03 marca 2023

W trójkącie z Łempicką

Najpierw dotarły do mnie jej obrazy w stylu art deco, potem świadomość przyjęła autorkę, Tamarę Łempicką
Urodziła się jako Tamara Rozalia Gurwik-Górska. Była córką mecenasa Borysa Gurwicz-Górskiego, rosyjskiego Żyda i jego żony Malwiny z domu Dekler, pochodzącej ze zasymilowanej zamożnej, wpływowej żydowskiej rodziny.
W 1916 w kaplicy Zakonu Kawalerów Maltańskich w Petersburgu poślubiła prawnika Tadeusza Łempickiego, który był synem bratanicy Cypriana Kamila Norwida
Od tej pory mamy Tamarę Łempicką
Podczas rewolucji październikowej Tadeusz Łempicki został aresztowany przez bolszewików. Aby uwolnić męża, Łempicka uzyskała pomoc szwedzkiego konsula, który następnie pomógł jej uciec z Rosji. Małżonkowie spotkali się ponownie w Kopenhadze.
Potem małżonkowie zamieszkali w Paryżu, jednak Łempicki nie mógł utrzymać rodziny, ze względu na trwającą po pobycie w więzieniu traumę. Trudna sytuacja materialna spowodowała, że Tamara Łempicka zaczęła malować w celach zarobkowych.
A więc tak to się zaczęło, od potrzeby, albowiem wiele rzeczy tak się właśnie zaczyna.
Potem Łempicka stała się rozpoznawalna, a następnie podziwiana i pożądana.
W zasadzie prace  artystki z tamtego okresu łatwo rozpoznać. Charakterystyczne barwy, postacie które wypełniają prawie cały obraz i te włosy, w postaci jakby wstążek falujących i oplatających postacie 
Ten okres lubię najbardziej
W końcu  artystka stała się malarką gwiazd Hollywood, a potem jako że fortuna kołem się toczy jej popularność przyblakła. Trzeba więc było opuścić Hollywood, potem Stany i osiąść w znacznie tańszym Meksyku. Mieszkała tam do śmierci w 1980
To tak w największym skrócie.
Ponieważ czasami sobie o kimś przypominamy tak więc w ostatnich miesiącach Muzeum Narodowe w Krakowie postanowiło urządzić wystawę jej prac.
Jakoś tak podświadomie chciałem zobaczyć te wystawę, a chęć nabrała mocy urzędowej kiedy okazało się, że jest to również życzenie żony.
W jedną z lutowych niedziel wybraliśmy się więc do muzeum Narodowego w Krakowie.
Docierały do mnie informacje, że w tygodniu trzeba poświęcić do godziny czasu w kolejce oczekujących na wstęp. Wybraliśmy porę obiadową sądząc naiwnie, że trafimy na tak zwany dołek frekwencyjny.
Pudło. 
Okazało się, że w niedzielne przedpołudnie czas oczekiwania na wstęp wynosił do trzech godzin.
Długa kolejka poprzez cały praktycznie hol jasno wskazywała którędy do obrazów Łempickiej.
W ostatnich latach zbudowano podziemny parking przed muzeum, dzięki czemu nie musieliśmy parkować jak to bywa w tym mieście gdzieś osiem przecznic dalej.
Samo Muzeum jest świetnie przygotowane dla osób z niepełnosprawnościami i dzięki małym windom można dotrzeć wszędzie. Dodatkowo po zgłoszeniu się do Pań z obsługi, skierowani zostaliśmy do zwiedzania bez kolejki korzystając z biletów ulgowych które przysługują tak osobie jak i jej opiekunowi.
-  Spójrz - powiedziałem - po raz pierwszy masz jakąś korzyść z twego statusu.
-  Gorzka ta korzyść - skwitowała żona - wolałabym postać z wszystkimi. Gdybym tylko mogła stanąć na nogach.
W końcu jest, wystawa czyli zbiór ponad trzydziestu obrazów z różnych okresów twórczości artystki.
Jak już wspomniałem, mnie oczywiście najbardziej podobał się okres do 1939 roku, ponieważ czasem jestem jak ten inżynier Mamoń  z Rejsu któremu podoba się to co już kiedyś widział.
Oprócz obrazów zgromadzono również kolekcję zdjęć z sesji fotograficznych Łempickiej. Podobno artystka zlecała robienie zdjęć znanym fotografom, a potem cenzurowała swoje zdjęcia i akceptowała te które publikowano w prasie. 
Dwa filmy jeszcze bardziej przybliżały Łempicką jako człowieka.
Delikatny blichtr wielkiego świata można zauważyć na tych zdjęciach, wszystko jednak celowo zaplanowane.
Nie na darmo mówią, że Teresa Łempicka była jedną z pierwszych celebrytek, ponieważ jej wizerunek był dokładnie przez nią samą wyreżyserowany.
Dyskretny nastrój sprzyjał kontemplacji obrazów które delikatne reflektory wyławiały z mroku.
Stanąłem przed jednym z dzieł w oddaleniu jakichś dwóch metrów, podparłem ręką brodę i lekko przymknąłem oczy. Zaraz też zdałem sobie sprawę, że przyjąłem pozę krytykowaną w swoich książkach przez amerykańskiego malarza i pisarza Williama Whartona, który takie oglądanie uważał za błąd. 
Aby poczuć emocje autora trzeba obraz oglądać z odległości wyciągnietej ręki czyli tak jak go widział malujący. Pozbyłem się również tego podpierania brody z miną znawcy.
I jak mi było?
Nie zauważyłem większej różnicy, wpadłem za to w oko ochronie która z początku otoczyła mnie delikatną obserwacją. W końcu odpuścili uważając moją manierę za efekt krótkowzroczności lub niegroźnej szajby. 

Na marginesie
Jakież to miłe kiedy najpierw widzimy artystkę przy pracy na oryginalnej fotografii z epoki


A na wystawie możemy doświadczyć samego dzieła w oryginale



Tutaj akurat  żona ogląda  portret  męża Łempickiej. Portret  Tadeusza jest niedokończony, ponieważ jego tworzenie przypadło na okres problemów w związku. Problemy te doprowadziły do rozwodu, a  Łempicki pozostał niedokończony po wsze czasy.
Kobiety potrafią się zemścić na byłym.
Po powrocie do domu artystyczne przeżycia utrwalił nam kieliszek solidnego wytrawnego Rieslinga.
To była miła niedziela
Gdyby ktoś miał jeszcze pytanie o tytuł, wyjaśniam:
Tytułowy trójkąt to Łempicka, moja żona i ja 


12 komentarzy:

  1. Ojej, nie wiedziałam, że obowiązują jakieś pozy podczas oglądania obrazów:) Muszę uważać przy następnej okazji. Malarstwo Łempickiej mnie zachwyca, interesująca jest również osoba artystki i jej życiorys.
    Gratulacje z okazji tak miłej i wzbogacającej duchowo niedzieli. Po wchłonięciu porcji sztuki człowiek czuje się trochę lepszy, czyż nie? Przynajmniej ja tak mam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, zdecydowanie czuję się lepszym i odnoszę wrażenie, że właśnie uczestniczyłem w czymś większym niż codzienna egzystencja. Może to patetyczne, ale szczere.

      Usuń
  2. Przynajmniej wiedzą tam, jak eksponować obrazy. Kiedyś zwiedzałem Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie. Obrazy (o wymiarach 2 m na 1,5) wyeksponowano w wąskim korytarzu, na schodach i to jeszcze w taki sposób, ze patrzący widział tylko odbijające się w nim światło.

    OdpowiedzUsuń
  3. Trudno kontemplować np. Panoramę Racławicką według zaleceń Whartona. Z zaleceniami jest tak, że można je realizować, ale można też przejść obok i stosować własne. Ja nie lubię stać "na wyciągnięcie ręki z pędzlem" przed jakimkolwiek dziełem. Muszę mieć dystans, by ogarnąć całość.
    Łempicka ma sporo interesujących obrazów, ale mnie się najbardziej podobają "Dziewczyna w zielonej sukience", "Autoportret w zielonym bugatti" oraz "Kalie".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziewczyna w zielonej sukience była jakby logiem tej wystawy i motywem przewodnim

      Usuń
  4. Owszem, lubię Łempicką. Żałuję, że w naszych muzeach nie ma aż tak ciekawych wystaw.

    OdpowiedzUsuń
  5. Człowiek uczy się całe życie. Malarstwo Łempickiej jest mi nieznane, ale uwielbiam kalie, więc odszukam ten obraz. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Fajnie się "odchamić" od czasu do czasu.
    Mnie się marzy wypad do jakiegoś dużego europejskiego miasta i buszowanie po galeriach.
    Na pierwszy rzut pewnie pójdzie Berlin, bo mam bezpośredni pociąg z Gdańska do Berlina. Od wielu, wielu lat chciałabym ujrzeć w oryginale malarstwo Breugla.nie wiem czy jest akurat w Berlinie.🤔
    Ale w dobie Internetu wszystko da się sprawdzić.
    Na razie pocieszam się bywaniem w operze.
    Św. Mikołaj, czyli ja 😝, kupiłam bilety do opery córce, synowi z żoną i sobie i byliśmy w styczniu.
    Tak wszystkim się podobalo, że idziemy znowu. W marcu. Dołącza do ekipy chłopak mojej córki. Zapowiada się piękny wieczór z Madame Butterfly.
    Kiedy bylam dzieckiem, mama zabierala mnie do opery. Wiele przedstawień pamiętam do dziś, chociaż minęły dziesiątki lat.
    Pozdrawiam z Wielkiej Brytanii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do dużych to zaliczyłem Luwr i Orsay w Paryżu. Byłem śmiertelnie zmęczony i już sam nie wiem co mi się najbardziej podobało. Zdecydowanie nie podobały mi się tłumy wszędzie wokół. Bez szans na chwikle zadumy.

      Usuń