Na słodkim nic nierobieniu i odsypianiu tygodnia? Czy może Wasz weekend naszpikowany był wydarzeniami jak "Studencka" czekolada bakaliami ?. Nie od rzeczy przywołuję tu słowackie słodycze, ale o tym za chwilę.
Piątek spędziłem na montażu oświetlenia ogrodowego u młodszego syna. Przewód elektryczny był już zakopany, a w odpowiednich miejscach wystawały pętle przewodu. Trzeba było tylko go rozciąć zainstalować puszki i podłączyć lampek. Było tego jakieś sześć lamp jedna większa puszka i system włączania na pilota.
Okazuje się, że ten kabel do ziemi ma bardzo twarda izolację. Rozciąć to, ściągnąć plastik to był spory wysiłek fizyczny. Dodatkowo wnuczka która przebywa w domu w związku z infekcją ( ponoć notowano tam przypadki Bostonki), towarzyszyła mi w pracach wynosząc spod ręki narzędzia, rozsypując kostki łączące i takie tam drobiazgi.
Powiem Wam, że nawet niespecjalnie się denerwowałem, co pokazuje jej miejsce w moim sercu.
Tak więc praca na dobre zaczęła się wraz z południową drzemką małej. Praca przez parę godzin na kolanach lub kucając. Nogi dawno nie przeżyły takich obciążeń. Więc jak już skończyłem koło 15.00 to byłem naprawdę skonany. Ręce bolały od ściągania kabli nogi naciągnęły mięśnie i ścięgna od kucania. Całość tak mi dowalała, że spania praktycznie nie było. Ot kondycja seniora. Nie pomogło nawet popijane z umiarem czerwone wino.
W sobotę podziwiałem rzodkiewkę która pokazała pierwsze listki. Tak więc ładny początek wzrostu i zapowiadany spadek temperatury dobrze jej wróżą. Rzodkiewka nie lubi wysokiej temperatury, ponieważ wtedy idzie w liście a nie korzeń. Dlatego zaleca się sadzić ją w drugim rzucie dopiero po 15 sierpnia. Kiedy jednak patrzę na te 30 stopniowe upały myślę, że wiedza rolnicza jest nieco opóźniona do obecnej sytuacji klimatycznej.
Wyszła też fasola szparagowa, pytanie tylko czy zdąży dojrzeć, na stanowisku sałaty tez jakies delikatne ruchy. Zobaczymy
Po południu byliśmy na imieninach u sąsiadki. Gustując małopolskim zwyczajom przybyłem wraz z małżonką i wypiłem tam co już nie jest małopolską tradycją 1, słownie jedną whisky, obiecywaną mi za jakaś pomoc w ogrodzie już od kwietnia.
To ciekawe doświadczenie, jedna whisky w towarzystwie ludzi rozbawionych kilkoma. Miałem jednak swój powód tej odmowie.
W niedzielę, skoro świt razem z dwoma kolegami wybraliśmy się na wycieczkę motocyklową. Ambitny plan zakładał słowackie Tatry. Ruszyliśmy Zakopianką i już w Rdzawce gdzie znajduje się taki piękny drewniany kościółek przy samej drodze, zaczął się korek. Droga miejscami zwężona przez roboty drogowe, była totalnie zablokowana do Nowego Targu co widzieliśmy, bo tam skręcaliśmy na Białkę Tatrzańską. Informacje jednak były takie, że korek ciągnął się do Zakopanego. Wszystko dosłownie stało z wyjątkiem motocykli dla których z reguły nie ma pojęcia korka. Przepychaliśmy się między samochodami i zazdrosnymi spojrzeniami ich właścicieli. Niewiele jest okazji by właściciel wypasionego samochodu z zazdrością patrzył na mój 26 letni motocykl. No ale te setki tysięcy złotych stały bezradnie w korku, a ja jechałem.
Gdybym tak kiedyś wpadł na pomysł, by w niedzielę zabrać żonę do samochodu i wyjechać relaksacyjnie do Zakopanego to powinienem wziąć z garażu solidny młot i walnąć się nim w głowę.
Samochodów nie brakowało i dalej, szczególnie w drodze na Łysą Polanę. Po słowackiej stronie nastał spokój. A kawa za kilka euro ( dokładnie to prawie 5, bowiem uwielbiam podwójne espresso z kroplą mleka) z widokiem na Tatry po słowackiej strony była już pita w spokoju i z radością. Nie żeby nie było ludzi, ale ilość ich była rozsądna. Wracaliśmy potem tak malowniczymi i wąskim drogami, że osobista fantazja podpowiadała mi możliwe spotkanie z niedźwiedziem. Dzięki bogu to tylko niespełniona fantazja. Potem powrót do Polski przez przejście w Niedzicy, objazd jeziora, selfie na tamie z widokiem na zamek i powrót przez Gorce i dalej do domu.
Jeszcze tylko jakiś hot dog zjedzony na stacji benzynowej. Siedzieliśmy jak ci nomadzi na siedzeniach motocykla i w ten sposób czuliśmy się choć trochę jak ci ludzie drogi. Przejechaliśmy jakieś 350 km. Do domu wróciłem zmęczony w taki szlachetny sposób za to z mózgiem przewietrzonym z wszelkich codziennych wątpliwości. Tylko ręce bolały. Dłonie od naciskania klamek sprzęgła i hamulca, co po piątkowych doświadczeniach z kablem zakrawało na jakąś recydywę.
Warto było się zmęczyć, warto było obcować z przyrodą w nieznanych dotąd miejscach. Fantastycznie, że bez niebezpiecznych przeżyć i traumatycznych awarii. Co prawda kolega na samym starcie przed domem przewrócił motocykl, a drugi już w Myślenicach zauważył gwóźdź w oponie, ale kozak objechał bez problemu całą trasę co świadczy o wyższości opon bezdętkowych nad dętkowymi. Pomyślałem o tym patrząc na swoje szprychowe koła z dętkami w środku. Z tego powodu dopłacam do ubezpieczenia. Tak zwany assistance daje mi szansę na bezpłatne zwiezienie motocykla do domu z odległości do 400 km. Pomimo kosztów dodatkowych, obym nigdy nie musiał z niego korzystać.
Tak minęła mi niedziela po ośmiu godzinach spędzonych na siedzeniu motocykla.
A teraz nowy tydzień nowe wyzwania i póki co nawet myśl płocha nie gna w bezkresne pajęczyny dróg, bowiem cywilizowany człowiek ma jeszcze obowiązki wobec rodziny, a jeżeli uda się, że te obowiązki są również przyjemnością to oprócz określenia Easy Rider może sobie równiez dodać Lucky Man
Samochodów nie brakowało i dalej, szczególnie w drodze na Łysą Polanę. Po słowackiej stronie nastał spokój. A kawa za kilka euro ( dokładnie to prawie 5, bowiem uwielbiam podwójne espresso z kroplą mleka) z widokiem na Tatry po słowackiej strony była już pita w spokoju i z radością. Nie żeby nie było ludzi, ale ilość ich była rozsądna. Wracaliśmy potem tak malowniczymi i wąskim drogami, że osobista fantazja podpowiadała mi możliwe spotkanie z niedźwiedziem. Dzięki bogu to tylko niespełniona fantazja. Potem powrót do Polski przez przejście w Niedzicy, objazd jeziora, selfie na tamie z widokiem na zamek i powrót przez Gorce i dalej do domu.
Jeszcze tylko jakiś hot dog zjedzony na stacji benzynowej. Siedzieliśmy jak ci nomadzi na siedzeniach motocykla i w ten sposób czuliśmy się choć trochę jak ci ludzie drogi. Przejechaliśmy jakieś 350 km. Do domu wróciłem zmęczony w taki szlachetny sposób za to z mózgiem przewietrzonym z wszelkich codziennych wątpliwości. Tylko ręce bolały. Dłonie od naciskania klamek sprzęgła i hamulca, co po piątkowych doświadczeniach z kablem zakrawało na jakąś recydywę.
Warto było się zmęczyć, warto było obcować z przyrodą w nieznanych dotąd miejscach. Fantastycznie, że bez niebezpiecznych przeżyć i traumatycznych awarii. Co prawda kolega na samym starcie przed domem przewrócił motocykl, a drugi już w Myślenicach zauważył gwóźdź w oponie, ale kozak objechał bez problemu całą trasę co świadczy o wyższości opon bezdętkowych nad dętkowymi. Pomyślałem o tym patrząc na swoje szprychowe koła z dętkami w środku. Z tego powodu dopłacam do ubezpieczenia. Tak zwany assistance daje mi szansę na bezpłatne zwiezienie motocykla do domu z odległości do 400 km. Pomimo kosztów dodatkowych, obym nigdy nie musiał z niego korzystać.
Tak minęła mi niedziela po ośmiu godzinach spędzonych na siedzeniu motocykla.
A teraz nowy tydzień nowe wyzwania i póki co nawet myśl płocha nie gna w bezkresne pajęczyny dróg, bowiem cywilizowany człowiek ma jeszcze obowiązki wobec rodziny, a jeżeli uda się, że te obowiązki są również przyjemnością to oprócz określenia Easy Rider może sobie równiez dodać Lucky Man
och,jaka cudna wycieczka
OdpowiedzUsuńEla D.
Prawda. Było cudnie
UsuńByły cudne widoki i kawka z widokiem też cudnym i jazda na rumaku, tylko wiatru we włosach nie było ( chyba że w wyobraźni)
OdpowiedzUsuńWiatr nie rozwiewa włosów w trakcie jazdy z powodu kasku, którego używanie jest obowiązkowe jak i zdroworozsądkowe.
UsuńPiękny, aktywny czas. Należy kontynuować:))
OdpowiedzUsuńOczywiście, będzie jeżdżone.
UsuńI jak tu nie kochać Relskiego? Za te rajdy motocyklowe, za tę Słowację i za te koła ze szprychami:):):) Z powodów, o jakich piszesz, jeździmy do Czech i do Słowacji. Polskie tłumy nas odrzucają:)
OdpowiedzUsuńA widzisz, znowu mi dyktuje anonima- to ja, Jaskółka
UsuńTo był dopiero początek. Przełamałem nieśmiałość i mam nadzieję skorzystać z Twoich przewodników.
UsuńAntoni, 350 km to i samochodem byłoby sporo. Szacun. Pozdrawiam, JerryW_54
OdpowiedzUsuńBywało lepiej. Kazimierz Nad Wisłą 550 km, albo Pętla Bieszczadzka i powrót ponad 570 km. W tym roku nie udało mi się nikogo zarazić dłuższą trasą.
UsuńZ Ciebie nie tylko Lucky Man ale także mądry człowiek, dałeś odpocząć od siebie Małżonce. Pozdrawiam obojga.
OdpowiedzUsuńKorzyść była obopólna
UsuńOpony dętkowe mają jednak pewną przewagę na bezdętkowymi: nie trzeba specjalistycznego sprzętu, by naprawić koło po przebiciu. Wystarczy kilka niewielkich narzędzi, z łatwością mieszczących się w plecaku + pompka, albo stacja benzynowa z kompresorem. No i jeszcze jakaś para rąk do pomocy też się przyda.
OdpowiedzUsuńTo świetnie działa w przypadku roweru. W przypadku motocykla z wyłącznie bocznym podparciem i napędem poprzez wał kardana tak proste to już nie jest Sam wymiar to 170/80 15 to jak szeroka opona do samochodu. Zawsze jednak jestem dobrej myśli.
Usuń