Patrzę na to z delikatnym uśmieszkiem pobłażania. Do tego szelmowskiego spojrzenia upoważnia mnie 42 rocznica ślubu którą mam nadzieję, że uda nam się świętować pod koniec tego roku.
Doszukuję się przyczyn tego stanu rzeczy śledząc publikacje fachowców, a także prasę nie wyłączając tej mainstreamowej.
Niektóre z publikacji jeżą włos na głowie z innymi jestem gotów się zgodzić. Właśnie przeczytałem list do redakcji Onetu w interesującej mnie sprawie.
Co prawda trudno tu mówić o trwałości związku rozumianego jako wspólne zamieszkanie i dzielenie trudów codzienności, skoro są obawy przed jego rozpoczęciem.
Wiem, że takie listy z reguły pisane są pod tezę przez redaktorów. Pomińmy jednak tę delikatna kwestię i zajmijmy się samym problemem.
Rzadko publikuję cały przeczytany tekst, ale ten jest niewielki i w zasadzie nie powinienem nic pomijać.
Już sam tytuł porusza problem - "Mam stałego partnera, ale ze sobą nie mieszkamy. Nie zniosłabym jego gaci w moim domu" [LIST]
A oto cały tekst *
Mam 32 lata i kochającego partnera. Jesteśmy ze sobą od pięciu lat, świetnie się ze sobą rozumiemy, wspieramy się i motywujemy. Uwielbiam wyjeżdżać z nim na urlop, ale kiedy wyjazd się kończy, każde z nas wraca do swojego domu. To jest moja świadoma decyzja, że mieszkamy oddzielnie. I myślę, że to właśnie dzięki temu, że nie żyjemy ze sobą pod jednym dachem, nasz związek trwa.
Paweł jest świetnym, czułym facetem, ale też okropnym bałaganiarzem. W hotelu przymykam na to oko. W moim domu doprowadziłoby mnie to do szewskiej pasji. A sprzątać po nim rozwalonych wszędzie koszulek, skarpetek i gaci nie zamierzam. Myślę też, że nie wpłynęłoby to pozytywnie na nasz związek. Denerwowałaby mnie również poprzestawiane po swojemu kubki w kuchni, nie tak poustawiane książki na pólkach (ja lubię książki ustawione kolorami, on je odkłada bez ładu i składu) i męskie kosmetyki w łazience. Jestem osobą, która potrzebuje swojej, poukładanej, jasnej i czystej przestrzeni. I nie zamierzam tego zmieniać. Nie chcę też zmieniać faceta, którego kocham. On lubi chaos, ja porządek - niech tak zostanie.
Mam dość komentarzy wszystkich ciotek, przyjaciółek i zatroskanych rodziców, którzy uważają, że nasz związek "to nie jest prawdziwy związek", tylko "zabawa w chodzenie ze sobą na poziomie liceum".
— Póki razem nie zamieszkacie, nie poznasz go, tak, jak powinnaś przed ślubem, nie przekonasz się, czy możesz na niego liczyć w trudnej sytuacji — słyszę ciągle i nie mam siły tłumaczyć kolejny raz, że ślubu również nie planuję, a dzieci tym bardziej.
— Zobaczysz, mężczyzna sprawdza się albo nie dopiero w ekstremalnych warunkach — mówi mi babcia. — Dopiero wtedy, gdy będziecie mieć wspólny dom i konto, kiedy dzieci będą płakać, a ty zachorujesz albo stracisz pracę.
Niemiło jest słyszeć, że szczęście i powodzenie w życiu zależy jedynie od tego, czy partnera ma się "usidlonego" w domu, czy nie, od tego, czy "pomaga", zmywa, przynosi zakupy. W jakim świetle stawia to kobiety?
Cenię moją niezależność. Kiedy choruję, idę do lekarza i biorę przepisane mi przez niego leki, a nie czekam na partnera, który nakarmi mnie rosołkiem i poprawi poduszkę. Zarabiam wystarczająco dużo, żeby utrzymać całkiem sporą kawalerkę i zamówić sobie ciężkie zakupy do domu. Wszelkie prace remontowe wykonuję sama, albo wzywam fachowca. Nie wiem, do czego innego miałby służyć mi mężczyzna, mieszkający ze mną pod jednym dachem. Jeśli jest mi smutno, mogę po prostu do niego zadzwonić, możemy się spotkać, pójść razem do łóżka. Ale miłość nie oznacza, że musimy siedzieć sobie na głowie 24 godziny na dobę i razem meblować mieszkanie... Ja kocham, kiedy mogę za mężczyzną zatęsknić, a nie wtedy, kiedy mam go pod ręką...
Co pokaże przyszłość, to zobaczymy. Znam mnóstwo par, które ze sobą mieszkają, ale na przykład mają osobne sypialnie. Nikt nikomu kołdry nie zabiera, nie ma budzenia chrapaniem partnera i nie ma dramy o to, że ktoś się nie umył przed pójściem do łóżka. Jeśli zdecydujemy się razem zamieszkać, to myślę, że jest to dla nas idealne rozwiązanie. Póki co, cieszę się z mojej swobody i z tego, że nikt mi nie wchodzi na głowę i nie narusza mojej przestrzeni. I wcale nie znaczy to, że mój związek, czy moja miłość jest do bani.
Pomysłowe, nieprawdaż? I ilu problemów można uniknąć naraz. Zawsze można nie otworzyć drzwi kiedy spotkania wspólne nas zanudzą. Nie trzeba pakować waliz, lub cudzych wystawiać za drzwi. Łatwo też mówić, że wspólne mieszkanie to nie przejaw uczuć, a jedynie kalkulacji polegającej na zabezpieczeniu naszej starości.
Zgoda. Podejmując decyzję o wspólnym dzieleniu życia brałem to pod uwagę chociaż zupełnie podświadomie. Będąc młodym nie myślałem o wypadkach, chorobach i starości. Małżeństwo i wspólne mieszkanie było jednak dla nas jak polisa. Polisa z której akurat przyszło skorzystać mojej żonie w związku ze zdrowiem. Równie dobrze jednak na mnie swoim palcem mógł wskazać ślepy los.
To co wydaje mi się naturalne, nie jest takie dla wszystkich i jeżeli ktoś chce mieć szeroko otwarte drzwi z napisem wyjście awaryjne niechaj ma, to wolny kraj. Nie ma jednak co dorabiać do tego ideologii.
Najważniejsze by nie żałować podjętych wcześniej decyzji jak ten facet który tak mówił na łożu śmierci:
Nigdy nie chciałem się żenić, a już mieć dzieci to w ogóle. Wszyscy jednak wokół przekonywali mnie. Ożeń się i miej dzieci, aby ci miał kto na łożu śmierci podać szklankę wody. Tak zrobiłem, a teraz umieram i... i nie chce mi się pić.
Wiem, że takie listy z reguły pisane są pod tezę przez redaktorów. Pomińmy jednak tę delikatna kwestię i zajmijmy się samym problemem.
Rzadko publikuję cały przeczytany tekst, ale ten jest niewielki i w zasadzie nie powinienem nic pomijać.
Już sam tytuł porusza problem - "Mam stałego partnera, ale ze sobą nie mieszkamy. Nie zniosłabym jego gaci w moim domu" [LIST]
A oto cały tekst *
Mam 32 lata i kochającego partnera. Jesteśmy ze sobą od pięciu lat, świetnie się ze sobą rozumiemy, wspieramy się i motywujemy. Uwielbiam wyjeżdżać z nim na urlop, ale kiedy wyjazd się kończy, każde z nas wraca do swojego domu. To jest moja świadoma decyzja, że mieszkamy oddzielnie. I myślę, że to właśnie dzięki temu, że nie żyjemy ze sobą pod jednym dachem, nasz związek trwa.
Paweł jest świetnym, czułym facetem, ale też okropnym bałaganiarzem. W hotelu przymykam na to oko. W moim domu doprowadziłoby mnie to do szewskiej pasji. A sprzątać po nim rozwalonych wszędzie koszulek, skarpetek i gaci nie zamierzam. Myślę też, że nie wpłynęłoby to pozytywnie na nasz związek. Denerwowałaby mnie również poprzestawiane po swojemu kubki w kuchni, nie tak poustawiane książki na pólkach (ja lubię książki ustawione kolorami, on je odkłada bez ładu i składu) i męskie kosmetyki w łazience. Jestem osobą, która potrzebuje swojej, poukładanej, jasnej i czystej przestrzeni. I nie zamierzam tego zmieniać. Nie chcę też zmieniać faceta, którego kocham. On lubi chaos, ja porządek - niech tak zostanie.
Mam dość komentarzy wszystkich ciotek, przyjaciółek i zatroskanych rodziców, którzy uważają, że nasz związek "to nie jest prawdziwy związek", tylko "zabawa w chodzenie ze sobą na poziomie liceum".
