- Józek zmarł - powiedział w pierwszych słowach tej rozmowy Kazek- pogrzeb jest w środę jakbyś chciał przyjechać.
Tak więc po raz kolejny sprawdziła się moja teoria o telefonach wieczornych. Sam z definicji nie zawracam ludziom dupy po dwudziestej.
Kazek i Józek to koledzy z okresu kiedy pracowałem poza Krakowem. Tak się jakoś złożyło, że zgraliśmy się i w boju i w towarzystwie. Kazek jest miesiąc starszy ode mnie, Józek był 16 lat starszy od nas obu.
Z Kazkiem, być może ze względu na wiek, nawiązałem znajomość bardziej prywatną. Spotykaliśmy się z żonami i dziećmi w naszych domach, często przy herbacie ze śliwowicą, bądź innych umilaczach spotkań. Dzieci też znalazły wspólny język. Ta znajomość choć ze względu na odległość nie tak już żywiołowa, trwa nadal.
Do Józka wpadałem od czasu do czasu po pracy, gdy odczuwałem samotność z powodu braku rodziny na miejscu. Trafiało się po kielichu, dla tak zwanej zdrowotności, a Jego żona przygotowywał wtedy sałatkę z tuńczyka z jajkami, majonezem i nie pamiętam z czym jeszcze.
Mogę nie pamiętać gdyż nasze drogi służbowe rozeszły się 18 lat temu gdy odszedł na emeryturę.
Józek wraz z Kazkiem pomogli mi parę razy przy remoncie starej chałupy w Gorcach. Pomagali choć nie musieli. Bardzo to sobie ceniłem.
Jakoś w tym samym czasie Józek odszedł na emeryturę, a ja z pracy. Nie zakończyło to naszej znajomości ponieważ dzwoniliśmy do siebie z okazji imienin i świąt. No może bardziej ja pamiętałem i dzwoniłem słysząc jak się z tych telefonów cieszy.
Raz w roku wsiadałem na motocykl i w trakcie trasy Kraków- Nowy Sącz- Krynica-Muszyna-Piwniczna - Stary Sącz - Kraków odwiedzałem Józka który osiadł w małym domu z ogródkiem w Nowym Sączu.
Wraz z upływem lat Józek zaczął tracić wzrok, słuch i siły, a w tak zwanym międzyczasie stracił też żonę.
Kiedy odwiedziłem go w zeszłym roku, widziałem starego schorowanego człowieka który siedział metr przed włączonym telewizorem z mocno podkręconym głośnikiem. Nie wychodził nigdzie przez ten swój kiepski wzrok. Raz w tygodniu wpadał syn z zakupami. Siedział więc Józek przed telewizorem i czekał. Chyba tylko na śmierć czekał i z tego co widzę to się w końcu doczekał.
Postanowiłem pożegnać Józka w tej jego ostatniej drodze, tak normalnie po ludzku. Co zrobić, że przy okazji jestem sentymentalny i niczym Wodecki - Lubię wracać tam gdzie byłem już.
Środa przyniosła mocne opady śniegu. Kiedy rano spojrzałem przez okno zastanawiałem się czy nie zrezygnować ?
Boże to są mocne opady śniegu? Te kilka centymetrów które spadło przez noc?
Słyszałem w radio, że jakiś dziennikarz od pogody powiedział iż my już nie mamy zimy, a to co teraz wokół to jedynie "zimowy epizod". Ocieplenie już puka do drzwi, za dwa dni po śniegu zostaną tylko wspomnienia.
Oj pamiętam te opady i mnie samego za kierownicą służbowego auta który w poniedziałek bladym świtem przedzierał się przez zaspy, a na poboczu stały znaki drogowe zasypane śniegiem. aż po tablicę. Czasy, kiedy jechało się takim wyrwanym przyrodzie tunelem. Czasy, kiedy termometr w aucie pokazywał minus 30 stopni.
- O to więcej niż w mojej zamrażarce - skomentował moją informację mój francuski brat kiedy przesłałem mu zdjęcie termometru w samochodzie.
- Dużo więcej - odpisałem - w zamrażarce jest z reguły minus 18 stopni.
