31 maja 2010
| |
Ambiwalentne uczucie to w myśl dowcipów na przykład takie,
gdy teściowa wpadła w przepaść w Twoim nowym samochodzie. W piątek od samego rana poziom mojego optymizmu był
zdecydowanie powyżej średniej. Po
długich negocjacjach udało mi się namówić żonę na wyjazd w Gorce. Wieś opuszczona wzywa do pracy,
niestety w domu mamy problemy z samoakceptacją. Problemy skutkują uporczywym
trwaniem w domu. Ja wiem że mój dom moją twierdzą, ale nie trzeba się od razu
okopywać i bronić do krwi ostatniej. Te wyjścia, albo chociaż jedno, negocjowałem
od kilku miesięcy, więc kiedy więc w
końcu osiągnąłem sukces, czułem się nie przymierzając jak negocjator który
spełnił się w negocjacjach.
Około trzynastej
zadzwonił telefon .
- A może
zaproponuję mamie żeby z nami pojechała? – spytała żona.
Zaniemówiłem.
Budowałem sobie ten
wyjazd jak puzzle, po kawałku, element
po elemencie. Wielokrotnie, w ostatniej chwili żona potrącała tą pierwszą
kostkę, a potem jak domino, wszystko
sypało się w pył i musiałem układać od
nowa. Pierwszy raz wypuszczamy się w podróż i to z noclegiem poza domem, w tych nowych dla nas obojga okolicznościach.
- Wiesz mama pomoże przy okazji posprzątać dom, sami
przecież nie dam rady - negocjowała twardo. A ja jakoś nie potrafiłem
zdecydowanie odmówić. Kiedy odłożyłem słuchawkę, zdałem sobie sprawę,
że teściowa stanowiła najpewniej tło tej rozmowy. Patrząc praktycznie to współpraca
z teściową oznaczać powinna korzyści w postaci wzrostu ilości porządku w jednostce czasu. Ale do życia nie zawsze można podchodzić z
perspektywy korzyści własnych i dodatkowo wymiernych. Po prostu nie tak to sobie zaplanowałem.
Wpadłem do domu
około szesnastej. Zastałem teściową która jeszcze gościła . Chcąc czy nie
chcąc zaproponowałem wyjazd. Jak to się mówi w kręgach dyplomatycznych? Acha. Zaproszenie zostało przyjęte z
zadowoleniem. Podziwiam teściową jak
wspaniale potrafi się
zmobilizować, w sytuacji gdy stawiam jej
warunek czasu. Lata praktyki. Gwoli
wyjaśnienia, nie mam nic do swojej teściowej. To dobra kobieta, która poświęciła swoje życie miłości do swoich
dzieci. Ze wszystkich sił stara się być użyteczna. Co wielokrotnie ratowało mi
tyłek i pozwoliło nie rozerwać się pomiędzy dwoma miejscami w których
powinienem być równocześnie. Chodzi tylko o to że od czasu do czasu chciałbym, abyśmy pobyli z
żoną sami. Nie wszystko nadaje się do
opowiadania w szerszym gronie.
Szczególnie rozmowy trudne, a takich nam ostatnio nie
brakuje. Nie chcę aby ktoś je pomylił z trywialnym brakiem wsparcia. Czasem
najlepszą terapią jest terapia szokowa.
Poza tym, z
wiekiem powinno się nabyć taką piękną umiejętność, aby umieć w orkiestrze zagrać drugie, a
czasami trzecie skrzypce. Niestety niewielu jest to dane, bo przecież to z
wiekiem nabieramy tyle życiowego doświadczenia. I dzielić się z nim jak chlebem
to szlachetne działanie. Nie dla adresatów dobrych rad.
Jak to się mówi, codziennie proszę Boga o taką umiejętność,
stworzenia sobą tła dla wydarzeń, które mogą się odbyć beze mnie i oczywiście o mądrość w ocenie kiedy to
powinno nastąpić.
Po dłuższej chwili
spowodowanej koniecznością przetransportowania się z kilku pięter bez windy, zajęliśmy miejsce w samochodzie.
Schowałem pendriva z muzyczką
zgromadzoną na drogę. Wiedziałem już że
zamiast ulubionego Kroke z Nigelem Kennedym, dowiem się natomiast wszystkiego na temat kamieni
żółciowych ciotki Wandzi, oraz poznam historię życia ciotki Genowefy. A w okolicach
Pcimia dowiedziałem się dodatkowo, co
Pani Krysia fryzjerka sądzi na temat
kierowniczki z warzywniaka, oraz dlaczego Gośka córka kogoś, kogo nie potrafię zlokalizować , rzuciła męża.
Zgubiłem się w gałęziach drzewa genealogicznego, przy trzeciej gałęzi. No po
prostu moja wyobrażenia nie pracuje w tym wymiarze. Ale za to gdy weszliśmy do
domu w piątkowy wieczór teściowa zaczęła
sprzątać nim na dobre rozświetliłem dom. Słowna
jest, to dodatkowy plus, ale w piątek o 20.40 chciałem tylko otworzyć
wino i oczywiście dokładać do kominka.
Sobota przywitała nas bzdurną pogodą. Ciemne chmury wisiały w powietrzu i zdawać by się mogło, że
oto krople deszczu już lecą, ale przystanęły na chwilę na wysokości mojej
głowy. Czułem już tą charakterystyczną wilgotność. Ale że przy okazji trawa wokół chałupy wyrosłą
na wysokość powyżej pół metra, chcąc czy nie chcąc odpaliłem kosiarkę .
Będę kosił nawet
jak popada. Mam w dupie deszcz. Nie padało. Ja kosiłem z założenia do skończenia. Skończenia żyłki
lub benzyny, w zależności od tego co pierwsze nastąpi. Skończyła się żyłka.
Musiałem więc schować sprzęt, chociaż
pozostałą do skoszenia kawałek który na
tle przystrzyżonej łąki tworzył coś na
kształt zaczepnego irokeza mojego wiejskiego domu. Udałem się do wiejskiego
sklepu z narzędziami i materiałami rolniczymi, w związku z potrzebą zakupu sznurka
polipropylenowego, czyli popularnego sznurka do snopowiązałki. Sznurka który
kiedyś był informacją numer jeden w meldunku ze żniw „ Sznurka do snopowiązałek
wystarczy”. Dla mnie nie wystarczyło, ba nie było go wcale. A prowadząca sklep paniusia nie wiedziała
nawet jak taki sznurek wygląda. Pomyśleć że
w najbliższej mi Castoramie bez
trudu znajdę go kurzącego się na
półkach. Znak czasu. Kupiłem sznurek do bielizny i tak uzbrojony wziąłem się za
związywanie iglaków. Po zimie i porze deszczowej moje iglaki w znacznej części
pochyliły się, a gałęzie boczne, które kiedyś tworzyły sprężystą całość niczym
płomień świecy, teraz wyglądają jak rozcapierzone dzikie badyle. Powiązałem na ile wystarczyło
sznurka. Część da sobie radę, dla części to zabiegi spóźnione i pewnie nie
potrzebne. Zrobiłem to pewnie dla spokoju własnego sumienia. A na koniec dnia spotkanie z moimi wiejskimi
sąsiadami. Wiem już kto, z kim i dlaczego. Wiadomości podbudowane faktami
sięgającymi dwóch pokoleń wstecz. Próbowaliśmy zeszłorocznej ratafii , którą
zlałem na koniec dnia trzęsącymi się już rękami.
Pomogło ponieważ jak
mawiają Rosjanie są takie sytuacje że:
- Biez wodki nie razbieriosz.
I w jakiś durny, nie przemyślany sposób wylałem sobie
trzy ćwierci takiej ratafii na t-shirta,
spodnie, o bieliźnie nie wspominając.
Wlała mi się nawet do butów. Przez chwilę czułem się jak karteczka
samoprzylepna, lepiłem się do wszystkiego.
Nie straciłem jednak humoru parafrazując jedną z bajek
Jachowicza:
Spodnie głupstwo Antek doda, ale wódki, wódki szkoda.
Ze względu na obecność sąsiadów nie rozważałem zlizywania
ratafii z podłogi. Przecież teściowa pozamiatała.
Zmęczenie ? pewnie
tak . Na pewno tak , ale żal bo można było inaczej.
A propos teściowej , tak zabrała się do tych porządków że
porozkładała miotły w każdym rogu domu. Nawet jej przygryzałem, że nie może się
zdecydować : startować z wiatrem czy pod
wiatr?.
Z drugiej strony
to ma do mnie cierpliwość, a może to tylko siła przyzwyczajenia. Wieczorami w piątek i
sobotę podrzuciliśmy trochę do kominka i zrobiło się ciepło. Na tyle, że mieszkające
w ścianie mrówki uznały - jest już
konkretnie ciepło. Otworami w belkach
zaczęły wylatywać uskrzydlone mrówcze dzieci,, obsiadając wszystko co popadnie od strony okna. I jak z tym walczyć?
Niedziela minęła
mi na rozpamiętywaniu tego co pozostało do zrobienia, aby dom nie zjechał ze skarpy, ponieważ mur oporowy trochę się odchylił od pionu. No
cóż, jak powiedział filozof - wszystko płynie. Przybiłem w sypialni kolejne anioły , rozrysowałem
w głowie sposób adaptacji progów , aby zlikwidować bariery. Powrót do Krakowa i zapamiętany krzak białego bzu , który z
mocno rozwiniętymi kiściami kwiatów, tak
mocno pachniał przed deszczem.
A mnie znowu jak w szkole, jak w majową porę, jak w maturalnym nastroju zapachniało Tuwimem:
Narwali bzu, naszarpali,
Nadarli go, natargali, Nanieśli świeżego, mokrego, Białego i tego bzowego.
|
27 maja 2010
| |
Stałem właśnie na osiedlowym parkingu, obok swojego samochodu.
Jak zawsze sprawdziłem czy szyby są domknięte, a wszystkie istotne rzeczy z wnętrza zabrałem ze sobą.
Szybko omiotłem jeszcze spojrzeniem klapę silnika i lusterka. Odwróciłem się
tyłem do auta i zrobiłem trzy kroki do przodu. Następnie podniosłem prawą rękę w której trzymałem pilota
na wysokość twarzy i nacisnąłem guzik oznaczony wizerunkiem zamkniętych drzwi.
Nacisnąłem raz i w odpowiedzi usłyszałem pojedyncze piśnięcie uzbrajanego
alarmu. To takie nonszalanckie podejście do zamykania samochodu, pozostało mi
jeszcze z młodości, o ile wtedy były już piloty do automatycznych zamków
samochodowych. Nie zależy mi, to tylko
przedmiot, zdawała się mówić moja
postawa, a była fajna bo kłóciła się z
powszechną wtedy modą na przesadną dbałość o samochód . Realizowano to poprzez zakładanie blokad, dodatkowych
wyłączników i tym podobnych zabezpieczeń, oraz mycie , pucowanie i polerowanie.
Szpan szpanem minął, a głupie przyzwyczajenie pozostało. Właśnie usłyszałem to
charakterystyczne piśnięcie, więc miałem już oddalić się zupełnie od auta,
kiedy zobaczyłem nadjeżdżające od strony drogi małe audi, własność sąsiadki
z następnej klatki. Zgrabna, sympatyczna
i dobrze utrzymana trzydziestoparolatka i świadoma swej atrakcyjności blondynka.
Czasami przesadnie wypielęgnowana, roztaczała intensywny zapach dobrych perfum. Kiedy mijałem ją, na przykład
na klatce schodowej, czułem się tak jak gdybym mijał całą perfumerię, a nie tylko
małą drobną kobietę. Ten dominujący zapach Diora czy Chanel zdecydowanie
tłumił ten zapach kobiety, o którym
mówił film pod tym samym tytułem (włoski pierwowzór), który podświadomie wyłapujemy swoimi nozdrzami,
nie identyfikując go, a jednak reagujemy na niego, patrząc na płeć zainteresowaniem, a czasem nawet
zauroczeniem. Z tego powodu nasze żony i kochanki mogą być spokojne o kontakty z Panią B. Przesadnie użyte perfumy działają odwrotnie od
zamierzenia, a któż z nas chciały iść do
łóżka z cała perfumerią. Nawet piżmo przesadnie podane, Nie do końca działa,
jak natura chciała. Jednak pomijając watek czystko erotyczny, lubiłem patrzeć z niewielkiej odległości na te
ruchy pełne gracji które wykonywała w
drodze z auta do domu, lub w przeciwnym
kierunku. Tak się jakoś złożyło, że nigdy nie widziałem jej paradującej w
tenisówkach, z workiem śmieci do śmietnika
, czy w kolejce w osiedlowym sklepiku.
Ku rozpaczy naszych żon lubimy oglądać się za takim niepraktycznymi
kobietami. W których imponuje nam brak tego co jest użyteczne u żon. Wracając
do samochodu. Pani B zaparkował trzy stanowiska dalej i nie zwracając zupełnie
uwagi na otaczający ją świat, wyszła z samochodu z podręczną torbą, przypominająca aktówkę w wersji biznes. Stała tak chwilę przy otwartych drzwiach audi
zastanawiając się co zrobić. W końcu podniosła nogę obutą w eleganckie włoskie szpilki i kopnęła
drzwi w taki sposób, że zamknęły się mocno, głośno trzaskając przy
okazji. Wtedy być może dopiero
zauważyłem, że auto Pani B było
przeraźliwie brudne. Był to brud stary, który warstwami pokrywał lakier. Z tego to powodu
użyła buta, nie ryzykując spaprania
delikatnej rączki ozdobionej najnowszymi wzorkami na akrylowych tipsach.
Tipsiara – pomyślałem,
gdy chwilę zmagała się z guzikiem pilota. Ryzykując złamaniem lub odlepieniem paznokcia, skutecznie uzbroiła alarm swojego A3.
Spojrzała na buty, czy nie noszą śladu
użytkowania niezgodnego z przeznaczeniem i udała się do domu, rozsiewając zapach wspomnianych perfum. Kiwnęliśmy
sobie głowami mijając się w odległości
paru metrów, a ja zastanawiałem się - jak
to możliwe? Jak to możliwe, że tak
wypielęgnowana kobieta jeździ takim brudnym autem. Przypomniałem sobie, że wielokrotnie widziałem to brudne auto, ale pierwszy
raz widziałem Panią B w akcji. Czy możliwa jest taka dwoistość ludzkiej natury,
która każe moczyć dupę pod prysznicem
przez pół godziny, a nie pozwoli
przejmować się brudem własnego auta. Mój
znajomy który układa swoje T-shirty w idealną kostkę w której funkcjonują
wyłącznie kąty proste, ma ogromny bałagan w aucie. Podłoga usiana jest
papierkami z gum do żucia, opakowaniami po batonach, nawet pustymi butelkami po
Coli i kubkami po jogurcie. Najlepiej skomentował to mechanik samochodowy, który odbierał jego auto do okresowego
przeglądu. Chociaż sam ubrany w przybrudzony kombinezon, otworzył drzwi samochodu,
spojrzał do środka i powiedział - tylko tu jeszcze na środku nasrać. Po czym już
bez słowa wziął się za wymianę
oleju silnikowego.
Standardowo nie
myje się samochodów służbowych, bo nie
warto. A jeżeli jest już więcej użytkowników, nie myje się, bo niech ten drugi posprząta. Co znowu ja?
Trochę razi mnie ten brak
dbałości o auta, ze służbowymi na czele. Zawsze wydawało mi się, że moje auto świadczy o mnie. Dodatkowo
zawsze uważałem, że o powierzone mienie
powinienem dbać bardziej niż o auto prywatne. Bo to o mnie świadczy.
Do porządku jak i do sprzątania auta trzeba wdrażać od dziecka. Jedna z zasad brydżowych mówi, że aby
dobrze grać w brydża należy najpierw dwa lata tasować karty. Ponieważ ojciec
mój grywał w karty, zmodernizował tą
zasadę twierdząc, że aby dobrze jeździć autem,
należy go przez dwa lata myć. I myłem w świątek , piątek i niedzielę. W lecie, zimą, wiosną i jesienią, aż zasłużyłem na opłacenie kursu prawa jazdy.
A później zostało już przyzwyczajenie i
nie żałuję.
Obecnie dostępność kursów na Prawo Jazdy jest duża. A służbowych samochodów jeszcze więcej.
Przeczytałem gdzieś w prasie że służbowym, najlepiej
zwozi się owoce i warzywa z działki, węgiel na daczę, prekursorzy nawet świnie
na targ. Budując własny dom najlepiej zatrudnić się w firmie która powierzy ci
służbowy samochód . Bo to można zawsze podrzucić brakujący worek wapna, albo
klej do fliz. Zajechać ponieważ nie
moje. O swoje trzeba dbać. Zdarzają się jednak wyjątki. Znałem kierowcę olbrzymiego TIR-a
który zmieniał, buty przed wejściem do kabiny, na wygodne domowe kapcie. I w
takich kapciach prowadził 40 tonowego
kolosa. To porównanie ciężarowego kolosa
i domowych kapci zawsze mnie zadziwiało. Ale Romek, jak o nim mówiono miał też swoje zboczenia. Ze
względu na ład czystość i sterylny porządek, nie wpuszczał do kabiny ładowaczy, czy pracowników budowlanych, proponując im jazdę na pace. Romek
był wtedy pewien że nie zmarszczą pokrowców, nie zadepczą wypastowanych
gumowych dywaników. Może więc lepiej rozgarnąć kubki po jogurcie i skorzystać
z zaproszenia znajomego bałaganiarza. Gdyż
on przeprosi za nieporządek, będąc go świadomym, ale nie zaproponuje nam bagażnika na czas podróży . Przesada jest
ponoć gorsza od faszyzmu i to przesada w każdym kierunku.
A, tam pal licho.
Przy ładnej pogodzie w weekend, posprzątam w swoim służbowym aucie, a może i
młodego namówię- niech się młody uczy. I będzie czysto – do pierwszego deszczu.
|
23 maja 2010
| |
Nadzy przychodzimy na ten świat, bez majtek, koszulek czy
skarpetek. Dumnie podkreślamy wiarę stworzenia nas, na
obraz i podobieństwo Najwyższego. Ale zaraz po urodzeniu, opatulamy się od stóp do głów, trochę z powodu chłodu,
a trochę w związku z obyczajowością. Z czasem element obyczajowości staje
się dominujący, a im bardziej chronimy
przed światem elementy swojej anatomii,
tym większa presja na
podpatrywanie. W końcu najbardziej kusi owoc zakazany.
Szczytem zapyziałej
obłudy jest tutaj ukrywanie piersi. Z równie archaicznym podziałem: męskie ogólnodostępne widokowo, damskie
zakazane. Jeżeli decydujący byłaby tu estetyka, to przystawcie zarośnięte „bicepsy” miłośnika chmielu, z
wypielęgnowanym biustem atrakcyjnej trzydziestki. Nie, estetyka na pewno nie była w tym przypadku decydująca.
A przecież pierś żywicielka, to jeden z pierwszych
obrazów jakie rejestruje nasz mózg.
Tryskający mlekiem cyc, którym niewprawna jeszcze matka zalewa oczy
noworodka. I kiedy jest nam źle, kiedy
pierwsze kroki boleśnie doświadczają malutką pupę, albo przestraszy nas polny
konik przeskakujący ze źdźbła trawy na dorodny kwiat mlecza, wtedy wtulamy się w
matczyne piersi, najbezpieczniejszą przystań na świecie jaką znamy. A później
tak z poniedziałku na wtorek dowiadujemy się, że piersi są be, a pamięci że
jeszcze nie dawno z nich tak ochoczo korzystaliśmy , towarzyszy poczucie
wstydu. Rośnie ono z nami do chwili,
kiedy pojedyncze hormony dojrzewającego organizmu oplatają nas pajęczyną pragnień i marzeń i wtedy powraca
zainteresowanie ciałem, albo bardziej precyzyjnie ukrytymi jego elementami. Ogólna dostępność Internetu ten głód wiedzy zaspokajają w jakimś stopniu, ale nie u wszystkich. Ciekawość oczywiście
kosztuje, co dość szybko uświadomiła sobie pewna branża , zbijając na tym
przysłowiowe kokosy.
Co rusz mamy do czynienia z mniej lub bardzo świadomym,
publicznym pokazywaniem, tego co osłonięte.
A że każdemu
wydarzeniu powinien towarzyszyć event (Testosteron)
stąd mniej lub bardziej niesforny cycek, uwalniający się na estradzie, bądź żądania
takiego uwolnienia ze strony widzów.
Ze dwa przykłady takich działań są już po ręką .
W trakcie koncertu jednej z popularnych polskich piosenkarek, zgromadzona pod sceną część publiczności wykrzykiwała - pokaż
cycki.
W trakcie jednego z koncertów, z okazji zresztą Dnia Dziecka, publiczność skandowała do chwiejącego się na nogach, wokalisty
pewnego zespołu rockowego - Jasiu pokaż.
I Jasiu rozpinając
spodnie pokazał, a popularna gwiazda
muzyki pop nie pokazała, chociaż z powodzeniem mogłaby, wszak kilka lat temu występowała jako twarz, o przepraszam nogi pewnej firmy produkującej
rajstopy. Popularny tabloid pokazał zaś na pierwszej stronie to, czego
nie chciała pokazać na scenie wyżej wymieniona. Prawdą jest że wbrew jej woli i o ile dobrze pamiętam z
wypłatą piosenkarce zasądzonego
odszkodowania. Ogólnie mówiąc, abstrahując od opisanego przypadku, do
końca nie wiadomo jest jak to bywa z tym” wbrew woli”. Czasami aż trudno uwierzyć w przypadkową obecność paparazzich , w trakcie jakiejś szalonej wpadki
celebryty.
Wracając do pokazywania. Bez prośby ze strony
publiczności, lider zespołu Big Cyc
pokazał zgromadzonej w Sali koncertowej publiczności gołą dupę.
I tak pokazujemy sobie nawzajem to to, to tamto, a pokazywanie rozszerza się na inne dziedziny
naszego życia.
Władysław Kozakiewicz, pokazał ruskim gest nazwany
później jego nazwiskiem, a kierowcy z lubością pokazują sobie fucka.
A ty dziewczynko i ty chłopczyku, pokazałeś coś komuś?.
A jeżeli tak to otwarcie, czy w tajemnicy?
Kiedy byłem małym chłopcem , w wieku
jeszcze przedszkolnym, pod
krzakiem agrestu, ryzykując bolesne
pokłucie tyłka, pokazałem koleżance swoją największą tajemnicę. Ona oczywiście
pokazała mi swoją. Ze względu na brak małych dziewczynek w najbliższym otoczeniu, byłem w szoku. Chyba
pierwszy raz w życiu, nie był to jednak raz ostatni.
To pokazywanie wpisane jest chyba w standard funkcjonowania ludzkiego gatunku.
Wypadło z obiegu powiedzenie, którego jeszcze niedawno używali spierający się :
Ja Panu pokażę !
Obiecani cacanki,
ponieważ na gadaniu zwykle się kończyło. Można było zerwać z liścia, albo dostać plombę, po której rzeczywiście dane było zobaczyć wiele rzeczy, ale to już inna
historia
Pokazywanie. Męskie pokazywanie kwalifikowane, takie aby
coś udowodnić, najlepiej z centymetrem. Damskie
na granicy kobiecej przyjaźni, oraz
takie,
o którym nie powinniśmy zapominać, nałogowe pokazywanie czyli - ekshibicjonizm. Najważniejsze to pokazywanie międzypłciowe, ja tobie ty
mnie. Najbardziej typowe chociaż najczęściej eksploatowane jest to
pokazywanie w literaturze. Jest też
podstawą funkcjonowania życia na ziemi, chociaż tego do końca nie jestem pewien.
Wszystko to z powodu faktu, że prymitywne plemiona, żyjące bez ubrań czyli
skrywanej tajemnicy, rozmnażają się z równie dobrym skutkiem , jak te
cywilizowane narody, które okrywają się tekstyliami.
Pamiętam jak kiedyś, w ramach rozładowania napięcia i zaspokojenia
ciekawości, wybraliśmy się do
akademika na tak zwaną imprezę. Znajomy,
który to rozładowanie napięcia
potraktował bardzo dosłownie, zaatakował koleżankę z grupy. Asia była ogólnie lubiana, ponieważ działała
na naszą wyobraźnię. Głębokość jej
miseczek wyrażała się literą z połowy
alfabetu.
Po bezskutecznych próbach
ułożenia wspólnych spraw w jednej płaszczyźnie, zdesperowany kumpel teatralnym szeptem, pełnym smutku wynikającego z braku efektów
swego osobistego uroku wypalił:
- To chociaż pokaż cycki
Nie muszę dodawać że i ta ostatnia deska ratunku, dla
mojego kolegi okazałą się kamieniem u nogi, w
relacjach z Asią.
Czasy się zmieniły. Teraz coraz odważniej pokazuje się na Naszej Klasie i Facebooku. Pomaga w tym technika. Obróbka zdjęć w domu, nie wystawia
nas na pełen współczucia wzrok faceta z salonu fotograficznego. Niczym wyrzut sumienia, wydając zrobione
odbitki, patrzył nam prosto w oczy. Wykrzywione usta w
grymasie pełnym niesmaku, przy
ładnej modelce, sugerowały być może
zazdrość. Przyszło uciekać ze
wzrokiem w najdalszy kąt salonu, a przecież nie zrobiliśmy nic niestosownego. Obecnie wystarczy tylko stanąć przed lustrem, opuścić
majtki i przy pomocy cyfrowego aparatu
utrwalić owe cycki , podrasowując
je photoshopem i czyniąc z JPG-a dumę i chlubę posiadaczki. Tylko stojąca na drugim planie automatyczna
pralka, lub suszące się na suszarce majtki trochę psują atmosferę.
|
19 maja 2010
| |
Taki dowcip
mi się przypomniał. Stary. Jeden z pierwszych które wrzuciłem do swego repertuaru,
podsłuchany na jakichś imieninach, chyba mojego ojca.
Rzecz dzieje się w górach. Powódź na Dunajcu. W zasadzie już po
powodzi , ale przybrzeżne pola jeszcze zalane wodą. Komisja z PSU już szacuje
szkody. W pewnej chwili komisja zauważa góralski kapelusz z piórkiem płynący z
prądem rzeki. Nie byłoby nic szczególnego w tym widoku, gdyby nie fakt że w
pewnej chwili kapelusz zatrzymuje się i zaczyna płynąc pod prąd. Płynie tak do
pewnego momentu, zatrzymuje się i płynie w przeciwną stronę. Powtarzalność
cyklu powoduje, że niektórzy członków komisji rzucają się na kolana twierdząc
że to cud. Tylko jeden stojący z boku baca uśmiecha się pod nosem i mówi:
Panowie, jaki
tam cud. To Jasiek z dołu powiedział, że ma w dupie powódź i idzie orać.
Morał jest,
a jakże - róbmy swoje, nawet gdyby
przeciwności na to nie pozwalały
No to się
narobiło. Leje tak, że popadamy w paranoję. Telewizja, radio, Internet,
pełne informacji o efektach kapryśnej pogody.
Potęgują to własne spostrzeżenia zza
okna.
Od rana z
niepokojem śledzę place błądzące po klawiaturze, podświadomie oczekując tego
najgorszego. Wydaje mi się, że za
chwilę woda wypłynie spod klawisza „g” albo „h”.
Szczęśliwie
dla mnie, żyję i pracuję w tej części Krakowa, która nie jest zagrożona
przez powódź. Co chwila dobiegają mnie jednak informacje o osobistych tragediach moich
znajomych. Nerwowe działania którym przyświeca
konieczność ratowania dobytku, zmuszają do podejmowania szybkich decyzji
. Z nurtem rzeki spływa dorobek całego życia. Ludzie mogą tylko bezradnie
obserwować dzieło zniszczenia.
I chyba nie
ma w nas tej greckiej swobody życia, jaką w filmowym klasyku „ Grek Zorba” reprezentował
główny bohater. Zorba obserwując awarię
linii transportowej drzew, powiedział do
swego partnera
– Spójrz
jaka piękna katastrofa.
Patrząc na
to co się dzieje w tej chwili w na greckich ulicach, skłaniam się jednak do stwierdzenia, że nie ma już takich Greków.
A wydajność
w pracy kuleje. Co chwilę ubywa kogoś z zespołu pracowników, ponieważ w następnym miejscu pęka wał ochronny
i wdziera się woda. Znajoma od ponad pół roku, codziennie biegła po pracy do wynajętej w piwnicach bloku wózkowni, ponieważ wymarzyła sobie własny biznes. Remont
pomieszczenia znaczony odciskami na własnych dłoniach, systematycznie posuwał się do przodu, a niedospanie i
niedojedzenie tłumaczyło się przyszłymi
zyskami. Właśnie przez dwoma dniami zainstalowano maszyny i zwieziono pierwszy
materiał. Na jutro umówiona byłą z agentem ubezpieczeniowym. Wczoraj brązowa
bryja zalała wszystko, materiał, maszyny, świeżo położone podłogi i wymalowane
ściany. Wszystko jak to mówi o kant dupy potłuc. Widząc to błoto w salonie,
nawet się nie chce ratować… Tylko kupić flaszkę i się opić.
Ale pić też
się nie chce.
Trzeba się
było ubezpieczyć - mówił kiedyś jeden ze znanych polityków, wtedy nawet
premier.
- Pani Kasiu,
wpadnę w czwartek - powiedział agent - mam kilka polis do odnowienia w tej okolicy,
to skomasuję.
Jakże
odmówić takiej miłej prośbie ?
Bohaterowie „Ziemi
Obiecanej” też nie zdążyli ubezpieczyć fabryki. Ogień strawił ich marzenia.
Została podpalona z jakiegoś mniej lub bardziej
ważnego powodu. Mówią że męski honor to powód wystarczający. Mniej lub
bardziej zawiniona strata. A w przypadku powodzi?
Ponoć
obwiniać powinno się ten islandzki
wulkan, którego nazwy przeciętny człowiek nie potrafi wymówić.
Do wulkanu
to znaczy do kogo? Ponoć Hefajstos miał
kuźnię w wulkanie.
Pomijając
pierwsze przykazanie Dekalogu, zatoczyliśmy koło, aby dotrzeć z powrotem do Grecji.
Patrząc zaś
na prymitywne działania natury i to jak w jednej chwili czyni z nas istoty
podobne maleńkiej mrówce zadaję sobie pytanie:
Gdzie jesteśmy ze swoimi siedmiordzeniowymi procesorami, Internetem i trzecim filarem ubezpieczenia emerytalnego?.
W takiej chwili
jak ta, sami sobie potrafimy uczciwie
odpowiedzieć na to pytanie.
|
16 maja 2010
| |
Czytać uczyłem się w szkole. Mozolnie składane literki, zamieniały się w mamę, tatę, dom, miasto. Kolejne lata edukacji
przyniosły mi umiejętność czytanie tego,
czego nie znalazłem w tekście, poprzez
proste złożenie liter do kupy. A przecież
życie
toczy się między słowami i gestami, dlatego powstało tyle fantastycznych
dzieł literackich, malarskich, czyli
szeroko rozumianej sztuki.
W
opozycji do powyższego stoi prawo, które każe czytać wprost paragrafy i podpunkty. Chociaż jeżeli bliżej
na to spojrzeć, to
tutaj dopiero toczy się walka o interpretacje.
Interpretacja
czyli smak życia.
Oj, zebrało
mi się za poprzedni post „ Ten pierwszy raz”. Dzięki uprzejmości Onetu,
tekst zagościł 12 maja na pierwszej stronie. I stało się. Wylała
się natychmiast fala
przekonań, uprzedzeń czy stereotypów. Poza częścią wpisów podchodzących do tematu ze
zrozumieniem, otrzymałem całą masę sygnałów
potępiających w czambuł, działań uświadamiających. Tak to przynajmniej
odebrałem. Zarzuty wiązały się z odczytaniem tekstu
wprost, chociaż przy odrobinie dobrej woli…
Po
pierwsze jestem zwolennikiem
edukacji seksualnej,
czego dałem dowód, rozmawiając z dziećmi. Własnymi oczywiście.
Nie było to oczywiście
narzucanie treści
nieświadomemu dziecku, wbrew jego woli a zaspokajanie naturalnej ciekawości, w sposób delikatny i odpowiedni do wieku.
Mój starszy syn, od czwartego roku życia drążył temat własnego
pochodzenia i zaręczam że nie dał się spławić żadnymi bajeczkami.
Odnoszę wrażenie
że zrobiłem
to, w odpowiedni, powiązany
z miłością sposób. Któregoś
dnia jako poważny pięciolatek wszedł do naszego pokoju i usiadł z poważną miną, zakładając ręce na piersi.
- Wy
się wcale nie kochacie – stwierdził z wyrzutem.
-
Ależ kochamy się i to bardzo. Ja mamusię, a mamusia mnie –
odparłem natychmiast.
-
Tak? To w takim razie nie robicie nic, aby mieć dziecko.
Jak
się okazało marzeniem syna było mieć braciszka.
Ponieważ Pierworodny kochał
książeczki i artykułował mądre słowa, wystarczyła rozmowa.
Młodszy
jest praktykiem i bardzo długo nie uważał za potrzebne używania
jakichkolwiek słów. Jego zainteresowanie płcią było zdecydowanie mniejsze, co uszanowałem, do czasu, kiedy pojawił się głód wiedzy. A technika samurajskich mieczy użyta w
rozmowie, cóż pomoc naukowa.
W dalszym ciągu twierdzę, że seks to najpiękniejsze co
trafia nam się w życiu, pod warunkiem powiązanie
go z miłością, o czym pisałem mówiąc do dzieci, że ględzę o miłości.
Zarzut
że popieram rozpasany seks jest
jakiś bzdurny, nigdzie tego nie pisałem.
Zdziwienie z określenia – „ syn stał się facetem” z czego niby czerpię jakąś dziwną przyjemność, to wierutna bzdura. Nie odwracam oczu od
problemu. A określenie „stać się facetem” jest tak wyeksploatowane w literaturze
że nie mogę
mienić się jego wynalazcą, co najwyżej licencjobiorcą.
Podkreślam
- jestem dumny, że syn
zwierzył nam się ze swoich decyzji życiowych.
Poczułem
się wtedy fantastycznie. Być może ten pierwszy
raz dzięki mojej rozmowie,
był przemyślany, kilkakrotnie
odkładany i spełnił się w romantycznych okolicznościach.
A
mógł się przydarzyć w toalecie, na zapleczu klubu. Krytycy
nie
wiedzą że tak niestety, często
bywa? Być może z powodu braku
rozmowy z własnymi dziećmi.
Co poczytujemy sobie za dodatkowy plus ?
Dziewczyna
syna wielokrotnie przychodziła
do mojej żony z własnymi problemami, chwaląc
atmosferę bezpośredniej rozmowy i braku stresu w jej trakcie, na co w domu nie
mogła liczyć.
Nie
wyznaję zasady, że rzeczy o których nie mówię nie istnieją.
Czy
to się mi podoba czy nie, poziom swobody
seksualnej młodzieży zmienił się od czasu mojej inicjacji. Dostępność materiałów, szczególnie w Internecie, powoduje lekko zakłócony obraz współżycia. Niestety dominującym jest
wizerunek czysto hedonistyczny. Być może
to my
pozostaliśmy, aby przekazać dzieciom tą mądrość, że prawdziwą przyjemność można czerpać
ofiarując siebie, najpierw w sferze
duchowej, a później cielesnej. Jak daleko jest od jednej
strefy do drugiej, nie zależy to
niestety od nas. To nasze dzieci jak my kiedyś, dokonują
właściwych wyborów, na własny rachunek. I albo w jakimś stopniu będziemy uczestniczyć w tworzącej
się historii pokoleń, albo wyautujemy się na jej początku.
Zakazy,
kary, czy milczenie, sprawy nie załatwią. Wręcz przeciwnie.
I
na zakończenie
Mówienie
o seksie, to tylko jeden z elementów rozmowy z własnymi
dziećmi. Jeżeli nie potrafimy wcześniej znaleźć właściwych relacji w innych
problemach związanych z dorastaniem, nie oczekujmy, że rzucą
się całą otwartością na tematy
intymne. Wypną się na nas,
polecając swoją edukację Wujkowi Google.
I
tyle w temacie komentarza do komentarzy.
Pewnie by tak było,
gdyby nie sobota.
Sobota przyniosła
zakończenie do powyższego tematu.
Samochodowa eskapada w godzinach południowych.
W pięciu
centralnych miejscach Krakowa rozstawiły
się ekipy drogowców, budując,
modernizując i przerabiając jezdnie. Stoimy więc w gigantycznych kolejkach na
głównych, bocznych i polnych drogach, ponieważ nawigację samochodową ma co drugi uczestnik
drogowego ruchu.
Sześciokilometrowy odcinek drogi wylotowej z Krakowa w kierunku północnym, przemierzałem mniej więcej godzinę,
klnąc na ”cwane gapy”, co to niby
przez pomyłkę wjechały w pas do skrętu w prawo i koniecznie muszą wcisnąć się przed nas. Zamknięte klimatyzowane pomieszczenie z
powietrzem w obiegu zamkniętym, można przeczekać.
Siedziałem w towarzystwie Starszego, tak jak i ja uwięzionego w korku. Podróżując z szybkością czołgającego się żołnierza, zabijaliśmy czas słuchając radia, a
później rozmawiając o życiu. Od czasu gdy
Starszy opuścił dom rodzinny, przeszedł przyspieszony kurs dojrzewania. Czy
to korek, czy ciśnienie atmosferyczne, a
może tylko dlatego, że obaj
postanowiliśmy ustąpić odrobinę z własnych pozycji obronnych, rozmawiało nam
się znakomicie. Na czas wspólnej podróży
zapomnieliśmy o konflikcie pokoleń. Powiem wprost pogadaliśmy, jak nigdy dotąd.
Synuś dojrzewa - stwierdziłem z zadowoleniem. I jak gdyby
wracając do polemiki z początkowej części postu, moje działania uświadamiające nie przyniosły
żadnej szkody, w tej skomplikowanej
dziecięcej psychice. Doszedłem do wniosku, że nawet odwrotnie. Młody posiada
priorytety z których mogę być dumny.
Odwiedziliśmy moją matkę, żeby upewnić się, że daje sobie radę w życiu. Wymieniłem baterie
w piecu gazowym i nawinąłem nowy zapas
żyłki, na szpulę do kosiarki. Nie jest jeszcze źle i oby tak jak najdłużej.
Oczywiście w dalszym ciągu nie zgadzam się z wieloma jej teoriami, ale potrafię to przemilczeć. Nauka
i korzyść z posiadania własnych dzieci?
|
12 maja 2010
| |
Nakręcony w
1983r. film z udziałem Robina Wiliama i Waltera Matthau „Sposób na przetrwanie” rozpoczyna się od sceny w której główny bohater Robin przychodzi do biura na
wezwanie szefa. W gabinecie jednak nie
ma szefa. Siedząca na oparciu fotela
gadająca papuga informuje go ludzkim
głosem, że zostaje właśnie zwolniony.
Skrzeczący papuzi głos wyraża żal, ale jest stanowczy i zdecydowany. Kiedy bohater rozbawiony sytuacją, opowiada o
ptaku który właśnie zwolnił go z pracy,
sekretarka z wyrzutem mówi mu:
- Pan nie ma
serca to Pan Smith przez pół roku uczył
papugę tych wszystkich słów, ponieważ pękło by mu serce, gdyby musiał to zrobić
osobiście. Jak pan może być takim
niewdzięcznikiem.
Sposób dziwaczny, fakt który pozostał niezmieniony, nasz bohater pozostał bez pracy. Dalszy rozwój
akcji doprowadzi do znalezienia zajęcia po wielu oczywiście zabawnych
perypetiach. Ponieważ w hollywoodzkich obrazach każdy znajdzie swoje miejsce w życiu . Lepsze
lub gorsze, ale takie o którym może powiedzieć – moje.
Żałowałem że
nie mam papugi, Kiedy przyszło mi działać jak pan Brown.
Liczyłem się
z tym, że wcześniej czy później wręczę komuś wypowiedzenie.
Kiedyś to zresztą
robiłem jako kadrowiec, ale byłem
wtedy całkiem młody, w okresie, kiedy
poprzedni system jak gąbka chłonął każde ręce do pracy. Dodatkowo zawsze mogłem
puścić perskie oko do zwalnianego, że ja jestem oburzony jak on i nie
rozumiem szefa, ale takie życie, a to
moja praca. Jak w wojsku – ja tylko wypełniałem rozkazy.
Sytuacja w
której trzeba powiedzieć - to moja
decyzja i ja za nią odpowiadam - jest już poważna.
Dodatkowo
atmosfera na rynku pracy i brak perspektyw
dla ludzi w wieku powyżej powiedzmy 40, narzucają nieciekawą atmosferę
rozmowy.
Nikt jednak
nie zwolni mnie z tego obowiązku. To niestety realny dodatek do lakierowanej
wizytówki i automatycznej pieczątki.
Na moje -
mamusiu ja nie chcę dzisiaj iść do pracy - nie poczuję matczynej ręki na moim czole,
która to ręka w ułamku sekundy wyczuwała różnice temperatur, nawet poniżej
1stopnia Celsjusza.
Nikt mi nie
powie - to nie idź - chociaż zgodnie z serią reportaży w Discovery mógłbym
powiedzieć że dzisiaj, dla mnie, to
najgorsza robota .
Przygotowując
się do rozmowy z X, próbowałem wyobrazić siebie a podobnej sytuacji . Czy
potrafiłbym pozostać w zgodzie z własnym charakterem?
Zwyczajowo staram
się nie dać przeciwnościom. W chwilach złych i trudnych, zaciskam zęby i pięści,
a pod nosem mruknę - nie dam się, pomimo
wszystko.
Staję
się taki uparty, chłopskim uporem aby pokazać
że mnie to nie rusza. Za radą Cilnta Estwooda
ze „Wzgórza rozdartych serc” – Nie daję ch…
satysfakcji.
O wyznaczonej godzinie do pokoju weszła X usiadła
na brzegu krzesła oczekując rozwoju sytuacji.
Przedstawiłem
swoją ocenę, wnioski i propozycje.
Wypowiedzenie, lub porozumienie stron. Dlaczego tak się denerwujesz –
ganiłem siebie w myślach - wszak masz
prawo dobrać sobie współpracowników według własnego uznania. I oceniać
pracowników szczególnie tych z krótkim stażem pracy.
Może jestem
humanistą a może po prostu nie nadaję się do tej roboty. Uważam bowiem że ból, chociaż oczywiście różny, towarzyszy zarówno temu kto stracił nogę, jak i temu którego bliski tą nogę stracił.
Niestety na merytoryczną
rozmowę nie było szans. Rozumiem rozgoryczenie, nie rozumiem natomiast oceny
mojego życia, cech charakteru, moralności, sposobu wykonywania pracy. Dodatkowo jako bonus otrzymałem
życzenia, aby spotkały mnie chyba
wszystkie plagi egipskie. No i oczywiście abym wyleciał z pracy w następnej
kolejności.
Cóż, ten Pan Smith to wszystko przewidział.
|
08 maja 2010
| |
Nasza znajoma przy
kieliszku czerwonego wina opowiadała nam, jak przyszło jej zmierzyć się z pierwszym razem swoje córki. Opowiadanie
pełne było emocji i autentycznego dramatyzmu. Otóż jakiś czas temu, nieświadoma niczego wróciła razem ze swoim
mężem z weekendowej podróży w góry. Po wejściu
do przedpokoju zauważyła przylepioną do szyby żółtą karteczkę, na której
córusia wprawną rączką napisała instrukcję dla Janka, jej faceta. Tekst brzmiał
mniej więcej tak:
„Kochany ,
przepraszam że nie ma mnie w tej chwili w domu ponieważ musiała wybrać się do dziadków
na kolację. Proszę Cię nie zrażaj się i idź od razu do sypialni . Gdy wrócę
odszukam Cię tam na pewno. „
Dyskretna matka odlepiła samoprzylepną memory stick
z szyby i pogrążyła się w domysłach . O mój Boże to już się stało. Córka
skończyła osiemnaście lat i rzeczą jak
gdyby naturalną było, że stało się to co się stało. Po matczynemu martwiła się
o swoją córkę. Po matczynemu odganiała od siebie tą myśl, że oto ktoś dorwał się do miodu, tak normalnie bez
pytania . Wyobrażała to sobie inaczej.
Fakt faktem, że i ona nie konsultowała swego
pierwszego razu z rodzicami, zrobiła to
na przekór, wbrew a może całkowicie obok, ponieważ dwadzieścia pięć lat temu
nie było w zwyczaju dyskutować z rodzicami
na tematy związane z materializowaniem wielkiego uczucia. Rozważając wszystkie przeciw,
oraz próbując doszukać się jakiegoś za, zdała sobie sprawę że tak naprawdę niewiele
ewoluowała od czasu, kiedy to jej rodzice
chociaż nieświadomi faktu, przygotowywali się na ten jej pierwszy raz. Nie odważyła
się na rozmowę z córką. Teraz ta rozmowa
po fakcie byłaby taka karykaturalna, zdominowana przez wysokie mentorskie tony. Oszczędziła więc sobie
taniej krytyki, ograniczając się do
obserwacji zachowania córki.
Kalendarz ten przyjaciel i towarzysz życia, przez najbliższy czas był jej wrogiem. Dni
mijały jeden za drugim, jak gdyby w zwolnionym
tempie. A kiedy powinien przyjść okres i nie przyszedł zaciskała palce z nerwów,
odliczała godziny i chwile. W tym liczeniu
była zdecydowanie bardziej zdenerwowana od swoje córki. Jak to czasami bywa, inicjacja seksualna córki spowodowała dwumiesięczny
brak okresu. I na sam koniec znajoma nie wytrzymała prowokując rozmowę z córką. Wysłała ją do
swojej doktor ginekolog na badania i ustalenie najwłaściwszej do wieku
antykoncepcji.
Znajoma zadbała o edukację córki. Zresztą żyje w kraju, w którym na lekcjach uczą się zakładać prezerwatywę na
banana. Bogoojczyźniane zakazy z racji życia w innym kraju są jej obce.
To zwalnia ją jak
i innych rodziców z obowiązku zasadniczej rozmowy. Jednak gdy przyszło ”co do czego” odniosła
wrażenie, że być może poświęciła zbyt
mało czasu i zaniedbała tą najważniejszą z ważnych międzypokoleniowych rozmów.
Kiedy tak słuchałem znajomej mimowolnie sięgnąłem pamięcią do rozmów uświadamiających
z moimi dziećmi. Próbowałem również, znaleźć
w pamięci taką rozmowę z moim ojcem. Co do drugiej kwestii to nie przypominam
sobie takiej rozmowy. Pamiętam natomiast doskonale, jak ojciec
wspominał rozmowy ze swoim ojcem. Było to wtedy, kiedy byłem już posiadaczem pachnącego
mlekiem noworodka. Dziadek według relacji ojca ograniczył się do słów :
- Słuchaj Stasiu,
z piczką żartów ni ma.
Takie to przysłanie
dziadka towarzyszyło ojcu na początku dorosłego życia. Być może z tego
powodu, nie powinienem dziwić się swoim
urodzinom po siedmiu miesiącach małżeństwa rodziców.
Brak materiałów pomocniczych, uświadamiających rozmów,
oraz samopomoc koleżeńska na podwórku spowodowały, że mój pierwszy raz przypominał bardziej
wyprawę z National Geografic niż
szał miłosnych uniesień. Gdyby nie starsza, doświadczona koleżanka, być
może zmagał bym się z jakąś odmianą postosunkowej depresji. Depresja, czy
apatia, towarzyszą facetowi przez całe jego pracowite erotyczne życie.
Jak to się mówi wśród
facetów? . Co to jest apatia?
Apatia to stosunek do stosunku, po stosunku. Jest coś na rzeczy.
Postanowiłem nie
kultywować rodzinnej tradycji. Jednemu z moich dzieci przy pomocy słów, drugiemu z pomocą
samurajskiego miecza i pochwy, wytłumaczyłem rolę penisa i wspomnianej pochwy.
Uważam że dobrze odrobiłem tą lekcję. Bezpośredniość w traktowaniu tematu
zaowocowała w przyszłości. Kiedy młodszy został facetem , wpadł w podskokach do domu, aby faktem tym pochwalić się swoim starym. W
tamtej chwili czułem się wspaniale. Byłem dumny, że to moje ględzenie o miłości, seksie, bez motyli i biedronek, natomiast z wykorzystaniem wspomnianych
mieczy nabrało sensu, fantastycznego
sensu.
Oto mój syn, nie pomny barierom międzypokoleniowym, bez stresu
i wstydu zakomunikował, że stało się to co nieuniknione - jest facetem. Tego luzu brakowało m i w
kontaktach z moim ojcem. Ja zacząłem
przed odkryciem punktu G, syn potrafił z niego skorzystać. Świat poszedł do przodu, pojęcie
rodzicielskiej odpowiedzialności czasem
nie zmienia się . Ja nie nazwał bym tego odpowiedzialnością, dla mnie to raczej
zmowa milczenia.
Narobilśmy sobie
dziadostwa, kiedyś w przeszłości . Nie ponosimy oczywiście odpowiedzialności za
to, co stało się setki lat temu. Ponosimy
natomiast odpowiedzialność za to, że
wielu z nas nie robi nic by stan ten zmienić.
Szczera rozmowa z dziećmi. Uświadomienie im że seks to
najpiękniejsza z rzeczy, która może nas
spotkać, a z drugiej strony naturalna i nieunikniona,
bo wpisania łańcuch ciągłości pokoleń. Ba
warunek konieczny owej ciągłości . W końcu bez tego „wstydliwego” bara - bara,
świat byłby jedną wielką kontynentalną pustką.
Marzy mi się podejście
do tematu erotyzmu , jak do rzeczy naturalnych niczym posiłek
i sen. Higiena i rozsądek z korzystania
ze wszystkich tych rzeczy, być może spowodowała by ograniczenie tragedii ludzi młodych. A jeżeli
przez rozsądną edukację udało by się uratować chociaż jedno ludzkie życie, zamknięte w plastikową torbę i wyrzucone na
śmietnik, to ten cały wysiłek nabrałby
sensu. Sensu wielkiego jak ludzkie życie.
Obłudni jesteśmy ukrywając wiedzę, a następnie walcząc o niespodziewane nienarodzone życie, nie interesując się
zupełnie tym, które się zaczyna.
Pan dał, pan wykarmi
- samo usprawiedliwiająca nas bzdura.
|
04 maja 2010
| |
Telewizyjna
Wróżka Samanta czy Semiramida, za cztery złote plus VAT, rozłoży karty Tarota. Zrobi to w twoim imieniu i w intymnej sytuacji. Tylko Ona i Ty, oraz pół miliona telewidzów. Ale to drobiazg,
wszak tu idzie o Twoje szczęście. Może będziesz miał opory aby poznać odpowiedź
na pytanie – kiedy umrę, ale są setki innych pytań.
Czy na
pewno wyjdę wkrótce za mąż ?
Kadzidełko
i karty w ruch. Wiadomo karta lubi dym. Lewą ręką na prawą stronę, albo i odwrotnie. Gdzieś w tle zauważyłem
szklaną kulę. Symbole, symbole. Rzekłbym nawet że to cały symbolizm i tylko cena za tą pomoc jest zdecydowanie
nie symboliczna.
Spokojne
cedzone słowa, które rozbudzają
ciekawość. Coś tam, gdzieś tam.
W tym
roku? Być może, ale to trzeba by dokładnie
się przyjrzeć. Rosną emocje, tworzy się nastrój, bije licznik. Któż będzie
jednak patrzył na licznik, kiedy ważą się losy, moje, twoje, kraju i świata. Już nie
zaglądamy wyłącznie do kuchni własnego
życia. Boże !
Niedowiarek
rzuci okiem, najpierw na cennik, później obśmieje się jak norka i zmieni kanał. Wytrwały wykręci po raz
kolejny numer. W jednej z reklam zauważyłem gwarancję na dodzwonienie się za
trzecim razem. Pytanie czy zajęta linia
natychmiast zrzuca, czy słucha się bzdur z muzyką w tle, z telefonicznego automatu za wspomniane cztery
plus VAT.
Wiem, to jest wolny kraj i każdy może zrobić to co
zechce ze swoimi pieniędzmi. Każdy może wierzyć w to co chce. Że to daje szczęście, uśmiech i zadowolenie.
Taki sam uśmiech mam kiedy wrzucę do puszki z napisem hospicjum
pola nadziei. Dodatkowo mam uczucie zadowolenia i satysfakcji. Bezcenne uczucie
i bezpieczne.
Czytałem ostatnio
wypowiedź księdza egzorcysty na
temat stwarzaniu podatnych warunków i
otwierania się na złe moce.
Ponoć
jednym z takich działań są wróżby i śledzenie horoskopów.
Tego
akurat nie wiedziałem. Dodatkowo lubiłem rzucić okiem na gazetowy horoskop, szczególnie
gdy zapowiadał mi szczęście w miłości, czy karierę w pracy. Jedno i drugie mam ale
dobrego nigdy dosyć. Dawało to takiego energetycznego kopa, brałem
co dobre a zapowiedź złych chwil kwitowałem pobłażliwym uśmiechem.
Kiedy
jednak po przeczytaniu wypowiedzi księdza rozejrzałem się wokół, zauważyłem że nastąpił tak zwany come back, wszelkiego rodzaju wróżb,
przepowiedni, horoskopów, analiz dat i numerów.
Wrzucam
to wszystko być może nierozsądnie do jednego kotła, ale trudno. Ponoć szanujące się firmy
zatrudniają specjalnego człowieka, który analizuje aurę człowieka, jego datę
urodzenia i jej wpływ na całe życie. W
trakcie jednej z dyskusji w sprawie zatrudnienia
nowego pracownika, jeden z członków
zarządu spojrzał na datę urodzenia, następnie powiedział – to siódemka , będzie dobrze. Dyplomy i
umiejętności nie były aż tak dokładnie
analizowane.
Trzeba
się nazywać Relski, Antoś Relski żeby wypalić.:
- A ja
jaką mam cyfrę?
- O Boże - jęknął ktoś - tego nie analizowaliśmy.
Szybko
podałem datę swoich urodzin.
- Dziewiątka - policzył ktoś biegły w matematyce.
I cisza.
To dobrze
czy źle – dopytywałem się.
To zależy-
powiedziała kompetentna osoba - bywa różnie.
Dręczyło
mnie jednak to czas jakiś, ale nie skorzystałem z telewizyjnej wróżki, ale z bezpłatnej strony internetowej, która automatycznie zliczyła cyferki moje daty urodzin i wyrzuciła opis. I co? I
rzeczywiście bywa różnie ponieważ: ( cytuję za w/w analizą )
Dziewiątka. To ciekawy typ Człowieka. 9 ma w
sobie bardzo skrajne osobowości. Potrafi osiągać szczyty w szkole, pracy, ale
bywa też tak, że jedną klasę powtarza 5 razy... Potrafi być niezastąpionym
Psychologiem, Prawnikiem, który ze szczerego Serca pomaga, ale bywa, że 9 stoi
pod sklepem od rana do nocy z piwem w ręku... 9 to ludzie, którzy muszą
wszystkiego w Życiu doświadczyć, wszystkiego spróbować, dotknąć, są ciekawi
Świata i ludzi. Są pomocne i ogólnie rzecz biorąc to bardzo dobrzy ludzie,
tylko czasem gubią się w Świecie pełnym przemocy, okrucieństwa i
niesprawiedliwości... W Miłości wierni i kochający raz i do końca! To ludzie,
którzy wychodzą z założenia, że Miłość jest jedna do końca Życia! Choć zdarza
się, że panie pracujący w klubach nocnych to też 9...
Jaki uniwersalizm bije z tego przesłania. Można i
tak i tak . Można temu i temu.
Z drugiej jednak strony jeżeli mam wierzyć to nie jest źle, ponieważ nie powtarzałem żadnej klasy i nie lubię pić piwa pod sklepem (chociaż zdarzyło się ). Mogę więc spokojnie patrzeć w
oczy wszelkiej maści numerolożkom. Dodatkowo byłem, nie powiem byłem, w Night Clubie,
ale bynajmniej nie w celach zarobkowych.
Nie ma
więc chyba strachu, albo
jak mówią bracia Czesi - Ne ma problema.
Telewizja, Internet
i specjalne SMS-y spowodowały, że nie słuchamy już czarnowłosej, w kwiecistej spódnicy która przepowiadając, śpiewnym akcentem recytowała bez zająknięcia:
Przyjdzie brunet porą ranną, będziesz wtedy młodą panną… Oczywiście tego
bruneta można było zamienić na blondyna, trzeba było tylko wcześniej, poprzez delikatne
naprowadzanie odkryć preferencje ofiary.
Ale
cyganka za darmo wróżyć nie będzie, więc
połóż dychę na rękę i chuchnij.
A może lepiej jak śpiewa Perfect :
Kiedy dręczy cię ból nie fizyczny
Zamiast słuchać bzdur głupich Telefonicznych wróżek zza siedmiu mórz Spytaj siebie czego pragniesz.
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz