26 listopada 2025

Pokolenie X czyli my? Tak nas widzą młodzi

Pokolenie 50-latków jest przerażone. "To już nie jest to samo życie"
W jednej chwili unikatowe pokolenie zadowolonych z życia 50 i 60-latków zmieniło się w wyczerpanych, niezdrowych, potrzebujących wsparcia. Szczególnie niepokojący jest stan ich głów.
To Początek artykułu Małgorzaty Święchowicz w Newsweeku. 
Lead (z angielska)  jest zazwyczaj wytłuszczony i zawiera kluczowe informacje. Jego zadaniem jest wprowadzenie czytelnika w tematykę artykułu, podając w skróconej formie najważniejsze fakty (kto, co, kiedy, gdzie, dlaczego) i zachęcając do dalszej lektury
Mnie ten początek, by trzymać się rodzimego nazewnictwa, bardziej wystraszył niż zaciekawił, ale coś zmusiło do czytania
Artykuł omawia beznadzieję życia ludzi z tego przedziału wiekowego. Pokolenia wychowanego w PRL które jak krety, jako pierwsze przebijało się przez nowe realia gospodarcze.
Pokolenie ludzi odnoszących sukcesy, ale niepewnych jutra. Potem wypalonych , a na koniec dobitych przez epidemię Covid, po którym zdrowie już nie takie samo, a dodatkowo liczne likwidacje firm, bankructwa i rewolucje w zatrudnieniu.
Jakby tego było mało Pokolenie X jak o nim mówią wchodzi w opiekę zniedołężniałych rodziców w wieku 70 plus.
Artykuł kończy się jeszcze bardziej pesymistycznie niż się zaczynał.
Prof. Szukalski mówi, że to, co teraz się dzieje z osobami mającymi 50-60 lat, wpłynie na ich dzieci. Nie ma się co łudzić. Problem dopiero się rysuje, za kilka lat napęcznieje. Wtedy pierwsze powojenne roczniki wyżu demograficznego przekroczą 80 lat. I pojawi się problem większy niż ten dzisiejszy – gdy część jeszcze jakoś sobie radzi, a część na razie nie jest w stanie zrobić zakupów większych niż dwie bułki i mleko. Za kilka lat będą już być może leżeć i z pewnością tych leżących będzie więcej niż teraz. W pewnym momencie mogą się pojawić dwa pokolenia seniorów – te "dzieci" mające teraz 50+ i tyle swoich problemów, że przestaną sobie radzić z problemami rodziców mających 80+ – mówi prof. Szukalski. – Jedni i drudzy będą potrzebować opieki. I to spadnie na dziecio-wnuki, które teraz być może nawet tego nie podejrzewają. Będą mieć 40-45 lat i poważny problem.
I to podsumowanie tego hiobowego tekstu

                                                                                               Gemini AI

Ja emeryt zbliżający się do 70 ( te  niecałe trzy lata szybko zlecą ) póki co mam nadzieję, że jej  dożyję.
Zacząłem mówić tak od czasu gdy już trzeci pogrzeb na którym jestem dotyczy osoby młodszej ode mnie.
Nie wiem czy mogę podpiąć się pod to pokolenie X. Nie chciałbym wpaść do koszyka oznaczonego literą S jak seniorzy, a jeszcze gorzej - Staruchy.
Piszą o pokoleniu X, że jest – jak wynika z badań – lojalne, pracowite, godne zaufania,
To by się, baz fałszywej skromności zgadzało i z ludźmi z mojej półki wiekowej.
Na rynku niestety pokolenie to jest niepożądane. Tego też doświadczyłem
Wychowane w PRL, często już siwe, młodszym źle się kojarzy. Nagminnie wsadzają Iksów do jednego worka ze swoimi dziadkami – pokoleniem baby boomers urodzonym po II wojnie światowej.
Badacze przyjrzeli się rodzajom  aktywności iksów.
Tu ciekawostka z omawianego  artykułu.
Wśród osób 50+ badacze zauważyli:
Fotelsów (słabiej wykształconych, niezbyt aktywnych domatorów),
Kapłanów Tradycji (mało otwartych, bardzo religijnych, głównie mieszkańców wsi).
Byli też obciążeni chorobami Cichosze i przygniecione obowiązkami Matki Sercanki, na które spadła opieka nad wnukami albo starzejącymi się rodzicami.
Wtedy czyli przed pandemią to wszystko były mniejszości. Na pierwszy plan wychodziły:
zadbane, pełne werwy GrandLejdis – chcące się rozwijać, cieszące się życiem, aktywne, towarzyskie.
Poza tym zadowoleni z życia HotHardzi
i zamożni GoldBoye: stale zapracowani, z mnóstwem zobowiązań, ale znajdujący czas na wyszukane rozrywki, egzotyczne podróże.
Większość była bardzo zadowolona ze swojego życia. Mówiła, że czuje się o 11 lat młodsza, niż wynikałoby z metryki.
Teraz to wszystko się przetasowało.  

