Kiedy opowiadałem znajomym o niedawnym włamaniu w miejscu pracy,
któryś z nich potakując głową wypowiedział te pełne empatii słowa:
- No tak to wstrętne, gorszy może być tylko pożar.
Potwierdziłem słuszność tej uwagi, chociaż to takie rozważanie czy lepsze jest zaparcie czy rozwolnienie. Obie dolegliwości są kłopotliwe.
Nie przypuszczałem wtedy, że jest to proroctwo, które niechybnie się spełni.
Sobotni weekend zapowiadał się raczej nudno. Poza okularami w których pękło szkło i nadawały się tylko do kosza. Zlepiłem je jednak klejem błyskawicznym, szukając fachowej pomocy.
Wolna sobota spowodowała, że poprzestałem na wyborze oprawek.
To znaczy, że oprawki zaakceptowała żona. Lata wspólnego pożycia małżeńskiego robią swoje.
Do lekarza okulisty miałem zgłosić się dopiero w poniedziałek.
Satysfakcja z porannego ważenia musiała zrekompensować mi wykreślenie z planu dnia wieczornej degustacji mołdawskiego wina.
Wino to, w jakiś złośliwy sposób ukryło się w kącie barku i pozwoliło się odnaleźć wtedy, gdy wypadało mi apogeum negatywnych odczuć związanych z podjętą decyzją.
Zaparzyłem sobie herbatę z podwójnej torebki „green z lemonem”, kiedy zadzwonił telefon.
- Iskry się panu sypią ze skrzynki elektrycznej, wezwałem pogotowie energetyczne - jakiś anonimowy głos pochwalił się swoją obywatelską postawą. Czynił to jednak w pełnych emocji słowach.
Nie bacząc na formę podziękowałem i czym prędzej zebrałem się do wyjazdu.
Kiedy podjeżdżałem w dobrze znane okolice, na horyzoncie migały już niebieskie światła.
Cała kupa strażaków pokrywała rozdzielnie elektryczną zawartością z gaśnic proszkowych.
Podszedłem do grupy operacyjnej, wskazali mi dowódcę, który opisał sytuację.
Rozdzielnia elektryczna na wskutek zwarcia zaczęła wyrzucać z siebie iskry. Strzelały w górę i na boki niczym sylwestrowe fajerwerki. Później doszło do zapłonu.
Strażacy nie chcieli mnie dopuścić w pobliże, z powodu obawy porażenia prądem.
Wskazałem miejsce gdzie znajduje się główny wyłącznik, a następnie osobiści odłączyłem zasilanie.
Reszta akcji odbywała się już wyłącznie w blasku latarek.
Że też te wszystkie kłopotliwe rzeczy uwielbiają się wydarzać w weekendy.
Za jednym pociągnięciem wajchy minęło niebezpieczeństwo, ale przestało działać całe mnóstwo urządzeń. Począwszy od banalnej żarówki, poprzez elektroniczne udogodnienia, internet, a na zasilaniu pieca centralnego ogrzewania skończywszy.
Podpisałem protokół przekazania terenu po akcji i ekipa wozu bojowego straży oddaliła się. Pozostałem sam, a w zasadzie w towarzystwie Młodszego, pośród zwęglonych i niemiłosiernie śmierdzących elementów elektrycznych.
W ferworze walki zapomniałem, co teraz wyszło, że wejścia na plac broni solidna brama przesuwna, sterowana silnikiem elektrycznym.
Odblokowałem napęd i wspólnie z Młodych przepchnęliśmy bramę w pozycje „bezpiecznie zamknięte”
Ja zostałem na zewnątrz, a Młody zablokował napęd. Zaraz też miał okazję popisać się kondycją, wspinając się na ogrodzenie i przeskakując z drugiej strony.
- Patrz jak to robię - powiedział złośliwie - ponieważ aby wejść w poniedziałek, będziesz to musiał powtórzyć w drugą stronę.
- Spoko Maroko, mam od tego ludzi - powiedziałem uspokajając sam siebie.
Wróciliśmy do domu, a ja nie mogąc skorzystać z monitoringu, jeszcze późnym wieczorem pojechałem w miejsce zdarzenia. A później w niedzielę.
Tak to minął mi weekend planowany jako leniwy i spokojny, bez marnowania energii w związku z trwającym procesem odchudzania.
W poniedziałek uzbrojony w termos z kawą stawiłem się w miejscu pracy.
W poniedziałek również, odzyskaliśmy prąd w części obiektu. We worek nie było już śladu po złowrogim działaniu sił natury. Uf - udało się .
I w zasadzie nie wiem czy cieszyć się,czy martwić?
Bo złodziej w końcu nie ukradł wiele, a pożar nie zniszczył wszystkiego.
A może to pretekst do jakiejś refleksji?
Nachodzi mnie taka, że ktoś zebrał w słoik po dżemie powietrze z mojego otoczenia.
Korzystając z fragmentu otaczającej mnie aury, ulepił coś na kształt lalki Voodoo.
Nie, nie tylko moją podobiznę niedużego, dojrzałego faceta z nadwagą, ale całość. To znaczy, że jestem ja w takim kokonie, gdzie ukryto również dom i pracę.
Ktoś z perwersyjną radością wbija szpilki w ścianki, powodując coraz nowe problemy, albo co najmniej utrudnienia.
A może jestem tylko przewrażliwiony i rozdrażniony
Przecież wypadki się zdarzają. Statystycznie
Tylko dlaczego nie statystycznie wypadło dwa razy na mnie?
- No tak to wstrętne, gorszy może być tylko pożar.
Potwierdziłem słuszność tej uwagi, chociaż to takie rozważanie czy lepsze jest zaparcie czy rozwolnienie. Obie dolegliwości są kłopotliwe.
Nie przypuszczałem wtedy, że jest to proroctwo, które niechybnie się spełni.
Sobotni weekend zapowiadał się raczej nudno. Poza okularami w których pękło szkło i nadawały się tylko do kosza. Zlepiłem je jednak klejem błyskawicznym, szukając fachowej pomocy.
Wolna sobota spowodowała, że poprzestałem na wyborze oprawek.
To znaczy, że oprawki zaakceptowała żona. Lata wspólnego pożycia małżeńskiego robią swoje.
Do lekarza okulisty miałem zgłosić się dopiero w poniedziałek.
Satysfakcja z porannego ważenia musiała zrekompensować mi wykreślenie z planu dnia wieczornej degustacji mołdawskiego wina.
Wino to, w jakiś złośliwy sposób ukryło się w kącie barku i pozwoliło się odnaleźć wtedy, gdy wypadało mi apogeum negatywnych odczuć związanych z podjętą decyzją.
Zaparzyłem sobie herbatę z podwójnej torebki „green z lemonem”, kiedy zadzwonił telefon.
- Iskry się panu sypią ze skrzynki elektrycznej, wezwałem pogotowie energetyczne - jakiś anonimowy głos pochwalił się swoją obywatelską postawą. Czynił to jednak w pełnych emocji słowach.
Nie bacząc na formę podziękowałem i czym prędzej zebrałem się do wyjazdu.
Kiedy podjeżdżałem w dobrze znane okolice, na horyzoncie migały już niebieskie światła.
Cała kupa strażaków pokrywała rozdzielnie elektryczną zawartością z gaśnic proszkowych.
Podszedłem do grupy operacyjnej, wskazali mi dowódcę, który opisał sytuację.
Rozdzielnia elektryczna na wskutek zwarcia zaczęła wyrzucać z siebie iskry. Strzelały w górę i na boki niczym sylwestrowe fajerwerki. Później doszło do zapłonu.
Strażacy nie chcieli mnie dopuścić w pobliże, z powodu obawy porażenia prądem.
Wskazałem miejsce gdzie znajduje się główny wyłącznik, a następnie osobiści odłączyłem zasilanie.
Reszta akcji odbywała się już wyłącznie w blasku latarek.
Że też te wszystkie kłopotliwe rzeczy uwielbiają się wydarzać w weekendy.
Za jednym pociągnięciem wajchy minęło niebezpieczeństwo, ale przestało działać całe mnóstwo urządzeń. Począwszy od banalnej żarówki, poprzez elektroniczne udogodnienia, internet, a na zasilaniu pieca centralnego ogrzewania skończywszy.
Podpisałem protokół przekazania terenu po akcji i ekipa wozu bojowego straży oddaliła się. Pozostałem sam, a w zasadzie w towarzystwie Młodszego, pośród zwęglonych i niemiłosiernie śmierdzących elementów elektrycznych.
W ferworze walki zapomniałem, co teraz wyszło, że wejścia na plac broni solidna brama przesuwna, sterowana silnikiem elektrycznym.
Odblokowałem napęd i wspólnie z Młodych przepchnęliśmy bramę w pozycje „bezpiecznie zamknięte”
Ja zostałem na zewnątrz, a Młody zablokował napęd. Zaraz też miał okazję popisać się kondycją, wspinając się na ogrodzenie i przeskakując z drugiej strony.
- Patrz jak to robię - powiedział złośliwie - ponieważ aby wejść w poniedziałek, będziesz to musiał powtórzyć w drugą stronę.
- Spoko Maroko, mam od tego ludzi - powiedziałem uspokajając sam siebie.
Wróciliśmy do domu, a ja nie mogąc skorzystać z monitoringu, jeszcze późnym wieczorem pojechałem w miejsce zdarzenia. A później w niedzielę.
Tak to minął mi weekend planowany jako leniwy i spokojny, bez marnowania energii w związku z trwającym procesem odchudzania.
W poniedziałek uzbrojony w termos z kawą stawiłem się w miejscu pracy.
W poniedziałek również, odzyskaliśmy prąd w części obiektu. We worek nie było już śladu po złowrogim działaniu sił natury. Uf - udało się .
I w zasadzie nie wiem czy cieszyć się,czy martwić?
Bo złodziej w końcu nie ukradł wiele, a pożar nie zniszczył wszystkiego.
A może to pretekst do jakiejś refleksji?
Nachodzi mnie taka, że ktoś zebrał w słoik po dżemie powietrze z mojego otoczenia.
Korzystając z fragmentu otaczającej mnie aury, ulepił coś na kształt lalki Voodoo.
Nie, nie tylko moją podobiznę niedużego, dojrzałego faceta z nadwagą, ale całość. To znaczy, że jestem ja w takim kokonie, gdzie ukryto również dom i pracę.
Ktoś z perwersyjną radością wbija szpilki w ścianki, powodując coraz nowe problemy, albo co najmniej utrudnienia.
A może jestem tylko przewrażliwiony i rozdrażniony
Przecież wypadki się zdarzają. Statystycznie
Tylko dlaczego nie statystycznie wypadło dwa razy na mnie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz