19 listopada 2025

Umieranie z Wyspiańskim

Najpierw zapowiedział się Starszy z żoną, a więc jego matka rzuciła się do przygotowania jedzenia. Taka jakaś zrobiła się zależność, że telefon od syna otwiera w jej głowie książkę kucharską. Mówiłem już tyle razy, że to my powinniśmy  raczej  być zapraszani na specjały kuchni włoskiej, czyli kraju i obyczajów jakie sobie starsze dzieci ukochały, ale wiadomo serce matki.
Kiedy wszystko było już przygotowane do wydawania,  Starsi wpadli, zjedli, i opowiedzieli o plenerze malarskim we Włoszech. W plenerze tym  uczestniczyła małżonka syna, albowiem odkryła w sobie zapał twórczy.
Na koniec wizyty otrzymaliśmy torbę z prezentami z podróży. Jakimiś włoskimi przyprawami i tajemniczą kopertą.
Po otwarciu okazało się, że to bilety do Teatru Słowackiego na sztukę - Proszę Państwa, Wyspiański Umiera.
W pierwszej chwili nie oszalałem ze szczęścia. Oczami wyobraźni widziałem te tłumy uczniów ze szkolnych wycieczek i patetyczny nastrój.
Skoro jednak mieliśmy już te bilety to czemóż nie skorzystać z okazji by odwiedzić elegancki garniturowy teatr ? Napisałem garniturowy, bo do Słowackiego nie odważę się iść inaczej ubrany.
Przyzwyczajenia z młodości pozostają nadal w mocy. W końcu Słowacki i Stary to takie Narodowe Świętości.
Moja żona martwiła się trochę o moją garderobę. Ostatnio, na spektakl Piaf nie udało jej się wsadzić mnie w marynarkę i wystąpiłem na sportowo. Odniosłem wrażenie, że hala Ice Areny i repertuar nie nakładają na mnie takiego obowiązku.
Tu nie miałem wątpliwości.
Przyznam bez bicia, że korzystam z dostępności wiedzy która znajduje się w Internecie i trochę o tym spektaklu poczytałem.
Po pierwsze reżyserem spektaklu jest Agata Duda Gracz, co napawało mnie pewną nadzieją.  Reżyserka wychowywała się w domu w który kpiono z owej narodowej powagi. W obrazach Jerzego Ojca widać doskonale. Jak wyrosło się w takiej atmosferze, to może, może...
Agata Duda Gracz jest również autorką tekstów, scenografii i kostiumów
Jak napisał na swojej stronie  sam Teatr :

"- Nie jest to jednak opowieść o umieraniu, tylko o życiu. O bufonadzie, egoizmie, zazdrości, okrucieństwie i o pysze. Ale też o marzeniach, sztuce i o miłości. Nasze przedstawienie nie jest laurką dla Czwartego Wieszcza.
Ostatnia noc życia Wyspiańskiego. A może ostatnia chwila? Miejscem akcji jest jego głowodusza. Przestrzenią – scena i widownia Teatru Słowackiego. Tego samego, gdzie po raz pierwszy wystawił swoje Wesele i Wyzwolenie, którego chciał zostać dyrektorem. Ale nie wyszło, bo „oni” wybrali „tego nadętego Solskiego”. O „onych” też będzie dużo. O „onych” którzy skrytykowali, odmówili, zabrali, nie zapłacili, zazdrościli i jeszcze na końcu pokłócili się o podział kosztów jego pogrzebu. Wszystkie postaci, które pojawią się na scenie mają swój pierwowzór w przeszłości bądź teraźniejszości. W przeciwieństwie do zdarzeń, które z pewnością nie miały miejsca.
W tym ostatnim momencie życia, kiedy wyobraźnia zastępuje rzeczywistość, po Wyspiańskiego przychodzi jego zmarła wiele lat wcześniej matka. I prowadzi go niczym Wergiliusz przez przestrzeń między życiem a śmiercią, gdzie – tak jak na scenie – wszystko jest możliwe."

Akcja sztuki jak wspomniano dzieje się na scenie, na którą na początku spektaklu aktorzy zapraszają widzów, aby z bliska zobaczyć to łoże śmierci Wyspiańskiego i wejść w sztukę. Scenografia jest skromna, można powiedzieć ascetyczna. Zaraz potem akcja przenosi się na widownię gdzie wśród widzów krążą aktorzy, a chwilami wypowiadają swe kwestie nawet z teatralnych lóż. Trzeba  mieć oczy dookoła głowy.
Powiem szczerze, nie jest to laurka dla Wyspiańskiego. Poruszane są sprawy bolesne. Rywalizacja twórców z wszystkimi tego negatywnymi konsekwencjami, czy relacje tytułowego bohatera z wiejską żoną Teosią. Ciekaw jestem co by powiedział o tej sztuce Tadeusz Żeleński Boy znany ze swych działań na rzecz odbrązawiania historii ? Czy ta sztuka nie byłaby zbyt nowoczesna dla jego, otwartego przecież umysłu? Może nie.
Sztuka ze wszech miar "krakoska" Tutejsze klimaty i osoby. Kogóż tu widzimy na scenie, by wymienić tylko najbardziej znane postacie.:
Helenę Modrzejewską, Wandę Siemaszkową, Lucjana Rydla, Józefa Mehoffera, Jana Matejkę, Tadeusza Kantora, Krystiana Lupę, Ludwika Solskiego, Jerzego Grzegorzewskiego,
Ten ostatni związany raczej z Łodzią i Warszawą, ale jak przyznał Wyspiańskiemu, ściągnął do Warszawy paru krakowskich aktorów  jak Jerzy Trela czy Dorota Segda.
Jest i  Wernyhora, a nad wezgłowiem łoża śmierci Wyspiańskiego siedzi muza, którą sam bohater w rozmowie z matką nazywa muzą Jacka Malczewskiego.
W tę rolę wcieliła  się utalentowana piosenkarka Maja Kleszcz. Swoimi przejmującymi wokalizami wypełnia znaczną część spektaklu. 
Być może natłok tych postaci spowodował, że niektóre z wątków zostały ledwo dotknięte, bo ileż można wcisnąć do spektaklu który trwa półtorej godziny ?
Ciekawostki to, że trakcie sztuki aktorzy ustawiają się w żywe obrazy, a Reżyserka ułatwia nam zagadkę wyświetlając powyżej tytuły obrazów.  
Jest więc ołtarz Wita Stwosza,   Lekcja anatomii doktora Tulpa Rembrandta, czy Śmierć Jacka Malczewskiego. Na koniec bardzo dynamiczna Pieta





                                                                          Na  koniec  dynamiczna Pieta

                                                                        
                                                                                       Zdjęcia ze strony Teatru Słowackiego

Zaskakujące w finale sztuki jest spotkanie Wyspiańskiego z influencerem który nie ma nic ciekawego do powiedzenia, ale jak to teraz  modne,  robi sobie selfie z artystą.
Wątków aktualnych, poza postaciami nie brakuje. Oto aktorzy rozpatrując historię choroby wenerycznej Wyspiańskiego ogłaszają ze sceny, że Kraków jest miastem wolnym od syfilisu.
Odważnym jest scena kiedy Wanda Siemaszkowa pyta Wyspiańskiego po co napisał "Wyzwolenie" i o czym ono dokładnie jest ? Następnie robi test, zwraca się z pytaniem do publiczności. Twierdząc, że widzowie to inteligentni ludzie skoro przyszli do teatru, pyta - Czy ktoś z Państwa wie o czym jest Wyzwolenie ? Widownia  rozświetla się, ale ani jedna ręka nie podnosi się do góry.
 W trakcie spektaklu naszła mnie taka myśl ogólna, być może związana z wiekiem.
Jak to jest, że teraz z reguły aktorzy zaopatrzeni są w mikroporty które wzmacniają ich głos, a i tak bywały chwile, że traciłem możliwość zrozumienia wypowiadanych słów. Pamiętam zaś czasy gdy Jerzy Trela wygłaszał w  Teatrze Starym  monolog Konrada  czyli Wielką Improwizację to jego głos był słyszalny na Krakowskim Rynku. Czyżby problem tkwił wyłącznie po mojej stronie?
           Czas w teatrze szybko zleciał, odbiór przerywany śmiechem. Był to jednak śmiech gorzki zmuszający do przemyśleń.
A teraz organizacyjnie.
Teatr Słowackiego to kolejny na mojej mapie przyjazny niepełnosprawnym obiekt.  Aktorzy widząc żonę na wózku, zadbali o lepsze miejsce niż wykupione bilety. Przeniesiono nas do loży na parterze, a więc mieliśmy komfortowy odbiór.
W organizacji widowni zarezerwowano nam miejsce postojowe przed samym teatrem, a zezwolenie odebrałem przed spektaklem w kasie.
Winda wywiozła żonę po schodach i tylko pojazd do samego budynku był usytuowany z boku.
Minęliśmy tłum oczekujący i skierowaliśmy się za budynek.  Wchodziliśmy jakby kuchennymi drzwiami i przez moment czuliśmy się odrobinę jak ubodzy krewni. Wytłumaczyłem jednak żonie, że to ze względu na historyczną bryłę budynku . Zgodziła się z tym tłumaczeniem i odgoniła głupie myśli.
Poza tym suma plusów zdecydowanie przykryła tę jedną niedogodność.
         Najgorszą zaś rzeczą było dojechać pod sam teatr. Wszędzie wokół strefy bez samochodów, lub ze znacznym ich ograniczeniem. Dawno nie byłem w tej okolicy samochodem a więc czułem się jak prowincjusz. Lubicz Podwale jednokierunkowe a znaki kierowały nas w ten sposób, że oddalaliśmy się od teatru, zamiast do niego dojeżdżać. Nawigacja nie była tu wcale pomocna,  ponieważ sugerowała, aby zostawić samochód  na poboczu i dojść pieszo. Dawanie dobrych rad nic nie kosztuje, nawet nawigację.
Czas uciekał i w zapasie zostało nam w końcu tylko kwadrans.
Przyznam szczerze i niech to zostanie między nami, ale w pewnej chwili zdesperowany godziną " nie zauważyłem"  kilku znaków drogowych i w ten sposób dojechałem na miejsce. Już na ostatnich metrach widziałem patrole straży miejskiej oprawiających nieostrożnych kierowców. 
Mam tylko nadzieję, że w najbliższych tygodniach nie dostanę z tego powodu zaproszenia na Policję.
To była najciemniejsza chwila wieczoru.
Mądry powie, jedź tramwajem, ale w naszej sytuacji nie możemy sobie na to pozwolić.
Reszta była perfekcyjna.
Po powrocie do domu, choć to już była późna godzina, uczciliśmy udany wieczór kieliszkiem Shiraza.
Tyle mówią o udanych prezentach, a ten nasz  był nad wyraz udany.
Wracając koło budynku Opery Krakowskiej, żona wyraziła życzenie wizyty i tutaj. 
- Czemu nie. Wybierz spektakl, ja zadbam o resztę.
 W końcu Emeryci Wolne ptaki,







20 komentarzy:

  1. Przyznam, że wolę sztuki teatralne, gdzie panuje ścisły podział na scenę i na widownię bez interakcji aktorów z widzami. Taka już ze mnie tradycjonalistka, ale moje widzimisię zburzyłoby całą koncepcję reżyserki:)
    Sztuka o Wyspiańskim (o! dopuszcza do głosu Teosię - której związek z artystą przyniósł tragiczne w przyszłości dla niej skutki) ma doskonałe recenzje, choć myślę, że "ogarnięcie jej" wymaga choćby minimalnej znajomości życia tej młodopolskiej bohemy.

    Cieszą też te wszystkie ułatwienia dla wózkowiczów i podziwiam Twoje zdolności logistyczne - super, że dzielisz się tymi spostrzeżeniami.
    Wierzę, że Opera również dostarczy Wam wielu smacznych przeżyć duchowych :)
    No i to uwieńczenie wieczoru - mniam!

    (zgrzyta mi trochę Wernyhora (40 wers), ale to taki drobiazg 😉)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na miły bóg, nie wiem jak wielkiemu zaćmieniu umysłu to zawdzięczam. Rumieniąc się poprawiłem natychmiast. Dziękuję za życzliwą uwagę.

      Usuń
  2. Ojej, listopad zawsze kojarzy mi się z Wyspiańskim więc termin uczestnictwa w spektaklu trafiony w punkt.
    Interesująca Twoja recenzja, widać, że emocji i wrażeń nie zabrakło.
    Bardzo zgadzam się z zaszeregowaniem Teatru Słowackiego do "garniturowych"! Tak było i tak ma być zawsze.
    Wysoka sztuka wymaga oprawy, która wzmacnia jej odbiór.
    Przy kolejnej wyprawie może warto rozważyć dojazd taksówką, taką dostosowaną dla osób o szczególnych potrzebach? Wiem, koszty.. Ale może lepiej oszczędzić nerwy i ewentualne mandaty?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, korzystanie ze specjalnych taksówek nie jest łatwe w piątkowy wieczór, gdy mieszka się na wsi pod Krakowem. W teorii tak, ale parafrazując Chochoła z Wesela lub jak kto woli Wyspiańskiego można by rzec - A tu rzeczywistość skrzeczy. Pozdrawiam

      Usuń
  3. Prawdę mówiąc, "Wyzwolenie" Wyspiańskiego na studiach mnie pokonało - nie dałam rady przeczytać do końca. Nigdy potem do niego nie wróciłam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jesteś pewnie jedyna w tej kwestii

      Usuń
    2. @ Frau Be. Czy ja dobrze pamiętam, że polskiego w liceum nauczasz? No to się nie chwal, bo nie ma czym.

      Usuń
  4. Jestem historykiem teatru. Umarłam z radości - taka kompetentna recenzja to dziś rzadkość. Tylko drobiazg: Wielką Improwizację to jednak wygłasza Konrad w "Dziadach"... (a z resztą zdania się zgadzam, sama słyszałam).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z całą pewnością zgadzam się z tą uwagą. Mam nadzieję, że potraktuje Pani to jak zwykłe przejęzyczenie. Serdecznie pozdrawiam.

      Usuń
  5. Parokrotnie czytałam, że za Czwartego Wieszcza uważano C,K,Norwida, nie spotkałam się wcześniej ze stosowaniem tego określenia w stosunku do Wyspiańskiego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za czwartego wieszcza narodowego uważa się Stanisława Wyspiańskiego lub Cypriana Kamila Norwida. Ponieważ mamy trzech wieszczów, a więc czwarty wieszcz jest kwestią dyskusyjną.
      • Stanisław Wyspiański jest powszechnie określany jako czwarty wieszcz, ponieważ jego twórczość zapowiadała odzyskanie niepodległości.
      • Cyprian Kamil Norwid jest również nazywany czwartym wieszczem, ale jego twórczość była mniej zrozumiana za życia, co odróżnia go od trzech tradycyjnych wieszczów.

      Usuń
  6. Na widowni pierwszy garnitur krakowskiej publiczności teatralnej, a ze sceny kierowane są w jej stronę pytania jak do dziatwy szkolnej? W dodatku poprzedzone niestosownymi uwagami o wyraźnie zaczepno-zaczepnym charakterze. Jak tak można? To zupełnie zrozumiałe, że w tej sytuacji ani jedna ręka się nie podniosła... że "odważnej" Wandzie jedynie głuche milczenie było odpowiedzią.
    wicesołtys pomorski

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko zależy od kontekstu. Pytanie wynikało z wcześniejszej rozmowy Siemaszkowej z Wyspiańskim.
      Ani mnie ono nie zdziwiło, ani nie zobowiązywało do odpowiedzi.
      Nie obraził się też Mehoffer kiedy Wyspiański przedstawił go jako mało zdolnego, ale bardzo pracowitego malarza.
      Pozdrawiam

      Usuń
  7. Cześć Antoni. Tknięty nagłym niepokojem sprawdziłem w necie o czym jest Wyzwolenie Wyspiańskiego. Wiedziałem, że taka sztuka istnieje, ale (nad czym bardzo boleję), Wyzwolenie raczej kojarzyło mi się z gigantyczną filmową produkcją radziecką (pewnie powinienem napisać teraz pogardliwie:ruską). Bardzo się tego wstydzę, że moje kontakty z Melpomeną nie były zbyt częste i dotyczyły raczej lżejszego repertuaru, lecz nieustanne cierpienie zawarte w dziełach naszych wieszczów zawsze mnie odrzucało. Aczkolwiek cierpiałem czasem za miliony, to tylko za te miliony których nie posiadałem. W gotówce oczywiście. Teraz kiedy jestem emerytem zacząłem łykać nieco kultury wysokiej, ponieważ wstyd mi było, kiedy co rusz dowiadywałem się, że moi koledzy i koleżanki z uniwersytetu trzeciego wieku są częstymi gośćmi przybytków Melpomeny i Polihymnii. Hmmm... pewnie snobizm. Tym sposobem kilka dni temu wylądowałem w teatrze Korez w Katowicach na monodramie „Godajom mi Helmut”. Nie będę streszczał, bo to można znaleźć w necie, powiem tylko że ponad godzinę na widowni była absolutna cisza, nikt nie zakaszlał, nie szeptał, po prostu była cisza. I ta cisza spowodowała właśnie, że przeżyłem w tym czasie wielce stresującą przygodę. Otóż moja Małżonka ma potrzebę częstego zwilżania gardła, niestety nie szlachetnymi trunkami lub chociażby piwem, co jeszcze kilka lat temu chętnie czyniła, ale zwyczajną wodą. Pogardliwie odrzuciła moją teorię, że to wysychanie gardła jest spowodowane jego zbyt częstym używaniem, nie tyle gardła może co znajdujących się tam strun głosowych. Odrzuciła tym samym także sugestię że picie wody na widowni nie będzie potrzebne, bo tam z zasady się nie mówi, nawet jeżeli obok siedzi dobra psiapsiółka. Musiałem tę wodę w butelce około 330 ml kupić, a Małżonka natychmiast się nią uraczyła. Niestety butelka miała ową przeklętą unijną zakrętkę i woda jak to woda w całości wylała się do torebki. Torebka, również niestety była szczelna i w tej wodzie pławił się telefon. Sprawa rypła się kiedy usiedliśmy na widowni i jako ludzie prawdziwie kulturalni postanowiliśmy telefony wyłączyć. Aparat oczywiście nie działał, nie dawał się także wyłączyć, ani rozebrać, więc wsadziłem go do kieszeni, żeby dalej w wodzie nie leżał i kurtyna się podniosła. Po jakichś kilku minutach poczułem w kieszeni wibrowanie. Nota bene całkiem mocne. Przez głowę przeleciały mi wszystkie wiadomości o eksplozji telefonów komórkowych, a konstatacja że w jego pobliżu jest mój najlepszy przyjaciel spowodowała że natychmiast wyciągnąłem go z kieszeni i położyłem pod fotelem. Szybko przeliczyłem że wyzwolenie w postaci wybuchu 15. Wh (3000mAx5Vx1h) energii zawartej w baterii głowy by może nie urwało, ale coś mniejszego na pewno. Niestety zgłupiały telefon wibrował pod tym fotelem cały czas, a ja byłem pewny, że we wspomnianej już ciszy słyszy go nie tylko widownia, ale i aktor, który przed spektaklem specjalnie prosił aby telefony wyłączyć. Bujna wyobraźnia podsuwała mi sceny, w których przeklęty grat zaczyna wygrywać melodyjki, a ja czerwony ze wstydu przepycham się przez widzów i uciekam na korytarz ścigany pogardliwymi spojrzeniami. Na szczęście nie było tak źle. Wibrowanie tylko ja słyszałem, melodyjek nie było, tylko telefon nowy trzeba było kupić, bo ten zalany wibrował jeszcze całą noc, a jak przestał, to już się nie odezwał. I teraz pora na jakiś morał, który mógłby np. brzmieć „bo w teatrze szkodzi woda, kiedy ci na piwo szkoda”, czy cóś takiego. Pozdro JerryW_54

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta sztuka to z pewnością coś w stylu "Mianujom mnie Hanka" . Dla mnie byłaby trudna w odbiorze, bo ponoć cała jest po Śląsku. A przecież trochę się tej gwary nasłuchałem współpracując z ludźmi z Rudy Śląskiej czy Świętochłowic. Co do teatralnych wpadek. Moja znajoma Księgowa poszła do teatru, tam na apel ze sceny wyłączyła telefon i pogrążyła się w odbiorze sztuki. W pewnej chwili zadzwonił telefon, raz drugi natarczywie. Księgowa spojrzała z oburzeniem na ludzi wokół siebie. Któż to tak szarga odbiór sztuki. Trzeba było dłuższej chwili, gdy zorientowała się że ten dźwięk dochodzi z jej torebki. Szybko wyłączyła.... budzik w telefonie. Okazało się że miała zwyczaj zasypiać po południu i budzić się koło 20.00 do roboty w ramach prywatnej działalności. Aby nie przespać ustawiała budzik.
      Ten zaś był tak skonstruowany, że budził właściciela nawet po wyłączeniu telefonu.
      Miłość do teatru ma różne twarze. Pewien mój znajomy przyjął pracę szatniarza w Teatrze Słowackiego na czas studiów. W ten sposób zarobił trochę i trochę tych sztuk obejrzał
      Dzięki jego pracy byłem tam choćby na recitalu Ewy Demarczyk.
      Fajne to były czasy

      Usuń
  8. Ileż to wspominków i wpadek kojarzy sie z teatrem i ze sztuką! Bo Ona Odświętna jest i Wielka ale też Pospolita i Zwyczajna.

    OdpowiedzUsuń
  9. Dawno, dawno temu tak się wracało z Tatr do stolicy: pociąg z Zakopca dojeżdżał do Krakowa ok 18.30, biegiem do wybranego teatru, z czego Stary był preferowany, plecak i ubłocone trapery do szatni i na schody. Bo w zacnym Krakowie dla żaków wejściówka na schody musiała się znaleźć. Strój niegodny w postaci mundurku turystycznego ( koszula flanelowa, sweter z owczej wełny i takież skarpety) był traktowany pobłażliwie przez ubraną publiczność, bo inaczej niż garnitur i suknia ew. z perłami do żadnego teatru w tamtych czasach nikt nie chodził, nawet w Warsiawce. Te spektakle, jak wspomniane Dziady, Biesy czy zbrodnie karane do historii teatru przeszły. A p. Trela głównym filarem był, a głos jego niósł się daleko.
    No i na godz.23 zdążało się na Dworzec Główny na pociąg warszawski. I tak właściwie co weekend. Taka to była młodość chmurna, bo nie durna.
    ps. cytuję z wója: "Wyzwolenie" w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie to przede wszystkim legendarny spektakl z 1974 roku w reżyserii Konrada Swinarskiego, uznawany za jedno z najważniejszych polskich przedstawień powojennych. Jerzy Trela wcielił się w nim w rolę Konrada.
    Ukłon głęboki z podziękowaniem za wspomnienie Weronika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak śpiewali Skaldowie - Wspomnienia są zawsze bez wad. Miło mi, że zainspirowałem Cię do wspomnień

      Usuń
  10. A czy samochód z niebieskim znaczkiem za szybą (niepełnosprawny) nie ma przypadkiem przywileju ignorowania niektórych znaków? Przynajmniej tych, które dotyczą zakazu ruchu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak zgadza się. Z legitymacją można wjechać pomimo znaku zakaz ruchu czyli B-1.
      Nie wolno natomiast lekceważyć znaków: zakaz skrętu i nakaz jazdy w danym kierunku. Tu właśnie pojawiły się problemy, ale jak czytałeś daliśmy radę. Ostatnio zmieniono zasady ruchu wokół Plant i dodatkowo wyszło parę remontów. Trochę minęło od czasu mojej ostatniej wizyty i pamięć okazała się zawodna, jak to w życiu

      Usuń