Tak więc, podjąłem decyzję, przygotowałem auto i wyruszyłem w 100 kilometrową podróż, która pomimo ostrzeżeń w radio przebiegła bez żadnych niespodzianek. Nawet legendarny zjazd na Juście tuż przed Nowym Sączem był czarny i posypany. Inne czasy.
Dotarłem na miejsce z półgodzinnym wyprzedzeniem. W przycmentarnej kwiaciarni zakupiłem symboliczną, jedną różę przewiązaną czarną wstążką i trwałem w oczekiwaniu na mszę pogrzebową.
Postanowiłem pożegnać Józka w tej jego ostatniej drodze, tak normalnie po ludzku. Co zrobić, że przy okazji jestem sentymentalny i niczym Wodecki - Lubię wracać tam gdzie byłem już.
Środa przyniosła mocne opady śniegu. Kiedy rano spojrzałem przez okno zastanawiałem się czy nie zrezygnować ?
Boże to są mocne opady śniegu? Te kilka centymetrów które spadło przez noc?
Słyszałem w radio, że jakiś dziennikarz od pogody powiedział iż my już nie mamy zimy, a to co teraz wokół to jedynie "zimowy epizod". Ocieplenie już puka do drzwi, za dwa dni po śniegu zostaną tylko wspomnienia.
Oj pamiętam te opady i mnie samego za kierownicą służbowego auta który w poniedziałek bladym świtem przedzierał się przez zaspy, a na poboczu stały znaki drogowe zasypane śniegiem. aż po tablicę. Czasy, kiedy jechało się takim wyrwanym przyrodzie tunelem. Czasy, kiedy termometr w aucie pokazywał minus 30 stopni.
- O to więcej niż w mojej zamrażarce - skomentował moją informację mój francuski brat kiedy przesłałem mu zdjęcie termometru w samochodzie.
- Dużo więcej - odpisałem - w zamrażarce jest z reguły minus 18 stopni.
Tak więc, podjąłem decyzję, przygotowałem auto i wyruszyłem w 100 kilometrową podróż, która pomimo ostrzeżeń w radio przebiegła bez żadnych niespodzianek. Nawet legendarny zjazd na Juście tuż przed Nowym Sączem był czarny i posypany. Inne czasy.
Dotarłem na miejsce z półgodzinnym wyprzedzeniem. W przycmentarnej kwiaciarni zakupiłem symboliczną, jedną różę przewiązaną czarną wstążką i trwałem w oczekiwaniu na mszę pogrzebową.
Oczywiście ze względu na temperaturę nie było to bierne trwanie. Spojrzałem tu i tam spacerując aleją. Całkiem przypadkiem wpadłem na grobowiec rodziny Koral, tych od lodów. Nie wypowiadam się w myśl starej łacińskiej maksymy - de gustibus non est disputandum czyli gusta nie podlegają ocenie . Jeżeli jednak kogoś zaciekawił ten fragment, to po wpisaniu w wyszukiwarkę hasła - Grobowiec rodzinny Koral, zobaczycie go z wszystkich możliwych stron.
Tak więc zabijając nomen omen czas, zbliżyłem się do kaplicy gdzie rozpoczęły się właśnie tradycyjne egzekwie.
Tak więc zabijając nomen omen czas, zbliżyłem się do kaplicy gdzie rozpoczęły się właśnie tradycyjne egzekwie.
foto : zuparkadia.pl
Dla mnie to taki czas kiedy zastanawiamy się nad sobą i swoim życiem.
Zawsze dochodzę wtedy do tego samego wniosku, zwolnić i być a nie mieć. Myśl ta trzyma mnie przynajmniej do wyjścia przez cmentarną bramę.
Pieśń "Niech Aniołowie... ' powoduje drżenie serca i dreszcze wzdłuż kręgosłupa.
Pieśń "Niech Aniołowie... ' powoduje drżenie serca i dreszcze wzdłuż kręgosłupa.
Niestety, tym razem śpiewający ją organista złapał jakąś infekcję gardła i bał się uderzyć w mocniejsze tony. Ślizgał się po nutach leciutko, a gdy raz przesadził zapiał żałośnie.
Pomimo to byłem wyrozumiały.
Rozglądałem się uważnie po uczestnikach pogrzebu, ale albo nie było nikogo z dawnej firmy, albo nie rozpoznałem nikogo po tych 18 latach od odejścia. Będę się upierał przy tej drugiej wersji, bo pierwsza nie chce mi się w głowie pomieścić.
W trakcie patetycznego kazania cicho zapiszczał wyciszony telefon. Spojrzałem na ekran i szybko odpisałem nie odbierając - Jestem na pogrzebie.
Dzwonił mój kumpel z ogólniaka z który rozmawiam telefonicznie przynajmniej raz w tygodniu.
Kumpel przewartościował swoje życie po zawale, a ja jak już wspomniałem jestem sentymentalny.
Pomimo to byłem wyrozumiały.
Rozglądałem się uważnie po uczestnikach pogrzebu, ale albo nie było nikogo z dawnej firmy, albo nie rozpoznałem nikogo po tych 18 latach od odejścia. Będę się upierał przy tej drugiej wersji, bo pierwsza nie chce mi się w głowie pomieścić.
W trakcie patetycznego kazania cicho zapiszczał wyciszony telefon. Spojrzałem na ekran i szybko odpisałem nie odbierając - Jestem na pogrzebie.
Dzwonił mój kumpel z ogólniaka z który rozmawiam telefonicznie przynajmniej raz w tygodniu.
Kumpel przewartościował swoje życie po zawale, a ja jak już wspomniałem jestem sentymentalny.
Jakoś zawsze jesteśmy dla siebie wyrozumiali.
- Maciek umarł - dostałem zwrotnego SMS-a.
- Co za dzień - pomyślałem.
Szedłem w kondukcie pogrzebowym próbując to sobie poukładać. W głębszych rozważaniach przeszkadzał śnieg i lekki ale upierdliwy mróz, zawsze jakoś większy na cmentarzach.
Rzuciłem Józkowi tę różę na mogiłę i omijając resztę żałobników opuściłem cmentarz.
- Maciek umarł - dostałem zwrotnego SMS-a.
- Co za dzień - pomyślałem.
Szedłem w kondukcie pogrzebowym próbując to sobie poukładać. W głębszych rozważaniach przeszkadzał śnieg i lekki ale upierdliwy mróz, zawsze jakoś większy na cmentarzach.
Rzuciłem Józkowi tę różę na mogiłę i omijając resztę żałobników opuściłem cmentarz.
Unikam jak mogę składania kondolencji, a tu musiałbym tłumaczyć - kto jestem i dlaczego?
Samochód szybko się rozgrzał i dawał przyjemne ciepło, zwłaszcza w nogi bo tak właśnie ustawiłem.
Na najbliższej stacji benzynowej zaaplikowałem sobie podwójne espresso i wróciłem do auta.
Zaraz też zadzwoniłem do kumpla.
- Co się stało z z tym Maćkiem?
- Wyobraź sobie, że Maciek popełnił samobójstwo.
Przygniotła mnie ta wiadomość, chociaż z Maćkiem ostatnio widziałem się w ogólniaku czyli jakieś 48 lat temu. Jednak jego imię przewijało się od czasu do czasu w naszych rozmowach.
Zbyszek jak zwykle dobrze poinformowany zeznał, że Maciek odszedł na własnych warunkach. Na dodatek nie życzył sobie pogrzebu, a następnie polecił aby jego ciało przekazano do badań w Akademii Medycznej. Musiał więc pozostawić list pożegnalny.
- Nawet nie ma jak go pożegnać - powiedział rozżalony Zbyszek i zaraz dodał - Pusto zaczyna się robić wokół nas.
I tak jechałem i zastanawiałem się co jest lepsze, zachrypnięty organista, ksiądz opowiadający banały, brak w kondukcie ludzi na których powinno się liczyć, choć przyznam, że ostatnie pożegnanie jest dobrowolne. A może tak po cichu bez wieńców, i pustych słów?
Samochód szybko się rozgrzał i dawał przyjemne ciepło, zwłaszcza w nogi bo tak właśnie ustawiłem.
Na najbliższej stacji benzynowej zaaplikowałem sobie podwójne espresso i wróciłem do auta.
Zaraz też zadzwoniłem do kumpla.
- Co się stało z z tym Maćkiem?
- Wyobraź sobie, że Maciek popełnił samobójstwo.
