20 czerwca 2025

Co się odwlecze czyli moje dzienniki motocyklowe

Ileż to razy dorosły facet słyszy o sobie, że jest jak duże dziecko?
To nie komplement i samo określenie ma negatywny wydźwięk, a przecież same dzieci są przyszłością narodu. Może sprawa rozbija się o tę przyszłość, bo przecież skarżącej się partnerce idzie o teraźniejszość.
Ja tam jednak uważam, że należy pielęgnować w sobie to wewnętrzne dziecko, bo dzięki niemu dorosłość, a nawet starość nie są takie monotonne.
Czy jednak jazda na motocyklu należy do zabiegów pielęgnacyjnych wewnętrznego dzieciaka? Wszak dla uzyskania prawa jazdy na poważny motocykl należy przecież być pełnoletnim


Czwartek.
Dla pracujących dzień wolny z powodu kościelnego święta Boże Ciało.
Przygotowany dzień wcześniej motocykl błyszczał wypolerowanymi chromami,  błotnikami  wraz z bakiem.
Z powodu planów na ten dzień gotowy byłem do wstawania już o 4.30 rano i tylko jakaś siła poprawności czy  może przyzwoitości przytrzymała mnie w pościli do 6,30.
Szybki prysznic, pożywne śniadanie z ogródkową zielenią , kawa i zaraz zacząłem wciągać na siebie motocyklowe skóry.
Grube spodnie, koszulka zespołu Motorhead ( ta akurat z bawełny) i przytarta od używania ramoneska.
O godzinie 8,30 ucałowałem ciepło żonę i uruchomiłem silnik. Miarowy hałas wydobywający się z tłumików w jednej chwili wprawił mnie w dobry nastrój.
Tutaj informacja dla oburzonych głośnymi wydechami. Mój motocykl ma fabryczne tłumiki i spełnia normy hałasu określone przez producenta.
Jeszcze tylko bak do pełna  na najbliższej stacji i witaj przygodo.
Wjechałem na obwodnicę Krakowa, a potem w kierunku Zakopanego. Potem skręta na Wadowice.
Potem już prosto: Andrychów, Kęty i Bielsko Biała. Tu wjazd na autostradę  i po jakichś 25 kilometrach zjazd w boczne drogi powiatowej  Polski.
Od kilku lat umawiałem się z moim starym kumplem ze starej pracy, że odwiedzę go w jednej z wypoczynkowych miejscowości Śląska Cieszyńskiego, parę kilometrów w bok od Skoczowa.
Kumpla poznałem gdy pracowałem w branży stalowej i  poznałem paru ludzi ze Śląska.
Ruda Śląska to przecież jego serce. Jedno mogę powiedzieć, że to bardzo sympatyczni ludzie i szczerzy ludzie. Oczywiście nie wszyscy i oczywiście jak wszędzie.
Od kiedy kumpel z żoną  kupili dom letni miałem tam stałe i corocznie powtarzane zaproszenie. W każdym też roku obiecywałem im i sobie, że przyjadę i za każdym razem nie udawał mi się tego planu zorganizować.
Los jednak chciał abym odwiedził tamte regiony. Los wręcz popychał mnie do tej wizyty
W tak zwanym międzyczasie mój blogowy przyjaciel z którym nawiązałem pozablogową korespondencję wyznał mi, że mieszka w pięknej miejscowości> W tej samej co mój kumpel z Rudy.
Od blogowego kumpla dostałem  szczere zaproszenie:
 - Antoni  o każdej porze dnia i nocy.
Powiedzcie, jak to nie skorzystać z tak sformułowanego zaproszenia?
Póki co wymienialiśmy się wiadomościami  e-mailowymi lub zamienialiśmy moje posty na jego komentarze.
Lubię czytać te wiadomości od niego. Nie jest to suchy współczesny wyprany ze słów SMS. To bardziej list z tych pisanych w XIX wieku w ramach szlachetnej sztuki epistolografii.  
Miłe ale nie pełne. Znamy się od około 15 lat i nigdy nie widzieliśmy się w realu.
Do przyjemności wymiany myśli dochodzi wtedy również możliwość osobistego uściśnięcia sobie dłoni.
Prawdziwe jednak apogeum nastąpiło gdy mój kolejny  kumpel z ogólniaka, kupił dom w tej samej miejscowości.
Z kumplem znamy się od ostatnich klas podstawówki, a w ogólniaku jako pierwsi poszliśmy razem na wagary.
Potem byłą przerwa gdy każdy z nas  budował  dom sadził drzewo i płodził syna, chociaż mój kumpel totalnie odwrócił kolejność i był to  pierwszy ślub kumpla na którym byłem, niedługo po maturze. 
Potem jakoś tak  w jednej sali szpitala kardiologicznego leżał wspomniany kumpel z szefem firmy komputerowej która obsługiwała moją  firmę. Tam jakimś cudem zgadali się, że oboje mnie znają 
Przypadek? Nie sądzę.
Wrócił kontakt, tym razem trwały i do dzisiaj dzwonimy do siebie ze dwa razy w  każdym tygodniu.
- To musi być jakiś znak - powiedziała żona-  Jedź zanim sprowadzi Ci się tan cała Nasza Klasa.
Decyzja zapadł, a wybór padł na wspomniany czwartek. Wszystkim pasowało, każdy obecny w tym czasie na swoich włościach .
Ponieważ jechałem przez mniejsze miejscowości, bo to cały urok jazdy motocyklem, chciałem zdążyć przed procesjami. Potrafią one na ten czas  zawładnąć całą miejscowością infrastrukturą  z czterema ulicami na krzyż.
Kiedy jechałem przez kolejne wsie widziałem strażaków  z Ochotniczej Straży Pożarnej którzy w galowych mundurach obstawiali kolejne skrzyżowania. Skierowana do pomocy policja też czekała na procesję, a póki co z nudów kontrolowała stan techniczny pojazdów i trzeźwość prowadzących. Motocykliści mieli więc przechlapane. Widok motocykla działa na stróżów prawa jak przysłowiowa płachta na byka. Nie powiem, sami motocykliści mocno sobie na tę sytuację zapracowali.
Ponieważ sam  jazdę traktuję jako relaks, nie mam problemów z trzeźwością, ani stanem technicznym pojazdu. Posiadam wszystkie uprawnienia i ubezpieczenia. Czasem może się zdarzyć, że przekroczę dopuszczalną prędkość o 10 -15 km bo się człowiek rozmarzy.  Niestety, niektórzy nadgorliwcy w mundurach lubią znęcać się nad takim piratem drogowym, szczególnie jak on sam nie jest pyskaty.
Na szczęście kontynuowałem spokojną jazdę, niezakłóconą kontrolami i kiedy już wydawało mi się, że umknąłem przez wszystkimi procesjami po drodze, zatrzymał mnie strażak  z lizakiem. Dosłownie 500 metrów od domu kumpla z ogólniaka,
Cóż było robić. Zaparkowałem w cieniu przydrożnej śliwy i przyglądałem się jak idzie procesja, przetykana górniczymi mundurami lub strojami góralskimi typowymi dla śląska Cieszyńskiego.  stroje  I szli tak i szli dobre dziesięć minut, z powodu liczby uczestników  lub wyjątkowo w tym miejscu wąskiej drogi

                                                     
 
Pierwsze spotkanie, kumpel z ogólniaka. i jego partnerka. Obejrzałem dom i psa. Pies to nie byle co, to Cane Corso. Sam wygląd powoduje, że miękniesz w nogach.
Kawka ciasteczka i nie wiadomo kiedy minęły dwie godziny. Tak zaplanowałem sobie każdy z pobytów, na dwie godziny. Ruszyłem w dalszą drogę, odmawiając obiadu i tłumacząc, że dzisiejsza wizyta jest trochę na modłę księdza po kolędzie.

- Czekaj skoczę więc po kopertę - rzucił kumpel

- Nie trzeba przeznaczcie tę kasę na dopieszczenie i tak pięknego już domu.

Siadam na motocykl chwaląc nawigację w telefonie. Bez problemu kieruje mnie do każdej dziury w małej nawet miejscowości, pokazując przerywaną linią jak dojść tam gdzie już nie da się dojechać. Potęga.

Drugi w kolejce był blogowy kumpel.
Bram otworzyła się zaraz jak tylko  kumpel dojrzał mnie na podjeździe. Zaparkowałem

- Nareszcie - rzucił podając mi rękę . Odpowiedziałem tym samym, a zaraz potem potoczył się wartki strumień  płynnej rozmowy tak jakbyśmy się widzieli tydzień wcześniej. 
Po chwili do rozmowy dołączyła żona. Uprzedzona wcześniej, przygotowała żeberka, karkówkę ziemniaczki w mundurkach i kapustę.
To z tego powodu zrezygnowałem z obiadu w pierwszym miejscu, ale o tym mówię tylko Wam.
Ciasto i podwójne espresso zakończyły ucztę. Potem opowiadaliśmy sobie trochę o śmiesznych rzeczach jak i o tych mniej śmiesznych jak polityka czy tracąca kondycję prostata.
Zaprosiłem kumpla z żoną do mnie, wytykając mu przy okazji, że i on obiecywał w zeszłym roku wizytę w Krakowie, Wieliczce z postojem u mnie
Teraz to on się musiał trochę tłumaczyć, a ja byłem pewien że podtrzymuję to zaproszenie, bo świetnie nam się ze sobą rozmawiało.
W tak zwanym międzyczasie spadł niewielki deszcz, ale w jego trakcie byliśmy pod dachem grillowej chaty.
Bezlitośnie minęły dwie godziny. Wprowadziłem kolejny adres i pożegnałem miłych gospodarzy.

Wizyta trzecia i ostatnia
Kumpel z Rudy Śląskiej uprzedził mnie, że nisko zawieszonym motocyklem ( 14 cm) nie dojadę do końca, gdzieś musze porzuć motocykl i dojść pieszo.
Przy ostatnim adresie nawigacja nieco pobłądziła nie wąziutkich, szutrowym uliczkach i zażądała bym nawrócił.

- Dobrze Ci mówić cholero - warknąłem - Mam motocykl o wadze 250 kg bez wstecznego biegu  na wąskiej żwirowej i w dodatku stromej uliczce.
 Zaraz jednak zdałem sobie sprawę że przekomarzanie się ze sztuczna inteligencją nie ma sensu.
Centymetr po centymetrze, uważając  by nie wypieprzyć się koncertowo, obróciłem motocykl i wróciłem na właściwą drogę.
Po tym incydencie dojechałem na polankę gdzie stało kilka samochodów jak uprzedzał kumpel. Sama nawigacja też pokazywała od tego miejsca linię przerywaną.
100 metrów to dam radę nawet w podkutych kowbojkach.

                                             



Jeszcze tylko odpowiedziałem na pytanie jednego turysty z Ukrainy, które podstawił mi pod nos znalezionego przed chwilą grzyba z pytanie czy można go zjeść.

- Każdy grzyb jest jadalny- odpowiedziałem, dodając - niektóry niestety tylko raz.

Wzbudziło to wesołość jego partnerki . Potem dodałem oczywiście, że zdecydowanie unikam grzybów blaszkowych

Miłe spotkanie i znowu powitanie jak kalka

- No nareszcie - powiedział On i powtórzyłem ja.

Potem powiedziałem o formule odwiedzin czyli cytat z księdzem. Kumpel też chciał lecieć po kopertę.
Jaki ten naród wyuczony. Widzi księdza myśli o kopercie.
Uprzedziłem, że jestem po solidnym obiedzie, a więc siedzieliśmy na balkonie przy tradycyjnych słodkościach, podziwiając panoramę .
Coś pięknego.



I tym razem dwie godziny szybko minęły. Pożegnałem się, prosząc kumpla by pomógł mi wypchać motocykl z nierówności na których zaparkowałem. Wolniutko ruszyłem do domu.
Z każdym z moich gospodarzy umówiłem się, że wpadnę kiedyś na dłużej i w drodze powrotnej myślałem już kiedy przyjdzie mi to zrealizować .
Drogi zaś były w miarę niezatłoczone, jak zwykle w taki dzień z dużą ilością motocyklistów. Pomachałem sobie trochę lewą ręką  w motocyklowym geście powitania .   Po drodze nie było już strażaków i tylko jeden radiowóz ze dwa kilometry od domu oprawiał rowerzystę.  Może nie bez powodu. Na tej drodze zginęła w czołowym zderzeniu rowerzystka o czym było dużo ostatnio w mediach.
Zegar wskazywał  dokładnie dwudziestą kiedy pilotem otwarłem bramę na posesję.
Home sweet home  jak mawiają Anglicy.
Przejechałem samotnie 280 kilometrów. Bez radia, bez gadania z kimkolwiek. Wiecie ile rzeczy można wtedy sobie przemyśleć?
Macie rację, całkiem sporo.
Zmęczony, ale totalnie zrelaksowany nalałem kieliszek wina.
W końcu  koniec dnia czerwonym pachnie winem - śpiewał Andrzej Zaucha.
A mnie do szczęścia wczoraj nie trzeba już było drugiego kieliszka.
Zaraz też zmrok otulił dom.

PS 
W sposób celowy i przemyślany nie napisałem gdzie byłem, ani nie podałem szczegółów pozwalających na identyfikację moich gospodarzy. Nie zrobiłem  tego ze względu na RODO, ale uważam że każdy ma prawo do odrobiny prywatności.
I to wyznanie dopełnia całości.

12 czerwca 2025

A frajer frajera pompką od rowera

Antek z pogrzebaczem w dłoni
A frajer z fajerą w drzwiach.
A frajer frajera pompką od rowera
Zaiwania, że aż strach

To słowa piosenki "Bal u Starego Joska"  lub "Bal na Gnojnej"  napisane przez Juliana Krzewińskiego i Leopolda Brodzińskiego ok. 1934 roku do walca skomponowanego prze Fany Gordon. Była to jedna z najpopularniejszych polskich piosenek z gatunku piosenek apaszowskich.
Dlaczego akurat ten wstęp ?
              Rok 2003. Polska ubiega się o członkostwo w Unii Europejskiej . Wtedy też Stany Zjednoczone szykują się do interwencji zbrojnej w Iraku. Polska popiera twardą politykę USA. To właśnie spotyka się z ostrą krytyką ze strony ówczesnego prezydenta Francji, Jacquesa Chiraca. Kandydatom do Wspólnoty, którzy wyrazili poparcie dla działań Waszyngtonu - w tym Polsce - Chirac zarzuca lekkomyślność i infantylizm, nieodpowiedzialność i brak dobrego wychowania, a także niezdolność do przewidzenia konsekwencji.
Wtedy też, podczas rozmowy z dziennikarzami w Brukseli, wypowiada słowa, które mocno wryły się Polakom w pamięć. "Zmarnowali oni okazję, żeby siedzieć cicho" - twierdził Chirac.
              Rzeczywiście popierając wtedy USA Polska wykazała się brakiem przewidywania , ponieważ dwadzieścia dwa lata później Wiceprezydent Stanów Zjednoczonych J.D. Vance stwierdził, że Polska zachowała się jak frajer, skoro nie sprzeciwiła się amerykańskiej inwazji na Irak w 2003 r. i wspierała USA . Podkreślę że słowa te powiedział Vice Prezydent Stanów Zjednoczonych.
Zdaniem byłego szefa polskiego MSZ Jacka Czaputowicza podejście Vance’a jest ahistoryczne, ponieważ w 2003 r. administracja George’a W. Busha była zdecydowana na inwazję na Irak i usunięcie Saddama Husajna nawet bez wsparcia ze strony sojuszników.
"Dopiero lata (które nastały) po inwazji na Irak ujawniły ogromne koszty ludzkie, finansowe oraz polityczne i zwróciły amerykańską opinię publiczną przeciwko całemu przedsięwzięciu" – zauważył.
"Według wiceprezydenta (USA) błędem było stanie po stronie Stanów Zjednoczonych, gdy były one w szczególnej potrzebie. To ważny drogowskaz dla sojuszników USA na przyszłość" – ocenił były szef polskiej dyplomacji.
Przypomnę tylko, że te słowa oceny wypowiedział były minister w rządzie który bezwarunkowo kochał Donalda Trampa

Mądry Polak po szkodzie można zacytować stare przysłowie, ale że nie jest ono prawdziwe pokazuje powyższy przykład.
Bluzgano na nas przed i z perspektywy  czasu po. Coś musi być na rzeczy w tym narodzie skoro już 500 lat temu Jan Kochanowski swoją "Pieśń o spustoszeniu Podola" kończy słowami:
Cieszy mię ten rym: «Polak mądry po szkodzie»;
Lecz jeśli prawda i z tego nas zbodzie,
Nową przypowieść Polak sobie kupi,
Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi.

Wracając do JD Vaneca, albo do współczesnego języka.
W dzisiejszym znaczeniu frajer to ‘człowiek naiwny, łatwowierny, nieumiejący sobie radzić, dający się łatwo oszukać’. Rzeczownik frajer występuje w polszczyźnie od początku XX wieku – w tym sensie język potoczny przyswoił to słowo z gwary przestępców, z języka złodziejskiego, w którym używano go w znaczeniu ‘początkujący złodziej, działający na własną rękę, nienależący do gangu’.
Współczesne słowniki odnotowują nadal znaczenie, które nawiązuje do sensu tego słowa w dawnym języku złodziejskim – ‘nowicjusz, początkujący w jakiejś dziedzinie’, a także znaczenie ‘rzecz łatwa do zrobienia; głupstwo, bagatela, drobnostka’.
Pytanie, w jakim znaczeniu Vice Prezydent użył tego słowa?
"Frajer" na język angielski można przetłumaczyć na kilka sposobów, w zależności od kontekstu. Najczęstszymi tłumaczeniami są "sucker", "dupe" lub "loser".
Wybór tłumaczenia zależy od kontekstu:

"Sucker":
To dobre tłumaczenie, gdy "frajer" oznacza naiwniaka lub osobę, która łatwo da się oszukać.
"Dupe":
To bardziej potoczne tłumaczenie, również odnoszące się do osoby, która jest łatwowierna lub naiwna.
"Loser":
To tłumaczenie, gdy "frajer" oznacza osobę, która przegrywa lub nie osiąga sukcesu.
"Pushover":
To tłumaczenie, gdy "frajer" oznacza osobę, która łatwo da się przekonać lub wykorzystać.
"Easy mark":
To tłumaczenie, gdy "frajer" oznacza osobę, która łatwo da się oszukać lub wykorzystać finansowo.

Grafika z Internetu
                                                  
Historycznie rzecz ujmując, pięknie umieraliśmy na frontach całego świata w imię waszej wolności licząc na wzajemność która z reguły nie następowała.
Do dzisiaj obchodzimy rocznice tych  naszych  największych porażek  
Polacy nic się nie stało - od tych słów mógłby się zaczynać nasz hymn narodowy.  
Kiedy liczyłem, że doczekam się jakiegoś pragmatyzmu, to wydarzenia każdego dnia przekonują mnie, że nie nastąpi to za mojego życia i w tym moim wyczekiwaniu też jestem swego rodzaju frajerem
A nasi sąsiedzi radzą sobie z tym wszystkim całkiem nieźle
Po czesku frajer to po prostu gość.





05 czerwca 2025

Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie

Siedmioro długoletnich przyjaciół spotyka się na kolacji. Dla urozmaicenia wieczoru rozpoczynają zabawę polegającą na dzieleniu się między sobą treścią każdego SMS-a, e-maila lub rozmowy telefonicznej, jakie otrzymują w trakcie spotkania. Kiedy tym samym wiele tajemnic zaczyna wypływać na światło dzienne, niewinna gra rodzi konflikty, które niełatwo będzie zażegnać... to krótki opis włoskiego filmu z 2016 roku którego tytuł posłużył ma do zatytułowania mojego posta... ale od początku.

Zawitali u mnie Francuzi. Dla stałych czytelników tego bloga przesyłam takie oto potwierdzenie :Tak to Ci sami Francuzi o których pisałem na tych łamach już parę razy. Znamy się od około 38 lat, a początek tej znajomości był zupełnie przypadkowy. Teraz to już nie jest przypadkowa znajomość, a przyjaźń potwierdzona pozytywnymi doświadczeniami, bo jak mówiła poetka - tyle wiemy o sobie ile nas sprawdzono. Nasi Francuzi zapisali się w naszym życiu lepiej niż własna rodzina. Mam nadzieję, że tak samo było w drugą stronę.
Gościli u nas 10 dni z drobną przerwą w środku wizyty, a dogadywaliśmy się znakomicie. Żona mówi perfekcyjnie po francusku, a Claire nauczyła się polskiego. Mamy czasem ze składnią lub odmianą wyrazów niezły ubaw, ale jakież to łaskawe z jej strony.
Eric z kolei mówi do mnie po angielsku co rozumię w części chociaż mówi prostymi zdaniami. Ja przez parę lat uczyłem się tego obcego języka, ale w czasach nieistnienia Internetu a więc braku bodźca i większej potrzeby nauka była raczej bierna. Rodzice też nie uważali języków obcych za priorytet w życiu.
Teraz pluję sobie z tego powodu w brodę i wyciągam z otchłani pamięci pojedyncze słowa które sklejam w niezręczne zdania, dodając wątki francuskie, czasem niemieckie, pobekując dodatkowo gdy mówię o kozie. Ręce też mają istotny wpływ na jakość tej konwersacji. Najważniejsze jest to, że on chce się dowiedzieć i cierpliwie ustala co miałem na myśli. Przy niepowodzeniu wspomnianych metod posilamy się tłumaczem Google, albo będącą trendy sztuczną inteligencją czyli AI.
Właśnie w czasie jednej z kolacyjek wyszła sprawa chatu GPT. Opowiedziałem jak to AI napisała mi służbowe przemówienie z okazji Świąt i Nowego Roku. Nawet je przeczytałem ku wesołości zebranych.




Kiedy atmosfera rozbawienia dała znać o sobie, wpadł mi do głowy szalony pomysł.
Mój "francuski brat" pochodzi z południowych rejonów tego kraju. Tam jest teraz jakieś 35 stopni ciepła co mocno zgrzytało w porównaniu z naszym 13-16 stopni. Parę raz ratunkowo zapaliłem w kominku. Czułem wtedy wdzięczność Erica i lekką saunę w domu.
W efekcie tej niedogodności temperaturowej Francuz chodził po domu w cieniutkiej jak tłumaczył. pikowanej kurtce w kolorze pomarańczowym. Ileż to razy starałem się go namówić do zdjęcia jej z ramion, bo od samego patrzenia robiło mi się gorąco.
Parafrazując przysłowie - gdzie ja nie poradzę tam może wyślę sztuczną inteligencję, szybko wystukałem na ekranie smartfona następujące pytanie :

Jak przekonać mojego kolegę z Francji, Eryka, po francusku do ściągnięcia swojej pomarańczowej kurtki?

Chat GPT odpowiedział:

Świetne pytanie! Jeśli chcesz uprzejmie, ale skutecznie przekonać Eryka do zdjęcia swojej pomarańczowej kurtki, możesz użyć jednej z poniższych formuł – zależnie od tonu, jaki chcesz przyjąć (życzliwy, żartobliwy czy bardziej bezpośredni):
Uprzejmie i z humorem:

Eryk, nie uważasz, że ta pomarańczowa kurtka trochę za bardzo się rzuca w oczy? No dalej, spraw nam przyjemność, zdejmij ją!
Neutralnie i uprzejmie:

Eryk, nie jest ci za gorąco w tej grubej pomarańczowej kurtce? Możesz ją zdjąć, jeśli chcesz.
Bezpośrednio, ale z uśmiechem:

No dalej Eryk, zdejmij tę pomarańczową kurtkę, wyglądasz jak pachołek drogowy!

Ostatnie rozwiązanie przypadło nam tak do gustu, że wszyscy ze śmiechu mieli łzy w oczach.
No proszę a więc program komputerowy zawiera już wszczepiony element humoru.
Bardzo mi to odpowiadało i myślałem że to koniec, ale AI dopiero się rozgrzewała sugerując :

Jeśli chcesz, mogę też pomóc dopasować ton wypowiedzi do Waszej relacji – czy jesteście bliskimi przyjaciółmi, czy bardziej formalnie się znacie?

Ze względu na późną porę zrezygnowaliśmy z usług AI. Przez kolejne zaś dni określenie "słupek drogowy" było odmieniane przez wszystkie przypadki. Oczywiście wszystko przy akceptacji i rozbawieniu samego zainteresowanego.
A gdzie owo kłamanie, bo miłe towarzystwo w tekście już było ?
Otóż Claire zapytała mnie czy dalej prowadzę swojego bloga którego była przed dwuletnią prawie przerwą, wierną czytelniczką.
Ponieważ do prowadzenia bloga powróciłem w sposób jakby tajny, znalazłem się w trudnej sytuacji
Nie pasowało mi odkrywać wszystkich kart i przy okazji narazić się na zarzut braku konsekwencji.
Zaparłem się więc prowadzenie bloga jak święty Piotr zaparł się Jezusa. On to co prawda uczynił to trzy razy, a mnie wystarczyło jedno zaprzeczenie.
Być może miałem do czynienia z bardziej inteligentnym rozmówcą niż tamta gawiedź w Jerozolimie.
Jakże trudno jest się przyznać do własnego uzależnienia
Dobrze się kłamie to fakt, ale już nad ranem, tradycyjnie o 3,30 zaczęły mnie z tego powodu dręczyć wyrzuty sumienia.
Nic to brnę w to kłamstwo dalej, choć moje teksty bez stresu mogę udostępnić najbliższym.
Za nic jednak nie chcę zamienić swobody myśli na dworską satyrę.
A o przyjaciołach z kraju Moliera przyjdzie jeszcze co nieco napisać.