25 września 2025

Czy potrafisz być wystarczającym ?

Stanął facet przy ulicy, podniósł rękę, żeby zawołać taksówkę i w tym momencie zatrzymała się taryfa.
- Perfekcyjnie trafiony moment! Identycznie jak Mirek - mówi taksówkarz.
- Kto? - pyta pasażer.
- Mirosław Woźniak... Jest to facet, który wszystko robił w samą porę. Podobnie jak nadjechałem w chwili kiedy pan podniósł rękę. Dokładnie tak wszystko wychodziło w życiu Mirkowi - jednym słowem idealnie.
- Nikt nie jest idealny.
- Ale w przypadku Mirka właśnie tak było. Był wspaniałej atletycznej budowy. Mógł wygrać Wielkiego szlema w tenisie. Mógł grać w golfa z profesjonalistami. Śpiewał jak słowik, tańczył jak gwiazda z Broadwayu. A jak grał na fortepianie! Był niesamowitym facetem.
- No to rzeczywiście był wspaniałym człowiekiem.
- Ale to jeszcze nic! Miał pamięć jak komputer. Pamiętał urodziny wszystkich których znał. Znał się na winach, do którego dania ma które zamówić oraz jakim widelcem jeść poszczególną potrawę. Umiał naprawić wszystko. Nie jak ja. Kiedy wymieniam bezpiecznik, pół ulicy zostaje bez prądu... Ale Mirosław Woźniak robił wszystko idealnie.
- No niesamowity facet!
- Zawsze wybierał najszybszą drogę przez miasto. Nie jak ja. Ja zawsze utknę w korkach... Ale Mirek nigdy się nie pomylił. Zawsze był idealnie ubrany, a buty miał zawsze idealnie wyglancowane. Był doskonałym człowiekiem! Nikt się nie może porównać z Mirosławem Woźniakiem.
- Wyjątkowo ciekawa osoba. Jak go pan poznał?
- Nigdy go nie poznałem, ale ciągle o nim słyszę. To były facet mojej żony.


