08 sierpnia 2021

Dzień na dopingu

Pracuję w centrum. Jak to bywa z praca a takim miejscu trudno znaleźć miejsce na parkingu w pobliżu, a jeżeli już je znajdziesz to okazuje się w strefie płatnego parkowania. Motocykl jest do tego bezcenny ponieważ z definicji nie płaci się za jego parkowanie, a dodatkowo można przystanąć tam gdzie nie zmieści się już żaden samochód. I wszystko by było w porządku bo to i czas na śmiganie motocyklem, ale codziennie zmienna pogoda z masą opadów niszczy przyjemność z uczucia wiatru we włosach, bo określenie wiatr w mokrych włosach nie brzmi już tak fascynująco. Po krótkich obserwacjach udało mi się jednak znaleźć miejsce nieco oddalone od centrum, ale za to bezpłatne. Za zgodą zarządzającego stawiam więc samochód przed jednym z obiektów i stąd mam już niecały kilometr do pokonania spacerkiem. Od czasu gdy otrzymałem w spadku po pierworodnych smartwatcha i sprzęgnięciu go ze smartfonem wiem że wykonuję około 1175 kroków dla pokonania tego dystansu co zajmuje mi średnio ok 7 - 8 minut. Dodatkowo idzie się przyjemnie bo z góry. Co prawda z pracy mam pod górkę, ale komu się spieszy po pracy.
Gubię przy okazji jakieś kalorie, które smartwatch też mi pokazuje i dobrze chociaż że nie wytyka mi iż tak mało.
Czemu o tym wszystkim piszę. Otóż w trakcie tych wędrówek do pracy i z pracy mogę obserwować otaczającą mnie rzeczywistość. Budzące się miasto, krzątających się zaopatrzeniowców, wracających z targu tych dla których okolice ósmej to już prawie południe.
Zauważam ile straciłem kursując samochodem z domu do pracy wg zasady door to door czyli Od drzwi do drzwi. Ile rzeczy ucieka kiedy człowiek musi skupić się na obserwacji drogi.
Mijam po drodze stoisko z sadzonkami do ogrodu, piekarnię z regionalnym pieczywem, trzy warzywniaki pod chmurka i malutka księgarnię na rogu. Kiedyś tam wpadnę na pewno, na razie potrzebę czytania zabezpiecza mi czytnik z książkami w formacie MOBI. No i ludzie , mnóstwo tych ludzi na mojej drodze, a każdy z nich z jakimś planem na ten dzień z wyjątkiem grupy cztrech osób na ławeczce na plantach, niedaleko mojej firmy. Niespiesznie piją ranne piwko , nie myśląc co dzień przyniesie, bo z boża pomocą i ten dzień jakoś zleci.

- Nieroby, menele - ktoś powie - żeby tak pić od samego rana trzeba być pijakiem.

Można to dodać i pewnie złodziejem, bo jak mówił klasyk :


 
A nie, nie,  nie.  Daleki jestem od takiej oceny  Jako baczny obserwator otaczającej mnie rzeczywistości o czym wspominałem wyżej, zauważyłem, że wielu stroskanych i spieszących do pracy obywateli lubi sobie łyknąć dla kurażu.

"By dzień powszedni  nam jakoś minął, trzeba lać wódę w to głupie ryło"

Wczoraj po drodze z pracy, na mojej raptem kilometrowej drodze naliczyłem 5 butelek po wódce, tak zwanych małpek. Stały dumnie na parapetach, murkach i skrzynkach elektrycznych. Każdej zrobiłem zdjęcie chociaż niczym Zagłoba, nie cierpię pustych naczyń. Licho wie ile na tej trasie porzucono jeszcze butelek których nie zauważyłem, lub które elegancko umieszczono w koszach na śmieci.
Zaczynam rozumieć skąd taka obfitość malutkich butelek w każdym sklepie spożywczym.
Jednym zdaniem - Pijemy od rana ! Czytałem o tym w prasie, ale nie do końca to do mnie docierało.
- Przejaskrawiają - pomyślałem. Nie przejaskrawiali.
Czy to mnie nie przeraża ? Przeraża.
Nie dlatego że nie piję, chociaż od ponad 5 lat nie używam twardych alkoholi, pijąc wyłącznie wino.
Niestety też potrzebowałem do tego ekstra bodźca, ale liczy się przecież efekt.
Przeraża dlatego też, że w całej swojej karierze drinkera nigdy nie wypiłem alkoholu z rana.
Budzę się z wystarczającym entuzjazmem do życia i nie potrzebuję wspomagania, Faktem jest także to, że po przyjściu do pracy ten szalony entuzjazm i miłość do ludzi jako takich pryskała niczym bańka mydlana już dziesięć minut po ósmej, ale nigdy tego nie zakładałem by musieć się znieczulić.
Jeżeli zaś narozrabiałem dzień wcześniej to uważałem, że jakaś kara mi się z tego powodu należy.
Suszyło więc w słusznej sprawie.

Wniosek który mi się nasunął z tej historii jest nieco szerszy niż, kac czy butelki na ulicy.
Myślę, że czasem trzeba sobie buty błotem ubrudzić, aby je zauważyć (błoto).
Niestety dominujące stało się intencjonalne widzenie rzeczywistości. Pochlebców którzy chcą widzieć to samo również nie brakuje.

A oto efekty sesji zdjęciowej w drodze do pracy





No to może pić coś innego? Choćby kumys

Kiedyś napisałem taki limeryk o preferencjach, by nie rzec wyborach :

Pewien Pan z samego Przemyśla

Smaku wina się jeno domyślał 

Tak naprawdę pił tylko kumys

Który ponoć  rozjaśniał mu umysł 

Chyba, że z tym kumysem coś  zmyślał


Smacznego !

7 komentarzy:

  1. Coraz częściej chodzący po błocie, nurzający się w błocie tego błota nie widzą lub im ono nie przeszkadza.
    Kiedy przeszłam na emeryturę najbardziej brakowało mi tych obserwacji świata w drodze do i z pracy. W ostatnich latach jeździłam do Legnicy dwa razy w miesiącu i dodatkową atrakcją było obserwowanie jak się zmienia przyroda wzdłuż trasy pociągu wraz ze zmianą pór roku.
    Natomiast nie widzę sensu w liczeniu kroków. Jeżeli mam sobie narzucić rygor chodzenia, to i bez mierzenia przejdę to co trzeba. Ale jeżeli komuś pomaga, to dlaczego nie?
    Alkohol...menele... no cóż, na razie skojarzyli mi się z "menelikami" Daukszewicza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie żyję wg zasady 10000 kroków jak to teraz modne. Ilość ich to tak ciekawostka który wynikła z przeglądania smartfona

      Usuń
    2. Alkohol dla smaku, ale nie dla "przetrwania". Doświadczenie życiowe podpowiada, że "zalewanie robaka" miast likwidować problem, tworzy kolejny...
      A co do kroków, zawsze byłam ciekawa ile ich wydeptuję, kręcąc się po domu ;)

      Usuń
    3. Smartfon ma taką funkcję mierzenia kroków. Tylko trzeba z nich wszędzie chodzić
      Pozdrawiam

      Usuń
    4. Jestem smartfonoodporna ;) Nie posiadam tego wynalazku i zapieram się czterema łapami przed nim. Telefon komórkowy posiadam, ale traktuję jak stacjonarny i nie noszę ze sobą. Da się tak żyć, naprawdę:)
      Pozdrawiam:)

      Usuń
  2. Ten smutny widok obserwuję bardzo często. Małpkiewicze umiłowali sobie sąsiednią klatkę schodową. Codziennie widzę postępującą degrengoladę i mogę jedynie bezradnie to obserwować. Szósta trzydzieści - o tej godzinie wyciągam z piwnicy rower i ruszam do pracy - i widzę któregoś z nich, jak ledwo stawia kroki. Już - nie jeszcze!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ta cała rzesza tych którym wydaje się, że nie mają żadnego problemu z alkoholem i piją tylko dla kopa. Jeżeli bez tego codziennego kopa nie mogę żyć to znaczy, że problem jest duży, a nazywa się alkoholizm.
      Dzięki bogu znam to jedynie z opowiadań, mojego kolegi. Nie menela a biznesmena czyli high life. Podziałały na mnie te historie otrzeźwiająco.
      Pozdrawiam

      Usuń