A Wy,  naginając nawet ten przedział wieku dla pokolenia X, do jakiej grupy moglibyście się zaliczyć ?
 

19 listopada 2025

Umieranie z Wyspiańskim

Najpierw zapowiedział się Starszy z żoną, a więc jego matka rzuciła się do przygotowania jedzenia. Taka jakaś zrobiła się zależność, że telefon od syna otwiera w jej głowie książkę kucharską. Mówiłem już tyle razy, że to my powinniśmy  raczej  być zapraszani na specjały kuchni włoskiej, czyli kraju i obyczajów jakie sobie starsze dzieci ukochały, ale wiadomo serce matki.
Kiedy wszystko było już przygotowane do wydawania,  Starsi wpadli, zjedli, i opowiedzieli o plenerze malarskim we Włoszech. W plenerze tym  uczestniczyła małżonka syna, albowiem odkryła w sobie zapał twórczy.
Na koniec wizyty otrzymaliśmy torbę z prezentami z podróży. Jakimiś włoskimi przyprawami i tajemniczą kopertą.
Po otwarciu okazało się, że to bilety do Teatru Słowackiego na sztukę - Proszę Państwa, Wyspiański Umiera.
W pierwszej chwili nie oszalałem ze szczęścia. Oczami wyobraźni widziałem te tłumy uczniów ze szkolnych wycieczek i patetyczny nastrój.
Skoro jednak mieliśmy już te bilety to czemóż nie skorzystać z okazji by odwiedzić elegancki garniturowy teatr ? Napisałem garniturowy, bo do Słowackiego nie odważę się iść inaczej ubrany.
Przyzwyczajenia z młodości pozostają nadal w mocy. W końcu Słowacki i Stary to takie Narodowe Świętości.
Moja żona martwiła się trochę o moją garderobę. Ostatnio, na spektakl Piaf nie udało jej się wsadzić mnie w marynarkę i wystąpiłem na sportowo. Odniosłem wrażenie, że hala Ice Areny i repertuar nie nakładają na mnie takiego obowiązku.
Tu nie miałem wątpliwości.
Przyznam bez bicia, że korzystam z dostępności wiedzy która znajduje się w Internecie i trochę o tym spektaklu poczytałem.
Po pierwsze reżyserem spektaklu jest Agata Duda Gracz, co napawało mnie pewną nadzieją.  Reżyserka wychowywała się w domu w który kpiono z owej narodowej powagi. W obrazach Jerzego Ojca widać doskonale. Jak wyrosło się w takiej atmosferze, to może, może...
Agata Duda Gracz jest również autorką tekstów, scenografii i kostiumów
Jak napisał na swojej stronie  sam Teatr :

"- Nie jest to jednak opowieść o umieraniu, tylko o życiu. O bufonadzie, egoizmie, zazdrości, okrucieństwie i o pysze. Ale też o marzeniach, sztuce i o miłości. Nasze przedstawienie nie jest laurką dla Czwartego Wieszcza.
Ostatnia noc życia Wyspiańskiego. A może ostatnia chwila? Miejscem akcji jest jego głowodusza. Przestrzenią – scena i widownia Teatru Słowackiego. Tego samego, gdzie po raz pierwszy wystawił swoje Wesele i Wyzwolenie, którego chciał zostać dyrektorem. Ale nie wyszło, bo „oni” wybrali „tego nadętego Solskiego”. O „onych” też będzie dużo. O „onych” którzy skrytykowali, odmówili, zabrali, nie zapłacili, zazdrościli i jeszcze na końcu pokłócili się o podział kosztów jego pogrzebu. Wszystkie postaci, które pojawią się na scenie mają swój pierwowzór w przeszłości bądź teraźniejszości. W przeciwieństwie do zdarzeń, które z pewnością nie miały miejsca.
W tym ostatnim momencie życia, kiedy wyobraźnia zastępuje rzeczywistość, po Wyspiańskiego przychodzi jego zmarła wiele lat wcześniej matka. I prowadzi go niczym Wergiliusz przez przestrzeń między życiem a śmiercią, gdzie – tak jak na scenie – wszystko jest możliwe."

Akcja sztuki jak wspomniano dzieje się na scenie, na którą na początku spektaklu aktorzy zapraszają widzów, aby z bliska zobaczyć to łoże śmierci Wyspiańskiego i wejść w sztukę. Scenografia jest skromna, można powiedzieć ascetyczna. Zaraz potem akcja przenosi się na widownię gdzie wśród widzów krążą aktorzy, a chwilami wypowiadają swe kwestie nawet z teatralnych lóż. Trzeba  mieć oczy dookoła głowy.
Powiem szczerze, nie jest to laurka dla Wyspiańskiego. Poruszane są sprawy bolesne. Rywalizacja twórców z wszystkimi tego negatywnymi konsekwencjami, czy relacje tytułowego bohatera z wiejską żoną Teosią. Ciekaw jestem co by powiedział o tej sztuce Tadeusz Żeleński Boy znany ze swych działań na rzecz odbrązawiania historii ? Czy ta sztuka nie byłaby zbyt nowoczesna dla jego, otwartego przecież umysłu? Może nie.
Sztuka ze wszech miar "krakoska" Tutejsze klimaty i osoby. Kogóż tu widzimy na scenie, by wymienić tylko najbardziej znane postacie.:
Helenę Modrzejewską, Wandę Siemaszkową, Lucjana Rydla, Józefa Mehoffera, Jana Matejkę, Tadeusza Kantora, Krystiana Lupę, Ludwika Solskiego, Jerzego Grzegorzewskiego,
Ten ostatni związany raczej z Łodzią i Warszawą, ale jak przyznał Wyspiańskiemu, ściągnął do Warszawy paru krakowskich aktorów  jak Jerzy Trela czy Dorota Segda.
Jest i  Wernyhora, a nad wezgłowiem łoża śmierci Wyspiańskiego siedzi muza, którą sam bohater w rozmowie z matką nazywa muzą Jacka Malczewskiego.
W tę rolę wcieliła  się utalentowana piosenkarka Maja Kleszcz. Swoimi przejmującymi wokalizami wypełnia znaczną część spektaklu. 
Być może natłok tych postaci spowodował, że niektóre z wątków zostały ledwo dotknięte, bo ileż można wcisnąć do spektaklu który trwa półtorej godziny ?
Ciekawostki to, że trakcie sztuki aktorzy ustawiają się w żywe obrazy, a Reżyserka ułatwia nam zagadkę wyświetlając powyżej tytuły obrazów.  
Jest więc ołtarz Wita Stwosza,   Lekcja anatomii doktora Tulpa Rembrandta, czy Śmierć Jacka Malczewskiego. Na koniec bardzo dynamiczna Pieta





                                                                          Na  koniec  dynamiczna Pieta

                                                                        
                                                                                       Zdjęcia ze strony Teatru Słowackiego

Zaskakujące w finale sztuki jest spotkanie Wyspiańskiego z influencerem który nie ma nic ciekawego do powiedzenia, ale jak to teraz  modne,  robi sobie selfie z artystą.
Wątków aktualnych, poza postaciami nie brakuje. Oto aktorzy rozpatrując historię choroby wenerycznej Wyspiańskiego ogłaszają ze sceny, że Kraków jest miastem wolnym od syfilisu.
Odważnym jest scena kiedy Wanda Siemaszkowa pyta Wyspiańskiego po co napisał "Wyzwolenie" i o czym ono dokładnie jest ? Następnie robi test, zwraca się z pytaniem do publiczności. Twierdząc, że widzowie to inteligentni ludzie skoro przyszli do teatru, pyta - Czy ktoś z Państwa wie o czym jest Wyzwolenie ? Widownia  rozświetla się, ale ani jedna ręka nie podnosi się do góry.
 W trakcie spektaklu naszła mnie taka myśl ogólna, być może związana z wiekiem.
Jak to jest, że teraz z reguły aktorzy zaopatrzeni są w mikroporty które wzmacniają ich głos, a i tak bywały chwile, że traciłem możliwość zrozumienia wypowiadanych słów. Pamiętam zaś czasy gdy Jerzy Trela wygłaszał w  Teatrze Starym  monolog Konrada  czyli Wielką Improwizację to jego głos był słyszalny na Krakowskim Rynku. Czyżby problem tkwił wyłącznie po mojej stronie?
           Czas w teatrze szybko zleciał, odbiór przerywany śmiechem. Był to jednak śmiech gorzki zmuszający do przemyśleń.
A teraz organizacyjnie.
Teatr Słowackiego to kolejny na mojej mapie przyjazny niepełnosprawnym obiekt.  Aktorzy widząc żonę na wózku, zadbali o lepsze miejsce niż wykupione bilety. Przeniesiono nas do loży na parterze, a więc mieliśmy komfortowy odbiór.
W organizacji widowni zarezerwowano nam miejsce postojowe przed samym teatrem, a zezwolenie odebrałem przed spektaklem w kasie.
Winda wywiozła żonę po schodach i tylko pojazd do samego budynku był usytuowany z boku.
Minęliśmy tłum oczekujący i skierowaliśmy się za budynek.  Wchodziliśmy jakby kuchennymi drzwiami i przez moment czuliśmy się odrobinę jak ubodzy krewni. Wytłumaczyłem jednak żonie, że to ze względu na historyczną bryłę budynku . Zgodziła się z tym tłumaczeniem i odgoniła głupie myśli.
Poza tym suma plusów zdecydowanie przykryła tę jedną niedogodność.
         Najgorszą zaś rzeczą było dojechać pod sam teatr. Wszędzie wokół strefy bez samochodów, lub ze znacznym ich ograniczeniem. Dawno nie byłem w tej okolicy samochodem a więc czułem się jak prowincjusz. Lubicz Podwale jednokierunkowe a znaki kierowały nas w ten sposób, że oddalaliśmy się od teatru, zamiast do niego dojeżdżać. Nawigacja nie była tu wcale pomocna,  ponieważ sugerowała, aby zostawić samochód  na poboczu i dojść pieszo. Dawanie dobrych rad nic nie kosztuje, nawet nawigację.
Czas uciekał i w zapasie zostało nam w końcu tylko kwadrans.
Przyznam szczerze i niech to zostanie między nami, ale w pewnej chwili zdesperowany godziną " nie zauważyłem"  kilku znaków drogowych i w ten sposób dojechałem na miejsce. Już na ostatnich metrach widziałem patrole straży miejskiej oprawiających nieostrożnych kierowców. 
Mam tylko nadzieję, że w najbliższych tygodniach nie dostanę z tego powodu zaproszenia na Policję.
To była najciemniejsza chwila wieczoru.
Mądry powie, jedź tramwajem, ale w naszej sytuacji nie możemy sobie na to pozwolić.
Reszta była perfekcyjna.
Po powrocie do domu, choć to już była późna godzina, uczciliśmy udany wieczór kieliszkiem Shiraza.
Tyle mówią o udanych prezentach, a ten nasz  był nad wyraz udany.
Wracając koło budynku Opery Krakowskiej, żona wyraziła życzenie wizyty i tutaj. 
- Czemu nie. Wybierz spektakl, ja zadbam o resztę.
 W końcu Emeryci Wolne ptaki,







12 listopada 2025

My młodzi, my młodzi, nam wódka nie zaszkodzi. A wino?

Motto :
Nie wiem z jakiego powodu zwykłe chlanie nazywa się ostatnio "Kulturą nadmiernego spożycia alkoholu". I co to w ogóle ma wspólnego z kulturą ?
 
Tytuł nieco mylący ponieważ od jakichś 12 lat nie korzystam z ciężkich alkoholi, młody też już zdecydowanie nie jestem Bez żalu pożegnałem się z wódką od kiedy w sposób widoczny przestała mi służyć. Zadziwiające, a nawet zachwycające, że nie spotkałem się z żadnym sprzeciwem w tej kwestii ze strony mojego organizmu. Nie znaczy to, że nie korzystam z alkoholu jako takiego. Moje zainteresowanie skupiło się na winie, który to napój od zawsze traktowałem wymiennie z wódeczką. Od zawsze też miałem przeciętne zainteresowanie piwem. Napój ów jest dla mnie przede wszystkim moczopędny i bywał kłopotliwy z tego właśnie powodu. Przyznam jednak, że lubię wypić małe dobrze schłodzone piwo po koszeniu trawy w lecie. Tak więc moje zainteresowanie piwem zaczyna się wraz z pierwszym pokosem, a kończy tak w połowie września. Potem butelka leży w spiżarni, oczekując otwarcia  nowego okna konsumpcyjnego.

Wino poprzez swoja tajemniczość i różnorodność zainteresowało mnie z wielu stron, a nie jedynie z powodu samej konsumpcji. Pomijając wszystko, twierdzę, że rozsądna degustacja wina wpływa na ogólną kulturę.
Preferujący wódkę lub (i)  piwo mają za złe picie przez innych wina. Atakują ich gusta, za zły smak, kwasowość płynu i ileś tam jeszcze wymyślonych jego mankamentów.
Bardzo rzadko zdarza się odwrotna reakcja.
Zaraz po zamieszkaniu w nowym (dla nas) domu,  zbliżyliśmy się towarzysko z sąsiadami. Niektórzy byli bardziej biesiadni inni mniej.
Zaprosiłem kiedyś z rewizytą jednych z nich, pamiętając, że dwoje z nich pije wódkę, a jedna piwo. Dobrze schłodzone trunki znalazły się na stole do wyboru. Nie zapomniałem rzecz jasna o gospodarzach. Dla żony przygotowałem białe wytrawne wino, dla siebie wytrawne czerwone.
Już przy pierwszym kieliszku spotkałem się z zarzutem, że lekceważę gości nie pijąc wódki. Wytrzymałem jeszcze dwie zaczepki i powiedziałem:

- Drogi sąsiedzie. Spotkaliśmy się tu, aby porozmawiać, pośmiać się i dobrze bawić. Biorąc pod uwagę zwłaszcza to ostatnie przygotowałem dla każdego z nas to co lubi, to co sprawia mu przyjemność już podczas picia. Lubisz wódkę, masz wódkę. Tak samo Twoja siostra i żona maja wybór. My lubimy wino i to lejemy do własnych kieliszków. Dlaczego zabraniasz nam wyboru?
Nie zmuszam Cię do picia wina, więc z jakiego powodu ty zmuszasz mnie do konsumpcji wódki?

- Bo nie piejmy równo - odpowiedział.

- A więc tu Cię boli sąsiedzie drogi. Z przeliczenia na 40 procentową wódkę jedna butelka wina to ćwiartka wódki o stężeniu 40%.  Patrząc na butelkę Twoja i moją butelkę, to jesteśmy na podobnym stopniu konsumpcji, a obaj pijemy to co lubimy.

Nie wiem czy przekonałem go do końca, bo w kwestii alkoholu jest podobnie jak z polityką. W tym kraju nikt nikogo do niczego nie przekona, a jedynie zwiększy urazy.
Postanowiłem obniżyć nieco temperaturę naszych relacji, Po śmierci sąsiada reszta towarzystwa zaakceptowała w końcu  nasze "dziwactwo"  W końcu dobrze żyć zgodnie z sąsiadami.
I oto właśnie chodzi, o akceptację. W końcu alkohol ma być tylko i wyłącznie dodatkiem do towarzyskich spotkań, a nie jego głównym celem .



                                                                                                                                                                                 rys GPT- AI
Po co przywołuje te procentowe wspomnienia?
Od początku prowadzenia tego bloga ciepło piszę o degustacji wina. Z rozsądkiem i umiarem.
Teraz chcę napisać o przełamywaniu rutyny.
Czytający mój blog wiedza, że piątek godzina 17.00 to ten magiczny czas kiedy zaczynam przygotowywać stół na piątkową degustację. To raczej taka kolacja z winem, chociaż nieco skromniejsza w oprawie. Świeża bagietka, kabanos, kilka rodzajów dobrego sera i wino. 
Jak wspominałem, białe delikatne z owocowym aromatem dla żony. Czerwone, zdecydowane w smaku średnio ciężkie z dającym się wyczuć aromatem suszonej śliwki, wanilii czy czarnej porzeczki, ale też czekolady, czy pieprzu.
Od lat trwa ta celebracja piątkowego wieczoru i ta długotrwałość doprowadziła do pewnej rutyny. Nie chodzi o to, że tego wina jest zbyt dużo,  ponieważ z wiekiem narzuciłem sobie pewne maksymalne normy, które są zależne od nastroju i potrzeb. Zwykle lokuję się poniżej normy, czasem do niej dobijam. Norma  nie jest  na szczęście wygórowana. Staram się i w tej kwestii słuchać organizmu.
Problemem jest to, że piątek stał się nieco przewidywalny. Dodatkowo gdzieś z tyłu głowy siedzi mi zdanie z rozmowy z pewnym specjalista od terapii uzależnień. Stwierdził on, że nawet weekendowa konsumpcja alkoholu niesie za sobą zagrożenie. Jeżeli w piątek rano cieszysz się z tego, że wypijesz wieczorem to znaczy, że masz problem.
Niby śmiałem się z tego, ale cytowane zdanie powracało jakoś tak samo z siebie.
Co, ja nie dam rady?
W piątek 19 września podjąłem decyzję o zmianie piątkowych zachowań. Żona zadeklarowała, że będzie uczestniczyć w ogłoszonym przeze mnie zobowiązaniu.
Od zawsz żartowałem na temat noworocznych zobowiązań. Szczególnie tych dotyczących picia , alkoholu. Uważam że jeżeli już, to w takich przypadkach nie powinno się szermować słowami "nigdy" i "zawsze".
Przyjmujmy zobowiązania na naszą miarę ponieważ niehonorowo jest ich nie dotrzymywać.
Postanawiamy -  Nie degustujemy przez miesiąc.
Ten detoks, ma na celu przełamanie dotychczasowej piątkowej rutyny.
Tak jak już wspomniałem, pod koniec września rozpoczęliśmy detoks i przyznam szczerze, że poszczególne weekendy minęły nam bez żadnych problemów. Nawet moje wewnętrzne ja nie naciskało na zmianę decyzji. Zadziwiające, że żaden z moich organów wewnętrznych na czele z głową nie strajkowały.
W chwili gdy pisałem te słowa kończyłem ów 30 dniowy okres niekorzystania z winnych aromatów.
Powiem, że po tym miesiącu czuję się lepiej, pewniej i mogę pisać o zrównoważonej konsumpcji.
Choć niektórzy próbowali wybić mi z głowy  sympatię do wina,  pisząc o nim : Skisła, śmierdząca, niepijalna ciecz,  to ja przyjmę tę ich subiektywną ocenę z pokorą i nie będę ich przekonywał, że jest inaczej.
W końcu to sami sobie w miarę możliwości budujemy swój mały świat, swój dom w którym nawet drobne przyjemności ustawiamy po swojemu. 
Ponieważ jednak niektórzy mają jakąś potrzebę ekshibicjonizmu, dlatego ja zaprosiłem Was do mojego świata, mając nadzieję, że tego nie pożałuję. Wiele razy pisałem na tych łamach, iż wierzę w Człowieka.
Z drugiej strony, trzymam się wiernie czerwonej linii  prywatności, którą sobie kiedyś wyznaczyłem.
Patrząc zaś na sprawę wina, zauważam, iż potrafię być czasami konsekwentny.  No ale już dość tej auto pochwały.
Taki idealny to ja znowu nie jestem



 

05 listopada 2025

Zepsuta natura, czyli listopadowy spleen

Listopad. Ciepło już było, zimno najprawdopodobniej będzie. Po zmianie czasu siedzimy dłużej przy sztucznym świetle. Dopada nas, w zależności od osobistych predyspozycji: zwątpienie, zniechęcenie, a w ostateczności listopadowa depresja. Jeszcze na półkach znicze w przecenie, a już z głośników dobiega dźwięk dzwoneczków u sań renifera. Potrafisz sobie wyliczyć, że do świąt jeszcze prawie dwa miesiące.  Jak w tych okolicznościach  wykrzesać z siebie entuzjazm i zachwyt nad pięknem tego świata?
Ho, ho, ho, ho wkurza za każdym wykrzyczanym ho i w ogóle.  Mnie też udzielił się ten minorowy nastrój stąd stąd te listopadowe teksty są takie gorzkawe lub tylko słodko-gorzkie.
Motywem przewodnim miesiąca listopada jest dla mnie utwór  Krystyny Prońko - Psalm stojących w kolejce, chociaż ostatnia  kolejka jaką widziałem,  była to ta do toalety, na koncercie Dżemu w Tauron Arenie 

Na początku definicja. Pochodzenie słowa  spleen użytego w tytule,  mnie samego nieco zaskoczyło.
Spleen, splin to stan przygnębienia i złości, ponury nastrój,  apatia, chandra.
Nazwa pochodzi od angielskiego spleen dosłownie oznaczającego  śledzionę, ponieważ schorzenia śledziony łączono z takimi uczuciami.

Tyle razy obiecywałem sobie by nie pisać o polityce i z reguły mi się to udaje.
Jakże jednak temat całkowicie pominąć kiedy to ludzie robią politykę, a nic co ludzkie nie jest nam przecież obce.
Dzisiaj dla odmiany o zachowaniu któremu daleko od określenia ludzkie.
Nie jestem takim intelektualistą, aby wiedzieć kto to był Andre Maurois. A te trzy myśli są z pewnością wyciągnięto z jakiegoś szerszego kontekstu i podano mi na tacy. Dopiero po tym jak zgodziłem się z ich przesłaniem sprawdziłem kim był ten który je napisał

"Podli zawsze górują nad przyzwoitymi, bo traktują ich jak wrogów. A ludzie uczciwi często odnoszą się do podłych tak, jakby ci byli warci szacunku"

Niebywale aktualne stwierdzenie. Spójrzcie jak się traktuje rasistów, antysemitów, farbowanych patriotów. Odpuszczamy im wyskoki, tłumacząc je jakimiś absurdalnymi sytuacjami lub co gorsze nie tłumacząc ich wcale. Liczymy, że ten ktoś pogubił się tylko i z pewnością wróci na słuszną drogę.
A to głupie bo nic takiego się nie stanie. Z miejsca do którego się posunął zaczyna robić kolejny krok testując naszą cierpliwość. Uważajmy bo wcześniej czy później za plecami przyzwoitych pojawi się ściana i co wtedy ?
Pod koniec swojego pięknego życia sporą dawkę goryczy  otrzymał profesor Strzembosz, chociaż  tym swoim życiem udowadniał, że warto być przyzwoitym. Jakże było mi wtedy wstyd za tych pyskaczy.

"Głupi gardzi mądrym, nieuk - człowiekiem wykształconym, cham-kulturalnym, i tak dalej.
A wszystko to przykrywa się znajomymi frazami: "Ja jestem prostym człowiekiem", ,nie lubię zbędnych gadek", "żyłem i bez książek", ,,to nie od Boga" i podobnymi. A w środku siedzi nienawiść, zazdrość i poczucie własnej marności."
 
Każdy z nas poda z łatwością choć kilka przykładów takiego zachowania.
Działo się to za wczesnego PRL-u, gdzie wprost nie wypadało być kimś innym niż murarzem czy cieślą,  bo oni byli przyszłością narodu.  Na pytanie o wykształcenie padała odpowiedź w stylu - moją szkoła były lasy kabackie ( to z Pietrzaka). W końcu  komunistyczne elity zrozumiały, że nie da się zbudować takiego państwa którym, według Lenina, mogłaby  rządzić sprzątaczka. W latach osiemdziesiątych zawierzyliśmy intelektualistom co doprowadziło do zmiany ustroju.
W ostatnich latach nastąpił powrót do do wyświechtanego schematu, że nie matura a chęć szczera i odpowiednie preferencje partyjne oczywiście.
Ostatnim wydarzeniem  o jakim czytałem jest mianowanie pewnego tynkarza dyrektorem Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego w mieście wojewódzkim na wschodzie Polski
Pan żadnego doświadczenia w egzaminowaniu przyszłych kierowców nie ma, a jego nominacja na korytarzach Urzędu Marszałkowskiego wywołała salwy śmiechu. W przeszłości ten pan miał firmę tynkarską, zajmował się także uprawą chmielu". Zasługą jego jest to, iż jest teściem posła w chwili obecnej będącego w opozycji.
Byle bym był złym prorokiem, ale widzicie tu możliwość ewentualnej dyskusji na argumenty bez używania znajomych fraz?

  W ciągu życia często spotkasz ludzi i ze zdziwieniem zapytasz siebie: ,, Dlaczego on mnie nie lubi? Przecież nic mu nie zrobiłem". Mylisz się! Największym jego zarzutem wobec ciebie jest to, że samą swoją obecnością obnażasz jego zepsutą naturę."

Ten ostatni cytat mocno rozjaśnił mi w głowie. Przyznam że kilka razy w moim życiu zadawałem  sobie to pytanie. Zabiegałem o czyjąś znajomość i próby te okazywały się daremne.  Zawsze pojawiało się coś  co stawało się bezbarwną zaporą, przeszkodą  w bliższym poznaniu.
To jednak nie było w tym wszystkim najgorsze. Najgorsze przychodziło wtedy gdy ten ktoś nagle wykazywał cień zainteresowania. Chwytał się wtedy człowiek tego  czegoś aby zbudować relację, a była to zasadzka której celem było pozyskanie twojego zaufania. Wszystko po to aby cię w kolejnym ruchu totalnie i całkowicie skompromitować.  Ty zaś chciałeś pokazać, że jesteś człowiekiem  ze słabościami  nawet przynależnymi  człowieczej naturze. W każdym z nas tkwią bowiem jakieś skrywane  lęki czy fobie. Wiedzę o nich kładzie się  nieopatrznie na ołtarzu owej relacji.  A potem w sytuacji której się  najmniej spodziewasz  twoje tajemnice i lęki wychodzą na światło dzienne. To boli Cholernie boli
Przerabiałem to kiedyś i pozostały mi tylko bolesne doświadczenia. Nie pomógł nawet inny cytat który mówił:
Przyjaciel który raz cię zawiódł, tak naprawdę nigdy nie był nim  naprawdę.
No a co zrobić gdy człowiek z natury swojej nie potrafi zamknąć się jak ślimak w swojej skorupie ?
Psu na buty porady w stylu, że trzeba być ostrożniejszym. 
Nie wierzę więc
- W maile iż ktoś chce się ze mną podzielić pieniędzmi
- W SMS-y że muszę dopłacić do paczki
- Przesłanie na Facebooku zaproszenia do grona przyjaciół przez amerykańskie żołnierki
- Telefony rzekomo z banku iż moje pieniądze są zagrożone.
i z pól setki innych prób orżnięcia mnie na kasę
Jak jednak zabezpieczyć się przed rozmową z człowiekiem który w trakcie rozmowy patrzy ci prosto w oczy, a po fakcie okazuje się, że on tylko szuka w twoich oczach odpowiedzi jak daleko w swoim szubrawstwie może się posunąć
Co zrobić z tym że nadal głupio wierzę w to, że człowiek to brzmi dumnie Jak zachować się w tej sytuacji?
A przecież jako miłośnik Edwarda Stachury i fan Siekierezady powinienem być ostrożny.
Tam bowiem, wiele lat temu Sted ostrzegał : "Ludzi coraz więcej, a człowieka coraz mniej. I ja widzę, że tak będzie w przyszłych czasach. Już teraz tak zaczyna być. Już się widzi tego początki. Ludzi coraz więcej, a człowieka coraz mniej"
Stachura nie był pierwszy w tych spostrzeżeniach na temat człowieczeństwa.
Z lampą po starożytnych ulicach w poszukiwaniu człowieka chodził grecki filozof Diogenes z Synopy, jeden z najsłynniejszych przedstawicieli szkoły cyników Chodząc w biały dzień z zapaloną latarnią, Diogenes miał symbolicznie pokazywać swoje zniechęcenie ludzką naturą i brak wiary w istnienie prawdziwego, cnotliwego człowieka wśród ludzi.
Pasuje podeprzeć się też Konfucjuszem, wtedy cała wypowiedź nabiera innego wymiaru


Przeczytałem ten tekst i zamyśliłem się 
Wyszło coś smutnego, na przekór mojej naturze. 
Nie poddawajmy się. Z pewnością jest jakieś światełko w tunelu.
Byle by nie okazało się ono światłami pędzącej w naszym kierunku lokomotywy.