obu.
Z Kazkiem, być może ze względu na wiek,  nawiązałem znajomość bardziej prywatną. Spotykaliśmy się z żonami i dziećmi w naszych domach, często przy herbacie ze śliwowicą, bądź innych umilaczach spotkań. Dzieci też znalazły wspólny język. Ta znajomość choć ze względu na odległość nie tak już żywiołowa, trwa nadal.
Do Józka wpadałem  od czasu do czasu po pracy, gdy  odczuwałem samotność z powodu braku rodziny na miejscu. Trafiało się po kielichu, dla tak zwanej zdrowotności, a Jego żona przygotowywał wtedy sałatkę z tuńczyka z jajkami, majonezem i nie pamiętam z czym jeszcze.
Mogę nie pamiętać gdyż nasze drogi służbowe rozeszły się 18 lat temu gdy odszedł na emeryturę.
Józek wraz z Kazkiem pomogli mi parę razy przy remoncie starej chałupy w Gorcach. Pomagali choć nie musieli. Bardzo to sobie ceniłem.
Jakoś w tym samym czasie  Józek odszedł na emeryturę, a ja z pracy. Nie zakończyło to naszej znajomości ponieważ dzwoniliśmy do siebie z okazji imienin i świąt. No może bardziej ja pamiętałem i dzwoniłem słysząc jak się z tych telefonów cieszy.
Raz w roku wsiadałem na motocykl i w trakcie trasy Kraków- Nowy Sącz- Krynica-Muszyna-Piwniczna - Stary Sącz - Kraków odwiedzałem Józka który osiadł w małym domu z ogródkiem w Nowym Sączu.
Wraz z upływem lat  Józek zaczął tracić wzrok, słuch i siły, a w tak zwanym międzyczasie  stracił też żonę.
Kiedy odwiedziłem go w zeszłym roku,  widziałem starego schorowanego człowieka który siedział metr przed włączonym telewizorem z mocno podkręconym głośnikiem. Nie wychodził nigdzie przez ten swój  kiepski wzrok. Raz w tygodniu wpadał syn z zakupami. Siedział więc Józek przed telewizorem i czekał. Chyba tylko na śmierć czekał i z tego co widzę to się w końcu doczekał.
Postanowiłem pożegnać Józka w tej jego ostatniej drodze, tak normalnie po ludzku. Co zrobić, że przy okazji jestem sentymentalny i niczym Wodecki - Lubię wracać tam gdzie byłem już.
    Środa przyniosła mocne opady śniegu. Kiedy rano spojrzałem przez okno zastanawiałem się czy nie zrezygnować ?
Boże to są mocne opady śniegu? Te kilka centymetrów które spadło przez noc?
Słyszałem w radio, że jakiś dziennikarz od pogody powiedział iż my już nie mamy zimy, a to co teraz wokół to jedynie "zimowy epizod". Ocieplenie już puka do drzwi, za dwa dni po śniegu zostaną tylko wspomnienia.
Oj pamiętam te opady i mnie samego za kierownicą służbowego auta który w poniedziałek bladym świtem przedzierał się przez zaspy, a na poboczu stały znaki drogowe  zasypane śniegiem. aż po tablicę. Czasy, kiedy jechało się takim wyrwanym przyrodzie tunelem. Czasy, kiedy termometr w aucie pokazywał  minus 30 stopni.

- O to więcej niż w mojej zamrażarce - skomentował moją informację mój francuski brat kiedy przesłałem mu zdjęcie termometru w samochodzie.
- Dużo więcej - odpisałem - w zamrażarce jest z reguły minus 18 stopni.

Tak więc, podjąłem decyzję,  przygotowałem auto i wyruszyłem w 100 kilometrową podróż, która pomimo ostrzeżeń w radio przebiegła bez żadnych niespodzianek.  Nawet legendarny zjazd na Juście tuż przed Nowym Sączem był czarny i posypany. Inne czasy.
Dotarłem na miejsce z półgodzinnym wyprzedzeniem.  W przycmentarnej kwiaciarni zakupiłem symboliczną,  jedną różę przewiązaną czarną wstążką i  trwałem w oczekiwaniu na mszę pogrzebową.
Oczywiście ze względu na temperaturę nie było to bierne trwanie. Spojrzałem tu i tam spacerując aleją.  Całkiem przypadkiem wpadłem  na  grobowiec rodziny Koral, tych od lodów. Nie wypowiadam się w myśl starej łacińskiej maksymy - de gustibus non est disputandum czyli gusta nie podlegają ocenie . Jeżeli jednak kogoś zaciekawił ten fragment, to po wpisaniu w wyszukiwarkę hasła - Grobowiec rodzinny Koral, zobaczycie go z wszystkich możliwych stron.
Tak więc zabijając nomen omen czas,  zbliżyłem się do kaplicy gdzie rozpoczęły się właśnie tradycyjne egzekwie.


                                                                                                                                              foto : zuparkadia.pl

Dla mnie to taki czas kiedy zastanawiamy się nad sobą i swoim życiem.  
Zawsze dochodzę wtedy do tego samego wniosku, zwolnić i być a nie mieć. Myśl ta trzyma mnie przynajmniej do wyjścia przez cmentarną bramę. 
Pieśń "Niech Aniołowie... ' powoduje drżenie serca i dreszcze wzdłuż kręgosłupa.
Niestety, tym razem śpiewający ją organista złapał jakąś infekcję gardła i bał się uderzyć w mocniejsze tony. Ślizgał się po nutach leciutko, a gdy raz przesadził zapiał żałośnie.
Pomimo to byłem wyrozumiały.
Rozglądałem się uważnie po uczestnikach pogrzebu, ale albo nie było nikogo z dawnej firmy, albo nie rozpoznałem nikogo po tych 18 latach od odejścia. Będę się upierał przy tej drugiej wersji, bo pierwsza nie chce mi się w głowie pomieścić.
W trakcie patetycznego kazania  cicho zapiszczał wyciszony telefon. Spojrzałem na ekran  i szybko odpisałem  nie odbierając - Jestem na pogrzebie.  
Dzwonił mój kumpel z ogólniaka z który rozmawiam telefonicznie przynajmniej raz w tygodniu.
Kumpel przewartościował swoje życie po zawale, a ja jak już wspomniałem jestem sentymentalny.
Jakoś zawsze jesteśmy dla siebie wyrozumiali.

- Maciek umarł - dostałem zwrotnego SMS-a.
- Co za dzień - pomyślałem.

Szedłem w kondukcie pogrzebowym próbując to sobie poukładać. W głębszych rozważaniach przeszkadzał śnieg i lekki ale upierdliwy mróz, zawsze jakoś większy na cmentarzach.
Rzuciłem Józkowi tę różę na mogiłę i omijając resztę żałobników opuściłem cmentarz.
Unikam jak mogę składania kondolencji, a tu musiałbym tłumaczyć - kto jestem i dlaczego?
Samochód szybko się rozgrzał i dawał przyjemne ciepło, zwłaszcza w nogi bo tak właśnie  ustawiłem.
Na najbliższej stacji benzynowej zaaplikowałem sobie podwójne espresso i wróciłem do auta.
Zaraz też zadzwoniłem do kumpla.

- Co się stało z z tym Maćkiem?
- Wyobraź sobie, że Maciek popełnił samobójstwo.

Przygniotła mnie ta wiadomość, chociaż z Maćkiem ostatnio widziałem się w ogólniaku czyli jakieś 48 lat temu. Jednak jego imię przewijało się od czasu do czasu w naszych rozmowach.
Zbyszek jak zwykle dobrze poinformowany zeznał, że Maciek odszedł na własnych warunkach. Na dodatek nie życzył sobie pogrzebu, a następnie polecił aby  jego ciało   przekazano do badań w Akademii Medycznej. Musiał więc pozostawić list pożegnalny.

- Nawet nie ma jak go pożegnać - powiedział rozżalony Zbyszek i zaraz dodał - Pusto zaczyna się robić wokół nas.

I tak jechałem i zastanawiałem się co jest lepsze, zachrypnięty organista, ksiądz opowiadający banały, brak w kondukcie ludzi  na których powinno się liczyć, choć przyznam, że  ostatnie pożegnanie jest dobrowolne. A może tak po cichu bez wieńców, i pustych słów?
Tu akurat każdy może zdecydować wcześniej zostawiając dyspozycję. Nie daję jednak  gwarancji, że rodzina to uszanuje.
- A co stało się ze wspomnianym na wstępie Kazkiem? - zapytacie. Kazek jest zwolniony i usprawiedliwiony.
W trakcie montażu zadaszenia nad tarasem potrzebował coś tam wykończyć w górnej części zadaszenia. Kazek ma duże doświadczenie i wiele prac wykonuje sam. Podciągnął więc drabinę pod taras, oparł ją na belce i wspiął się do góry. Ponieważ z tej pozycji nie było mu wygodnie, postanowił pozostawić jedną nogę na drabinie, a drugą oprzeć na rosnącym obok drzewie. Zapomniał niestety, że drzewa są elastyczne  aby mogły przetrwać silny nawet wiatr. Drzewo  odgięło się w bok, a kiedy Kazkowi brakło już rozkroku w tym szpagacie,  grzmotnął o ziemie z wysokości jakichś trzech metrów.
Od tego czasu chodzi w gorsecie. Pękły mu dwa kręgi jeden w dolnej części a drugi w części piersiowej. Ten drugi żeby było ciekawie z przemieszczeniem.
Kazek może więc leżeć lub chodzić. Siedzieć tylko do posiłku.
Zawiodła go rutyna. Kazek był w robotach domowych ekspertem. A ponoć ekspert to ktoś kto już nie myśli, on wie. 
I tak miał chłop kupę szczęścia, bo przecież mógłbym kupować kolejną już czerwoną różę.
Swoją drogą, ileż to razy w swoim życiu cytowałem już sobie Leopolda Staffa z jego słynnym - Widzisz żyjemy choć śmierć była blisko .
Z drugiej jednak strony aby nie popaść w zbytnią pewność siebie dodawałem od Okudżawy - Wy jeszcze nie wiecie Co komu pisane i kto będzie żył.
    A w czwartek od rana codzienność. Ablucje, śniadanie, spacer z psem, wyjazd, praca, przyjazd, obiad i przeglądanie ostatnich postów. I gdzieś pomiędzy tymi czynnościami  traci się się te rozważania nad życiem i śmiercią,  aż do następnego razu, następnego pożegnania. Da bóg bym popadł w ten filozoficzny nastrój, a nie by było mi wszystko jedno, jak wszystko jedno jest już bohaterowi takich wydarzeń.
 









14 komentarzy:

  1. Cóż Antoni, tu się nie da nic wesołego napisać. Dlatego powtórzę tylko to co powiedział Zbyszek: Pusto zaczyna się robić wokół nas. Pozdrawiam, JerryW_54

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jakby naturalny proces, a dziwi za każdym razem. Bałtroczyk kiedyś powiedział - Wiadomo, że flaszka kiedyś się skończy, a jak to się stanie to wszyscy są zaskoczeni.

      Usuń
  2. Zostawić list pożegnalny i dyspozycje - to wiem, że trzeba. Tylko sama nie wiem jeszcze czy rozsypać prochy, czy dać ciało do badań. I ja tak rzeknę, pusto coraz bardziej się zaczyna robić wokół nas. Ale przecież robimy wtedy miejsce dla potomnych i to daje nadzieję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też bym się chętnie dał rozsypać, ale na razie prawo nie pozwala.

      Usuń
  3. Ech... Ty zacząłeś żyć od nowa, to przekorny los chce Cię ściągnąć w dół. Nie daj mu się - żyj z całych sił!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę że warto czasami przystanąć i pomyśleć - memento mori. Nie za często, ale jednak

      Usuń
  4. Koło mnie też się pusto robi. Co i rusz jakaś wiadomość żałobna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolega nazwał te uroczystości zebraniami klasowymi.

      Usuń
  5. No i co? No i ... smutno się zrobiło przecież. Jak porównuję Twoje zachowanie w stosunku do znajomych, ich chorób i śmierci, to wychodzi mi, że też jestem sentymentalna. Nigdy tak o sobie nie myślałam, ale pogrzeby w miarę możliwości "zaliczam", jakiś szacunek, wyrozumienie dla wielu ludzi z przeszłości posiadam. Dla wielu, nie dla wszystkich jednak. Jest sporo ludzi z którymi mi nie po drodze i nawet w obliczu ich śmierci tak zostanie.
    Decyzje o oddaniu swojego ciała, po śmierci, ZM jakoś z trudem, bo z wielkim trudem, rozumiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak Biorę udział nie we wszystkich tego typu uroczystościach. Można by na tę okazję zacytować Mickiewicza - "Kto nie był ni razu człowiekiem, temu człowiek nic nie pomoże"

      Usuń
  6. czasem się zastanawiam, dlaczego ludzie tak kurczowo trzymają się życia
    nie robię dyspozycji, jak się nie żyje to się nie rządzi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Modne jest teraz takie określenie - odejść na swoich warunkach. Może to właśnie o to chodzi ?

      Usuń
  7. Od czasu śmierci taty powtarzam sobie ciągle, żeby nie zapomnieć i sięgać po marzenia, póki jeszcze żyję. Tato tak odkładał i... nie zdążył.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też to sobie powtarzam, a z realizacją wychodzi jak zwykle.

      Usuń