— Póki razem nie zamieszkacie, nie poznasz go, tak, jak powinnaś przed ślubem, nie przekonasz się, czy możesz na niego liczyć w trudnej sytuacji — słyszę ciągle i nie mam siły tłumaczyć kolejny raz, że ślubu również nie planuję, a dzieci tym bardziej.
— Zobaczysz, mężczyzna sprawdza się albo nie dopiero w ekstremalnych warunkach — mówi mi babcia. — Dopiero wtedy, gdy będziecie mieć wspólny dom i konto, kiedy dzieci będą płakać, a ty zachorujesz albo stracisz pracę.
Niemiło jest słyszeć, że szczęście i powodzenie w życiu zależy jedynie od tego, czy partnera ma się "usidlonego" w domu, czy nie, od tego, czy "pomaga", zmywa, przynosi zakupy. W jakim świetle stawia to kobiety?
Cenię moją niezależność. Kiedy choruję, idę do lekarza i biorę przepisane mi przez niego leki, a nie czekam na partnera, który nakarmi mnie rosołkiem i poprawi poduszkę. Zarabiam wystarczająco dużo, żeby utrzymać całkiem sporą kawalerkę i zamówić sobie ciężkie zakupy do domu. Wszelkie prace remontowe wykonuję sama, albo wzywam fachowca. Nie wiem, do czego innego miałby służyć mi mężczyzna, mieszkający ze mną pod jednym dachem. Jeśli jest mi smutno, mogę po prostu do niego zadzwonić, możemy się spotkać, pójść razem do łóżka. Ale miłość nie oznacza, że musimy siedzieć sobie na głowie 24 godziny na dobę i razem meblować mieszkanie... Ja kocham, kiedy mogę za mężczyzną zatęsknić, a nie wtedy, kiedy mam go pod ręką...
Co pokaże przyszłość, to zobaczymy. Znam mnóstwo par, które ze sobą mieszkają, ale na przykład mają osobne sypialnie. Nikt nikomu kołdry nie zabiera, nie ma budzenia chrapaniem partnera i nie ma dramy o to, że ktoś się nie umył przed pójściem do łóżka. Jeśli zdecydujemy się razem zamieszkać, to myślę, że jest to dla nas idealne rozwiązanie. Póki co, cieszę się z mojej swobody i z tego, że nikt mi nie wchodzi na głowę i nie narusza mojej przestrzeni. I wcale nie znaczy to, że mój związek, czy moja miłość jest do bani.
Źródło: Gacie faceta w moim domu
Pomysłowe, nieprawdaż? I ilu problemów można uniknąć naraz. Zawsze można nie otworzyć drzwi kiedy spotkania wspólne nas zanudzą. Nie trzeba pakować waliz, lub cudzych wystawiać za drzwi. Łatwo też mówić, że wspólne mieszkanie to nie przejaw uczuć, a jedynie kalkulacji polegającej na zabezpieczeniu naszej starości.
Zgoda. Podejmując decyzję o wspólnym dzieleniu życia brałem to pod uwagę chociaż zupełnie podświadomie. Będąc młodym nie myślałem o wypadkach, chorobach i starości. Małżeństwo i wspólne mieszkanie było jednak dla nas jak polisa. Polisa z której akurat przyszło skorzystać mojej żonie w związku ze zdrowiem. Równie dobrze jednak na mnie swoim palcem mógł wskazać ślepy los.
To co wydaje mi się naturalne, nie jest takie dla wszystkich i jeżeli ktoś chce mieć szeroko otwarte drzwi z napisem wyjście awaryjne niechaj ma, to wolny kraj. Nie ma jednak co dorabiać do tego ideologii.
Najważniejsze by nie żałować podjętych wcześniej decyzji jak ten facet który tak mówił na łożu śmierci:
Nigdy nie chciałem się żenić, a już mieć dzieci to w ogóle. Wszyscy jednak wokół przekonywali mnie. Ożeń się i miej dzieci, aby ci miał kto na łożu śmierci podać szklankę wody. Tak zrobiłem, a teraz umieram i... i nie chce mi się pić.
Życie jednak polega na gaciach...
OdpowiedzUsuńI jeszcze na poszukiwaniu szczęścia. Niektórzy jednak szukają go tylko w gaciach
OdpowiedzUsuńZa dwa miesiące 37 rocznica ślubu. Nie wyobrażam sobie innego mężczyzny u boku. Ewa
OdpowiedzUsuńGratulacje z pwodu tej Rocznicy
UsuńChyba z okazji...
UsuńEwa
Oczywiście, że z okazji. Nie powinno się robić dwóch rzeczy na raz. Przepraszam
UsuńMoi rodzice żyli ze sobą 38 lat, siostra z mężem 27 i związki te trwałyby nadal gdyby nie przedwczesna śmierć partnera. Bardzo cenię ludzi z długim stażem małżeńskim, ale też rozumiem autorkę listu. Jeżeli im taki "układ" odpowiada, to dlaczego mieliby go zmieniać by zadowolić rodzinę. Pamiętajmy, że czasami lepsze jest wrogiem dobrego.
OdpowiedzUsuńNie potępiam autorki, przedstawiam jednak wizję związku która nie jest typowa dla ludzi z tak zwanego naszego pokolenia.
UsuńNajbardziej mnie rozbawiła rodzina dziewczyny z tymi ich "zabezpieczeniami". Takie rady to raczej nie bolą, ale wściubianie nosa w czyjeś życie może skutkować ogromnym bólem tegoż, kiedy przytrzaśnie się go drzwiami.
OdpowiedzUsuńA poza tym nasza mentalność w naszej młodości, nasze podejście do życia i małżeństwa to nie to co teraz. I gdybym teraz była młoda, to przyznałabym racje tej kobiecie. Kiedy zostałam wdową, to długo nie szukałam nowego partnera, bo właśnie nie chciałam popaść w pewnego rodzaju podporządkowanie. Jednym małżeństwo i wspólne mieszkanie ciaży, innym nie.
Trudno to przyznać, ale do obecnych warunków, tradycyjne modele związków jakby mniej przystają.
Usuńu nas za miesiąc 40 rocznica i w sumie to jest mi całkiem nieźle z moim starym
OdpowiedzUsuńWszystkiego najlepszego z okazji Rocznicy
Usuń...hmm... do tej pory wydawało mi się, że to bardziej faceci są wyznawcami ideologii typu " bzyknąć i spadać", no, może jeszcze poranna jajecznica. Świat się jednak zmienia szybciej niż potrafię ogarnąć. Pozdro, JerryW_54
OdpowiedzUsuńNo więc właśnie czytam tu i tam, że tak zwane romantyczne podejście do związku zaczyna być częściej oczekiwaniem mężczyzn. Pamiętając nasze doświadczenia z młodości to spore zaskoczenie. To prawda, świat się zmienia.
UsuńKobiety chętnie narzekają na męskie gacie i skarpetki ale czy panów nie irytują atrybuty kobiecości czasem bardziej kłopotliwe niż bokserki albo slipy? Jakoś niewiele o tym słychać.
OdpowiedzUsuńNo cóż, każda płeć ma swój urok:))
Mówią, że kocha się nie za coś, a pomimo czegoś
UsuńJa z Trójmiasta więc dla mnie to nic nowego. Nawet w zamierzchłych czasach.
OdpowiedzUsuńRodziny marynarskie zawsze tak żyły i żyją nadal. Z tą różnicą, że czasami mąż przyjeżdżał do domu jak dziecko już zaczynało chodzić. Albo mówiło do tatusia: pan.
Niech każdy żyje jak chce. Ja autorkę popieram całkowicie. Związek absolutny i czysty jest możliwy tylko między dwojgiem niezależnych od siebie ludzi. Małżeństwo zawsze opiera się na pewnych zależnościach, zawsze jest kompromisem. Ktoś z czegoś rezygnuje, ktoś czegoś oczekuje.
Osoba, która żyje sama ma szerszą perspektywę, inaczej patrzy.
Dobrze, że jest wybór. Więc wybierajmy. :)
I co by nie mówić jest wolność. Żyj jak chcesz byle ni ranić innego człowieka.
UsuńKażda sytuacja życiowa ma plusy i minusy, Bycie w wolnym związku także i bycie singlem i bycie w małżeństwie. Trzeba tylko wziąć pod uwagę te plusy ujemnie i minusy dodatnie.
OdpowiedzUsuńKażdy wybiera opcję która mu pasuje. Jak oczywiście mu się to uda
UsuńKlik dobry:)
OdpowiedzUsuńMoja babcia mawiała, że miłość albo jest, albo jej nie ma. Gdy jest, nie waży się gaci czy trudów codzienności.
Pozdrawiam serdeczne.
To są te mądrości pokoleniowe z którymi aż nie wypada się nie zgodzić
UsuńBo to prawda
Usuń