Przygniotła mnie ta wiadomość, chociaż z Maćkiem ostatnio widziałem się w ogólniaku czyli jakieś 48 lat temu. Jednak jego imię przewijało się od czasu do czasu w naszych rozmowach.
Zbyszek jak zwykle dobrze poinformowany zeznał, że Maciek odszedł na własnych warunkach. Na dodatek nie życzył sobie pogrzebu, a następnie polecił aby jego ciało przekazano do badań w Akademii Medycznej. Musiał więc pozostawić list pożegnalny.
- Nawet nie ma jak go pożegnać - powiedział rozżalony Zbyszek i zaraz dodał - Pusto zaczyna się robić wokół nas.
I tak jechałem i zastanawiałem się co jest lepsze, zachrypnięty organista, ksiądz opowiadający banały, brak w kondukcie ludzi na których powinno się liczyć, choć przyznam, że ostatnie pożegnanie jest dobrowolne. A może tak po cichu bez wieńców, i pustych słów?
Tu akurat każdy może zdecydować wcześniej zostawiając dyspozycję. Nie daję jednak gwarancji, że rodzina to uszanuje.
- A co stało się ze wspomnianym na wstępie Kazkiem? - zapytacie. Kazek jest zwolniony i usprawiedliwiony.
W trakcie montażu zadaszenia nad tarasem potrzebował coś tam wykończyć w górnej części zadaszenia. Kazek ma duże doświadczenie i wiele prac wykonuje sam. Podciągnął więc drabinę pod taras, oparł ją na belce i wspiął się do góry. Ponieważ z tej pozycji nie było mu wygodnie, postanowił pozostawić jedną nogę na drabinie, a drugą oprzeć na rosnącym obok drzewie. Zapomniał niestety, że drzewa są elastyczne aby mogły przetrwać silny nawet wiatr. Drzewo odgięło się w bok, a kiedy Kazkowi brakło już rozkroku w tym szpagacie, grzmotnął o ziemie z wysokości jakichś trzech metrów.
Od tego czasu chodzi w gorsecie. Pękły mu dwa kręgi jeden w dolnej części a drugi w części piersiowej. Ten drugi żeby było ciekawie z przemieszczeniem.
Kazek może więc leżeć lub chodzić. Siedzieć tylko do posiłku.
Zawiodła go rutyna. Kazek był w robotach domowych ekspertem. A ponoć ekspert to ktoś kto już nie myśli, on wie.
I tak miał chłop kupę szczęścia, bo przecież mógłbym kupować kolejną już czerwoną różę.
Swoją drogą, ileż to razy w swoim życiu cytowałem już sobie Leopolda Staffa z jego słynnym - Widzisz żyjemy choć śmierć była blisko .
Z drugiej jednak strony aby nie popaść w zbytnią pewność siebie dodawałem od Okudżawy - Wy jeszcze nie wiecie Co komu pisane i kto będzie żył.
A w czwartek od rana codzienność. Ablucje, śniadanie, spacer z psem, wyjazd, praca, przyjazd, obiad i przeglądanie ostatnich postów. I gdzieś pomiędzy tymi czynnościami traci się się te rozważania nad życiem i śmiercią, aż do następnego razu, następnego pożegnania. Da bóg bym popadł w ten filozoficzny nastrój, a nie by było mi wszystko jedno, jak wszystko jedno jest już bohaterowi takich wydarzeń.
- A co stało się ze wspomnianym na wstępie Kazkiem? - zapytacie. Kazek jest zwolniony i usprawiedliwiony.
W trakcie montażu zadaszenia nad tarasem potrzebował coś tam wykończyć w górnej części zadaszenia. Kazek ma duże doświadczenie i wiele prac wykonuje sam. Podciągnął więc drabinę pod taras, oparł ją na belce i wspiął się do góry. Ponieważ z tej pozycji nie było mu wygodnie, postanowił pozostawić jedną nogę na drabinie, a drugą oprzeć na rosnącym obok drzewie. Zapomniał niestety, że drzewa są elastyczne aby mogły przetrwać silny nawet wiatr. Drzewo odgięło się w bok, a kiedy Kazkowi brakło już rozkroku w tym szpagacie, grzmotnął o ziemie z wysokości jakichś trzech metrów.
Od tego czasu chodzi w gorsecie. Pękły mu dwa kręgi jeden w dolnej części a drugi w części piersiowej. Ten drugi żeby było ciekawie z przemieszczeniem.
Kazek może więc leżeć lub chodzić. Siedzieć tylko do posiłku.
Zawiodła go rutyna. Kazek był w robotach domowych ekspertem. A ponoć ekspert to ktoś kto już nie myśli, on wie.
I tak miał chłop kupę szczęścia, bo przecież mógłbym kupować kolejną już czerwoną różę.
Swoją drogą, ileż to razy w swoim życiu cytowałem już sobie Leopolda Staffa z jego słynnym - Widzisz żyjemy choć śmierć była blisko .
Z drugiej jednak strony aby nie popaść w zbytnią pewność siebie dodawałem od Okudżawy - Wy jeszcze nie wiecie Co komu pisane i kto będzie żył.
A w czwartek od rana codzienność. Ablucje, śniadanie, spacer z psem, wyjazd, praca, przyjazd, obiad i przeglądanie ostatnich postów. I gdzieś pomiędzy tymi czynnościami traci się się te rozważania nad życiem i śmiercią, aż do następnego razu, następnego pożegnania. Da bóg bym popadł w ten filozoficzny nastrój, a nie by było mi wszystko jedno, jak wszystko jedno jest już bohaterowi takich wydarzeń.
Cóż Antoni, tu się nie da nic wesołego napisać. Dlatego powtórzę tylko to co powiedział Zbyszek: Pusto zaczyna się robić wokół nas. Pozdrawiam, JerryW_54
OdpowiedzUsuńTo jakby naturalny proces, a dziwi za każdym razem. Bałtroczyk kiedyś powiedział - Wiadomo, że flaszka kiedyś się skończy, a jak to się stanie to wszyscy są zaskoczeni.
UsuńZostawić list pożegnalny i dyspozycje - to wiem, że trzeba. Tylko sama nie wiem jeszcze czy rozsypać prochy, czy dać ciało do badań. I ja tak rzeknę, pusto coraz bardziej się zaczyna robić wokół nas. Ale przecież robimy wtedy miejsce dla potomnych i to daje nadzieję.
OdpowiedzUsuńTeż bym się chętnie dał rozsypać, ale na razie prawo nie pozwala.
UsuńEch... Ty zacząłeś żyć od nowa, to przekorny los chce Cię ściągnąć w dół. Nie daj mu się - żyj z całych sił!
OdpowiedzUsuńMyślę że warto czasami przystanąć i pomyśleć - memento mori. Nie za często, ale jednak
UsuńKoło mnie też się pusto robi. Co i rusz jakaś wiadomość żałobna.
OdpowiedzUsuńKolega nazwał te uroczystości zebraniami klasowymi.
UsuńNo i co? No i ... smutno się zrobiło przecież. Jak porównuję Twoje zachowanie w stosunku do znajomych, ich chorób i śmierci, to wychodzi mi, że też jestem sentymentalna. Nigdy tak o sobie nie myślałam, ale pogrzeby w miarę możliwości "zaliczam", jakiś szacunek, wyrozumienie dla wielu ludzi z przeszłości posiadam. Dla wielu, nie dla wszystkich jednak. Jest sporo ludzi z którymi mi nie po drodze i nawet w obliczu ich śmierci tak zostanie.
OdpowiedzUsuńDecyzje o oddaniu swojego ciała, po śmierci, ZM jakoś z trudem, bo z wielkim trudem, rozumiem.
Tak Biorę udział nie we wszystkich tego typu uroczystościach. Można by na tę okazję zacytować Mickiewicza - "Kto nie był ni razu człowiekiem, temu człowiek nic nie pomoże"
Usuńczasem się zastanawiam, dlaczego ludzie tak kurczowo trzymają się życia
OdpowiedzUsuńnie robię dyspozycji, jak się nie żyje to się nie rządzi
Modne jest teraz takie określenie - odejść na swoich warunkach. Może to właśnie o to chodzi ?
UsuńOd czasu śmierci taty powtarzam sobie ciągle, żeby nie zapomnieć i sięgać po marzenia, póki jeszcze żyję. Tato tak odkładał i... nie zdążył.
OdpowiedzUsuńJa też to sobie powtarzam, a z realizacją wychodzi jak zwykle.
Usuń