Całkiem niedawno, bo w poprzednim poście opisałem swoją wycieczkę motocyklową w świąteczny czwartek czyli Boże Ciało.
Wspominałem wtedy że przed ostatnimi 500 metrami zostałem zatrzymany przez sterujących ruchem Strażaków OSP. Trzeba było dać pierwszeństwo procesji.
Po świątecznej wizycie, tak w poniedziałek miała miejsce taka oto wymiana SMS-ó z moim kumplem z ogólniaka, którego jak pamiętacie odwiedzałem po raz pierwszy na nowym miejscu.
Przyznacie, że z poczuciem humoru
Chipsy swoją nadaktywnością spowodowały, że już o tym wypadzie prawie zapomniałem.
Kiedy piszę te słowa dotarła do mnie wiadomość, że Ciotka wychodzi jutro ze szpitala.
Czka mnie więc złożony z dwóch połówek dzień i cała noc z soboty na niedzielę.
Zdążyłem jeszcze dzisiaj z samego rana zaliczyć weterynarkę która zrobiła psu zastrzyk. Potem dziewczę próbowało mi wytknąć niestaranność w obsłudze psa chociaż na samym wstępie wizyty wyjaśniłem sytuację psa.
- Szanowna Pani - zacząłem - przygarnąłem psa na kilka dni, aby nie trafił do schroniska. Wykąpałem i nakarmiłem. Pani pozwoli, że nie będę się wstydził za niedociągnięcia które mi Pani tutaj wylicza.
Wet spuściła z tonu i reszta wizyty przebiegła w dobrej atmosferze.
Potem pojechałem do domu wspomnianej Ciotki, by stwierdzić obecność kota.
Nie udało mi się przez kilka dni tego drania zobaczyć ani razu. Micha wyglądała na nieruszoną, wodę trudno określić, a w kuwecie były stare ślady obecności. Sprzątnąłem kuwetę i nasypałem świeżego żwirku. Wczoraj nie było żadnych zmian, a dzisiaj gdy tylko wszedłem do domu, zauważyłem efekty kociej przemiany materii na połyskującym żwirku. Jeszcze nigdy tak się nie ucieszyłem na widok kociego gówna. Druga kuweta w innym pomieszczeniu też używana. Okazało się, że kot esteta jednej używa do jedynki, a drugiej tylko do dwójki. Niby logiczne, ale porzućmy ją bowiem kota w dalszym ciągu nie udało mi się namierzyć.
Kamień jednak spadł mi z serca. Inaczej zamiast wdzięczności ( której naprawdę nie oczekuję) byłyby fochy i pretensje bez względu na to czy byłbym winny czy nie. Ja w sprawie kota czuję się całkowicie niewinny i pewien tego że nie wypuściłem sierściucha z domu.
Jak już wspomniałem w sobotę pojawiło się światełko w tunelu Ciotkę wypisują do domu. Wychodzi w niedzielę. W niedzielę zaś okazało się, że wypis został odwołany. Światełko w tunelu okazało się światłami lokomotywy. Nie możesz umrzeć zdrowy.
A że klątwy stale się modyfikują to z braku niskiej kobiety, trafił mi się duży pies. On równie skutecznie wyprowadza mnie z równowagi.
- Ale czy daleko jeszcze ? - pytam jak osioł ze Shreka.
I w tej ciszy tak ucho wytężam ciekawie
że słyszałbym głos z Liwy
Niestety nikt nie woła.
Zamiast ciotki pojawiły się starsze dzieci po swojego psa. Nagle zrobiło cicho i spokojnie.
Jak w tym opowiadaniu o małym mieszkaniu i kozie. Wystarczyło pozbyć się kozy by poczuć ulgę.
Labrador który poczuł, że nie jest już ograniczony ścianami pokoju zwyczajnie nabrał manier.
Przywiązanie do mnie nadal mu jednak pozostało i leży zawsze w jak najbliższej odległości ode mnie.
Bez względu na to czy jem czy może szlifuję lub spawam.
Nowy tydzień przyniósł rozwiązanie wielu spraw.
Ciotka we wtorek opuściła szpital i dotarła do domu za moim pośrednictwem. Kot objawił jej się po jednodniowym bojkocie. Teraz jego obecności w domu jestem absolutnie pewien.
Psa odstawiłem w środę po wizycie u weterynarza i zabiegach z tym związanych. Pies wrócił zadbany i zbadany.
I tylko atmosferę psuł fakt, że już u siebie w domu cały czas wodził za mną wzrokiem, zupełnie ignorując ciotkę.
Wywołało to u niej przynajmniej uczucie zazdrości.
Widać z tego, że pies potrzebował męskiej ręki i jednoznacznych sygnałów.
Pies który z natury swej jest zwierzęciem stadnym, źle czuje się z tym, że gdy opiekun którego traktuje jak przywódcę stada daje mu wolną łapę.
Ciotka próbowała, ale odmówiłem i nie wziąłem pieniędzy za opiekę nad psem z wyjątkiem uzgodnionych wydatków na weterynarza.
Czułem się z tym bardzo dobrze.
A dom nasz jaki teraz cichy i duży. A suka szanująca ustalenia jaka dobrze ułożona, aż chce się żyć pomimo tego że termometr wskazywał 32 stopnie na plusie. Jutro ma być cztery stopnie więcej. Zdychające hortensje chciały powiedzieć - to nie jest temperatura do życia.!
Za to pomidory zdawały się krzyknąć chórem
- A dlaczego nie?