Chyba już parę razy zaczynałem swój tekst od tego odkrywczego stwierdzenia.
Co innego jednak podkreślać to na blogu, a co innego doświadczać na co dzień. Z pewnością pisałem jakiś czas temu o tym jak to szyja dawała mi do wiwatu. Nie wiem dlaczego napisałem w czasie przeszłym, podczas gdy ona cały czas nie daje o sobie zapomnieć.
Co innego jednak podkreślać to na blogu, a co innego doświadczać na co dzień. Z pewnością pisałem jakiś czas temu o tym jak to szyja dawała mi do wiwatu. Nie wiem dlaczego napisałem w czasie przeszłym, podczas gdy ona cały czas nie daje o sobie zapomnieć.
W którą by stronę nie zwrócić głowy to po pierwsze miałem ograniczony zasięg, a po drugie boli. Ja wiem, że w pewnym wieku ból jest dowodem życia, ale bez przesady. Nie muszę mieć tak silnych dowodów na własne życie.
Wylądowałem w październiku zeszłego roku u ortopedy, a ten skierował mnie na rehabilitację. Dostałem termin już za 10 miesięcy od rejestracji, a te miesiące minęły jak z bicza strzelił.
Właśnie w poprzedni poniedziałek stawiłem się o 8.00 rano na komplet zabiegów. Komplet to znaczy pięć, bo za pięć płaci NFZ. Ponieważ miałem wybór, wybrałem technikę, bo ćwiczenia na wyginanie mogę sobie sam zrobić w domu. Oczywiście z ćwiczeniami jest tak, że oprócz miejsca potrzebna jest jeszcze ochota, ale to już inna sprawa.
A więc mam wyznaczone: laser, jakieś pole magnetyczne przy którym musiałem pozbyć się elektroniki z kieszeni i przegubów, potem prądy i ultradźwięki na kark, a na koniec krio. To ostatnie to takie sobie głaskanie chłodem więc zaproponowałem, żeby do azotu którym schładza się miejsce rehabilitowane dokładać jakiś zapachowy olejek to będzie dodatkowo aromaterapia. Pani od tych maszyn pomysł się spodobał, ale sam zaraz doszedłem do wniosku, że to byłby szósty zabieg, a więc poza refundacją NFZ. Po tygodniu wpadłem już w rytm tych maszyn i czuję się już jak stary wyga, chociaż do tej pory rehabilitacja była dla mnie czymś obcym. No chyba, że ta w 1998 roku kiedy skręciłem nogę w kolanie na nartach. Było minęło.
Najzabawniejsze było to, że na początku musiałem określić jaki mam ból w skali od 1 do 10.
O ile wiem jak to jest mieć zero bólu o tyle nie doświadczyłem dziesiątki więc moja ocena nie będzie właściwa.
Krakowskim targiem określiłem poziom bólu na 5.
Właśnie w poprzedni poniedziałek stawiłem się o 8.00 rano na komplet zabiegów. Komplet to znaczy pięć, bo za pięć płaci NFZ. Ponieważ miałem wybór, wybrałem technikę, bo ćwiczenia na wyginanie mogę sobie sam zrobić w domu. Oczywiście z ćwiczeniami jest tak, że oprócz miejsca potrzebna jest jeszcze ochota, ale to już inna sprawa.
A więc mam wyznaczone: laser, jakieś pole magnetyczne przy którym musiałem pozbyć się elektroniki z kieszeni i przegubów, potem prądy i ultradźwięki na kark, a na koniec krio. To ostatnie to takie sobie głaskanie chłodem więc zaproponowałem, żeby do azotu którym schładza się miejsce rehabilitowane dokładać jakiś zapachowy olejek to będzie dodatkowo aromaterapia. Pani od tych maszyn pomysł się spodobał, ale sam zaraz doszedłem do wniosku, że to byłby szósty zabieg, a więc poza refundacją NFZ. Po tygodniu wpadłem już w rytm tych maszyn i czuję się już jak stary wyga, chociaż do tej pory rehabilitacja była dla mnie czymś obcym. No chyba, że ta w 1998 roku kiedy skręciłem nogę w kolanie na nartach. Było minęło.
Najzabawniejsze było to, że na początku musiałem określić jaki mam ból w skali od 1 do 10.
O ile wiem jak to jest mieć zero bólu o tyle nie doświadczyłem dziesiątki więc moja ocena nie będzie właściwa.
Krakowskim targiem określiłem poziom bólu na 5.
Przypomniał mi się przy okazji taki dowcip o bólu:
Na zajęciach w Akademii Medycznej, profesor pyta studentki jaki jest największy bół.
Ona nieco stremowana mówi- Według mnie największy ból jest przy porodzie.
Na to student z drugiego końca sali - To chyba jeszcze nikt cię w jaja nie kopnął.
No właśnie wszystko jest względne
Obliczyłem i sprawdziłem, że przy dobrej organizacji zajmuje mi to godzinę i dziesięć minut. Jest okazja poczytać wiadomości w necie przy wszystkim z wyjątkiem tego pola magnetycznego, które popularnie nazywają dużym kółkiem. ( małe jest na nogę)
Obliczyłem i sprawdziłem, że przy dobrej organizacji zajmuje mi to godzinę i dziesięć minut. Jest okazja poczytać wiadomości w necie przy wszystkim z wyjątkiem tego pola magnetycznego, które popularnie nazywają dużym kółkiem. ( małe jest na nogę)
Tutaj muszę odłożyć elektronikę na bok, a jakby na przekór to duże kółko niestety jest czasowo najdłuższe. Staram się więc przez te 15 minut myśleć o czymś ambitnym, ale do głowy przychodzą mi sam głupoty
Mija wspomniana godzina z lekkim okładem i mogę odfajkować zabiegi.
Szybko wskakuję w swoje codzienne życie i albo wracam do domu, albo coś niecoś popracować dla zdrowia tym razem psychicznego.
Minął rok od czasu gdy starszy syn podarował mi trzy t-shirty.
Podkoszulki są tematyczne, a całość jest z serii "death can talk" co można by chyba tłumaczyć " umarli mówią" , albo wprost "śmierć potrafi mówić". Byłbym jednak za tym pierwszym tłumaczeniem.
Jakoś tak jest ze mną, że nowe ubrania jakiś czas leżą w szafie, a kiedy dojrzeję do nich psychicznie, zaczynam je nosić.
Tak miałem na przykład z jasno czerwonym polarem do którego nie mogłem się przyzwyczaić, a potem nie potrafiłem go odłożyć wieszak.
Wczoraj na pierwszy rzut poszedł ten t-shirt.
Dla młodszych lub rozkojarzonych informacja:
Na koszulce widnieje portret Jana Himilsbacha aktora, pisarza i kamieniarza przy okazji niezłego pijaka i żartownisia.
On to na pytanie dziennikarki, co ze swoich zajęć bardziej ceni: pisarstwo czy kamieniarstwo?
Himilsbach odpowiedział, że kamieniarstwo.
Na pytanie dlaczego? odparł, bo efektem mojej pracy jako kamieniarza nie da się wytrzeć sobie dupy.
Mam zresztą na półce książkę z masą podobnych historyjek, co wpisuje się w moje zainteresowanie biografiami, które wyszło już poza ramy dwudziestolecia międzywojennego.
Muszę ze smutkiem przyznać, że wszystkie młode osoby takie do 45 lat, spoglądały na koszulkę ze zdziwieniem i zaciekawieniem, próbując znaleźć jakieś choćby minimalne podobieństwo z noszącym ów ubiór. Pudło.
Na koszulce widnieje portret Jana Himilsbacha aktora, pisarza i kamieniarza przy okazji niezłego pijaka i żartownisia.
On to na pytanie dziennikarki, co ze swoich zajęć bardziej ceni: pisarstwo czy kamieniarstwo?
Himilsbach odpowiedział, że kamieniarstwo.
Na pytanie dlaczego? odparł, bo efektem mojej pracy jako kamieniarza nie da się wytrzeć sobie dupy.
Mam zresztą na półce książkę z masą podobnych historyjek, co wpisuje się w moje zainteresowanie biografiami, które wyszło już poza ramy dwudziestolecia międzywojennego.
Muszę ze smutkiem przyznać, że wszystkie młode osoby takie do 45 lat, spoglądały na koszulkę ze zdziwieniem i zaciekawieniem, próbując znaleźć jakieś choćby minimalne podobieństwo z noszącym ów ubiór. Pudło.
Przy pytaniu poznajesz ? w oczach pytanego widziałem jedynie pustkę.
Nazwisko Jan Himilsbach nie ułatwiało rozmówcy niczego. Jak więc mówić o tym, że ten portret Himilsbacha jest stworzony jakby w klimacie polskiego filmu Monidło.
Kiedy wróciłem do domu i podzieliłem się spostrzeżeniem na temat wiedzy ogólnej młodych ludzi,
naszło mnie pewne spostrzeżenie.
Nazwisko Jan Himilsbach nie ułatwiało rozmówcy niczego. Jak więc mówić o tym, że ten portret Himilsbacha jest stworzony jakby w klimacie polskiego filmu Monidło.
Kiedy wróciłem do domu i podzieliłem się spostrzeżeniem na temat wiedzy ogólnej młodych ludzi,
naszło mnie pewne spostrzeżenie.
My też byliśmy pokoleniem buntu, ale oprócz Jimiego Hendrixa czy Janis Joplin,
wiedziałem kto to był Foog, Sempoliński, Bodo czy Smosarska, czyli miałem przynajmniej podstawową wiedzę o dorobku ojców.
Teraz też znam parę kapel metalowych wiem coś niecoś o muzyce klubowej, czy raperach.
wiedziałem kto to był Foog, Sempoliński, Bodo czy Smosarska, czyli miałem przynajmniej podstawową wiedzę o dorobku ojców.
Teraz też znam parę kapel metalowych wiem coś niecoś o muzyce klubowej, czy raperach.
Doszukałem się nawet tego co mogę słuchać bez bólu czyli "house symfoniczny" to ukłon w stronę młodszego syna.
Określenie wykształcenie ogólne miało chyba wtedy inny wymiar. Teraz wszystko jest w necie, trzeba jednak znaleźć motywację by poszukać.
Określenie wykształcenie ogólne miało chyba wtedy inny wymiar. Teraz wszystko jest w necie, trzeba jednak znaleźć motywację by poszukać.
Ze wspomnianej serii mam jeszcze koszulki z cytatem z Witkacego i tę trzecią która wzbudza we mnie niejakie wątpliwości.
To biały t-shirt, na którym z frontu widnieje duży profil dojrzałego mężczyzny, z pod spodem napis "Boy"
Wiem, że wiecie, iż to Tadeusz Żeleński Boy. Jednak tak przygotowane młode pokolenie, szczególnie z nurtu patriotyczno - ojczyźnianego może uważać koszulkę z facetem i angielskim napisem "Boy" za promocję nurtu LGBT. W obecnej sytuacji nie wiadomo kiedy można za to dostać w ryj.
Jak wspomniałem na wstępie, wiem, że ból jest oznaką życia. Nie koniecznie byle młokos musi o tym przypominać mi w ten sposób.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz