Mai-Chim szedł wąską ścieżką ułożoną nad brzegiem stawu.
Złote
liście spadające z drzew, utworzyły kolorowy kobierzec na żwirowych
alejkach. Kilku ogrodników z wielkim zapamiętaniem zbierało kolorowe
liście do wielkich wiklinowych koszy, które następnie opróżniali,
usypując pryzmę w rogu parku. Mai spacerował pomiędzy uwijającymi
się robotnikami podziwiając uroki października, kiedy w oddali
zauważył swojego nauczyciela i mistrza.
Specjalista od kaligrafii
Ksiu Tang stał na brzegu wcinającego się w jezioro pomostu. Patrząc w
ciemnozieloną toń stawu, rzucał w nią małym kawałkiem żwiru na
przemian z kawałkiem precla. Kolorowe ryby, które nadpłynęły do brzegu
pomostu, chwytały kamyki i chleb z tą samą łapczywością. Z tą jednak
różnicą, że okruchy żwiru wypluwały natychmiast. Rozmoczone kawałki
precla pochłaniały z dużym zapamiętaniem.
- Jakąż to mądrość objawił
Ci świat o Szlachetny Tangu? - Spytał Mai - Czy ten kamień i chleb
nie są na przykład symbolami prawdziwej i fałszywej wiedzy. Fałszywą
wiedzę odrzuca się zaraz, gdy tylko minie fascynacja powierzchowną
urodą, zaś ta prawdziwa jest podwaliną pod wszelkie dobro?
- A czy
ze wszystkiego musi wynikać jakaś mądrość? – Odpowiedział pytaniem
Mistrz - Codziennie budzimy się, wstajemy czyniąc zadość naszej
fizjologii. Jemy i pijemy na przemian, aby dotrzeć do kresu dnia.
Jakaż mądrość wynika z tego codziennego powtarzania siebie? Z powodu
każdej porannej kupy robimy się lżejsi, nie mądrzejsi. Dzisiaj dla
zgrywy karmię ryby kamieniami. Czy więc ze wszystkiego musi płynąc
mądrość?
Patrząc gdzieś daleko ponad głową Mai Chima dodał:
- Zrób co chcesz z tym co ode mnie usłyszałeś i odejdź w pokoju.
-
No tak- pomyślał Mai. Mistrz jest zdenerwowany, to zawęża postrzeganie
świata. Jak się nie denerwować?. Źle się żyje nauczycielom kaligrafii w
czasie kiedy króluje Word. Microsoft Word.
Wnioski wyciągnąć można nawet z wymyślonej przez siebie historyjki.
A wnioski wyciągnęły się okolicznościowe.
- Może więc nie bacząc na fizjologię wypić i zakąsić?. Szczególnie, że czas poświąteczny i noworoczny.
Od słów do czynów, niczym w monologu Wiesława Dymnego. Było mniej więcej tak:
A w czwartek, to piliśmy wino. Białe Cabernet Savignon. Trochę mnie dziwiła ta biel, ale nowy świat zadziwia co chwilę.
A
w piątek, to piliśmy wino czerwone, z Afryki. Dowiedzieliśmy się
bowiem z żoną, że w sobotę wpadną znajomi. Oni dla odmiany nie lubią
wina, a więc planowany, sobotni urok degustacji nie wchodził w rachubę
W
sobotę więc, to piliśmy wódkę z powodu tego wspomnianego tatara, który
zgodnie z tradycją musi być zapity zmrożoną wódką, a nie jakimś tam
kwasem z Toskanii. Tak mówi znajomy.
Prawdę powiedziawszy, nie
jestem entuzjastą włoskiego wina. Jest dla mnie zbyt delikatne. Swoją
drogą, dziwne to, że ci pełni temperamentu i porywczości Włosi robią
takie delikatne wino.
Robią też delikatne buty, znane z braku trwałości.
- Włoskie buty dobre są do trumny – to z kolei stwierdzenie kolejnego z moich znajomych.
Ale
w to sobotnie popołudnie nie wybierałem się w smutne rejony mojego
życia tym bardziej do trumny, chociaż żegnaliśmy stary rok.
A o północy, to piliśmy wino z bąbelkami, które o dziwo okazało się właśnie włoskie.
Po
tatarze z zimną wódką nie mogłem docenić delikatności wina, ale nie o
to chodzi, gdy trącasz się szkłem przy dźwiękach Dzwonu Zygmunta.
Oby nam się …
A w niedzielę, to piliśmy wino czerwone i białe, a nawet musujące. Goście również się zmieniali. Inni do każdego rodzaju.
Na szczęście, na zdrowie, na ten Nowy Rok.
A
w poniedziałek, to piliśmy herbatę. Z tym, że je zieloną z dwóch
torebek, a żona wiśniową w ramach wspomnień po tym lecie, co już go od
dawna nie ma.
- Nie mógłbym mieszkać w tej całej Ameryce -
stwierdziłem pociągając spory łyk zielonego naparu. Oni ciągną te swoje
drinki codziennie, a ja po kilku dniach mam już nieskrywaną niechęć. To
chyba efekt tajnego porozumienia mózgu z wątrobą.
- Tak nie będziemy
pić żądnych alkoholi przez najbliższy miesiąc – wyrzuciła z siebie
żona. Ona jest taka szybka do składania deklaracji.
- Kochanie –
przypomniałem – skrój obietnice na swoją miarę. Już za cztery dni
kolejny długi weekend i święto. Mówiąc krótko, Trzej Królowie czyli…
-
Kacper Majcher i Baltazar – popisał się swoją wiedzą Młodszy, który
zagubił się jakimś przypadkiem w strefie przebywania geriatrycznej
mafii.
- Melchior, nie Majcher. Zlituj się Syneczku – poprawiła go żona.
- Wiesz, Google na smartfonie ma taką małą czcionkę – znalazł błyskawiczne usprawiedliwienie
- A wychowanie?
- Wychowanie to trudna sprawa – zauważył Syn.
- Kiedyś to był tylko dylemat: Bić? Czy nie bić?. Prawie jak z Hamleta.
-
Ja też myślałem, że ten drugi to Majcher i to jeszcze przed wymyśleniem
samrtfonów – przyznałem się żonie, ale dopiero wtedy, gdy Młody
zamknął drzwi do swojego pokoju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz