29 września 2009
| |
Przeglądam blogi na ile czas pozwoli. A one pełne są zachwytu nad
miejscami, które głęboko zapadały nam w pamięć w trakcie wakacyjnego
podróżowania. I bez względu czy są to piaski pustyni, śniegi Kilimandżaro, czy
w końcu swojskie widoczki z Pcimia, wspomnienia o nich powodują wytwarzanie się
serotoniny, która ułatwia nam dobre samopoczucie.
Aparaty cyfrowe pozwalają nam na luksus prawie naukowego
obfotografowania każdego miejsca, tak że
z tej dokumentacji bez problemu wykonalibyśmy co najmniej mapę topograficzną.
Kiedyś w szeptanej reklamie wskazywaliśmy sobie miejsca, gdzie najlepiej
rozłożyć kramik by sprzedać radiomagnetofon Grunding, wiertarkę Celma, czy w końcu wodę kolońską „Być Może”. Internet
oraz zmiany ustrojowe zmieniły te przyzwyczajenia i teraz za granicę jedziemy
bardziej stracić finansowo niż zarabiać. Dotarła do nas ta smutna prawda, że
raz się żyje i od tego jednego życia coś nam się w końcu należy. Wiemy już gdzie
jechać, co zobaczyć, dla niewtajemniczonych pozostają pytania w stylu - jak się
przygotować?
Znajoma księgowa i to na dodatek główna postanowiła
przeznaczyć swoją premię bilansową na wyjazd do Egiptu. Zaraz po wpłaceniu
zaliczki rozpytywać zaczęła na lewo i prawo, co trzeba zabrać? co robić? a
czego unikać? . Propozycji było bez liku, bo to każdy ma w naturze pochwalić
się swoją głęboką wiedzą, bądź przynajmniej pomysłowością. Kiedy już wiedziała
wszystko o tak zwanej zemście faraona i
bakszyszach w hotelu, uznała że to dopiero czas przyszły, a teraz potrzebna
odpowiednia walizka.
Nie taki jakiś tam zwykły chiński chłam z marketu.
Znajoma powiedziała jej, że na lotnisku bardzo często w trakcie transportu
odpadają kółka. A taka zdezolowana waliza jest bardzo uciążliwa w transporcie.
Natychmiast więc wybrała się do specjalistycznego sklepu
z torbami i walizami od progu artykułując potrzeby:
- Szukam torby z bardzo mocnymi kółkami.
- Oczywiście mamy dla Pani odpowiednią torbę .
Pokazano jej egzemplarz standardowy oraz inny nie wyróżniający
się od poprzednika, no może znaczkiem , co to dla wtajemniczonych mówi wszystko
o produkcie. Ten kosztuje 500 PLN a ten solidny 950 przy czym otrzyma Pani od
nas pisemną gwarancję na 20.000 km przebiegu kółek
Właśnie o coś takiego mi chodziło – powiedziała zachwycona
księgowa i wydała ćwierć swojej premii na omawianą walizkę. Kiedy
wyszła ze sklepu radośnie ciągnęła za sobą walizkę. Dobry zakup. Kółka
chodzą cicho, łagodnie. Super, nawet jeżeli jest jeszcze pusta. Z czasem
zaczęły ją jednak nachodzić wątpliwości. Po pierwsze jak można stwierdzić przebieg, jeżeli nie zainstalowano w torbie licznika
przebytych kilometrów. Po drugie kiedy zdąży nakręcić swoją torbą wspomniane dwadzieścia tysięcy, jeżeli samochodem który ma do wyłącznie własnej
dyspozycji, w ciągu roku przejeżdża najwyżej cztery tysiące.
Drugi raz w tym tygodniu
dała się złapać na lep reklamy.
Dwa dni wcześniej kupując aparat fotograficzny z setką ułatwień i udogodnień, dopłacając
za wszystko jak za woły, po to tylko aby na końcu poprosić:
- Niech mi Pan to tak ustawi, żeby tylko włączyć i
nacisnąć. Na szczęście aparat miał funkcję A - jak automat czyli tzw. Głupi Jaś, opcję
dostępną bez dopłat w standardzie.
Ale przecież nie
kupujemy tego wszystkiego dla własnej wygody, ale aby mieć poczucie spełnienia,
świadomości tego, że zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy dla udanego wyjazdu,
o resztę nich się martwi biuro podróży. Po to w końcu by wraz ze zdjęciami z
wyjazdu niechcący podłożyć gadżet pod zawistne oko sąsiada. W ostateczności
można też następnemu chętnemu na wyjazd
do takiej Tunezji powiedzieć :
- I obowiązkowo walizka z bardzo mocnymi kółkami, stary !
|
26 września 2009
| |
- W szkole jest
bomba. Wybuchnie za dwie godziny.
Trzask odkładanej słuchawki i tylko szybkie przerywane sygnały głośnika, które wwiercały się głęboko w głowę Pani Zosi, sekretarki jednego z gimnazjów. A
potem policja, panika, ewakuacja, saperzy, nerwy, nerwy nawet jeden stan
przedzawałowy , ponieważ pani od biologii nie wytrzymała napięcia i zasłabła. W
tym dniu zajęć już nie będzie. Radosne miny dzieciaków , które właśnie za godzinę miały pisać sprawdzian z fizyki , ścierały się z marsowymi twarzami
policjantów . W największym skupieniu , mając świadomość niebezpieczeństwa z narażeniem własnego życia
przetrząsali boksy w szatni. A potem komenda stop, powrót, podsumowanie niezałatwionych w tym czasie innych zdarzeń,
oraz koszty, liczone w dziesiątki tysięcy złotych. I rzecz najważniejsza znieczulenie na podobne sygnały. A obojętność to niestety częsty przyczynek do
ludzkich tragedii. W takich sytuacjach,
gdy anonimowy niestety sprawca jest
rówieśnikiem tych ewakuowanych właśnie gimnazjalistów, po raz kolejny nasuwa się pytanie: wychowanie to trudna
sprawa – bić czy nie bić ? I Gotów jestem wtedy do udzielenia radykalnej
odpowiedzi.
Czyżbym aż tak posunął się w wieku i nie pamiętał
własnych żartów telefonicznych. Wszak młodość musi się wyszumieć - jak mówił wieszcz.
Telefon przez swoją niedostępność w okresie gomułkowsko –
gierkowskim, aż prosił się o
wykorzystanie go do jakiejś głupoty. I te głupoty robiliśmy.
Odbierając telefon trzeba było być wyczulonym na pytanie
w stylu:
Magister Kowalski?
Kowalski ale nie magister – padała odpowiedź
To czegoś się dziadu nie uczył ? …. I słuchawka
Albo
Gdzie dać te deski?
Jakie deski?
Na trumnę …… I słuchawka
Wyświechtane prośby o zmierzenie długości kabla łączącego
telefon z gniazdkiem. Na prośby urzędu reagowało się właściwie, mogli przecież
odłączyć .
Dwa i pół metra - mówi człowiek, który przez chwilę krawieckim
metrem mierzył kabe.l
To wystarczy żeby się powiesić …… Słuchawka.
Dwa ostatnie nie bawiły mnie specjalnie, ponieważ zawsze
można było trafić na kogoś po traumatycznych wydarzeniach, a wiadomo przecież,
że w domu powieszonego nie mówi się o sznurze.
Moim ulubionym dowcipem było na standardowe zgłoszenie
się klienta
Halo ?
Moje ;
veni, vidi, vici
Halo? nie zrozumiałem
Veni, vidi, vici.
Halo, halo, ale kto mówi?
Cezar głupku! Słuchawka
Mniej lub bardziej fantazyjne kawały powodowały co
najwyżej zdenerwowanie osoby z drugiego
końca kabla. Nie wywoływały paniki,
zagrożenia zdrowia, życia, ani żadnych
materialnych strat. Co więcej dawały szanse drugiej stronie, jeżeli wykazała
się tylko odpowiednią dozą refleksu i
inteligencji.
Pięknym przykładem
takiego właśnie refleksu był jeden z krakowskich dziennikarzy, który bawił na
Ukrainie, wtedy jeszcze republice ZSSR. Wypiwszy mocno w jednym z kołchozów za
przyjaźń i pokój między narodami, położony został do snu w gabinecie
przewodniczącego. Na ranem do jego skołatanej głowy dobiegł dźwięk telefonu.
Początkowo cicho za chwilę powtórnie , coraz bardziej natarczywie. W końcu zlokalizowany wyraźnie, to z aparatu
na biurku. Chwila wahania i decyzja o podniesieniu słuchawki:
- Halo kto tam ?
- Chmielnicki ot co ? A ty kto? - Dobiegło głos ze
wschodnim przyśpiewem.
Dziennikarz błyskawicznie przeleciał historię swojego
kraju.
- Jarema Wiśniowiecki
ot co! - Odpowiedział zadowolony
Brzęk odkładanej słuchawki, dowcip się spalił. Nasi górą
Raz my robiliśmy
dowcipy, kiedy indziej to my bywaliśmy
ofiarami. Wiek, wraz z którym
dojrzewaliśmy rozszerzał możliwości w sferę która kiedyś była dla nas zakazana,
lub niezrozumiała.
Jako młoda mężatką, moja znajoma spała sobie smacznie,
kiedy bladym świtem zadzwonił telefon.
Aby nie budzić dziecka zamknęła drzwi od sypialni i szybko podbiegłą do
aparatu.
- Halo?
- Dzień dobry, czy wie Pani która jest już godzina? – spytał tajemniczy męski głoś
Spojrzała na zegarek -
piąta trzydzieści.
- A idzie Pani dzisiaj do pracy?
- Dzisiaj nie, bo jest niedziela- powiedziała zaspana ciągle jeszcze koleżanka, nie czując bezsensu tłumaczenia
się nieznajomemu.
- No to nich pani szybciutko wróci do łóżka, może panią
mąż puknie…. Słuchawka.
Ze zboczeńcami bywało czasem śmiesznie, zwłaszcza jeżeli
niepotrzebnie ciągnęło się rozmowę.
Znajoma na prośbę swojej szwagierki pozwoliła na
zamieszczenie swego numeru w ogłoszeniu o usługach. Umowa była taka odbiera
telefoniczne zgłoszenia i przekazuje szwagierce. Ogłoszenie brzmiało :
Endel, overlok, obciąganie guzików.
Na dole wspomniany
numer telefonu. Nie wiem co prawda co
znaczą te dwie pierwsze usługi, ale widziałem nazwy na szyldach pracowni
krawieckich. Co do usługi trzeciej chodziło o stworzenie guziczka z materiału identycznego do sukienki, czy
bluzki, poprzez obciągnięcie go dokoła materiałem. Słowo określające tą
czynność nie miało jeszcze wtedy pejoratywnego zabarwienia.
Już pierwszego dnia zadzwonił telefon.
- Dzień dobry. Ja w sprawie ogłoszenia - powiedział głęboki męski głos.
- Endel czy overlok ? - spytała koleżanka.
- Nie. Chodzi mi o obciąganie – kontynuował nieznajomy.
- Guzików? - spytała
zaangażowana w pomoc szwagierce znajoma
- Pałeczek – sprecyzował nieznajomy.
Brak refleksu i skojarzenie pałeczki z kołeczkiem, takim
drewnianym elementem na jaki zapinało się kurtki sprowokował niestety następne pytanie:
- Materiałem ?
- Wolałbym ustami.