Dowcip który przeczytałem na  portalu Joe Monster rozśmieszył mnie. Za chwilę jednak, kiedy przyszedł czas na refleksję, zacytowałem sobie to Gogolowskie ( nie, to nie pomyłka. Zdanie jest z Gogola nie Google) - Z czego się śmiejecie? Z siebie się śmiejecie. (Rewizor)
Od zawsze lubię grzebać  czyli naprawiać lub przynajmniej nie zepsuć bardziej. Działam tak w domu jak i koło domu. Moje zamiłowanie do majsterkowania stało się nawet powodem utraty paru kumpli. W początkowym okresie naszego małżeństwa spotykaliśmy się  w gronie kolegów i ich żon raczej często. Ja ostro urządzałem nasze małe mieszkanko, a że stan wojenny i te klimaty więc pomysły na wykorzystanie czegoś po raz drugi, a nawet trzeci były na wagę złota. Tak to obudowałem sklejką meble w kuchni pamiętające późnego Gomułkę, aby wyglądały na świeże i rustykalne. Innym razem z frontów szaf żaluzjowych pamiętających chyba jeszcze Bieruta, zrobiłem boazerię w malutkim przedpokoju. Szuflady ze starego biurka, po usunięciu z nich dna służyły za fantastyczne półki. Wsadzony w taką półkę wazon z suchymi trawami wyglądał naprawdę ładnie. No przynajmniej mnie się podobał.
Przychodził  więc taki kolega z żoną, ona oglądała wnętrza i nie mówiła nic poza grzecznościowymi pochwałami.  Potem, już w drodze powrotnej ciosała  kumplowi kołki na głowie.
- A Antoni zrobił to, a ty nic. A to, a tamto, śmo, owando
Dla spokoju własnego sumienia i trwałości związku małżeńskiego, koledzy, jeden po drugim ograniczali z nami towarzyskie więzy.
Pozostali mi więc tylko tacy z którymi mogłem się wymienić nasadkami na wiertarkę Celma, bo sami wiedzieli do czego wiertarka służy. Oni też w domu też robili co nieco.
Był też jeden który na pytanie - co potrafi ? Odpowiedział, że jest świetny w temacie seksu małżeńskiego. 
- Ja ? Ja dobrze pukam - mówił z uśmiechem.
Musiał być w tym dobry skoro wybaczono mu brak zdolności obsługiwania narzędzi.
Były więc chwile w moim życiu gdy to ja  byłem jak ten Mirosław Woźniak.
            Jeżeli jadasz w swoim domu pomidorową, a potem zmieniasz restaurację i wpadasz w steki, to jesteś zachwycony. Ponieważ jednak człowiek potrafi się do wszystkiego przyzwyczaić to i te steki powoli stają się codziennością. A jeżeli coś powszednieje wkrada się do życia nuda. Stek jawi się wtedy jako niedostatecznie wysmażony, lub zbyt wysuszony. Z tego pewnie powodu wymyślono różne rodzaje wysmażenia steków. Od najmniej do najbardziej wysmażonych są to: Blue (bardzo krwisty), Rare (krwisty), Medium Rare (średnio krwisty), Medium (średnio wysmażony), Medium Well (dobrze wysmażony) i Well Done (bardzo dobrze wysmażony). Różnią się one stopniem soczystości, temperaturą wewnętrzną oraz kolorem mięsa, co wpływa na jego smak i teksturę.
Wszystko po to by jak najbardziej dopasować się do naszego gustu i nie znudzić.
Sam z reguły zamawiam  Medium, bo należę do tych którzy są wierni swoim przyzwyczajeniom.
Dlaczego o tym piszę?
W podobny sposób mojej żonie manualne zdolności jej męża spowszedniały.
Wystarczającym dowodem na to było zamiast krótkiego dziękuję, podsumowanie w stylu - A ile musiałam się na tę rzecz naczekać ?
Jak to ile? Są przecież jakieś priorytety, a ja mam dość długą listę rzeczy do zrobienia.
Niestety kobiety i mężczyźni znacząco różnią się w ważności i kolejności  pewnych rzeczy.
Jest takie powiedzenie: Jak mężczyzna mówi, że coś zrobi to znaczy, że zrobi i nie trzeba mu o tym co pół roku przypominać.
Ja z reguły nie czekałem na przypomnienia, ale umieszczałem problem na liście, a czasami była to jak już wspomniałem, dość długa lista.
Z reguły nie lubię nic nierobienia. Ograniczyłem telewizję, a piwo pijamy sporadycznie.
Nie przeszedłem szkolenia w zakresie prac remontowo- budowlanych, chociaż kiedyś chciałem iść do technikum budowlanego. Rodzice zdecydowali, że to będzie liceum o profilu matematyczno-fizycznym.  Już w pierwszej klasie zrozumiałem że tkwi we mnie zdecydowany humanista.
Według mnie humanizm ze zdolnościami manualnymi  wcale się nie gryzie.
 Tak więc jestem w  temacie robót wszelakich naturszczykiem i czasem zdarza się, że wymyślam koło. Najważniejszym jednak jest jednak fakt, że z reguły kończy się to pozytywnie.
           Kobiety z wiekiem, kiedy podnosi im się poziom testosteronu, przejmują sferę decyzji, pozostawiając w naszym ręku jedynie odpowiedzialność. Jednym to pasuje innym mniej. Ci którzy nie chcą się z tym zgodzić stają się konfliktowi, a ci którzy się z tym pogodzili po prostu cipieją. 
Określenie może brzydkie, ale pasuje w sam raz do sytuacji.
Sami więc sobie są winni niektórzy faceci, że obciąża ich się odpowiedzialnością za plamy na słońcu.
Widziałem taki krótki filmik. Mocno posunięte w wieku małżeństwo śpi we wspólnym łóżku
- Jak ty mnie denerwujesz  - mówi w pewnej chwili żona
- A czym ja cię tak denerwuję ? - zapytał stroskany mąż
- Daj pomyśleć, dopiero się obudziłam - odpowiada żona.
Zarzucanie niedoskonałości mężczyznom jest tylko jednym z elementów misternej gry pomiędzy mężczyzną a kobietą.
Problemowi przerabiania przez kobiety swoich facetów poświęciłem zresztą już 14 lat temu post pod tytułem "Mały miś" z dnia 11 września 2011. Zainteresowanych zapraszam do września 2011, a tam trzeba już doszukać się tekstu opublikowanego pod wskazaną datą. Powstało on jeszcze na onetowskim blogu. Stąd  wystąpiły pewne trudności w trakcie migracji na Bloggera.
Wracając zaś do głównego tematu
          Moja żona żona spotkała, tego wspomnianego na początku Mirosława Woźniaka. człowieka idealnego. Ona jest nawet w stałym kontakcie z nim.
Czy jestem zazdrosny? W żadnym razie. Nie to nie był jej poprzedni facet, ani też żadna jednostkowa postać.
Na bazie Instagrama który pasjami lubi przeglądać, powstała złożona z wielu kawałków postać bohatera który mógłby się przedstawić nawet mickiewiczowski - Nazywam się Milijon.
Śledzi więc moja kochana żona rolki dotyczące ogrodnictwa, budownictwa i spraw remontowych.
Potem te rolki podsyła mi do obejrzenia. A to jak przycinać hortensję, a to jak ogławiać z liści pomidory, a to jak wkopywać, przekopywać i wykopywać. O to jak zrobić zadaszenie, ogrodzenie czy przepierzenie.
Ponieważ bardzo poważnie traktuję odpowiedzialność za rzeczy które robię więc dało mi to do myślenia.
Po kolejnej, przesłanej rolce dotarło do mnie, że żona ma  z wiekiem  jakby mniejsze zaufanie  do własnego męża niż do użytkownika np "Daniel 2584", który ową rolkę z filmem na Instagram wsadził.
To zaś podoba mi się już raczej średnio.
Kilka już razy zapytałem - Kochanie,  kiedy to straciłaś do mnie zaufanie w sprawie remontów, napraw i prowadzenia ogrodu?
Niestety nie dostałem odpowiedzi na to istotne w końcu pytanie.
- A co się takiego stało, że przesłałam ci filmik ? - pyta  nieświadoma problemu żona.
- W zasadzie to rzeczywiście nic się nie stało. To, że  poderwało to moje poczucie pewności, to przecież mały Pikuś. 
Moją słabą stroną jest właśnie to, że wiele nocy zamiast na spanie poświęcam na analizę problemu - Mogłeś postąpić inaczej, mogłeś to zrobić lepiej.
Gdybym tak wysłał żonie filmik o tym jak właściwie gotować ryż, albo makaron aldente, to zaraz zaczęłaby się panika.
 - Pewnie Ci nie smakuje. 
Unikam tych rzeczy wyrażając bezgraniczne zaufanie do jej kulinarnych talentów.

A może ta historia ma zupełnie inny wymiar?
Może to ja przyzwyczaiłem się do pochwał tak jak żona do moich napraw?
Uważna czytelniczka zada mi zaraz pytanie czy każdorazowo rozpływam się w podziękowaniach za obiad, ciasto czy wyprasowaną elegancko koszulę ?
Może to ja nie zauważam już wdzięczności, dumy żony i takich tam innych miłych rzeczy?
Wszak pisałem iż wszystko w życiu powszednieje?
Kto ma rację? Pewnie leży ona po środku i to jest nie do ustalenia.
Józef Piłsudski mówił, że Racja jest jak d**a. każdy ma własną



                                                 




16 września 2025

Brudne nogi sztuki

Nie wiem dlaczego z tekstu Taty Kazika -" Inżynierowie z Petrobudowy" zapamiętałem akurat ten fragment, ale zapamiętałem. Cóż zrobić. Fragment ten brzmiał tak : A w zeszłe święto miałem kobitę Co miała obie nogi umyte.
Musiała to być rzadkość na budowach socjalizmu w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, a cóż dopiero myśleć o innych częściach ciała.
Dlaczego o tym piszę ? Ponieważ żona postanowiła wybrać się na wystawę prac Józefa Chełmońskiego. Oczywiście w łaskawości swojej zaprosiła i mnie.
Kiedy zamawiała bilety przez Internet, pozwoliłem sobie na odrobinę złośliwości. 
- To będziesz mnie ciągnąć do Muzeum Narodowego, bym mógł obejrzeć kolekcję brudnych nóg ?
W standardowej pamięci pozostają bowiem obrazy wyniesione ze szkoły,  a w podręcznikach królowały wtedy przede wszystkim "Bociany" i "Babie Lato".

Chełmoński.
Malarz realista jak to zwykle bywa niezrozumiany w kraju.  Rozgoryczony negatywnym stosunkiem krytyki artystycznej do prezentowanej przez niego formuły malarstwa realistycznego, wyjechał w 1875 do Paryża.
Tam  też, jak to bywa z przybyszami ze wschodu, zdobył uznanie krytyki i publiczność.
 Eksponując na Salonach rodzajowe obrazy z życia polskiej wsi i przedstawienia końskich zaprzęgów - słynnych "Trójek" i "Czwórek" - pędzących na tle stepowego krajobrazu lub przebijających się przez śniegi. Dzieła te były chętnie kupowane przez europejskich i amerykańskich kolekcjonerów.

Zamówienia spływały, a Pan Józef przebywał poza ojczyną.
W pewnym okresie swojej twórczości tak zapamiętał się w obrazowaniu ruchu koni i ludzi, że drugi plan i tło pozostawało jakby nie dokończone. Na to właśnie zwróciłem uwagę w tych dynamicznych obrazach. Początkowo było to dla mnie pójście artysty na łatwiznę wobec powodzenia  jego obrazów.  Doczytałem jednak potem, że to nie nadmiar zamówień, a właśnie celowe zamierzenie artysty który skupiał się na eksponowaniu ruchu. 
W sumie byłem zadowolony z tego własnego spostrzeżenia, na które później otrzymałem odpowiedź.
Obrazy z czasem stały się tak dynamiczne w swojej wymowie, że przysporzyły artyście krytycznych uwag. Uważano, iż na jego obrazach jest za dużo ruchu i że jest to niepokojące.
Poza tym przebywający nadal poza krajem artysta malował dużo, korzystając ze  starych szkicowników i wspomnień. Obrazy zaczęły się jakby powtarzać, a krytycy zarzucili mu w związku z tym  manieryzm w uprawianej sztuce.
 Tak, te końskie galopy  luźno, czy przy saniach, przy całym szacunku dla kunsztu jakoś znudziły mi się dość szybko.  Nie dlatego, że coś miałbym im do zarzucenia. Ot po prostu, podziwiając oryginał, odszukiwałem w pamięci te same ujęcia  widziane gdzieś indziej.  Sceny powielane przez studentów ASP, wieszane na murach Bramy Floriańskiej.
W wielu domach na  honorowym miejscu wisiała taka trojka pędząca przez step, skopiowana z większą lub mniejszą gracją. 
Kto jest bez winy... Sam mam w domu  obraz z motywem końskim, ale to pamiątka po ojcu. Obraz pewnego profesora ASP  przedstawia orkę. Świeżą skibę którą robi pług ciągnięty przez jednego   kasztanowego konia. Pług prowadzi chłop, a nad polem krążą ptaki
Kiedy Ojciec otrzymał ten obraz, powiedział,- Szkoda, że to nie wół z którego takich sytuacjach korzystał dziadek na polach Beskidu Wyspowego.
Przypomniałem sobie o tym widząc ten obraz Chełmońskiego



Tak jak kiedyś w  latach 60 -70 tych  w każdym szanującym się  domu wisiała kopia słoneczników Van Gogha, a  potem zawisły konie.
Całości  wystawy dopełniły  krajobrazy czy bardzo ciekawe przedstawienia ptaków w warunkach naturalnych co rzeczywiście wtedy wymagało  poświęcenia od malującego. 
W sumie mogę powiedzieć, że bardzo miło i ciekawie spędziliśmy ten czas w Muzeum Narodowym.
Na koniec, ulegając masowym gustom kupiliśmy magnes na pamiątkę zwiedzenia wystawy.
Mamy już Van Gogha,  Łempicką, Fridę, teraz doszedł Chełmoński. Wcześniej jakoś nie myśleliśmy o takich pamiątkach.
- To może kupimy Boznańską - zaproponowała żona - W przyszłym miesiącu ją zobaczymy.
- Nie, to by było nie honorowo - zaprotestowałem.
- Pani Olgo niech się Pani szykuje. Nadchodzimy lada dzień.
 Korzystaliśmy w muzeum z ułatwień dla osób z niepełnosprawnościami, za co jestem wdzięczny  odpowiedzialnym osobom. Wszystkie bowiem urządzenia wspomagające działały i były chętnie udostępniane potrzebującym 
 Wyszedłem  z wystawy z myślą o tym jak bardzo zmieniła się wieś od czasów Chełmońskiego, o samym malarstwie już nawet nie wspominając.
Najlepszym przykładem na taką zmianę jest porównanie dwóch obrazów zatytułowanych "Babie lato"
Ten pierwszy Chełmońskiego z XIX wieku, ten dugi  dedykowany Chełmońskiemu przez Jerzego Dudę Gracza  sto lat później .'





 

10 września 2025

A w górach już prawie jesień

Jeżeli nie zanudziłem Was na śmierć relacjami z wypadów motocyklowych, to zamieszam kolejną.

To już jesień.
W sobotę z rana było  chłodno. Temperatura w okolicy 14 stopni, ale przecież jak mawiali starożytni żeglowanie jest rzeczą konieczną.  Zaplanowany więc został wypad motocyklowy w tak zwanym złotym składzie czyli we dwa motocykle. Dodatkowo koledze udało się wyrwać z domu na cały dzień, a więc chciał ten czas wykorzystać maksymalnie. Pamiętam, że kiedyś z okazji takiego jego "wolnego" pojechaliśmy pomimo kłębiących się nad nami deszczowych chmur i wracaliśmy w strugach ulewnego deszczu. No, ale są jakieś priorytety.

Wyruszyliśmy spod mojego domu o 9.30. profilaktycznie lepiej ubrani niż na zwykły przelot.
Kiedy wjechaliśmy w lasy zaczęło się robić coraz chłodniej, a w okolicach Lubomierza letnie rękawice stanowiły już kiepskie zabezpieczenie przed chłodem. Zmarzły nam końcówki palców. Planowałem parę razy zatrzymać się w tym lesie, by rozetrzeć dłonie, ale wytrzymałem do Zabrzeży. Tam na stacji benzynowej  jak zwykle piliśmy kawę. Ja zamieniłem rękawice na cieplejsze. Przezornie wrzuciłem je do kufra przed wyjazdem. Kumpel szukając czegoś cieplejszego założył pod kurtkę pas biodrowy który dawał mu odrobinę dodatkowego ciepła.



Że będzie zimniej przy jeździe w górach powinniśmy wiedzieć i ten fakt przynajmniej mnie nie zaskoczył.
Nowy Targ - Białka Tatrzańska - Bukowina - Poronin, zamglone tak, że o żadnej ekspozycji Tatr nie było mowy.
Nowy Targ- Ludźmierz- Czarny Dunajec - Jabłonka. Tu stanęliśmy na popas. Motocykle dostały benzynę, a my zjedliśmy po hot - dogu,  popijając podwójnym espresso. Pogoda też zrobiła się taka optymistycznie jesienna i słoneczko zaczęło lekko przygrzewać. Dobra nasza.
Przed nam Przełęcz Krowiarki.  Krowiarki to przełęcz w Paśmie Babiogórskim, które jest częścią Beskidu Żywieckiego .Według różnych źródeł jej wysokość to od 986 m do 1012. Przełęcz Krowiarki oddziela masyw Babiej Góry od Pasma Policy. Spotykają się na niej granice trzech wsi: Zawoja w powiecie suskim oraz Zubrzyca Górna i Lipnica Mała w powiecie nowotarskim, wszystkie w województwie małopolskim
Krowiarki są najwyższą dostępną komunikacyjnie przełęczą górską Beskidów Zachodnich. Dawniej prowadziła przez nie z Zawoi na Orawę gruntowa droga zwana Orawskim Chodnikiem. Przed II wojną światową rozpoczęto budowę szosy, zrealizowano jedynie odcinek tej trasy, kończąc ją dopiero po II wojnie Światowej

                                                                                                      


Nie ma już miejsc dla samotników. Przez cały czas gdy wspinaliśmy się motocyklami do góry,  na poboczu stały w rzędach jeden za drugim samochody, samochody i jeszcze więcej samochodów.
Tak na wjeździe jak i zjeździe.  Przejechaliśmy parę naprawdę wymagających zakrętów. Na koniec wjechaliśmy do Zawoi. To ponoć najdłuższa wieś w Polsce, z czym nie zgadzają się mieszkańcy Ochotnicy, dla potrzeb utworzenia nowej parafii podzieleni na Ochotnicę Dolna i Górną.
Gdzieś po drodze była  druga Białka (ta tatrzańska była wcześniej)  i  Maków Podhalański, gdzie odpoczęliśmy chwilkę  na miejscowym rynku z fontanną  
Przy zjeździe z Przełęczy, pogoda  wróciła do typowo jesiennej ze słońcem za chmurami i miejscowymi mgłami. 
Spodobała mi się ta fontanna na rynku makowskim, przestawiająca kamienny krąg na którym siedzi młoda góralka z tamborkiem w ręku. Za nią trzy główki makowe z których wylewa się woda.  W końcu to Maków do tego Podhalański.
Wokół fontanny na lince rozpiętej  pomiędzy latarniami, rozwieszono kilkadziesiąt kapeluszy, Nie odkryłem idei tych kapeluszy, ale całość wydała mi się ciekawa.



Przejazd przez Harbutowice, miłe sercu mojego kolegi miejsce z przejazdem przez taką mniejszą przełęcz,  ale za to z bardziej ostrymi zakrętami.  Potem Sułkowice znane z produkcji narzędzi, dojazd do drogi szybkiego ruchu Kraków - Zakopane i powrót do domu.
Wróciłem do domu około 18.00.  Pozostało tylko ucałować żonę na powitanie, wrzucić coś na ruszt i zacząć budować plany na poniedziałek. 
W sumie przejechaliśmy ponad 300 kilometrów, trasą pełnych podjazdów zjazdów i zakrętów. 
Nie będę ściemniał, że nie byłem zmęczony. Szukałem sobie miejsca na rozprostowanie pleców  i nie potrzebowałem do tego żadnych pretekstów. Ten  wypad był wystarczającym powodem. 
Sam sen tez przyszedł nadspodziewanie szybko.
Stwierdzam że od pewnego czasu jakbym bardziej przeżywał fizycznie te wyjazdy, ale przecież każdy z nas nie staje się młodszy z każdym kolejnym dniem.
Ważne, że dalej daje radę w siodełku.

        


02 września 2025

Gdybym był młodszy ...

Uprzejmie informuję, że zakupione we włoskich delikatesach wino Fiano którem poświęciłem nie tak dawno tekst, zostało otwarte i wypite. Tak jak napisałem w wierszu, wypiliśmy wspólnie z żoną kochaną. Pijąc to i nie tylko to wino, nie najgorszej w końcu jakości, wspominam czas sączenia podłego sikacza, ale i ciekawych przeżyć przy okazji. Młodość w końcu ma swoje prawa.
Czasem wydaje mi się, że zbyt późno dotarła do mnie ta  oto prawda - Lepiej żałować, że się coś zrobiło, niż żałować, że się czegoś nie zrobiło.
Tylko pytanie które sobie stawiam wtedy brzmi -  czy ze swoim charakterem to moje życie przeżywałbym inaczej?
Jakby dla uspokojenia emocji myślę sobie, to dobrze,  że mądrości są jak przysłowia i cały urok w nich polega na tym, iż sobie przeczą.
Dla zadręczających się  jak ja w kwestii niewystarczających wariactw których nie zrobili w życiu, mam cytat ze Stanisława Lema. Nie żałuj, nig­dy nie żałuj, że mogłeś coś zro­bić w życiu, a te­go nie zro­biłeś. Nie zro­biłeś, bo nie mogłeś.
Od siebie dodam, że czasami  tylko po prostu nie wypadało.
Niby powinien na mnie spłynąć spokój wewnętrzny, ale trudno moje dotychczasowe życie zamknąć jednym nawet najbardziej krągłym zdaniem
Odnajdując aromaty w kieliszku myślę więc nieraz nad upływem czasu którego nie da się zatrzymać, a co dopiero cofnąć. Parę dni temu znalazłem wiersz Adama Asnyka  - Gdybym był młodszy.
Odpowiada on  na moje pytanie żałować czy nie żałować ? a to już jakby Szekspirowskie Być albo nie być ? Szczególnie spodobały mi się pierwsza i ostatnia zwrotka wiersza, który pozwalam sobie załączyć poniżej .

Gdybym był młodszy...
Adam Asnyk

Gdybym był młodszy, dziewczyno,
Gdybym był młodszy!
Piłbym, ach, wtenczas nie wino,
Lecz spojrzeń twoich najsłodszy
Nektar, dziewczyno!

Ty byś mnie kochała,
Jasny aniele...
Na tę myśl pierś mi zadrżała,
Bo widzę szczęścia za wiele,
Gdybyś kochała!

Gwiazd bym nie szukał na niebie
Ani miesiąca,
Ale bym patrzał na ciebie,
Boś więcej promieniejąca
Od gwiazd na niebie!

Wzgardziłbym słońca jasnością
I wiosny tchnieniem,
A żyłbym twoją miłością,
Boś ty jest moim natchnieniem
I słońc jasnością.

Ale już jestem ze stary,
Bym mógł, dzieweczko,
Zażądać serca ofiary,
Więc bawię tylko piosneczką,
Bom już za stary!

Uciekam od ciebie z dala,
Motylu złoty!
Bo duma mi nie pozwala
Cierpieć, więc pełen tęsknoty
Uciekam z dala.

Śmieję się i piję wino
Mieszane z łzami,
I patrzę, piękna dziewczyno,
W swą przeszłość pokrytą mgłami,
I pije wino...

Dlaczego pierwsza i ostatnia zwrotka?  Ze względu na swoją pewną ogólność. 
 Przy okazji uspokajam tych którzy pomyśleli, że dopadła mnie jakaś trzecia młodość.
Nic z tych rzeczy, ale  można przecież mieć różne przemyślenia, kiedy zrozumiesz,  że na dzisiaj
kobieta 50 letnia jest ode mnie ponad 15 lat młodsza, a pięćdziesiątka z całym szacunkiem dla kobiet, młódką już nie jest.
Śmieję się i piję wino mieszane z łzami...


                                                                                                                     obraz - Gemini AI