27 sierpnia 2021

Niedzielno-świąteczne wyzwania, czyli jedziemy

Piętnastego sierpnia, było, minęło. Nie tak jednak do końca. W pamięci przechowuję informację od moich dziadków że to święto Matki Boskiej Zielnej. Z dziecięcych czasów pamiętam jak razem z rodzicami jeździliśmy na odpust do rodzinnej wsi ojca. Oj wtedy to były odpusty. Na stoiskach rękodzieło ludowe i nie było niczego z chińską metką. Balony, korkowce i strzelnica sportowa gdzie dla dziewczyny można było ustrzelić  wyliniałego nieco misia. Trzeba ją było jednak wcześniej mieć. Dzień piętnastego sierpnia znacznie to ułatwiał, o czym za chwilę
Nie jeździliśmy tam jednak z powodu dmuchanych baloników, różańców z ciasta i kolorowych piłeczek wypełnionych trocinami. W ten dzień zjeżdżała się całą rodzina, a w garze na rosół lądowa najlepsza kura, albo wkurzający kogut. Ileż to było śmiechu przy tym świątecznym stole, gdy wuj opowiadał jakąś historię z dzieciństwa, wplatając w to naszego ojca, odbrązawiając nieco  przy okazji jego życiorys. Pokazując, że każdy z nas ma lepsze i gorsze chwile. A że im w tym wspominaniu pomagała czarodziejka gorzałka to już całkiem inna historia.
    Przy okazji wspomnianej na wstępie Matki Boskiej Zielnej święcono zioła i wszelkie rośliny który kwitły w ten dzień. Zwyczajowo też, panny wkładały do bukietów jabłka a po kościele kawalerowie kradli dziewczynom te owoce.
One piszczały i broniły bukietów, ale tylko pozornie, bowiem ta która wróciła do domu z jabłkami w wiązance już traciła humor z powodu smutnej wróżby, braku szans na chłopaka i terminu ewentualnego ślubu.
     Potem na bazie przemian ustrojowych czyli tak w 1992 r,. wprowadzono Dzień Wojska Polskiego. Co stało się jakby przeciwwagą dla Matki Boskiej, albo czego nie wykluczam wzmocnieniem święta poprzez organizowanie w tym dniu parad, przemarszów i nominacji generalskich.
Jedno i drugie święto nie świeci już jednak takim blaskiem jak kiedyś.
Być może to tylko moje odczucia, bo nie jeżdżę już świąteczny rosół do rodzinnej miejscowości ojca. Teraz to ja wraz żoną czekamy w święta z rosołem.
Cieszę się że dzieci chętnie z tego zaproszenia korzystają  
Dlaczego kościelne i państwowe święta nie błyszczą już tak jak dawniej?
Każdy chyba potrafi na to pytanie sam sobie odpowiedzieć.
Jest taka modlitwa- 
Boże, użycz mi pogody ducha, abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić - 
Której autorstwo przypisywane jest wielu osobom począwszy od Marka Aureliusza.
Jakoś się więc z tym stanem pogodziłem.
Tak więc w ramach terapii na brak  wielkorodzinnych spotkań, z grupą znajomych wybrałem się w ten dzień na motocyklową wycieczkę do Kazimierza nad Wisłą.
Spotkanie o 9.00 wyjazd o 9.15, a potem przez 12 godzin w siodle. Oczywiście z drobnymi przerwami kiedy to schodząc z maszyny i maszerując w kierunku kawopoju na stacji benzynowej, mieliśmy chód niczym rasowy kowboj rewolwerowiec po trzech dniach na prerii.
Do tego dochodził jeszcze stukot podkutych kowbojek które uzupełniały obrazek.
Ponieważ w przeważającej swej części grupa jeździła na crouiserach bądź jak kto woli na chopperach, szybkość poruszania się po tych nieco bocznych drogach była raczej rozsądna choć i tak oscylowała koło setki.
I tak jednak w Sandomierzu do szło do incydentu. Pewien  orurowany samochód terenowy prowadzony przez emeryta, zmienił pas i wjechał wprost na naszego kolegę
Dzięki bogu, szybkość przy starcie ze skrzyżowania nie była duża, a więc skończyło się tylko na pogiętym tłumiku.



Oczywiście kierowca nie zatrzymał się i kontynuował jazdę. Chłopaki rzucili się w pościg nie dając żadnych szans terenówce. Kierowca widząc bezcelowość ucieczki podjechał na komisariat, tłumacząc od razu, że to on czuł się zagrożony.
Nie wiem czy to wpływ święta kościelnego czy wojskowego wpłynął na decyzję policjantów, bowiem sprawcy który finalnie przyznał się do swojej winy w ramach kary udzielono pouczenia. 
My zaś z oświadczeniem sprawcy udaliśmy się w dalszą drogę.
Żebym to ja trafił w razie potrzeby na funkcjonariuszy tak nakierowanych na człowieka jako takiego, a niejedynie jego finansowe zasoby.
Z Sandomierza droga robiła się coraz węższa by w końcu doprowadzić nas do tablicy z napisem Kazimierz Dolny.
Zaraz za nim sznur samochodów próbujących znaleźć miejsce do parkowania, Tutaj znów można było poczuć wyższość motocykli ponieważ wszystkim nam udało się przylepić gdzieś w zakamarkach  pomiędzy autami.
Tłum zniechęcał do kontemplowania architektury Kazimierza, dusił artystyczną atmosferę, czynił niemożliwym skorzystanie z knajpy.





Zdjęcie przy studni, zdjęcie przy Psie Werniksie, żeby tylko uwierzyli, że byliśmy.
No i jeszcze rzut okiem na Wisłę w tym miejscu. W końcu to Kazimierz nad Wisłą.
Przegłosowany przez grupę późniejszy o godzinę termin wyjazdu i strata dwóch godzin na Policji w Kazimierzu spowodowały, że  trzeba było czym prędzej wyznaczyć azymut na dom. Zjedliśmy na stacji przy okazji tankowania. Kawa na stacyjnym trawniku smakowała wybornie.




Zbliżał się wieczór więc tony much, komarów i innego latającego dziadostwa oblepiało nam szybki w kaskach. Co kilkadziesiąt kilometrów zatrzymaliśmy się na stacjach by przemyć nasze okna na świat. Pomagało na chwilę.
Było już dobrze po 21 gdy minęliśmy tabliczkę z napisem Kraków.
Rozjechaliśmy się gwiaździście do domów kończąc ten dzień. 
Od dawna chciałem zaliczyć Kazimierz Dolny, nie wiedziałem że zrobię to nieco po japońsku. On potrafią zwiedzić Europę w trzy dni. 
Obiecuję sobie że wrócę tam jeszcze na spokojnie w zwykły dzień tygodnia, może poza okresem wakacji. 
Kiedy? 
Pewnie na emeryturze. Pod warunkiem oczywiście że na emeryturze nie będę musiał udawać życia. 



530 kilometrów w jedną niedzielę na motocyklach to wynik o którym można śmiało mówić. Zna takich co tyle przejeżdżają w cały sezon.
Po powrocie do domu, otworzyłem lodówkę skąd wziąłem  zimne i aromatyczne piwo. Zaczerpnąłem łyk i przejrzałem SMS w znacznej mierze dziękujące za wspólną wycieczkę. 
A może tak Bieszczady we wrześniu ? - odpisałem - to tylko 550 kilometrów.
A co będziemy robić po południu ? - odpisał Zbyszek. Pewnie nie zeszła mu jeszcze adrenalina. 
Swoją drogą, od nas nad morze jest jakieś 630 km, jakby tak wyjechać jednego dnia rano...

Post scriptum

Ktoś ocenił naszą wycieczkę - jesteście fajni
Odpowiedziałem frazą wyczytaną na tabliczce w Kazimierzu :
Każdy może być fajny, ale bycie zajebistym wymaga praktyki.
Takiej jak choćby w tamtą niedzielę



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz