22 maja 2018

Składane rowery i inne buzery

Zaparkowałem swoją „Gwiazdę” na parkingu, przed domem handlowym. Motocykle maja przywilej parkowania bardzo blisko drzwi wejściowych, zaraz  obok miejsca gdzie stoją rowery. Bicykle przypięte są linkami niczym konie przed barem na Dzikim Zachodzie.
Obok mojego motocykla stała już dostojna Yamaha Road Star. Fiu, fiu, taki silnik to już nie żarty, to przynajmniej 1500 ccm.
Szybko zrobiłem swoje zakupy bo i motocyklowych sakw mieści się niewiele.
Kiedy zbierałem się do wyjazdu, pojawił się również właściciel Road Stara. Serdecznie się ze mną przywitał. No właśnie z tym witaniem był mały problem, bo nie było to zwykłe podanie ręki na co byłem przygotowany. Nowo poznany skręcił jakoś tak nasze dłonie i stuknęliśmy się ramionami.
Wyszło tak sobie, ale obiecałem sobie, że poćwiczę to z Młodym. Wcześniej dodatkowo obejrzę parę filmów o amerykańskiej młodzieży. To powinno wystarczyć, aby następnym razem poczuć ten rockowy, lub raperski (licho go wie) luz. Rockowy, no pewnie, że rockowy.
Dobrze się czułem w tamtej chwili odziany w czarne skóry z T-shirtem „Motorhead”
Okazało się, że ten potężny silnik to całe 1700 cm. Kto na co dzień jeździ samochodem z silnikiem 1400 lub nawet 1600 ( jak ja) zrozumie powagę sytuacji.
Od razu dostałem zaproszenie na internetowe forum i jakiś wypad w grupie. Nie wiem czy jestem już gotowy do jazdy w grupie ? Do tej pory praktykowałem raczej jazdę w towarzystwie.
Jak na zawołanie przywołał mi się ze wspomnień chiński dowcip według którego
Jeden Chińczyk to osoba, dwaj to towarzystwo, trzej grupa, a czterej to już banda.
Przypomnę, że opowiadało się go po aresztowaniu w owych Chinach tak zwanej bandy czworga z wdową po Mao Zedongu na czele.
No więc ja na razie preferuje towarzystwom, a na bandę przyjdzie jeszcze czas.
Jazda na motocyklu jest niczym moneta, ma więc swoje jasne i ciemne strony. Chodzi jednak o to by odwrotnie niż w „Misiu” te minusy nie przesłoniły nam plusów.
Zajeździłem hamulce w swoim samochodzie na zero. W czasie hamowania jazgot był taki, że piesi uciekali z chodnika w popłochu.
Zaprzyjaźniony mechanik umówił się ze mną za tydzień z powodu nawału prac, po długim majowym weekendzie. Dobra - powiedziałem - pojeżdżę motocyklem. Już po powrocie do domu, w wieczornej prognozie pogody usłyszałem, że trochę popada.
W końcu nie jestem z cukru, nie roztopię się.
To samo powtarzałem w poniedziałek, upychając czarne skóry w specjalne ortalionowe ubranko.
Zamoczyłem tylko buty, bo rękawice przezornie schowałem do sakw.
Kolejnego dnia mój motocykl prezentował się żałośnie. Wszystkie chromy pokryte wysuszonym błotem, sakwy popielate, ale motocykl odpalał.

Tak to podróżowałem do pracy i z pracy przez kolejne cztery dni.
Piątkowa prognoza wlała w moje serce nieco optymizmu. Niestety optymizm ten szybko wylał się razem z deszczem i dodatkowo silnym wiatrem który zawładnął drzewami, krzakami i linią mojej jazdy.
Odstawiłem samochód i zacisnąłem wargi. 
- No pasaran – powiedziałem do siebie, zaraz dodałem "merde", żeby być bliżej prawdy historycznej.
- Nie mam dla Pana dobrych informacji – powiedział do mnie mechanik po rozgrzebaniu auta.
Spodziewałem się tego – odparłem.
Dobre informacje miała  panienka od pogody - Będzie ładniej.
W piątek pożałowała mnie własna małżonka.
- Nie myślę o sobie w kategoriach ofiary – odparłem od razu. - Jak mawiał mój były dyrektor, dobry ser dobra i serwatka. Poza tym to miłość, a jak wiesz kocha się nie za coś a pomimo czegoś.
Boże, ileż filozofii dorobiłem do tych przemoczonych butów i zabłoconych chromów.
Sobotnie, ładniejsze przedpołudnie poświęciłem na mycie i szorowanie chromów, skór i lakierów.
Koło południa mogłem powiedzieć –  yes ! a nawet yes, yes, yes. 
Pojawił się ten charakterystyczny refleks świetlny, grający na wydechowych rurach.
W niedzielne popołudnie wypuściłem się po okolicy, ale nie dla uczucia zwykłego wiatru na twarzy. Miałem zlecenie do wykonania.
- Teraz pora komunii i tradycyjnych prezentów – pożegnała mnie Małżonka – uważaj więc na rowery, deskorolki i nisko przelatujące drony.
Solennie jej to obiecałem
Podrzuciłem dzieciom (dużym dzieciom), galaretę o której zapomnieli dzień wcześniej, a potem ruszyłem do Krakowa.
Pomocy oczekiwała teściowa. Jej pilot do telewizora odmówił posłuszeństwa.
Wpadłem do niej i wymieniłem baterie, potem zresetowałem odbiornik i powiedziałem - do widzenia.
Działałem szybko bez namysłu i przemieszczałem sie dynamicznie niczym "Kapitan Ameryka"
- Zabawne to – powiedziałem do żony – że targa się prawie 25 kilometrów w jedna stronę by wymienić dwa paluszki w pilocie. Dwadzieścia pięć razy dwa daje nam pięćdziesiąt.
- Sam chciałeś – żona odparła zarzut którego jej nie zrobiłem.
Nie ważne te baterie, ważne te pięćdziesiąt kilometrów drogi.
Cholera, pomimo wszystko ja to lubię.


8 komentarzy:

  1. Podejrzewam, że nie tak bardzo o te kilometry chodzi, ale o wypełnienie troski wobec rodziny. Galareta i baterie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rodzina to rodzina choć brzmi to jak w kiepskiej reklamie
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. No a co z tym samochodem? Da się?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Samochód zrobiony, mój portfel też.
      Kiedy mijałem rude plamy na błotniku pomyślałem - musicie poczekać
      Pozdrawiam

      Usuń
  3. Bez względu na to czy będziesz jeździł samochodem czy motocyklem, szerokiej, bezpiecznej drogi życzę i pozdrawiam.Twoja teściowa ma najlepszego zięcia na świecie, 50 km by wymienić baterie, są jeszcze dżentelmeni na ziemi.

    OdpowiedzUsuń
  4. Brawo Ty!:-) Jak w znanej rekamie, tylko tym razem, to nprawdę uzasadnione!
    Marytka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojoj! Ma być "reklamie". No wzięło i "l" mi zeżarło, głodne widać musi było:-))
      Szerokich, bezpiecznych dróg!
      Marytka

      Usuń