Potem nastąpiło już tylko gorące, miarowe sapanie.
Znajoma nie odbierała przez tydzień żadnych telefonów. Ale
gdy ochłonęła, śmiechu było co niemiara.
A teraz : Bomby,
wybuchy, groźby. Przez nieuwagę skręciliśmy, być może, w jakąś ślepą uliczkę
|
22 września 2009
| |
Wczoraj w kuchni odkręciłem zakrętkę od słoika, w którym
znajdowało się trochę suszu z pociętych
grzybów. Tyle nie zmieściło się do specjalnego pojemnika i awaryjnie wrzuciliśmy
do słoika po dżemie. Do szybkiego wykorzystania w sam raz. Nowe grzyby, trzeba zrobić im miejsce w kuchennych spiżarniach
.Suszarka ostatnimi czasy pracowała na pełny zegar.
Po kuchni rozszedł się zapach, ładny czy nie kwestia
dyskusyjna. Mocno jednak kojarzący się z jesiennym grzybobraniem. To co dzisiaj
na tapecie ? Grzybowa, ale ze względu na różnorodność grzybów
taka zupa powinna nazywać się: pieczarkowa, borowikowa, czy kozakowa. Mamy
jedną nazwę na zupę jak Anglicy, którzy nie rozróżniają grzybów mówiąc na nie
ogólnie „mushroom”. Co prawda w ramach rewanżu, na nasze określenie ”trawa”
skrupulatnie potrafią wymienić poszczególne zioła z imienia mi nazwiska, czyli co kraj to obyczaj. Póki co u nas
grzybów w bród jak w u Mickiewicza,
który opisywał grzyby polskie w Księdze Umizgi ( oczywiście z Pana Tadeusza ):
Panienki za wysmukłym gonią b o r o w i k i e m,
Którego pieśń nazywa grzybów pułkownikiem.
Może mniej
literacki opis dawał mój dziadek, o którym już pisałem. ( post: Mój dziadek nie
z wermachtu - 27.10.2008 )
Tomasz jako ekspert od grzybów, nad wysypanym przed
nim koszykiem zebranych grzybów pochylił się i wskazując prawdziwka rzekł :
- To jest grzyb.
- A to co ?
- spytałem podsuwając staruszkowi pod nos kurkę
– A to jest gówno
a nie grzyb - odparł z przekonaniem.
Z kurką akurat
miał rację, bo ludowa opinia głosi, że jaki zjesz taki wydalisz. W dzieciństwie
wychowałem się w pobliżu piaszczystych lasów, gdzie przeważały sadzone sośniaki.
W równych rzędach obok siebie sosny, identycznie
obeschnięte, identycznie pokrzywione. Nuda. Szedłem więc tym młodniakiem, wiek znacznie mi
to ułatwiał. W takim rządku z daleka dostrzegałem maślaki, które
uwielbiają środowisko igliwia sosen. Z pod
szarych zeszłorocznych igieł żółtawą nóżką manifestowały swoją obecność. Tamże
wyrastały kurki. Szczęśliwe dni znaczyły się zebranymi podgrzybkami, zwanymi w
tych stronach siniakami i kozakami, w dwóch kolorach. Brązowe z typowych lasów
liściastych i wyrastające tylko w
okolicach brzóz i olch, z czerwonym
kapeluszem zwane olszówkami. Zresztą co
region to inna nazwa.
Z prawdziwkami albo borowikami
los zetknął mnie później, dopiero gdy kupiliśmy dom w górach. Tu
przewaga lasów bukowych i świerków powodowała mnogość tego szlachetnego gatunku. Las zaczyna
się już dwadzieścia metrów za domem i to powoduje, że w tej odległości od domu żona moja, zapalona zbieraczka znalazła pierwszego prawdziwka. Teraz
zbiera prawdziwki rutynowo, taśmowo, a liczba zebranych grzybów zawsze znaczy się dwoma
cyframi, w porywach nawet trzema. Następujący potem rytuał obierania, krojenia
i suszenia, powtarzany jest od lat. I od
lat nie jestem fanem zapachu powstającego w trakcie suszenia grzybów. Jedynie
myśl o grzybowej potrafi zablokować negatywne emocje. A potem susz grzybowy
zajmuje pudełka małe , średnie na koniec duże. I zupa. Grzybowa albo barszcz bo wiadomo: dwa grzybki w
barszcz. Żadna chyba zupa nie pogardzi grzybem. Ja dodaje go nawet do
wspominanej już na blogu kwaśnicy (post:
zupy polskie- kwaśnica 7.11.2008 ). Zaciągając
się zapachem zupy borowikowej, chciałoby
się zaśpiewać - boczniakom śmierć.
|
19 września 2009
| |
Teściowa dla mnie, a babcia dla moich dzieci kończyła
właśnie lepić ostatniego pieroga, kiedy zadzwonił telefon. Zlepiony egzemplarz
położyła na ten fragment stolnicy gdzie leżały ruskie. W rodzinie wielu było
amatorów pierogów, wyraźnie jednak określonych
w smaku farszu.
Ja jadam pierogi ruskie, dzieci mięsne a żona z
grzybami. Leżały więc na owej stolnicy
trzy wyraźnie zaznaczone i oddzielone od siebie kupki puchatych misternie
zawiniętych w koronkę polskich pierogów, a babcia otrzepawszy ręce z mąki
podniosłą słuchawkę.
- Cześć babciu!
- Cześć, a kto
przy telefonie?
- Nie poznajesz mnie babciu? – spytał tajemniczy męski
głos
- Piotruś ? – spytała babcia
- Oczywiście że Piotruś – potwierdził.
- A czemu masz taki zmieniony głoś Piotrusiu – drążyła
temat babcia
- Bo widzisz babciu jestem chory. Mam zapalenie oskrzeli,
gorączkę i katar.
-To ja zaraz wnuczusiu przyjadę do ciebie i przywiozę ci
jakieś owoce i soczek, może coś na kaszel – zaoferowała babcia
- To na razie niemożliwe babciu, bo miałem taki problem,
że na Zakopiańskiej wjechałem w tył
samochodu jakiegoś faceta i mocno rozbiłem mu samochód.
- Piotruś ty dzwoń zaraz do taty on coś poradzi –
zaproponowała babcia
-Nie będę dzwonił bo się tata będzie złościł.
- Nie będzie przecież wiesz że tata w trudnych chwilach
działa a nie złości się.
- Żeby nie stracić zniżek na ubezpieczenie zapłacę temu
Panu, bez wzywania policji. Rzeczoznawca wycenił straty na osiemnaście tysięcy. Koleżanka
pożyczy mi pieniądze. Już poszła wypłacić z banku, ale gdyby trzeba było dołożyć to mógłbym na
Ciebie liczyć?
- Piotrusiu ale ja nie mam przy sobie żadnych pieniędzy,
a i w banku niewiele. Przecież wiesz że spłacam nagrobek – usprawiedliwiała się
babcia
- A nie mogłabyś wziąć jakiejś szybkiej pożyczki?
- Najwyżej pięć tysięcy, ale tego nie da się zrobić
natychmiast, za jakieś dwa, trzy dni.
- Babciu ale będę wdzięczny za jakiekolwiek pieniądze, bo
mam nóż na gardle. Zadzwonię do Ciebie po czwartej, na razie jestem tu na
miejscu kolizji z kolegą i koleżanką. To ewentualnie podeślę ją po te
pieniądze. O koleżanka już przyszła z
pieniędzmi policzymy ale pewnie to nie wszystko.
To na razie babciu, będę dzwonił .
Grzeczności i dźwięk odkładanej słuchawki.
Serce Babci zabiło gwałtownie. Przecież trzeba pomóc
wnuczkowi. Natychmiast wyciągnęła sok malinowy z babcinej spiżarni, oraz jakieś
łakocie, aby umilić dorosłemu ale jednak wnuczkowi okres jesiennego
przeziębienia. W dodatku taki wypadek to stres nie lada. Chciała jeszcze uzgodnić z Piotrusiem jakiś szczegół,
który w natłoku emocji wyleciał jej z głowy. Nie spytałam nawet czy nie zrobił
sobie jakiejś krzywdy, nie uderzył w coś głową.
Telefon wnuczka nie odpowiadał. Spróbowała jeszcze dwa
razy, w końcu udało się.
- I jak samochód Piotrusiu?
- A dziękuję babciu dobrze.
- Jak to dobrze, przecież miałeś wypadek
- Ja wypadek ? Ja od rana siedzę w pracy i nie
wyjeżdżałem nigdzie.
Babcia opowiedziała przebieg rozmowy z domniemanym
wnuczkiem.
- Babciu ty zadzwoń na Policję i powiedz że próbowano Ci
oszukać.
Babcia uczyniła tak jak radził wnuczek i jeszcze raz opowiedziała
swoją historię panom policjantom, którzy pofatygowali się do domu gdzie
urządzili kocioł czyli oczekiwali telefonu, lub wysłannika nieszczęsnego
„wnuczka”.
- Nic z tego nie będzie – stwierdzili na końcu. Zadawała
Pani zbyt dużo pytań. A poza ty przepraszam za wyrażenie: nie była Pani przy kasie.
Bo gdyby Pani miała odłożone na nagrobek, to pewnie nie
miała by Pani już tej kasy.
Babcia była królową wieczoru. Opowiedziała jeszcze cztery razy swoją historię,
uzupełniając ją oczywiście o opinię policjantów, na temat jej zbawiennej
dociekliwości i czujności.
Moja teściowa uratowała swoje pieniądze, ale ile emerytek
wydało swój wdowi grosz z miłości dla wnuka. Wnuka który pewnie zbyt rzadko
odwiedza seniorkę, dlatego też nie rozpozna
głosu, a ze starczej naiwności da
pieniądze całkiem jeszcze innej osobie, powołującej się właśnie na rozmowę
telefoniczną.
Kradzież i oszustwo to przestępstwa, określone w kodeksie,
zagrożone karą w konkretnym przedziale jej wysokości.
Ale przestępstwa te w stosunku do osób starych, chorych i
bezbronnych, a oprócz tego ubogich to wyjątkowa podłość.
Wiele filmów pokazuje swoisty kodeks honorowy złodziei.
Gdzieś ponoć istnieje ta mityczna granica, ta linia której złodziej nie
przekroczy, która pozostawiłaby plamę na jego złodziejskim honorze.
Honorowi byli ponoć lwowscy i warszawscy złodzieje, a
może tylko zbyt zawierzyłem Gzesiukowi w jego
„Boso ale w ostrogach”. Co
prawda gryzie się mocno zestawienie słów:
złodziej i honor, ale zastanawiam się
jak w obecnych czasach obniżyła się ta
granica, bo według mnie spadła już
poniżej poziomu zero.
Mieć! Pomimo
wszystko, najmodniejsze ciuchy, furę, kieckę, laskę. Nie ważne są drogi które
do tego prowadzą. Można zarobić, ale to trwa długo i nie wystarczy na wiele.
Można też wyłudzić, ukraść, albo zarobić
ciałem. W ramach kumplowskiego
wychowywania i zacierania międzypokoleniowych różnic, rodzice odpuszczają sobie
wychowawcze trucie. Przecież wszystko to
młody znajdzie sobie w Internecie. Z
drugiej jednak strony, nie kontrolują zupełnie treści które ta młodzież wysysa
z tego medium. Jakie ziarno, kiełkuje w
ich głowach?
A później :
Cześć babciu! Jak
to nie poznajesz kto mówi ? …
|
16 września 2009
| |
Uwielbiam siano. Po kilku dniach od skoszenia, kiedy już żadnym sposobem nie można mówić o trawie. Leży wtedy spłowiałe nadmiarem
wakacyjnego słońca i pachnie. Boże jak ono pachnie. Jeżeli idziesz miedzą, a
wiatr zawieje od strony łąk, ogarnia cię
wspaniały naturalny zapach. Czasem lekko duszący, innym razem przeciwnie, orzeźwiający. Wszystko zależy od składu ziół i kwiatów skoszonych na
danym pastwisku. Koniczyna ta biała i ta czerwona daje słodki zapach kojarzący
się z miodem i piernikiem. Jeżeli jakimś
przypadkiem na obrzeżach wyrosła mięta, rumianek, czy dziurawiec zapach siana
ma zadziwiająco orzeźwiający klimat. Aż chce się zanurzyć w kopkę przygotowanego do
wywiezienia już siana, albo po prostu
rzucić na niezagrabioną łąkę, pełną suszu,
twarzą do nieba. Najlepiej na
plecach. Niechaj poczują ten szorstki i tak naturalny materac. I zaraz chcesz machać rękami
i niczym w zimie wygnieść w podłożu orła. Albo tylko położyć się swobodnie, wziąć między
zęby łodyżkę wysuszonej rośny, zagryzać ją niespiesznie i patrzeć na przewalające
się po niebie chmury, z jednej na drugą stronę
błękitnego nieboskłonu. Tylko patrząc na południe, otwartą dłonią przysłonić oczy, aby nad wyraz
intensywne południowe słońce nie oślepiło na chwilę. Bo to po takim blasku ani
człowieka, ani zwierza nie zauważysz. O
ile człowiek wybaczy Ci gdy nie powiesz mu dzień dobry, o tyle żmija nadepnięta przez nieuwagę, nie odpuści. Ze
strachu, z powodu żmijowych zwyczajów, a
w końcu na zasadzie rewanżu, za to mordowanie kosą, kamieniem i czym tam
popadnie, jeżeli tylko znajdzie się w zasięgu wzroku człowieka. Włócząc się tak pomiędzy kopkami siana,
poddany oleistym zapachom niczym aromaterapii, widzę ten świat w taki sposób w
jaki zasługuje aby na niego patrzono. Piękny i potężny. A ja dziękuję Bogu, że
pozwolił mi być elementem odwiecznego porządku. Nawet największy sceptyk
zauważa jakąś naczelną myśl, która towarzyszyła
konstruowaniu tego świata, od zera aż do
stanu w jakim jest. Myślę oczywiście o przyrodzie, a nie międzyludzkich
relacjach , które dawno wymknęły się z
pod racjonalnego porządku. Siedząc jednak na miedzy, leżąc na sianie, nie dbasz
o to co w prasie, radio, telewizji. W tej chwili mogą dla ciebie nie istnieć. W
tych klimatach rozumiem wzbierające uczucia i potrzebę ich ekspresji. A jeżeli dodatkowo nie jesteśmy sami, to
towarzyszącemu nam osobnikowi w naszych oczach łagodnieje oblicze, pięknieje serce, szlachetnieje
charakter. Ileż to wierszy, pieśni i
piosenek powstało opisując właśnie tę
ekspresję w wyrażaniu uczuć na sianie. I tylko muchy końskie polują na ciała, które spocone pracą ,czułym utrudzeniem, lub
tylko temperaturą odpoczywają w
odrobinie cienia. Wszak nic nie może być
idealne.
Od pewnego czasu przybywa nam łąk kosztem skrawków, na
których siano zboża. Jasiek obliczył że zboże, poprawa (nawóz), oraz robocizna,
nie opłacają się. Taniej można kupić. Ale za co kupuje nie pracujący rolnik? . Niepracujący
rolnik kupuje z dotacji. Wprowadzone unijne dotacje sprawiają, że ma
się opłacać. Do niedawna myślałem, że ma
się opłać produkować a nie kupować. Ale świat jest taki dziwny. Zgodnie z
unijnymi przepisami, posiadacz gospodarstwa rolnego może otrzymać dopłaty
do uprawy pól. A jeżeli nie posiejesz
nic i pole zarośnie trawą, mamy łąkę.
Taką łąkę też można uprawiać. Wystarczy ją tylko raz skosić i już można ustawić
się w okienku do dotacji. Tylko co robić z sianem po koszeniu, jeżeli w oborze stoi jedna krowa
i dwie świnie? Czy ta krowa zeżre siano
z czterech hektarów łąki? Nie zeżre.
Można więc komuś dać. Tylko kto weźmie, jeżeli inni borykają się z podobnym
problemem. Samo zwiezienie do stodoły wymaga wynajęcia konia od sąsiada, a to
też trzeba jakoś odrobić .
Każdy orze jak może głosi stare przysłowie. Dlatego też,
takie siano można spalić. Najlepiej w
pochmurną pogodę żeby satelita nie widział jak tłumaczył mi inny Jasiek
przykładając zapałkę do kupy suchego pachnącego siana. Satelita jest skutecznym
straszakiem dla wykonywania niezbędnych, minimalnych prac na polu. Siano zapłonęło, a wokół rozszedł się gryzący w oczy biały dym. Rozścielił się na
łące przykrywając ją takim puszystym
dywanikiem. Potem przeszedł do sadu
zakręcając się wokół jabłoni, które trwają na swoim miejscu od ponad
pięćdziesięciu lat. Rodzą gatunki nie znane już handlowcom, a jakość i smak
powoduje, że nadają się tylko na polskie wino popularne zwane mózgotrzepem. Dopóki rodzą są bezpieczne, później jabłonie
zginą pod łańcuchem motorowej piły a odzyskane w ten sposób pastwisko podlegać
będzie unijnej dotacji. Powtórzę: dotychczas myślałem, że dotujemy produkcję a nie konsumpcję. Jeżeli
zaś Jaśki nie produkują na sprzedaż, ale wyłącznie na własne wyżywienie, Unia dopłaca do ich
konsumpcji. Ciekawe, bo mieszkający w mieście
nie mogą liczyć na dopłatę do mleka, czy mięsa które pozyskują drogą kupna w
Carrefourze. Panie ta cała Unia to taki
inny socjalizm, ocenił pan Mietek,
konserwator w trakcie jednego ze swoich wynurzeń, podczas jednej z
licznych przerw w pracy. Panie to się
nie utrzyma. Czasami też odnoszę
wrażenie, że poprzez pryzmat dyrektyw unijnych nie zawsze dobrze
widać człowieka i jego dzieło.
Abstrahując od polityki, która wmieszała mi się tu jakimś
przypadkiem, z roku na rok łąki stają się coraz ciekawsze. Od kiedy porzucono wojnę z roślinami głuszącymi trawę, łąki to teraz
barwne kobierce pełne kolorów, pełne zapachów. Wszak chwast to też pojęcie
względne. Różnorodność roślin, brak chemicznych zagrożeń związanych z
opryskami, powodują, że powiększyła się ilość drobnych zwierząt leśnych.
Zajęcy, łasic, niestety kun itp. Ktoś ponoć widział borsuka. A on jest ponoć
wyznacznikiem ekologicznej czystości.
Mieć czy być? odwieczne
pytanie. Poprzez wspomniane dotacje okazuje się , że niektórzy muszą mieć, albo raczej dostać, abyśmy wszyscy mogli być.
|
14 września 2009
| |
Kaszuby. Siedemdziesiąt hektarów jeziora otoczonego lasem,
do którego wiedzie jedynie piaszczysta droga,
pośród sosen, poprzetykanych gdzie niegdzie pojedynczymi liściastymi drzewami. Taki obraz zobaczyłem gdy autobus
wyłonił się zza zakrętu. Piątek rano, godzina
siódma, a może już ósmej pół, nie zapamiętałem.
Od dziesięciu
godzin siedziałem w przepastnym pojeździe, blisko przedniej szyby i widziałem
to wszystko w oprawie panoramicznych
szyb atramentowego koloru. Autobus dojechał tylko do małego sklepiku
obsługującego okolicznych mieszkańców, w liczbie około pięćdziesięciu, z czego tylko połowa stałych. Pomimo
sprzedaży piwa, nie zauważyłem osobników
w stylu „Rancza”
wchłaniających z lubością
chmielowy trunek procent, po procencie. Być może byliśmy zbyt wcześnie. Hydrauliczne
drzwi z jękiem otworzyły się na boki i
po chwili autobus wypluł swoją zawartość, równie wyplutą i umęczoną całonocną
jazdą, którą umilano sobie na jedynie słuszny męski sposób. Tak oto rozpoczął
się integracyjny wyjazd dla zaproszonych
odbiorców któremu
przyświecało hasło: od Nas dla Was ( a w
domyśle - jak wrócicie to zamówicie). Kolejka jaka powstała natychmiast w
sklepiku wywołała niekłamane zadowolenie właścicielki i sprzedawczyni w jednym. Swobodnym krokiem przemierzyliśmy te osiemset
metrów, polną drogą, przez którą czasami przeciskał się samochód najwyżej osobowy. Za chwilę naszym oczom
ukazała się drewniany pensjonat
usytuowany nad spokojną taflą jeziora. Niewielka konstrukcja, przykryta
dachem z trzciny z której wystawały półokrągłe okna pod takimi samymi
zadaszeniami, fachowo zwanymi wole oka. Zajęliśmy wyznaczone pokoje, a po
ożywczym prysznicu i śniadaniu udaliśmy się nad wodę. Od ściany
budynku w głąb jeziora, na około dwadzieścia metrów rozciągał się pomost, wbijający się klinem w szaroniebieską taflę .
Gdzieś z boku na przywitanie podpłynęły trzy łabędzie, ale gdy zauważyły, że
ręce wyciągają się do głaskania a nie
karmienia ,oddaliły się głośnym sykiem i
łabędzią godnością. Cisza, spokój. Nawet ptaki pochowały się, przed mającym spaść
wkrótce deszczem. Pięknie, podkreślali wszyscy. Wiklinowe fotele, takie same
ławy zachęcały do skorzystania. Za
rozmarzeniem się w nich na siedząco przemawiał również fakt, że na zasadzie
porozumienia w właścicielem pensjonatu,
piwna lodówka była ogólnodostępna. Wędkarze rozłożywszy sprzęt machali
namiętnie wędziskami nad taflą, a my w
zamyśleniu śledziliśmy cykliczną powtarzalność ruchów. Jak figury w golfie :
rozkrok, zamach, wyrzut, podciąganie. Takie swoiste Tai Che. Woda, cisza i piwo.
- Czego nam więcej
trzeba?
- Może tylko bezprzewodowego dostępu do Internetu
- zażartowałem
- Jest. Widziałem
ruter w recepcji - odpowiedział ktoś bardziej obeznany.
Nie brałem laptopa, ponieważ nie liczyłem na tak wiele.
- I jak ty zaśniesz bez sprawdzenia poczty - pytała
ironicznie żona.
Udało się . Może z
niewielką pomocą uczestników pobytu. „ Jeśli wiesz o czy ja mówię .Natomiast nazajutrz rankiem … ( Kazik – Gdy nie ma dzieci w domu )
Telefon komórkowy
działał, także w sposób bardzo ograniczony. Pod brzózką przy wejściu i po
prawej stronie pomostu. Lepiej po południu, co ponoć związanie jest z ruchem
obrotowym ziemi. Albo nie. Ktoś mi tak mówił, do końca nie wierzę. W każdym bądź razie, od czasu do czasu pod
brzozą, widzieć można było ten sam widok. Ktoś krzyczał do aparatu, w myśl
zasady, że jeżeli źle słyszysz to musisz krzyczeć . ? . Aby poprawić odbiór i
siłę sygnału tworząc antenę z ciała,
rozpościerali wolną rękę na całą długość. Machając nią próbowali, jak gdyby nagonić trochę fal radiowych w pobliże aparatu i zagarnąć tylko dla siebie przywilej
rozmowy. Zabawne do jakich wniosków na temat ludzkich zachowań dochodzi się,
obserwując z pewnego oddalenia ich działania. Siedzieć tak, patrzyć w taflę,
albo gdzieś ponad linię horyzontu. Niespiesznie
rozmawiać z kimś z boku. Albo nie rozmawiać i tylko patrzeć. Niespiesznie,
powoli rejestrując poszczególne łodygi
szuwarów i liczyć kręgi na wodzie, powstałe zaraz po pojawieniu się ryby.
Wieczorne rozmowy, dowcipy, a później śpiewanie, zakończyły pierwszy dzień pobytu. Następnego dnia w programie oprócz
standardowego wędkowania , kajakowania i
strzelania z wiatrówki, doszedł hit ostatnich lat quady. Moje zdanie na ten
temat jest jednoznaczne, dla mnie ich huk zaburza ten błogostan ciszy, ale
chyba jestem w mniejszości. Restrykcyjne przepisy organizatora oprócz wymogu
kasku, wprowadziły dodatkowo obowiązek całkowitej trzeźwości. I podchodzili
kolejno uczestnicy nocnego biesiadowania i po wskazaniach alkomatu odchodzili
do innych, mniej restrykcyjnych czynności. W efekcie wyruszyły tylko trzy tury po trzy quady, wprowadzając
swojskie burczenia po okolicznych krzakach.
- Nasi walczą - powiedział ktoś, kogo dopadł mechaniczny
przypierd z wydechowej rury. Chociaż
wieczorne biesiadowanie
przebiegało u mnie nad wyraz lajtowo i bez problemu, mógłbym zasiąść za
kierownicą sześćsetcentymetrowego
potwora , nie uczyniłem tego. Z powodów
oczywiście ideologicznych. Skoro ja cierpię z powodu sąsiedzkiego silnika,
pierdzącego mi pod oknem mojej chałupy, przypuszczam, że moje pierdzenie też
wyprowadzi kogoś z równowagi.
Dobre twoje, dobre
moje - tak mawiał mój niegdysiejszy szef
z czym się zgadzam.
Wybrałem rower, ze szczerym zamiarem objechania jeziora.
Mijałem nierówną linię brzegu, obserwując
ją z lekkiego oddalenia. Potem droga przeszłą w las, ale cały czas utrzymywała się mniej więcej płasko. Szło mi nawet
całkiem dobrze ,tylko coraz bardziej zagłębiałem się w las. Minąłem jakieś osiedle, zagubione w lesie, przed którym ktoś z
własnej inicjatywy namalował niewprawną ręką : Strefa ciszy ! A więc
i tutaj wiedzą co to są quady. Mijałem
leśne skrzyżowania, a kilometry
uciekały dość sprawnie. W pewnej chwili
zdałem sobie sprawę, że na skrzyżowaniach wybieram drogę nie kierując się
logiką, a urodą krajobrazu.
- Antoni ty wracaj
dopóki pamiętasz ostanie pięć skrzyżowań –podpowiadał mi jakiś anioł rozsądku.
Przecież jeżeli nie ma zasięgu żądnej sieci, to i służby nie znajdą mnie w przypadku zagubienia. A nawet gdybym
uzyskał połączenie? Na pytanie : gdzie jesteś?
mógłbym tylko powiedzieć - w lesie. A lasy tu, gdzie okiem sięgnąć. Wróciłem bez problemu, a
na tarasie napotkałem rozpromienionego faceta, ściskającego
szczupaka. Ryba była długa na jakieś 75 centymetrów, o wadze około
dwa i pół kilograma. Z godnością pozował
do zdjęć, wywołując widoczne wybuchy niekłamanej zazdrości, pozostałego, łowiącego towarzystwa.
I bez rezultatu. Z reguły jeżeli chce
się czegoś za bardzo, to nie wychodzi. Życie
potwierdziło tą regułę. Sensację wywołał natomiast inny uczestnik wycieczki.
Jak się tym rzuca?
spytał pokazując wędkę … Słuchajcie!
Ja rzucę, a wy w tym momencie
zrobicie mi zdjęcie. Zaciął wędką, a
trzy migawki pstryknęły.
- Pomóżcie mi, bo haczyk się o coś zaplątał - stwierdził przepraszająco.
Rzeczywiście
haczyk zaplątał się w trzydziestocentymetrowego szczupaczka. Zdjęcie
pstryk. Żyj sobie i rośnij rybko. Blady i dumny nowicjusz, cały wieczór chodził i pytał profesjonalistów z naszej
grupy:
- I co Jasiu ?
nic? Jak chcesz to ci złowię rybkę.
I chociaż nie
przepadam za wędkarstwem jako takim , to uważam że w tym pojedynku ryba i
człowiek, mają oni mniej więcej podobne szanse.
W mnogości
haczyków, to ryba jak kobieta zdecyduje,
na czyjej zawiśnie żyłce. Koniec
porównań.
Ponieważ człowiek nie tylko rodzi się by jeść,
zwiedziliśmy Szymbark. Miasto z jego
najdłuższą deską świata, czyli ponad 38,5 metra bieżącego w jednym kawałku.
Dodatkowo Szymbark słynie z domu postawionego na głowie. Budynek postawiony kominem w dół, lekko
pochylony sprawia piorunujące wrażenie.
Osoby z błędnikiem wchodzą tam na własną odpowiedzialność
- głosi tablica na drzwiach.
Wszedłem nie dowierzając, jak napisowi: „świeżo malowane”. I co ? Początkowo
nic, a po chwili jak gdybym dostał
młotkiem w głowę. Mój błędnik zwalił się
pierwszy, a jak ostatkiem sił uchwyciłem
się ściany. I zawroty głowy jak na
huśtawce. Wychodząc z budynku miałem głupią minę.
I jak ? - pytali
kolejkowicze.
- Super - powiedziałem prostując kciuk.
A niech się sami przekonają.
I tylko ten powrót do domu - prawie trzynaście
godzin. Godziny rozłożone na minuty; minuta
po minucie wypijały z nas pokłady dobrego samopoczucia, pamięć miejsc pięknych
i innych wspaniałości Kaszub. Aby nie
zwariować do końca, ponieważ wziąłem sobie
książkę o zbyt drobnej czcionce jak na kiwający autokar, oglądałem wideo.
Kierowca zapodawał nam film po filmie. Wszystkie klasy C , D
i jeden E. W tym tygodniu muszę oglądać tylko Bergmana, aby podciągnąć średni poziom.
Cztery godziny snu
i praca. A przydał by się jeden dzień
odpoczynku, po tym wypoczynku.
A w pracy jak w pracy. Koło piętnastej, o dumaniu nad jeziorem przypominają mi już
tylko zdjęcia, w tym szczególnie jedno,
które wrzuciłem jako tapetę, na pulpit laptopa.
15.09.2009
W związku z pytaniami uzupełniam informację dotyczącą owego domu
Za Ekspresem
Kaszubskim …
Drewniany dom naturalnych rozmiarów został wybudowany do
góry nogami. Wchodzi się do niego przez duże okno i stąpa po suficie. Dom jest
lekko pochylony w dwóch płaszczyznach, tak, że wejście do środka powoduje
niezwykłe doznania – bardzo trudno utrzymać równowagę.
- Ma się wrażenie, jakby się było pijanym – mówili ci,
którzy po raz pierwszy mieli okazję zobaczyć cudo i wejść do środka.
Takich „efektów
specjalnych” nie spodziewał się sam pomysłodawca budowli.
- Przypuszczałem, że uczucie w środku będzie dziwne, ale
nie sądziłem, że będą aż takie efekty – przyznał Daniel Czapiewski –
pomysłodawca „Domu do góry nogami
Daniel Czapiewski
podkreślał, że dom postawiony na głowie symbolizuje to co działo się w Polsce w
czasach komunizmu, kiedy świat stał na głowie, ale nie tylko…
- Myślę też, że w sumie każdy z nas mieszka w takim domu
postawionym do góry nogami, wystarczy tylko spojrzeć na naszą rzeczywistość –
tłumaczył autor pomysłu.
|
10 września 2009
| |
Popołudniowe słońce w dalszym ciągu trzymało się mocno. Słupek termometru, pomimo
cienia nadal wskazywał 28 C. Rozpieczony
całodziennym upałem asfalt, nieprzyjemnie
ustępował przed naporem butów . Miałem uczucie, iż za chwilę stracę równowagę i
zwalę się w półpłynną czarną otchłań.
Podświadomie przyjąłem postawę marynarską, zaraz po wyjściu z samochodu i w takiej przeszedłem do mojej klatki.
Ani jednej chmurki, zero wiatru. Nawet kwiaty na osiedlowym kwietniku
złożyły się w sobie, aby uchronić
chociaż odrobinę wilgoci. Gorąco. Niespiesznie
wychodziłem po schodach, krok za krokiem. Zdążyłem nawet zmęczyć się tym
wychodzeniem, więc na chwilę przystanąłem na drugim piętrze. Zwykle jak
gimnazjalista wybiegam po dwa
schody do góry, co w moim przekonaniu oszczędza czas i energię potrzebną na
pokonanie tych kilku pięter. Tym razem nic nie ciągnęło mnie do domu. Żona od tygodnia przebywała na wypoczynku w
górach, a ja musiałem dociągnąć w pracy do piątku, aby do niej dołączyć.
Dopiero środa powiedziałem zniechęcony sam
do siebie i natychmiast rozejrzałem się do kola, czy nie słyszy mnie w tej chwili żaden z
sąsiadów. Każdy gotów aby natychmiast
pospieszyć po sąsiadach z dobrą nowiną, że oto Relski zaczął mówić sam do siebie.
Spoko - byłem sam. Sam z jednej jak i za chwilę z drugiej strony
strony drzwi. Nawet nie zdejmowałem
butów tylko rzuciłem się do lodówki , aby stwierdzić czy oprócz mrozu jest tam
jeszcze coś do zjedzenia. Wyciągnąłem jakąś
wędlinę, jarzyny i kubek kefiru. Kefir to taka moja słabość, szczególnie zimny,
szczególnie w lecie. Praktykowałem go
przez cały okres pracy poza domem. Kefir mogę wypić do wszystkiego i nie działa
na mnie w sposób drastyczny. No może
jeden raz jak popiłem nim surówkę z kiszonej kapusty. Efekt był piorunujący a żołądek wydawał się
pytać
- Ileż ty masz lat
człowieku?.
Gapiąc się bezmyślnie w telewizor dostarczyłem
organizmowi partię kalorii, a wobec
braku czegokolwiek w telewizji na co
można by było patrzeć bez wstrętu, wybrałem alternatywny program wieczoru . Osiedlowy pub z daleka kusił reklamą znanych browarów. Z okna widziałem duże kolorowe parasole, a w ustach poczułem ten smak goryczki, odpowiednio schłodzonej, podanej w wysokiej cienkiej szklance. A piana na dwa palce, jak głosiła reklama jednego z browarów. Resztą
było to również moje ulubione zdanie wypowiadane nad pipą, gdy barmanka próbowała tylko odwalić
swoje wpuszczając płyn do szklanki. Trudno walczyć z tak nagle wyartykułowaną
przez umysł pokusą . Byłem bez szans, ba nawet nie próbowałem z nią walczyć. Już jestem na dole i już minąłem lepki asfalt
pod moimi nogami. Zadziwiające jak łatwo
mi to poszło, w tą stronę . Z pierwszym piwem znalazłem się w zacienionej części pubu . Pośród winorośli wypiłem łapczywie trzy
pierwsze łyki, a kiedy już tętno wróciło do równowagi , siadłem i rozejrzałem się szerokim spojrzeniem po
pubie, jego sprzętach i lokatorach. Kiedy
pierwsze piwo zaczęło robić się coraz jaśniejsze ze względu na zbliżające się dno i powoli nabrało
barwy słomkowej, zebrało mi się na refleksję : słomiany wdowiec i to
piwo takoż słomkowe. Z rozmyślań wyrwał mnie damski głos
- Hej Antoni.
I już straciłem wątek i zapomniałem do czego potrzebne mi było porównanie mojego obecnego chwilowego statusu do koloru piwa.
Przede mną stała dawna
znajoma . Kobieta w wieku około czterdziestu lat. Blondynka
o niezłej figurze. Przyjaciel domu, jak to się kiedyś mówiło . Z czasem jej
kontakty z nami stawały się coraz
luźniejsze, potem prawie zanikły, być
może z powodu problemów małżeńskich jakie miała. Nie wnikając
w powody, można powiedzieć panna z odzysku. Po sprawie.
Od pewnego czasu widywałem ją gdzieś w tle, czasem po drugiej stronie ulicy.
Zdawkowe cześć
i jak leci , załatwiały
zwyczajową wymianę grzeczności. Ponoć pojawiła się też w paru zaprzyjaźnionych
domach.
Co ty taki smutny siedzisz – spytała.
Cześć Marysiu opowiedziałem wstając z krzesła . Co tutaj
robisz ? Może usiądziesz ?
Przechodziła.
Przystała na propozycje, przysiadła się do stołu i piwa, które niezwłocznie domówiłem.
Wyrwany z zamyślenia i zaskoczony spotkaniem nie rwałem się do rozmowy. Zresztą nadmierna
gadatliwość psuje smak piwa. Jak w
piosence Laskowika: na początku było
miło, o rysunkach się mówiło …
Oficjalnie, operując gotowymi schematami i sprawdzonymi odpowiedziami, przy czym dominującą w tym dialogu była moja
stolikowa towarzyszka. Marii jakby to było na rękę i po kilku pytaniach o żonę
dzieci i zdrowie wypaliła prosto z mostu
:
- Wygląda na to, że dopadł Cię jakiś kryzys.
Może chwilowa
depresja?
To w Twoim małżeństwie?
- Skąd takie pytanie?
Co prawda w grudniu mija nam kolejna , a za dwa lata okrągła
rocznica i jest jak jest w każdy dojrzałym
małżeństwie, ale żeby zaraz kryzys ? - łagodziłem wymowę
twarzy.
Konfliktów nie
unikniesz nawet w narzeczeństwie jeżeli ma być twórcze.
A do tego żeby problemy topić w piwie? To najgorsze rozwiązanie - starałem się zatrzeć pierwsze wrażenie .
- Mam takie
wrażenie, co prawda od dawna nie pokazywałam się w okolicy i jeszcze we wszystkim się nie orientuje. Kiedyś jednak byłam zachwycona Twoją energią, pogodą
ducha. Odnosiłam wrażenie, że jesteś szczęśliwy.
Może troszkę między wierszami jakaś tęsknota, nawet niewiadomo za czym, ale ogólnie było sporo optymizmu. Mam spory staż małżeński, więc troszkę Cię rozumiem. Różnica charakterów , co ?
Nie każda kobieta jest wstanie podołać. Nie każdej się
chce po tylu latach. Nie każdej w ogóle się chce.
Ale o co chodzi ?
O co chodzi dopytywał się mój umysł, gdzieś od dołu niespokojnie wyrzucać zaczęło sumienie.
Jestem kobietą
nowoczesną powiedziała Maria i mam
ochotę postawić ci rewanżowe piwo.
Nie powinienem się
zgodzić ponieważ ... Zgodziłem się jednak ,wyłączając ostrzegawcze
światełko gdzieś w głowie.
- Rewanżowego ? czemu ni e. Może dowiem się o co chodzi w tej
knajpiarskiej psychoanalizie.
- To pewnie dziwnie zabrzmi, ale znajdź sobie kogoś.
To że tu siedzę i mówię to, sama nie wiem dlaczego, to jest też najlepszy dowód na to, że taki facet jak Ty może mieć większość kobiet i czasami odpowiednia kochanka pozwala wręcz na utrzymanie małżeństwa, które trudno strawić po tylu latach. Skąd o tym wiem? Bo mam w bliskiej rodzinie mężczyznę, który kiedyś w końcu postanowił mi powiedzieć co mu leży na sercu. Mówiąc w skrócie: on uważa że zdrada nie zawsze jest zła i pociąga za sobą złe konsekwencje. A jego słowa dosłownie brzmiały: Trzeba napić się wina, żeby wiedzieć, że do tej pory piło się wodę. No cóż, myślę, że czasami zdarza się i tak, że piło się w małżeństwie wino i nie zdawało z tego sprawy. A ktoś inny, znacznie mądrzejszy powiedział, że na starość żałuje się tylko tego, czego się nie zrobiło. Tak czy owak jestem pewna, że tego Ci potrzeba. Nowej kobiety, nowego spojrzenia na siebie, otoczenie, nowego doświadczenia. Nie zachęcam do niszczenia małżeństwa. Ale już samo to, że siedzisz taki samotny świadczy o tym, że nie masz z kim podzielić się swoimi myślami, że jesteś przeraźliwie samotny. Kochanka nie jest tylko do seksu, czasami daje to, co jest równie potrzebne - zrozumienie, czułość, zainteresowanie I całą masę innych rzeczy, które są potrzebne do tego żeby być zwyczajnie szczęśliwym i spełnionym. Trudno to jakoś lapidarnie wytłumaczyć. Wierzę w Twoja inteligencje, więc zrozumiesz.
Boże jak ja nie chciałem w tej chwili zrozumieć co mówiła do
mnie Maria. Czułem się parszywie niezręcznie . W całej sytuacji starałem się
zachować delikatnie. Tak delikatnie jak tylko to było możliwe
bez naruszania mojego status Quo.
Ciekawie opowiadasz
- stwierdziłem wymijająco. Bardzo ciekawy problem , międzyludzkich
relacji. Dodałem też że świat jest skomplikowany. Telefon od kumpla przerwał wynurzenia w które
brnąłem i w których tkwiłem już po pachy.
- Tak , oczywiście
. Już się zbieram .
- tak będę u
Pana do pół godziny.
Kłaniam się powiedziałem
- pomimo sprzeciwom kumpla ,
który nie zorientował się, że rozmowę tą traktuję jako bardzo wygodny pretekst.
- Marysiu, bardzo
Cie przepraszam ale to życiowa sprawa. Za
pół godziny muszę być z drugiej strony miasta.
Nie mogę autem chyba wezmę
taksówkę.
-Musimy kiedyś skończyć te rozważania nad życiem .
Pożegnaliśmy się, a ja gnałem
do domu do sił w nogach.
Kiedy zamknąłem za sobą drzwi i powtórnie wyrównałam puls,
a następnie wykręciłem numer do żony.
- Cześć kochanie . Co robisz?
- A tak mnie zebrało żeby jeszcze raz zadzwonić do Ciebie
przed snem
- No więc Spij dobrze. Kocham Cię .
W zamieszaniu zapomniałem spytać o numer telefonu do Marii
Ale to chyba dobrze?
Po dłuższym
namyśle postanowiłem jednak nie chować głowy w piasek.
Nie odpowiedzieć
? To byłoby odrobinę nieuczciwe. Z braku innych możliwości
robię to na blogu. Jest w końcu jakaś szansa, może jednana na tysiąc, może pięć tysięcy, że
zerkasz czasem na moje teksty.
Droga Mario
Czy wtedy byłem smutny?
Być może
miałem gorszy dzień. Może to ten upał, a zimne piwo
jeszcze nie zadziałało?
Nie dyskutuję z racjami które przedstawiłaś . Mają one swoje uzasadnienie. Ja nie jestem pruderyjny. Prawdą jest, że czasem ta trzecia osoba potrafi paradoksalnie scementować, a nie rozwalić to co kruche i zagrożone zawaleniem. Wybory podejmuje się jednak poprzez jakieś cechy własnego charakteru. Ja jestem jakiś taki przestarzały i tradycyjny w poglądach na małżeństwo. Być może życie nie miało okazji zmusić mnie do zmiany poglądów i mam też nadzieję że tak pozostanie nadal. Dobiegam trzydziestki w małżeńskim stażu i chociaż jak w każdym małżeństwie są lepsze i gorsze chwile trwa ono dalej. pokusiłbym się nawet na określenie bardziej barwne niż "trwa". Nie jest chyba tak źle jeżeli potrafię jeszcze napisać dla żony wiersz, a nawet kilka wierszy. Potrafię powiedzieć głośno - Kocham Cię, jak dawniej, jak szczeniak. Hołduję uczciwości międzyludzkiej i tak już chyba zostanie. Jestem z gatunku tego samego co łabędzie, po stracie nie szukają nowego partnera. Co do samotności. Któż z nas nie jest samotny w ten czy w inny sposób . Z pewnymi rzeczami i sprawami pozostajemy sami sobie , To taki odprysk cywilizacyjny. I jeszcze jedno na podsumowanie. Kiedy z okazji mojej 50 -tki rodzina wydała mi młodzieńcze wiersze i zorganizowała wieczór autorski , miałem okazję wpisywać różne dedykacje swoim znajomym. Po roku żona stwierdziła : wszystkim wpisałeś dedykacji tylko ja nie mam żadnej. Powiedziałem jej wtedy: innym dedykowałem książkę, Tobie dedykuję całe swoje życie. To prawda bez względu na to ja zabrzmi patetycznie.
Dziękuję za
rozmowę i próbę znalezienia lekarstwa .
Różnimy się jednak
w diagnozie.
Antoni
|
08 września 2009
| |
Doczytałem się, że
dzisiaj 8 września jest dzień dobrych wiadomości. Onet namawia, aby tymi dobrymi
wiadomościami podzielić się ze znajomymi. Stąd może przewrotny tytuł, który w
moim przekonaniu jest wiadomością dobrą.
Ale po kolei .
Oj! zebrało mi się w
komentarzach do postu „ Z kim ja żyję, z kim ja śpię”. Przeoczyłem umieszczenie odnośnika na stronach Onetu, ale
sądząc z godzin komentarzy, publikowany był w godzinach nocnych. Być może
ze względu na tematykę. Częściowo potwierdziła się opinia o komentujących internautach w Polsce.
Wyładowano tu swoje frustracje, używając sobie i obrażając przy okazji kobiety z pewnego
przedziału, a autora wysłano do zbierania desek na trumnę
- Dziadku, co ty pie... ?? Taka gadka to
jak tłumaczenie przegranego, że to nie jego wina tylko tych onych. Obudź się i przestań się okłamywać. Najlepszy
seks jest z młodą szczupłą laseczką z dużymi cyckami a ponieważ takie są dla
młodych to zacznij grać w szachy albo znajdź sobie hobby bo to bajdurzenie o
walorach starości doprowadzi cie do schozofreni albo depresji conajmniej. ~wój dobra rada
- dziadek,
ty sobie szykuj trumne, a nie ci sex po lbie chodzi. Jakie to musi byc straszne
z takim dziadem starym-fujjj. ~MissJenny,
2009-09-06 23:44.
Zabrano mi też prawo do
korzystania z dojrzałego seksu. W żadnym razie nie czuję się obrażony,
ani upokorzony tymi słowami. Dowodzą one jedynie nieznajomości tematu wśród
komentujących i ich młodego wieku. Jest taki okres w życiu każdego z nas, kiedy
wydaje mu się, że relacje damsko-męskie to pomysł jego pokolenia. Jedyni oni są
do niego uprawnieni, ponieważ oni to robią najlepiej. A seks rodziców to coś
przynajmniej niesmacznego. Nieprawdopodobnego i nie na miejscu. Tylko oni, młodzi mają prawo i moralną legitymizację do
tego typu działań. A przecież czas mija, wypadają włosy, rosną brzuchy, piersi
jak to się ładnie mówi ulegają prawom grawitacji i co ? I finto. Czy z takim
wyglądem nadajemy się wyłącznie do zajmowania się wnukami, kiedy młodzi
szaleją. Lata mijają w głowie ciągle maj. To przecież normalne. Czasami nawet
odnoszę wrażenie że mamy większej jaja od naszych niewyrozumiałych dorosłych
dzieci. Kochamy się i przecież dzieje
się tak już od tysięcy lat. Jeżeli w
naszą planetę nie walnie jakaś asteroida, da Bóg dziać się tak będzie przez
następne tysiące. Bo nie wyobrażam sobie, tak jak nie wyobrażał sobie Maks w
Seksmisji, aby „tak jajem o jajo”.
I mnie nie ominął problem
świadomości kontaktów intymnych rodziców przez własne dzieci. Opisałem to
we wrześniu ubiegłego roku. Tytuł :
Dzieci jak z nimi rozmawiać? Post
króciutki więc go tutaj zacytuję :
W okresie pracy poza K, kiedy przyjeżdżałem do domu
pragnąłem wykorzystać każdą godzinę dnia, a także kilka w nocy, aby
słowo kocham odmienić przez wszystkie deklinacje, czasu, miejsca i
formy. Na przeszkodzie tego ambitnego zamiaru, jak to się zwykle okazuje stają
dzieci. Dzieci zresztą i to w każdym wieku stanowią i tutaj ogromna
sprzeczność, narzędzie do cementowania, a równocześnie wystawiania
na ciągłą próbę trwałość małżeństwa. Szczególnie jedno z nich,
wtedy już nastoletnie, mieszkające w pokoju obok drzwi do łazienki. Z
wielkim upodobaniem zasypiał przy drzwiach otwartych na pełną szerokość.
Zwykłe próby zmiany tego stanu zdane były na niepowodzenie. Zmierzasz więc do
łazienki późną nocą, blask księżyca spływa po twym ciele, drzwi w zasięgu
ręki i co? Otwarte do
pokoju latorośli. Chciałbym tu zaznaczyć że nie jestem pruderyjny.
W końcu wszyscy zbudowanie jesteśmy na obraz i podobieństwo … Chodzi
wyłącznie o kontekst. Rano rozmowy edukacyjne :
- Syneczku zamykaj
drzwi od swego pokoju, ze szczególnym uwzględnieniem weekendowych nocy.
Bez rezultatu. Po pewnym czasie nastąpiło stopniowanie
informacji:
- Syneczku zamykaj drzwi od swego pokoju. Szczególnie czyń
to w weekendowe noce, ponieważ tatuś, co ci się wydaje dziwne i
nieprawdopodobne w dalszym ciągu kocha mamusię, w każdym wymiarze tego słowa. Chciałbym
więc skorzystać z nieskrępowanego dojścia do łazienki.
Bez rezultatu. Odczekałem
czas jakiś. Chłopię zaczęło przyprowadzać do domu pierwsze koleżanki. Jedne
milsze od drugich. Kiedyś wpadli rozradowani i zamknęli drzwi. Zapukałem
natychmiast, otworzyłem drzwi na całą szerokość. Zdziwionym
powiedziałem :
- Aniu nie zamykaj tych drzwi, mój syn bardzo tego nie lubi.
Podziałało. Nie musiałem już więcej prosić.
Drzwi pozostają zamknięte .
Kids ! jak mawiają Anglicy ( koniec cytatu )
Konflikt pokoleniowy na pewno był motywem powstania fraszki,
tak chętnie cytowanego Jana Sztaydyngera:
Starość nie młodość musi się wyszumieć
Bo żeby szumieć trzeba mieć i umieć
I to wszystko w temacie dawania lub negowania prawa do
miłości dojrzałej.
Druga grupa komentarzy to kobiety rozumiejące intencje
piszącego. Kobiety w wieku , zabiegane
zagonione, schwytane w kleszcze pracy w domu,
oraz pracy w pracy. Tracące wiarę w swoją atrakcyjność dla męża
czy partnera. Wyczytałem z nich iskierkę nadziei na próbę akceptacji własnej cielesności :
- Ładnie to napisałeś...Miło się
zrobiło. I pomyślało się o swoim mężu...:) I może się troszkę postarać dla
niego będzie chciało?:))) Buziaczek:) M.
- Szanowny Panie -niech mnie gęś
kopnie ale po wspaniałym Pana tekście natychmiast mam ochotę nadrobić wieloletnią abstynencje,
mąż pomyśli pewnie że mi odbiło! A ja będę [wtedy] myśleć o Panu! A dlaczego ?
bo tak pięknie Pan to ujął, że jest to nam dane by cieszyć się tym do końca,
przyznam szczerze-że po 50 siatce – myślałam że już nie wypada. SIWA!
- Pięknie
napisane. Przywraca wiarę w ludzi i mężczyzn w szczególności. To fantastycznie
umieć się razem starzeć i ciągle smakować życie mimo, - a może dzięki, -
przemijaniu ..... (;-)). Pozdrawiam. ~b_ella
Dla takich komentarzy warto żyć. I jeżeli wpłynąłem w jakiś sposób na samoakceptację i akceptację wyglądu partnera, to wszystko co założyłem udało mi się. Świat nie jest taki zły, a Wy zasługujecie żeby Was kochać. A więc „Ludzie kocham Was”
I jeszcze jedno na
marginesie . pp 1979 pisze między innymi :
- Takiego
doświadczonego trzeba uczyć, że o gustach sie nie gada???
A dlaczego nie ? Czyż blog nie
jest miejscem do wyrażenia własnych myśli, pragnień, odczuć. Także zapatrywań, gustów, smaków, obaw,
rozterek. A jednocześnie radości, dumy,
pogody ducha i doświadczeń.
Czynię to na swój własny
rachunek. A na mój blog każdy wchodzi również na własną odpowiedzialność. Czy
pp1979 nie ma tej świadomości? Nie rozumie idei blogowania ?
|
06 września 2009
| |
Chodzi po wiosce odmieniec istny
Żadnej ci z niego nie ma korzyści
Ani nie sprzeda ani nie kupi
Tylko się śmieje jak jaki głupi
Może to przez te nawozy sztuczne,
Może był w szkole zbyt pilnym uczniem,
Może to wszystko przez te atomy,
Że wariata mamy!
słowa: K. Grześkowiak
Całą Polska podśpiewywała to sobie w latach sześćdziesiątych. Socjalistyczna rzeczywistość nie znosiła odmienności. Wszystko miało być równo i pod sznurek. Najlepiej białe koszule, najlepiej czerwone krawaty i światopogląd dopasowujący się do tego zestawu kolorów. Odmienność była na cenzurowanym. Z tym akurat socjalizm dopasował się doskonale do wiejskiej mentalności, która wyczulona była na odmienność i wszelkimi siłami z tą odmiennością walczyła. A kiedy nie dało się walczyć nawet kosą wyklepaną na sztorc, nie dało się wepchnąć topornych gumiaków do szeregu, wstydliwie ukrywano problem w izdebkach, szopach czy stajniach. Klasycznym przykładem jest tu Konopielka Redlińskiego, żartobliwy opis takiej właśnie wsi, która pomimo wszelkich znaków na niebie i ziemi uważała, że jednak sierpem szybciej. Wiejskim odmieńcom nie było lekko. Wtulono solidnie Kaziukowi za używanie kosy, tak jak i Jagnie za używanie dupy. Bo wszystko ma swoje miejsce, a przede wszystkim dupa pod wypasioną puchową pierzyną. Swoje brudy należy prać we własnym domu. Jakże zgodne z moralnością Pani Dulskiej, stąd do dzisiaj pojawiające się informacje w prasie, że oto rodzice trzymali niedorozwinięte dziecko zamknięte od kilku lat, w małym pokoiku poza ludzkim wzrokiem. A i sąsiedzi na wszelki wypadek starali się nie zauważać:
Bo Panie ja się mieszać nie chcę - to najczęstszy komentarz.
A jeżeli coś wymknie się spod
rodzicielskiej kontroli i ujrzy dzienne światło, staje się obiektem kpin i
komentarzy. Tak więc pośród źle pojętej solidarności sąsiedzkiej, cierpią schorowani nieprzydatni rodzice, opóźnione
dzieci, zastraszone małżonki.
Całkiem niedawno prasa pisała o przypadku z pod Limanowej gdzie przywiązana
do pługa żona w zastępstwie konia orała pole. Więc jak to jest pośród tych pół malowanych zbożem rozmaitym…
O ludziach bogatych mówi się są
ekscentrykami, o biednych że są pierd….ęci.
Na uboczu wsi byłą sobie samotna chatka, a w chatce mieszkała samotna matka.
Matka ta miała syna jedynego, którego otaczała miłością i wychowywała jak
umiała. Matka była panną, a plotka która
siłą błyskawicy przeleciała przez wieś twierdziła, że syn jest mądry po ojcu. A gdy dorósł do
swoich lat, rzeczywiście wyglądał jakby domniemanemu ojcu ze źrenicy wypadł, co
bardzo uprawdopodobniało ową lokalną plotkę. Domniemany ojciec nigdy publicznie
nie uznał syna, w końcu zmarł zamykając usta i sobie i po trosze plotkującym o tym babom. Bo o
zmarłych źle mówić to grzech, a jak już trzeba zaczyna się od słów:
Michał już na boskim sądzie ale….
Strach tylko, że wzmiankowany Michał wyprosi u św Piotra przepustkę i
pojawi się, aby nastraszyć krowy, bądź pochrobotać
szklankami do herbaty w kredensie.
Kto jest bez grzechu niechaj
pierwszy rzuci kamieniem. I nikt
demonstracyjnie nie podnosił otoczaka z ziemi ponieważ niczym pajęczą siecią,
wieś była pokryta plątaniną plotek o związkach. Kto z kim, pod nieobecność
kogo. Bo jak w każdej społeczności trafiały się miłości legalne, nielegalne,
twórcze i toksyczne.
Chodził więc młody opłotkami, tym charakterystycznym i dla ojca przygarbionym krokiem i schodził z
drogi ludziom. Być może dotarła do niego plotka w formie najbardziej bolesnej,
jak zwykle lubi docierać do najbardziej zainteresowanych. I stawał się samotnikiem,
odludkiem i dziwakiem, jak na końcu ocenili mieszkańcy. Dziwak kosi, Dziwak
zwozi, Dziwak nie zerżnął drewna na zimę. Aż któregoś dnia całą wieś
zelektryzowała wiadomość: Dziwak
ma dziewczynę. Widziano jak szli miedzą,
wśród pól, on trzymał ją za rękę a ona jego. W drugiej trzymała ostro żółte
kaczeńce. I od tej pory Dziwak został poddany obserwacji, a miejscowe dzieciaki znosiły informacje: pocałowali się nad rzeką, on do niej
powiedział : kocham Cię kochanie moje. Ona też wyglądała na zakręconą. Jak to Pan Bóg darzy, spotkał swój swego z
drugiego nawet końca kraju – dziwili się ludzie. Dziwaczka rzeczywiście przyjechała z serca
Polski i zatrudniła się za gospodynię u księdza dobrodzieja, proboszcza.
Niestety, kulinarne gusta Dziwaczki nie były zgodne z zapatrywaniami księdza
dobrodzieja, bo wybierając między kotletami z soi a pieczystym, ksiądz wybierał
to drugie z obrzydzeniem spoglądając na sojową melasę, ona zaś odwrotnie. Nie
zagrzała miejsca w księżej kuchni Dziwaczka, co to by naszego proboszcza doprowadziła do choroby, a w najlepszym
przypadku sraczki. Zamieszkała więc
u Panny - Wdowy i jej syna a w niedługim
czasie słowo stało się ciałem, a ciało urodziło się w kilka miesięcy po ślubie.
Dziwaczka nie pije kawy herbaty, preferując mleko i soki. Nie je mięsa,
chociaż nie jest ekologiczna, ponieważ, co skrupulatnie zauważyli sąsiedzi, zużyte
pampersy wyrzucała na kupę obornika. Od tych pieluch kupa zbielała, jakby zimą
i dopiero interwencja Pani z Pomocy Społecznej, która zagroziła że wstrzyma
pomoc, zmusiła Dziwaka do uprzątnięcia
najmniej przyjemnego efektu posiadania dziecka.
Bo dziwak pracuje tylko w ramach
interwencji w Gminie. Sprząta przydrożne
rowy, albo wykasza z nich pokrzywy i chwasty. A w porze drugiego śniadania,
kiedy normalny chłop wyciąga kawał kiełbasy i swojskiego chleba, on rozbiera
banana ze skórki i niespiesznie zjada przeżuwając każdy jego kawałek. Nie
ukryjesz się przed ludźmi, jeżeli rządni są wiedzy o tobie. Bo to i ksiądz po
kolędzie przyjdzie i ministranci widzą kuchnię i pokój w całej okazałości. A ktoś ponoć widział że Dziwak kochał się z
Dziwaczką bezwstydnie, co przez uchylone drzwi widać było. I z tej miłości urodziło się drugie, a jeszcze
potem trzecie dziecko. I śmiali się
ludzie że Dziwaczka szuka chrzestnego dla swego najmłodszego, ale kandydata
znaleźć nie może, bo i kryteria zawyżone. Przede wszystkim niepijący być musi,
a to już wyzwanie nawet w skali wsi. Dzieci
chrześcijańskie imiona mają, a ich hebrajskie odpowiedniki w Starym Testamencie mają miejsce.
Dziwaczka nie ma komputera w domu,
ale ma pianino. Z wielkim trudem zwiozła je z rodzinnego domu. I chodzi nowe pokolenie
dziwaków miedzami i zbiera kwiatki i
splata wianki. Zbiera zioła, ptasie piórka i cudaczne patyczki, z których
pewnie uformuje się coś na kształt Świątka lub kaczuszki. I nieufni wobec ludzi i tego całego prawomyślnego, idealnego
społeczeństwa. Dziwaki nie chcą pomocy sąsiedzkiej, odmówili propozycjom tego
czy tamtego, chcą sami.
Zasze coś ciągnęło mnie na margines. Nie mówię tu np. o narkotykach czy płatnym seksie. Zawsze
starałem się dojrzeć i zrozumieć człowieka, w ludziach zepchniętych na margines
społeczności, czy to klasa czy grupa.
Oni też mają swoją opowieść, czasem zaskakująco piękną, czasem tragicznie
smutną. Za sprawą mojej żony chcieliśmy posłuchać opowiadania Dziwaczki. Gesty,
przywitania, krótkie zdawkowe, malutkie grzeczności ; jednym słowem oswajanie.
I udało się. Dziwaczka krążyła wokół
domu coraz mniejszymi łukami, aż w końcu któregoś dnia udało się ją zwabić do
środka. I co?. Rozmawiałem z młodą, niewątpliwie inteligentną osobą, która na swój
sposób chowa dzieci. I chociaż najstarsza córka, najodważniejsza z dzieci nie znała zapachu kawy i uczyła się go,
pociągając ciekawie nosem nad moją filiżanką, to całkiem zgrabnie policzyła kostki cukru.
Nad klawiaturą mojego laptopa piszczała jak mały psiak, gdy naciskała litery
które znała, a na ekranie pokazywało się ich powiększenie. Na wystraszonych
początkowo buźkach, już po chwili malował się już uśmiech przechodzący w śmiech.
Jakież to inne doświadczenie wobec własnych dzieci, narzekających stale na siłę procesora, czy wydajność karty
graficznej
Dziwaczka haftuje, składa z elementów
papieru całkiem udane, rośliny i kwiaty. Dziewczynki malują jej składanki. I chociaż nie podzielam wielu pomysłów na życie Dziwaków,
to uważam, że mają prawo do życia na własnych zasadach, przynajmniej do czasu
dopóki nikt z powodu tego sposobu życia nie doznał krzywdy. Fizycznej albo
psychicznej.
Znowu pasują jak ulał słowa z Piwnicznego hymnu
Dezyderata (Piwnica pod Baranami) cytowanego przeze mnie już kilkakrotnie. Z
przyjemnością zrobię to jednak jeszcze raz :
…bądź na dobrej stopie ze wszystkimi
wypowiadaj swoją prawdę jasno i spokojnie wysłuchaj też innych, nawet tępych i nieświadomych oni też mają swoją opowieść oni też mają opowieść...
|
03 września 2009
| |
W ramach
informacji CNN o tym że odkryto przyczynę męskiego apetytu na seks, Onet był
łaskaw zamieścić link do mojego wpisu z listopada ubiegłego roku. Tytuł wpisu
brzmiał : „ Jak w sześciu krokach zniechęcić do siebie swego faceta”. Sam tekst jak i mój skromny wpis podziałał na wyobraźnie czytających i stał się
miejscem wielu uwag, komentarzy, czy w
końcu opisu praktycznych działań ze
strony współmałżonka, na rzecz zachowań w jedną lub drugą stronę pożądania.
Otrzymałem również kilka e-maili dotyczących spraw bardziej intymnych, nie
nadających się do publicznego omawiania. Dziękuję za to zaufanie. Jeden z e-maili
który skłonił mnie do głębszego przemyślenia sprawy, to wiadomość od M. Pozwalam sobie zacytować w całości ponieważ
nie zawiera żadnych osobistych danych :
Drogi Panie
jeśli nie sprawię kłopotu proszę odpowiedzieć..... jak zachęcić "faceta" w kilku krokach,
aby odzyskać wiarę w to ze nie jest sie z
seksoholikiem i że to z nami jest "coś nie tak "
Pański odpis będzie mile widziany.....pozdrawiam.
m…
Tak. Tekst którego zadaniem było w lekkiej
formie pokazać problemy łóżkowe par starzejących się wspólnie w ramach
małżeństwa, czy trwałego związku. Z przyczyn
wiadomych pokazywał tak zwany
męski punkt widzenia, ponieważ pomimo starań zrozumienia niektórych kobiecych zachowań
nie odważył bym się sugerować, że spojrzenie na
te tematy okiem kobiety jest właśnie takie.
Po
przeczytaniu maila poczułem ciężar
odpowiedzialności za czyjeś życie , przynajmniej to intymne, a więc zagłębiłem się w lekturze
Oprócz
wywiadu z prof.
Zbigniewem Lwem-Starowiczem ekspertem
w dziedzinie seksuologii - Seksoholizm
to choroba na www.nto.pl, trafiłem na analizy problemu na www.biomedical.pl oraz na końcu znalazłem stronę anonimowych
seksoholików.
Kiedy
już potwierdziłem sobie, że seksoholizm to choroba przeanalizowałem pod swoim kątem bo to
wydawało mi się najuczciwsze kryteria rozpoznawania choroby.
Kryteria
rozpoznania choroby, proponowane przez
Patricka Carnesa:
·
Powtarzające
się próby kontrolowania oraz ograniczania pewnych zachowań seksualnych;
·
Dłuższe
i dalej idące zachowania niż planowane;
·
Chroniczne
zmaganie się, nieudane próby zaprzestania, zmniejszenia oraz kontrolowania
zachowań seksualnych;
·
Spędzanie
ogromnej ilości czasu związanego z: poszukiwaniem seksualnych sytuacji,
oddawaniu się seksualnym eskapadom, oraz leczeniu moralnego kaca;
·
Częste
myślenie, planowanie, fantazjowanie dotyczące seksualnych doświadczeń;
·
Zaprzestawanie
ważnych obowiązków rodzinnych, zawodowych i towarzyskich na korzyść
przyjemności seksualnych;
·
Kontynuowanie
zachowań seksualnych pomimo oczywistych strat, trwałych i powtarzających się
problemów;
·
Uczucie
wzrastającego nienasycenia, potrzeba poddawania się kolejnym, bardziej
ryzykownym i niebezpiecznym, bardziej intensywnym zachowaniom seksualnym w celu
osiągnięcia tego samego poziom euforii i zadowolenia seksualnego;
·
Ograniczanie
lub zaprzestawanie towarzyskich, zawodowych oraz innych przyjemnych /
rozrywkowych zachowań - aby wygospodarować więcej czasu na zachowania
seksualne;
·
Doświadczanie
nieprzyjemnych emocjonalnych stanów (np.: niepokój, podenerwowanie, brak
spokoju) gdy nie jest możliwe zrealizowania kompulsywnego zachowania.
( Znalezione na www.biomedical.pl/ artykuł
Seksoholizm - uzależnienie od seksu)
Po przeanalizowaniu
powyższego pod własnym kątem ( ponieważ to wydało mi się najuczciwsze) wyszło mi, że nie kwalifikuję się do tej
chorobowej jednostki. Co prawda żona
czasem używa tego określenia w stosunku do mnie, ale biorę to na karb zwykłej
kokieterii i żartu. Fakt umiem rozmawiać na temat seksu, opowiadać pieprzne
dowcipy, jestem otwarty na tak zwane trudne pytania. Nie cierpię
politykować, ponieważ po rozerotyzowanej dyskusji dorobię się miana
erotomana, co jest czasami formą
komplementu, a nie imienia diablego pomiotu jednej z partii, czy to z lewej czy
prawej strony politycznej sceny. Powyższy wybór spowodował, że bez problemu
odbyłem zasadnicze rozmowy
uświadamiające z moimi synami, na pewnym etapie ich rozwoju. Bez problemów i
zahamowań omówiłem młodocianym rolę
penisa i waginy w odwiecznym porządku rzeczy.
Oglądałem pornosy, bo któż ich
nie oglądał, chyba tylko Ci którzy nie mają odwagi przyznać się do tego.
Osobiście uważam, że gdyby świat skonstruowany był według tych filmów, byłby
przeraźliwie pusty i nudny. Nie podzielam pasji notorycznego śledzenia np. kariery
Jemmy Jemson. Cóż to za przyjemność
oglądać film, w którym bez zerwania folii z pudełka wiemy o co chodzi i jak się skończy?. To tak
jakby w kryminale, na okładce, tłustym drukiem widniała
informacja kto zabił.
Więc jak to jest z
nami facetami po ...
Naczytaliśmy się tyle na
temat potrzeby orgazmów u kobiet,
skutecznych i natychmiastowych wzwodów, a z drugiej strony przerostu prostaty obniżającego funkcje seksualne. Co
dzień atakują nas reklamy skutecznych
lekarstw te funkcje przywracających. Znajdujemy się cały czas pod
presją, prasy, filmów i innych mediów.
Niemalże obowiązkiem męskim jest trwać zwarty i czujny. Świadomość zagrożeń powoduje, że gotowi jesteśmy co
chwilę sprawdzać, czy męskie problemy dotknęły już nas, czy dzisiaj jeszcze
oszczędziły. I kiedy wszystko udało się po naszej myśli, znów popadamy w
zwątpienie i gotowiśmy powtarzać test. Z drugiej strony osiągnęliśmy wiek w
którym nie popadamy już w panikę, ze względu na wskazania linijki. Zaakceptowaliśmy naszą cielesność i nie mamy
stresu pokazać się bez ubrania, z lekkim brzuszkiem, naszej partnerce. Powtarzam lekkim brzuszkiem,
ponieważ o wygląd trzeba dbać. Z drugiej strony w pełni akceptujemy partnerkę,
jej krągłości i celulit. Facetom nie przeszkadza pulchna partnerka. Powtarzam
pulchna, bo o wygląd należy dbać. Jakież to przyjemne przytulić się do tego
miękkiego, delikatnego ciała, nie zapominając oczywiście o człowieczeństwie
tego ciała, a nie obijać się o sterczące
kości ze szczególnym uwzględnieniem łonowych. Szczupła zasuszona sylwetka to
zemsta kobiet przeciwko kobietom. Odchudzacie się dla koleżanek, albo Tomasza Jacykowa, ponoć kreatora mody. A celulit to wymysł producentów kosmetyków, bo
komu wciskano by te maści, kremy, hydrodermie
i to całe śliskie badziewie. Dla mnie wystarczy aromatyczna oliwka, a
dodatkowo dwie świece, to już luksus. I mogę wcierać w swoją kobietę tą oliwkę,
obserwować świece, które ten aromat potęgują i słuchać równocześnie jakiegoś
fajnego kawałka. Fantastyczne jest nie
to, że się starzejemy, ale że starzejemy się wspólnie. Akceptujemy postępujące zmiany wyglądu i może nam być z
tym dobrze. Dodatkowo ryzyko macierzyństwa z każdym rokiem staje się mniejsze,
a i latorośl częściej znika z domu. Nie korzystać z bonusu który ofiaruje nam
życie? Toż to czysta niewdzięczność wobec niego. Nie każdy ma naturę łabędzia,
z jedną partnerką na całe życie, inni gotowi przeprowadzać swoje testy
gotowości nawet poza domem. Nie jest moją intencją straszenie i szantażowanie
drugiej strony, ale myślę że warto dokonać jeszcze raz oceny swego życia pod
kątem współżycia. Być może uda nam się odnaleźć jeszcze w nim to, co umknęło w trakcie nawału domowych obowiązków. Bo przecież seks to jedna z najpiękniejszych
rzeczy, jakie nam dano w tym życiu.
Przechodzę codziennie
krakowskimi ulicami spiesząc się. Podnoszę oczy tylko na wysokość sklepowych
szyldów, nie zauważam, że stare kamienice to perły architektury. Dopiero teraz
z wiekiem, kiedy możemy spuścić dzieci z oczu, jest czas aby włócząc się powoli
z żoną, spojrzeć w górę. Widzimy wtedy te subtelne linie ścian, ozdoby, kute balkony, wspaniałe wysklepienia dachów. Resztki starych napisów, pamiętających
jeszcze CK Austrię. Może i z takiego
wiekowego dystansu dostrzeżemy w naszej partnerce taką perłę. Ale pomóżcie nam w tych poszukiwaniach,
dajcie coś od siebie. W postrzeganiu
architektury trzeba było czasu i wolnej
chwili, aby się rozsmakować, podobnie
jest z seksem. Niezapomniany autor fraszek J. Sztaudyngier pisał :
Miłość to potrawa jarska, a
nie sztuka kominiarska.
A tych smaków serdecznie Państwu życzę
Dodatkowo. Dla zainteresowanych poważnym zgłębieniem problemu, na stronie
Anonimowych Seksoholików http://seksoholicy.webpark.pl/ znalazłem -
Dwadzieścia Pytań Anonimowych Seksoholików. Na te pytania powinni jednak odpowiedzieć
sobie sami zainteresowani.
I to by
było na tyle .
|
01 września 2009
| |
Nowoczesny łańcuszek Świętego Antoniego Z takim
przesłaniem otrzymałem nominację z
okazji Dnia Bloga. Serdecznie dziękuję Margo4
i Sprzedawczykowi za wyróżnienie. Poprzez kolejne nominacje na
zasadzie jakby zakażenia kropelkowego, w niedługim czasie
wszyscy będziemy laureatami kolorowego
znaczka. Jest to ze wszech miar
sprawiedliwe, ponieważ wszyscy piszący
dokonali wyboru, coś zamiast czegoś. A więc zamiast siedzieć z piwem
przed telewizorem, ktoś zadał sobie trudu
pisania. Czasem z mozołem budując
zgrabne słowo, o interpunkcji już nawet nie wspominam. Dzięki temu umysł
zmuszony jest do pracy na wyższych
obrotach. Nic innego tylko intelektualna gimnastyka. Już ta forma aktywnego spędzenia czasu
zasługuje na wyróżnienie.
Dlaczego blogujemy
?
Zadawałem sobie
to pytanie we wrześniu ubiegłego roku, a
więc zaraz po blogowym debiucie. Oto do jakich wtedy doszedłem wniosków ( nie
wiem czy to normalne? - ale zacytuję siebie
):
Bohater filmu Andrzeja Kondratiuka „Gwiezdny pył
„ konstruował różne wynalazki, które już kiedyś wymyślono. Wszystko
po to, by zaimponować swojej Starej. Stary miał pomysł który zrealizował :
Maszynę do przekazywania myśli na odległość. Pierwsza skorzystać z urządzenia
mogła jego Stara. I cóż miała do przekazania ludzkości, prosta, wiejska
kobiecina? W tej podniosłej chwili
uważała, że musi to być coś naprawdę ważnego. Ba najważniejsza rzecz na świecie. Wybór
padł na Dziesięcioro Przykazań, które z powagą zaczęła cytować.
Wtedy (1982 rok) przekazywanie
myśli wydawało się jakąś fantastyczną bujdą. Wkrótce życie udowodniło, że niemożliwe
jest proste do realizacji. Powstał
Internet, a następnie wspomniane narzędzie do przekazywania myśli na
odległość – BLOG. W
chwili obecnej, w samej Polsce funkcjonuje ponad dwa miliony blogów. Czytałem
ostatnio, że co sekundę na świecie powstają kolejne cztery. Boże jaka
dostępność, jakie możliwości. Ty piszesz, a w jednej chwili czytać może
mieszkaniec Chin, Ameryki czy Kirgistanu. Sprawdźmy więc jakież to ważne rzeczy mamy dzisiaj
do przekazania ludzkości. Jakimi
doświadczeniami i wartościami dzielimy
się z bliźnimi. No więc tak:
Nie miałam orgazmu od 3 lat, lub Miałam orgazm dzisiaj rano.
Schudłam - częściej - Nie
mogę schudnąć .
Lubię
Michała - Marian mnie wkurza.
Boże jaki
jestem szczęśliwy - częściej - Boże jaki
jestem nieszczęśliwy.
Całkiem
prosto - Zrobiłem wiśniówkę.
A poza tym blogi, to cała kupa solidnych przemyśleń na
temat otaczającego nas świata.
Katalog spraw zasługujących na opisanie i puszczenie w świat jest niezwykle szeroki, a dodatkowo w
ostatnim czasie zmieniły nam się priorytety.
Dlaczego piszemy, piszę?
Wiem po sobie, że w pewnej chwili ilość negatywnych
odczuć była we mnie tak duża, a ciśnienie tak wysokie, że założenie bloga
wydawało mi się czynnością higieniczną. Rzekłbym nawet zdrowotną, a w
perspektywie ratującą życie. Pierwszy post ulżył mi trochę, następny poprawił
samopoczucie. Po kolejnych czuje się świetnie.
Dlaczego
czytamy cudze blogi?
Bo nie musimy
podglądać przez dziurkę od klucza, w sytuacji gdy właściciel otwiera drzwi na
oścież. Poza tym jest coś egoistycznego w czytaniu postów. Zawsze czujemy się
lepiej, na tle cudzego smutku i nie ma to nic wspólnego
z brakiem empatii. Nie. To brzmi raczej tak - O co ja się kurde martwię. Moje problemy, w
porównaniu z tym gościem są takie malutkie. I z miejsca robi nam się lepiej. Sam to
wypróbowałem przy okazji przeglądania tematycznych blogów. Pięćdziesiątka w wyszukiwarkę i
jest tytuł bloga : „50 lat i coraz trudniej”
Jego autor miko napisał tylko dwa posty. Muszę przyznać że wpadł do dużej
emocjonalnej dziury. Koleżanka depresja objęła go czule i trzyma. Wrzuciłem
komentarz, napisałem do niego, ale bez odpowiedzi. Mam nadzieję, że tylko
porzucił tą formę wyrażenia emocji.
Czy potrafimy dzielić radość z cudzego szczęścia ? Nie
wiem czy pozwalają nam nasze narodowe przywary. Widać to czasami w komentarzach, niestety.
Ale świat się zmienia, może pozbędziemy się tych
emocjonalnych troków od gaci, o które potykamy się coraz w międzyludzkich kontaktach.
Nowoczesny
łańcuszek Świętego Antoniego? Raczej nie. W wersji tradycyjnej straszy się
konsekwencjami przerwania
korespondencji. Możesz przegrać, rozchorować się lub nawet stracić życie. Tutaj
jest inaczej. Nominuj, spraw
przyjemność, doceń, dodaj wiary.
Ze idea
nagradzania chwyciła widzę to w trakcie odwiedzin na blogach. Co rusz ktoś z nagrodzonych tłumaczy się powodów
prowadzenia bloga, a ja widzę że spóźniłem się z nominacjami. Szczególnie
mnie to nie dziwi gdyż moje blogowe alter ego - Antoni Relski w byciu drugim się specjalizował.
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz