| 
28 lipca 2011 | |
| 
W młodości szalenie imponował mi zachód.  Ten styl, 
ten rozmach i ta swoboda. Swoboda zachowania,  podróżowania, a dodatkowo swoboda wyrażania
emocji. Kiedy Unia Europejska  dodatkowo wdrożyła Schoengen, było to jak
realizacja jednego z moich młodzieńczych sennych marzeń. Tych które to zwykle
dziwnie się kończą,  jeżeli nie obudzimy
się w odpowiedniej chwili.  
Oni to mają dobrze – pomyślałem.  Żadnych granic,  zero  i nul.  Kiedy więc machając unijną flagą, pierwszy
raz minąłem puste stanowiska celników  na
granicy polsko-słowackiej byłem dumny,  że uczestniczę w tym eksperymencie.  
Eksperyment ma  swoje dobre i złe strony.  Ostatnio  na przykład,  z północy Europy dochodzi nas pogląd, że
jakieś granice jednak by się przydały.  Oburzyłem
się na takie opowiadania,  ale kiedy
czternastego  lipca czytałem
wiadomości  na Onecie, powtórzyłem za Duńczykami  –  jakieś  granice powinny być.   Na przykład w podawaniu  informacji.  
Funkcjonujący kiedyś tak zwany sezon
ogórkowy obfitował w informacje o potworze z Loch Ness,  gigantycznej truskawce,  czy dorodnym grzybie.  Patrzyliśmy na to z życzliwą  obojętnością, dając od czasu do czasu nabrać
się na  lądowanie UFO.  Wiadomo wszak,  że  obowiązywała tzw.  wierszówka 
czyli coś za co dziennikarzowi płacono. Nie chcielibyśmy, aby taki dziennikarz
musiał pić na kredyt, albo co gorsza za nasze pieniądze. 
Naginano więc rzeczywistość, dla dobra
informacji i ludu pracującego miast i wsi. Szczególnie latem naginano.  
Kiedy zapanowała w naszym kraju demokracja
i każdy mógł wystartować w wyborach do Sejmu czy  Senatu,  
nastąpił zalew  fantastycznych
informacji.  Podam tu  jako przykład lądowanie Talibów w Klewkach.  Oj przyzwyczaiły nas elity narodu do traktowania
ich z przymrużeniem oka.  Oni zaś
zaakceptowali te nasze  przyzwyczajenia i
nadal opowiadają  historie,  które przeciętny człowiek odważy się
opowiedzieć tylko swojemu psychoterapeucie. 
Świat jest jednak tak skonstruowany,  że o ludziach biednych mówi się, że są (przepraszam)
pierdolnięci.  O bogatych, że są
ekscentrykami.  
Wracając jednak do informacji która mną
wstrząsnęła. Tytuł jej brzmiał :     
Śmierdzące skarpetki ocalą życie tysięcy ludzi? 
 A
treść? Treść równie fascynująca:            
„Zużyte skarpetki mogą być kluczem w
ochronie krajów rozwijających się przed malarią. Jak się okazuje ich zapach
jest bardzo skuteczny i przyciąga komary – twierdzi dr Fredros Okumu z
Instytutu Zdrowia Ifakara w Tanzani. Urządzenie skonstruowane przez naukowca
zabija komary wabiąc je zapachem - czytamy na eurekalert.org.  
Opracowane przez Okumu urządzenie jest
umieszczone poza domem. Zespół naukowy w Instytucie Zdrowia Ifakara pod wodzą
dra Okumu stwierdził, że najbardziej skutecznym sposobem na przyciągnięcie
komarów do urządzenia jest zapach śmierdzących skarpetek lub podobny
syntetyczny. Wewnątrz urządzenia gromadzą się komary, które później są
zatruwane i umierają….”  
Ponieważ wielu z nas, opanowało  sztukę czytania ze zrozumieniem, widzę jeszcze
jedną zaletę cytowanego powyżej tekstu.  
 A w
ogóle tytuł powinien brzmieć  
Śmierdzące skarpetki ocalą życie tysięcy ludzi i setki małżeństw.  
Od dzisiaj 
bowiem  na zarzut żony  wyrażający się słowami: 
- Znowu łajzo zostawiłeś brudne skarpetki
w salonie -  mamy gotową odpowiedź: 
- Kochanie narzekałaś na komary,  które atakują Twoje słodkie ciało.  Z poświęceniem zdrowia i mienia zastawiłem
na  nie tę oto pułapkę.  
Tutaj szerokim gestem wskazujemy  dwie 
skarpety, które tylko na pierwszy rzut oka sprawiają wrażenie
porzuconych. My po prostu ustawiliśmy je na trasie największej migracji
miniaturowych obiektów latających.   
Teraz tylko czekać, aż w taką skarpetę
wejdzie komar i  zdechnie. Dostęp do pułapek
mamy wprost nieograniczony. Codziennie, lub jeżeli zależy nam na wysokiej
jakości  i skuteczności urządzenia co dwa,
trzy dni.   
Po raz kolejny coś, co podświadomie robili
faceci od czasu wynalezienia skarpety zyskało solidną naukową podbudowę. 
Niech ktoś jeszcze powie, że facet to
fleja.  
Nieprawda!. 
Facet  to misternie zbudowana maszyna. 
Nie 
jest prawdą jak mówi  M.Gretkowska
–  że Facet to prosta maszyna,  którą obsługuje się jedną dźwignią. Faktem
bezdyskusyjnym jest, że tę maszynę najlepiej prowadzi się  przy pomocy wspomnianego yoisticka. Jest to
jednak  już całkiem inna historia. 
Sama skarpeta zyskała  kolejne nowe zastosowanie.  Pomijając samo chodzenie, służyła
przecież  do trzymania w niej gotówki,
a  niejednokrotnie była pierwszym jedynym 
świadkiem budzących się męskich namiętności. Nie licząc oczywiście
nagiej piękności w kolorowym magazynie.  
Pozostaje jeszcze tylko podeprzeć naukową
teorią bekanie, pierdzenie i drapanie się po tyłku. Ale nad tym  sponsorowani odpowiednimi funduszami naukowcy,
z pewnością już pracują.   
 | 
| 
25 lipca 2011 | |
| 
Letnie weekendy znaczę trasą z Mojego Miasta na Moją Wieś.
Kiedy tylko minie szok cenowy po wizycie na stacje benzynowej,  ustalam obroty silnika w pozycji – „ekonomiczne”
i dalej w trasę. Od czasu gdy jeżdżę własnym samochodem nawet fotoradary są
jakby mniej groźne. O wyższości samochodu służbowego nad prywatnym napisano już
nie jedną rozprawę.  Pomimo delikatnej
nogi, w ostatnim tygodniu zameldowałem się na miejscu już  o siedemnastej czterdzieści. Tak więc udało mi się załapać na świeżo  wyjęte z wody, ruskie pierogi. Stopiona słonina z cebulką
dopełniała poezji  pikantnego farszu. Nawet
nie wiem jak, ale tak  jakoś  zaraz pojawiło się na stole  węgierskie 
Egri Bikaver.  Sprawcą tego  pierogowego uniesienia była moja żona,  która w towarzystwie  swojej matki, a mojej teściowej  przez ostatnie dwa tygodnie  wypełniała gwarem  wiejskie zabudowania.  Gwar jakoś tak  szczególnie kojarzy mi się z teściowa, która
organizując ser, mleko,  swojski chleb i
ogórki prosto z krzaka, niemal równocześnie uczestnicząc  w wydarzeniach osiedla opanowała chyba
zdolność bilokacji.  
A propos cudów. Kiedy wjeżdżałem w osiedle  i na horyzoncie zauważyłem czerwony dach
mojej chałupy, poczułem to błogie uczucie powrotu. Z rozmarzenia wyrwał mnie
tłum stojący,  a w zasadzie klęczący  na asfaltowej drodze poniżej mojej chałupy.  Ponad 
zebranymi  rozpościerał się duży
drewniany krzyż.  Poczułem się nieswojo.
Kamer telewizyjnych jeszcze nie ma , ale 
co się  dzieje?  Albo moja żona  odzyskała władzę w nogach  i wtedy gotów byłem sam rzucić się na kolana,
albo na szybie od kuchni pojawiła się  plama o rysach Matki Boskiej.  Wyhamowałem 
delikatnie  i tłum powoli zrobił
mi miejsce do przejazdu. Patrząc uważnie na lewo i prawo dojechałem do
parkingu. 
- Jasiek co to za cudza się dzieją? 
- To Oaza zrobiła sobie stację w marszu z krzyżem i wypadło
pod Twoją furtką.  
- Ale to niebezpieczne tak na środku drogi  
 - Ja żem już miał
miękkie nogi jak żem jechał z sianem z lasu a oni tak  sobie stali. Ani dobrych  hamulców, ani trąbienia  przy wozie nie mam. Tylko mi,  jak im modlić się pozostało żeby nic się nie
stało. Pan Bóg zachował.  
Ci księża od oazy to czasem zupełnie nie myślą- dodał po
chwili 
Zdziwiłem się tym słowom Jaśka,  ponieważ 
przyzwolenie dla dowolnych działań oazowych księży było do tej pory  nieograniczone.  
Fakt, że wybierający sobie drogę przez wieś   do swoich rozważań modlitewnych, ani myślą
usunąć się przed najeżdżającym samochodem. Stoję chwilę , a potem przeciskam
się jak w stadzie owiec w Pirenejach. Oazowe owieczki  nie chcą rozpraszać się w trakcie rozmowy z
Panem B.  A przecież ideą  spotkań oazowych  powinno być rozmyślanie o Bogu pośród tych
pól malowanych zbożem rozmaitem, wyzłacanych pszenicą,  posrebrzanych żytem. Gdzie bursztynowy  świerzop 
gryka ….i tak dalej. Asfalt osiedlowej dróżki nadaje się do tego
najmniej.  
Podzieliłem się wrażeniami z żoną. Zaśmiała się gorzko.  
Sobota  przebiegła na pracach porządkowych i przycinaniu winnego krzewu. W lecie przycinam go
mocno co dwa tygodnie. Dzięki temu  cała
życiodajna siła idzie w kiście. Owoce  dosłownie rosną w oczach.  Pozostałe liście robią się bardzo duże. W sam
raz aby owinąć grillowanego pstrąga.  
Wieczorna wizyta sąsiadów wyrwała mnie z wieczornej drzemki  przed telewizorem. Zmęczenie podkręcone
kieliszkiem czerwonego wina,  na wygodnym
 rattanowym fotelu i nawet najlepszy film
nie zmusi mnie do utrzymywania otwartych powiek.  
Mocno  rozespany  zasiadłem do gościnnego polskiego stołu. Za
chwilę już uczucie  sennego
rozkojarzenia  zamieniło się w przyjemny
szmerek pod czaszką. Swojski chleb, smalec z cebulką i świeżo kiszony małosolny
ogóras  wypełniły treścią sympatyczny
wieczór. Oprócz  oczywiście tego,  po czym się owego ogórka zagryza.      
Szczęśliwie, być
może  ze względu na  późna porę nie przeszliśmy na wyższy etap
doznań.  
Kultywowane jako 
tradycja rodzinna wspólne niedzielne śniadania odbywają się na tarasie.
Pośród  kolumnowych jałowców i
wspomnianego krzaka winogron, zwykłe jajko na miękko zyskuje swoją mistyczna
moc.  Stukasz w skorupkę obserwując kątem
 wzniesienia  wieńczące 
sąsiednią  stronę  szerokiej doliny. I jeszcze ten świergot
ptaków. Wciskający się między grzanki z dżemem i poranną kawę.  Żaden kanał z muzyką klasyczna nie wprowadza
mnie  w taki nastrój. Dla tych chwil
warto  znieść nawet chłodnawy wietrzyk,
który od czasu do czasu przypomniał o zmiennej pogodzie lipca.  
Dwa tygodnie szybko zleciały na  tak zwanym 
nic nierobieniu.  Bo czy sprzątnie
domu, robienie dżemu z wiśni, czy przepierki po ostatnich gościach to praca? 
Nic nierobieniem zajmowała się oczywiście moja  żona.  Ja
zaszczycałem  wieś swoją obecnością
wyłącznie w weekendy. 
W niedzielę po południu rozpocząłem procedurę zamykania,
domu. Okna, okiennice, woda i prąd 
podlegają wyłączeniu  lub
zamykaniu,  w odwrotnej kolejności do
uruchamiana.  Robię tak aby następnym  razem było do czego wrócić.  Prąd bez dozoru w drewnianej chałupie, to
jakby prośba o problemy. 
Kiedy już tak pozamykałem wszystko i dopakowałem  samochód stwierdziłem,  do czego już jestem przyzwyczajony,  brak telefonu komórkowego. W
poszukiwaniu  aparatu  przemieszczałem się po opuszczonym domu , aż
wszedłem  do ciemnego,  z powodu założonych okiennic salonu. Włączyłem
  lampę nad stołem. 
-  O jest – zauważyłem. 
Wziąłem go ze stołu  i
wsadziłem go do kieszeni.  Kątem oka
zauważyłem  ptaszka, takiego samego jak trzy
inne sztuczne  stworki mieszkające w
otwartej klatce na tarasie.  Taka wizja plastyczna
bez odbierania wolności żywym.   
- Że też nikt mi nie powiedział o tym zakupie - zauważyłem. 
Chciałem zobaczyć jaki zestaw kolorów ma zabaweczka  i kiedy zbliżyłem głowę do ptaszka,   nieruchoma główka mrugnęła oczkiem. Delikatnie
i prawie niezauważalnie. Szybko odsunąłem
okiennice i otwarłem na całą szerokość drzwi na taras. Spojrzałem jeszcze raz,
ptaszek  ponownie mrugnął.   Zaskoczony
sytuacją  zwołałem na żonę. Kiedy
wjechała do pokoju w towarzystwie teściowej stwierdziła to samo co ja .  
Na podstawce   z wymalowaną
kaczka, taką  pod kubek, przysiadł mały ptaszek. Kolorowy młodzian z tegorocznym upierzeniem.
Głupi, a więc nieświadomy zagrożeń jakie niosą za sobą  kontakty z ludźmi.  Na głowie nastroszony czubek z delikatnych
piórek  sugerował,  że być może to dudek. Dobrowolnie nie kwapił
się do odlotu, a jego gościna opóźniała mi czas wyjazdu. Chciałem go wziąć w
ręce i wynieść  na zewnątrz. Uniknął  tego odlatując w bok. Postanowił  przysiąść na zdobnej w góralskie wzory desce,
ale zaczepił pazurkiem o drewno.  Zawisł
łapką do góry,  machając rozpaczliwie skrzydełkami.  Podszedłem i delikatnie chwyciłem ptaszka.  Z równą starannością odczepiłem zaplątaną nóżkę. Objąłem go
delikatnie tworząc kryjówkę z  dłoni, czekając aż  się  uspokoi.  On sam za chwilę przestał się rzucać i
przysiadł spokojnie.  
Wyszedłem na taras. Rozłożyłem szeroko dłonie. On spokojnie
siedział jeszcze chwilę, po czym
rozłożył skrzydła i łagodnym łukiem sfrunął z  moich dłoni wprost pod krzak hortensji . 
Spojrzałem w ślad za nim 
i powróciłem do zamykania okiennic drzwi etc.  
Uratowałem malutkie ptasie życie.  I jeżeli wrodzona mądrość uchroni  go przed kotem, czy kuną, będzie żył ku mojej radości  w trakcie  ćwierkających śniadań.   
No to do usłyszenia ptaszku. 
A od  poniedziałku  monotonia 
rodzinnego żywota. 
 | 
| 
22 lipca 2011 | |
| 
- Nie, nie, nie -  powiedziała moja żona, której podrzucam od
czasu do czasu jakiś swój  tekst – To nie
może się skończyć na jakich przyjacielskich przytulankach. Tu powinno być gorąco i namiętne.  
Proście a będzie Wam
dane  
Drugie wejście do tej samej rzeki  część trzecia  
Wracał do domu niespiesznie. Noc już całkiem objęła w
posiadanie miasto i wszystko zamarło i  
wygasło z wyjątkiem ulicznych latarni. Ulica którą szedł nie należała do
tak zwanych handlowych, dlatego tez próżno by szukać dodatkowego oświetlenia przemierzanej
drogi.  Z powodu braku szyb wystawowych nie
mógł również zobaczyć jak  aktualnie
wygląda jego mina. Byłoby to o tyle ciekawe, 
że doświadczył tego wieczora pełnej gamy doznań. Od fascynacji osobą do
mocnego  napięcia emocjonalnego i  chwili kiedy wszystko klapnęło niczym
przekłuty balon, czy układanka z puzzli. Nie pogrążył się jednak w nicość,  gdyż na to miejsce Magda  rzuciła przed niego  garść nowych elementów do układania. Jedynym
problemem był brak obrazka matki, czyli wzoru według którego mógłby tę nową
układankę tworzyć.  Niebo zaciągnęło się
chmurami,  najpierw zasłaniając gwiazdy
na koniec  księżyc,  który wyglądał jak za grubą muślinową
zasłoną…  
- Będzie coś z deszczu pomyślał  i odruchowo poprawił marynarkę układając ją
równo na ramionach. Marynarka. Dziwny strój na grilla, ale tak prawdę
powiedziawszy On tego grilla nie planował. Został porwany z drogi i wzięty w
jasyr. Nie planował też tego buzującego po czaszką uczucia. Zastanawiał się,
czy dzisiaj będzie jeszcze mógł zasnąć Szczerze wątpił w taką możliwość.   
Martę  pożegnał się
pod jej domem. Pocałowała go na pożegnanie i szybko zniknęła za drzwiami
wejściowymi do klatki schodowej niewielkiego bloku. Stał jeszcze przez chwilę,  patrząc jak jej postać przemyka z
młodzieńczą  prawie  sprawnością po  betonowych schodach. Nie doczekał  jednak chwili, gdy rozświetli się światło w
którymś z okien na drugim piętrze.  Za
chwilę natomiast zgasło światło i klatka schodowa wypełniła się mrokiem.
Odwrócił się na piętach i powoli ruszył do domu.  
Od czasu kiedy weszli w gęstwę parku nie mówili do siebie
przez dłuższa chwilę. Ona szła przytulona do niego i ani przez chwilę nie
wypuściła jego ręki  z mocnego kurczowego
uścisku. Jakby bała się, że nagle zniknie i że to wszystko co się zdarzyło było
tylko pięknym snem z koszmarnym zakończeniem.  
Czuła się fantastycznie przebywając w jego towarzystwie.
Samą  swoją obecnością wpływał na nią
pozytywnie. Rozsiewał jakieś cudowne fluidy dzięki którym  stawała się zadowoloną z życia,
pełnowartościową kobietą.  W trakcie
całego wieczoru zrobiła mu swoisty test. Opowiadając jakąś historię zadawała
mu  pytanie sprawdzające  poziom jego uwagi. Za każdym razem zdał
celująco.  To dobry  sposób aby ocenić faceta.  Sprawdziła to wielokrotnie, że większość
facetów powtarza tylko 
- Tak kochanie, oczywiście kochanie. 
Po dodatkowym pytania - ale co tak?- Następowała głucha
cisza. 
Stała teraz na ciemnej klatce schodowej patrząc na Marka,  który z zadartą do góry głową stał jeszcze
przez chwilę pod  domem. Później wsadził
ręce do kieszeni, następnie odwrócił się tyłem i odszedł wzdłuż drogi
wyjazdowej z osiedla.  Nie miała ochoty
wracać do domu.  Chciała zbiec
najszybciej jak się da po tych cholernych schodach i pobiec za nim. Nie bacząc
na ciszę nocy wykrzyczeć jego imię, które niesione wiatrem odbije się od
okolicznych domów i wpadnie wraz z wibrującym echem wprost do jego  uszu. On odwróci się do niej,  a ona rzuci mu się w ramiona całując  nerwowo i pospiesznie. Marek to imię chciała
odmieniać przez przypadki, czasy i liczby,  jak nastolatka. Zapomniała już jak to jest, a
życie nauczyło Ją aby do uczuć podchodzić z rezerwą. Czyż to jeden raz sparzyła
się na swoich oczekiwaniach?.  A bez tego
zauroczenia, fascynacji i gotowości do poświęceń nawet seks jest kaleki  i niepełny.  Teraz to eksplodujące wprost uczucie, dojrzałe
doświadczeniem, a jednak świeże jak u  wkraczającej w życie dziewczyny. I te motyle o
których opowiadają kobiece aktywistki w kobiecych programach. To stawało się
coraz bardziej realne.  
W dali majaczył już blok, w którym jego firma wynajęła  służbowe mieszkanie.  Przyspieszył nieco kroku ponieważ z nieba
spadły pierwsze, pojedyncze, ciężkie od nabrzmiałej atmosfery wieczora
krople  deszczy. Uderzyły go  w twarz, spadły na głowę i ramiona.  Odruchowo postawił kołnierz marynarki.  Wejścia do klatki nie bronił żaden domofon,
ponieważ ostatni funkcjonujący został uszkodzony przez młodzieńców z  trzeciego piętra. Widocznie noszenie klucza
do bramy było zbyt stresujące. Powoli już wyszedł na pierwsze piętro, a dalej
zewnętrzną klatka schodową, aż do samych drzwi na końcu korytarza. Zdecydowanym
ruchem przekręcił klucz w zamku i wszedł w czeluść 
mieszkania. Ostre światło żarówki uderzyło go w oczy, przywołując do
rzeczywistości. Rzucił marynarkę na krzesło, ale zaraz poprawił ją starannie
układając na oparciu, aby przez te kilka godzin które pozostały do światu
przeschła i odzyskała swój właściwy fason. 
Rozebrał się i wszedł pod prysznic. Woda spływała mu po twarzy ramionach
a dalej w dół by rozbić się z  o brodzik
kabiny i spłynąć obfitą pianą do kratki. Umył się szybko, ale stał dalej pod
prysznicem, z twarzą skierowaną na strumień wody.  Zmniejszył temperaturę  wody,  aby spłukać emocje które wypełniły jego
wnętrze i buzowały pod skórą.  
- No to się narobiło – pomyślał -  Łagodnym łukiem przeszedłem etap z macho do
psychoterapeuty. 
 Zdecydowanie wolał to
pierwsze zadanie, ale los często decydował za niego, obsadzając go w roli
słuchacza. Ileż to razy sączył piwo słuchając opowiadań kumpla o swojej żonie,
dziewczynie, niewdzięcznym dziecku, czy popapranym życiu.  Wyglądało na to, że ktoś robił mu reklamę,
ponieważ  z czasem pojawiały się drugie
połowy jego kumpli. Opowiadały swoją wersję prosząc jednocześnie, żeby pod
żadnym pozorem nie wygadał się z faktu tej rozmowy. Marek milczał jak grób i
być może w tej dyskrecji tkwiła tajemnica jego sukcesu.   
  - Cholerny sędzia
pokoju – myślał o sobie.  
Denerwowała  go ta
jego umiejętność, z czasem zaczął ja nosić jak stygmaty.  Widząc 
ulgę  na twarzach tych wszystkich
zbolałych opowiadaczy, osiągał swoją mała satysfakcję.   
- I  Jeżeli już ma tak
być,  że dzięki mnie ktoś będzie lepszy
lub szczęśliwy, to niech się tak będzie - 
powiedział głośno do nikogo ufając,  że słowa trafią do adresata. A kiedy przyszedł
czas  gdy to On potrzebował kogoś z kim
mógłby pogadać trafił w próżnię. 
Z cenę jednego piwa pozostawał mu tylko psycholog na NFZ. 
Małżeństwo  Marka
traciło  na znaczeniu  powoli.  Erozja związku obliczona na lata dokonywała
się stopniowo. Jak dodawany w maleńkich ilościach arszenik truje na raty, tak
umierało to małżeństwo. Długofalowa agonia małżeństwo pojmowanego jako związek
dusz.  Słabły emocje i temperatura.
Uniesienia stawały się rzadkie za sprawą codziennych obowiązków.  Wymuszane intymności pogłębiały w nim
frustracje.  Nie chciał tego tak łatwo
odpuścić. Zainicjował dwie, albo trzy rozmowy, niestety bez rezultatu. 
- Psychoanalizę to Ty sobie prowadź u swoich kolegów –  odburknęła żona i w zasadzie to zamykało drogę
do jakiegoś porozumienia ponad podziałami.  
Właściwie to Ona miała do Niego te same pretensje i uwagi.
Uważała, że poświęca jej za mało czasu. Ponoć wygasił emocje i bazuje
wyłącznie  na rutynie. Najpewniej prawda
tkwiła gdzieś po środku, bo życie nie jest czarno –białe. Życie oferuje cała
paletę szarości.  
Nie robili sobie scen i publicznych projekcji. Zachowywali
wobec siebie elegancję w słowach i czynach. On jadał regularnie, w czystym i
pachnącym mieszkaniu. Ale  kiedy po
obiedzie pragnął czymś wypełnić popołudnie, pozostawały tylko  oglądane przez nią telewizyjne seriale.  Zagłębiał się więc w internecie, który stał
się jego drugim światem. W czasie tych milczących wieczorów stawał się coraz
częściej światem numer jeden. 
Wychodzili do znajomych i tych znajomych zapraszali do
siebie. W trakcie tych spotkań grali wprawnie swoje role, zgodne uśmiechnięte
małżeństwo.  
- Tak kochanie, oczywiście kochanie - nigdy publicznie nie
obniżyli swoich standardów. 
I wtedy przyszła ta propozycja z innego miasta. To chyba był
najlepszy a zarazem ostatni moment.  
- Nie jestem jeszcze taki stary, by podjąć to ryzyko –
postanowił o  sobie. 
Nie chodziło tu jednak o zwykłe, męskie sprawdzenie siebie.  W wyjeździe dojrzał  szansę dla nich obojga.  Bo przecież odległości i nieobecności powodują
tęsknotę. A tęsknota może być fundamentem. Na ten fundament bardzo liczył, w
zasadzie była to jego ostatnia deska ratunku.  
Nie wyrzuca się przecież ot tak sobie tych wszystkich lat.  Czasu 
kiedy przysłowiowych pięciu minut nie można było wytrzymać bez siebie.
Kiedy obrazowi partnera towarzyszyło przyspieszone bicie serca.  Tych chwil kiedy bez skrępowania pocałunkami
poznawaliśmy każdy kawałek kochanego ciała partnera.  Zachłanni na to poznanie smakowaliśmy to
łapczywie, jakby chwila nam dana miała się już nigdy nie powtórzyć.  
- I co się z tym wszystkim kurwa stało? 
Trwał tak w tym filozoficznym zamyśleniu, trąc szorstkim
ręcznikiem plecy tak długo, aż nabrały 
intensywnego bordowego zabarwienia. Wyszedł z łazienki. Z lodówki
wyciągnął butelkę zimnej wody mineralnej z której pociągnął spoty łyk.  Czynił to tak energicznie że woda wylała mu
się z kącikami  ust, spadając na
rozgrzany tors.  Otwarta dłonią starł
niedbale krople, po czym schował butelkę. Nie ubierając nic na siebie jak to
miał w zwyczaju,  położył się na szerokim
sprężystym materacu. Bardzo go lubił ponieważ dzięki niemu mógł spać wzdłuż, albo
w poprzek swojego łóżka, w zależności od fantazji jak go w danej chwili ogarnęła.
Zegarek wskazywał pierwszą trzydzieści. świecące cyfry  elektrycznego zegara z godną podziwy
cierpliwością zmieniały się minuta po minucie. Nie mógł zasnąć. Dodatkowo
deszcz, którego pierwsze krople zaczęły spadać na chodnik gdy prawie wchodził
do domu, rozpadał się na całego. Krople waliły o parapet, a ciepły deszcz nie
zamierzał  przestawać. Zamknął oczy i
próbował odgonić od siebie te wszystkie myśli pełne pytań i wątpliwości.   Chciał chociaż przepchnąć je na czas rannej
kawy i przeglądania wiadomości. 
I wtedy usłyszał dzwonek. Zainstalowany nad wejściowymi drzwiami
gong ogłaszał czyjeś przybycie.. Najpierw delikatnie jakby nieśmiało, by za chwilę
wrócić do jego uszu powtórką już 
bardziej śmiałą. Kiedy w końcu śmiałość  alarmowania zbliżyła się do granicy
natarczywości ubrał szlafrok i podszedł do drzwi.  Uchylił je najpierw delikatnie, by za chwilę
otworzyć na pełną szerokość.  
Na progu stała Ona. Nieśmiała i zawstydzona swoim
zdecydowaniem.  Zdecydowana jednak na
działanie z widoczną wprost determinacją.  Padający deszcz zmoczył jej włosy prostując
je  układając ściśle wokół szyi i ramion.
Mokra sukienka dokładnie opinała jej ciało , modelując sylwetkę. Jej piersi z
wyraźnie zarysowanymi sutkami dopełniały tego obrazu.  Drżała cała z emocji lub deszczu, albo obu
tych rzeczy łącznie. Pomimo że głos wiązł jej w krtani zebrała się w sobie i
wyrzuciła szybko: 
- Nie potrafiłam zostać domu. Nie mogłam znieść tej ciszy,
nie mogłam wytrzymać  bez rozmowy. Nic
nie jest  ważne bez Ciebie. Teraz stoję
tu i boję się  o to co o mnie sobie
pomyślisz.  Ale gwiżdże na to co
pomyślisz, Dla mnie jest ważna ta chwila i Ty jesteś dla mnie ważny.  
- Przede wszystkim myślę,  że się przeziębisz stojąc tak na progu w
mokrej sukience. Wchodź. 
Wziął  Ją za rękę i
wprowadził do przedpokoju. Kiedy tylko zamknęli za sobą drzwi Ona rzuciła mu
się na szyję obejmując go rękami tak mocno, jak tylko mogła to zrobić targana
emocjami. On zaś zaczął całować ją szybko i namiętnie w usta, które tym razem bezbłędnie
odszukał. Kiedy już nacieszył się tą pierwsza bliskością chciał, aby chwila
trwała a emocje rosły.  Przesunął usta niżej
kierując się na szyję i płatki uszu.  Drżała cała przyjmując oczekiwane czułości.
Próbowała uciec od tej przyjemności, która prowadziła aż do fizycznego bólu,
ale ten ból sygnalizował jej niechybne nadejście Wielkiej Przyjemności.  Mokra sukienka w jednej chwili wylądowała na
podłodze, rzucona  byle jak w kąt przez
zgodne w tym działaniu obie pary rąk. Ten sam los spotkał również pozostałe
części damskiej garderoby. Owinął ją połami swojego szlafroka, aby chociaż
trochę osuszyć i rozgrzać jej wilgotną skórę.  
Następnie wziął  na ręce i zaniósł
do sypialni. Tam delikatnie położył na łóżku, siadając trochę niepewnie na jego
skraju. Zrzucił  wcześniej wilgotny
szlafrok w którego czeluściach suszyła się podczas powitania Marta.  Nie chciała przedłużać tej chwili wahania  więc tylko szepnęła mu do ucha:  
- Wszystko w porządku, jestem bezpieczną  dziewczynką. Chodź do mnie. 
Posłusznie wykonał plecenie, chociaż w tej chwili  o bezpieczeństwie myślał najmniej. Wiedział
że największą przyjemność czerpie się  w
drodze na zatracenie.  W głowie kłębiły mu
się setki myśli, ale jedna zaczęła dominować. Wydawała się być poleceniem
którego Marek postanowił się trzymać. 
- Zapomnij o wszystkim czego się do tej pory nauczyłeś…     
W  blasku wychodzącego
właśnie zza chmur księżyca  zobaczyć
można było ciała tych pięknych  uczuciem
czterdziestoletnich kochanków. Któż by jednak miał obserwować szaloną choreografię
dwóch spragnionych siebie ciał,  gdy nowy
dzień powoli szykował się do powstania.  
 | 
| 
20 lipca 2011 | |
| 
Nie jestem jak  Grisza Perelman, bezrobotny matematyk z
Petersburga, który odmówił przyjęcia nagrody w wysokości jednego miliona
dolarów  za udowodnienie  Hipotezy Poincarégo. Po pierwsze mam pracę,
pod drugie za cholerę nie rozumiem o co w tej hipotezie chodzi.  Po trzecie zaś  przyznaną mi przez Iw  nagrodę przyjmuję.  Nie byłbym jednak sobą gdybym nie podszedł do
tematu nagród z tradycyjną nutką ironii. 
 
W myśl regulaminu należy opublikować jej wizerunek  
Oto przyznana nagroda  
Podziękować osobie nagradzającej,  która jak wiem do blogowych nagród podchodzi
z równym dystansem – dziękuję  Ci Iw –
Kobieto Współczesna.       
·        
Mam opowiedzieć  coś o sobie : 
„Znamy się mało... więc może ja bym powiedział parę
słów o sobie - najpierw. Urodziłem się... urodziłem się w Małkini, w 1937 roku,
w lipcu. Znaczy, w połowie lipca... właściwie w drugiej połowie lipca,
właściwie... dokładnie 17 lipca. No... to tyle może o sobie - na początek...
Czy są jakieś pytania?” 
A tak są.  Po
analizie ich uważam,  że "Pytania są
tendencyjne." 
Oto więc zestaw gotowych odpowiedzi do których
przygotowałem pytania:  
·        
Czego oczekuję od czytelników  
"Każdy może, prawda, krytykować, a mam wrażenie, że dopuszczenie
do krytyki, panie, tu nikomu tak nie podoba się. Tak więc z punktu, mając na
uwadze, że ewentualna krytyka może być, tak musimy zrobić, żeby tej krytyki nie
było, tylko aplauz i zaakceptowanie tych naszych, prawda, punktów, które
stworzymy." 
·        
Jakie stawiam sobie cele blogowe 
 … Wyłania się idea
tekstów  i... jakich jeszcze nie było.
Stworzenia czegoś zupełnie nowego. Nowa wartość może powstać jako synteza
różnorodnych sprzecznych ze sobą wartości. Jeżeli chcemy osiągnąć nową wartość,
musimy doprowadzić do konfliktu między tym co fizyczne, a tym co duchowe.
Jeżeli natura, więc fizyczność, jest czymś pierwotnym, czyli tezą, to kultura
jest jej antytezą, a synteza tym, co pragniemy osiągnąć. Gdy ktoś z nas
gimnastykuje się, reprezentuje naturę, więc tezę, jeśli ktoś z nas śpiewa,
reprezentuje kulturę, więc antytezę. Chcąc stworzyć sztukę na naszą miarę,
musimy zwiększyć w niej udział wysiłku fizycznego, a dla antytezy i duchowego.
I to jest nowa strategia syntezy. I to jest nowa koncepcja sztuki." 
·        
Jak oceniam 
wartość swojego bloga 
‘Pan mówi o
tekście, ale pan ma na myśli wyłącznie treści, których tu nie ma. Aha. No więc
jeśli to jest forma bez treści, to nie ma to waloru obiektywności, no więc jest
to formalizm. I to jest groźne, ale formalizm jest jeszcze groźny dlatego, że
jak nie ma tam treści, to po prostu można tam sobie podkładać różne treści i
może nawet takie, które by nam tu nie odpowiadały.’ 
·        
I oś od
siebie  
Proszę pana, ja
jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem. Po
prostu. No... To... Poprzez... No reminiscencję. No jakże może podobać mi się
piosenka, którą pierwszy raz słyszę. 
·        
Na koniec
powinienem nominować do nagrody szesnaście blogów (sic!) 
Tutaj muszę
stwierdzić, że jestem egoistą i egocentrykiem. Nawet nie bywam regularnie na
szesnastu blogach. Wpadam od czasu do czasu do siebie i o ile czas pozwoli
zamieszczam  jakiś tekst. Dlatego nie
wypełnię  ostatniego warunku  przyznanej nagrody ponieważ kocham Was
wszystkich. 
A jeżeli ktoś nie
zorientował się jeszcze, po resztę odpowiedzi zapraszam na "Rejs"  M.Piwowskiego.
Pytania dorobicie sobie sami  
 | 
| 
18 lipca 2011 | |
| 
Głowa Mitoraja  na
krakowskim rynku ma mocno wypolerowane na złoty kolor oczodoły.  To 
widoczny znak , że  wielu turystów
robi sobie pamiątkowe zdjęcie wchodząc do środka rzeźby.  Fakt,  w
ostatnie piątkowy wieczór różnobarwny tłum niczym z reklamy United Colors of
Benetton, wylał się jak każdego  dnia  na płytę rynku i sąsiadujące z nim ulice.
Pogoda niestety nie rozpieszczała nas  wylewając od czasu do czasu mniej lub bardziej
intensywnie krople deszczu.  Olbrzymie parasole
w kawiarnianych ogródkach  chroniły przed
nim swoich gości, którzy nad filiżanką kawy lub szklanką piwa kontemplowali
ułożenie maszkaronów na świeżo odrestaurowanych  Sukiennicach.  Na początku ulicy Floriańskiej grupka
młodzieży uzbrojona  w całkiem
profesjonalny sprzęt z fagotem i klarnetem na czele dała popis muzyki
klasycznej ku radości zwiedzających. Niektórzy dawali wyraz swej ekspresji
odbioru tańcząc lub kołysząc się w rytm muzyki.  Część z tych ekspresjonistów była świeżo po
konsumpcji we  wspomnianych wyżej ogródkach.
 Byłem i ja w tym miejscu otoczonym
mieszaniną historii i współczesności. Uzbrojony w parasol  okrążałem 
rynek,  gapiąc się na mijane
wystawy. Przybyłem trochę za wcześnie, aby doświadczyć kontaktu ze sztuką
teatralną.  Korzystając z zaproszenia
Mirka (koniecmira) podjąłem kolejną próbę obejrzenia  monodramu do jego tekstu – „Mój Dekalog czyli
dziesięć wariacji na temat wariacji”. Ponieważ dobry los  mi sprzyjał, 
a ja nie chciałem nic pozostawić przypadkowi, już  godzinę wcześniej zameldowałem się w  kasie biletowej  Centrum Kultury przy ulicy Mikołajskiej.  
- Jest Pan pierwszy-  powiedziała 
bileterka 
-  Cieszę się z
tego bardzo, ponieważ bycie pierwszym zdarza mi się niezmiernie rzadko. 
Sympatyczna pracownica kultury zainkasowała dwie i pół
dychy wręczając mi w zamian wymarzony bilet. Mały kawałek papieru schowałem jak
relikwię do portfela,  a ponieważ miałem
jeszcze kupę czasu postanowiłem napawać się 
atmosferą krakowskiego rynku.  
Jako mieszkaniec tego pięknego miasta mam mało okazji do
spacerowania wzdłuż jego historycznych kamienic.  Teraz swobodny i chwilowo samotny  czyniłem to z ogromną radością. 
I wszystko mi się podobało i tłum i deszcz i jedenaście
dorożek stojących jedna za drugą. Na co drugim 
koźle siedziała kobieta 
powiewając białym welonem zaczepionym do czarnego cylindra. I pewnie
śmiały by się do bólu na pytanie o parytety w zawodzie dorożkarza . Bo w
końcu  nic nie działa  na męską wyobraźnie bardziej niż kobieta i
koń, a najlepiej naga kobieta na galopujących wierzchowcu.  Jednym słowem Szał i jakby to powiedział mój
syn - Panie Podkowiński  piąteczka. Obserwowałem wystawy, ale tylko te ze sfery kultury. Zatrzymałem się przed moją ulubioną księgarnią, usytuowaną pomiędzy ulicami Bracką i Wiślną. Zauważyłem za szybą książkę Kisiela. Zawierała alfabet Kisiela i jeszcze dwie pozycje. Uśmiechnąłem się do siebie. Ileż to razy zaczytywałem się Alfabetem, poznając inną ludzką twarz ludzi kultury i polityki. Książka Kisiela oznaczona była naklejką -25% . 
- O Mój Boże jak 
wszystko traci na znaczeniu i wartości. 
 Potrafię
odpowiedzieć sobie na pytanie - ilu młodym ludziom mówi coś nazwisko Stefana Kisielewskiego?   Starsi
posiadają książki z pierwszych wydań. 
Kiedy minęło pierwsze rozczarowanie zauważyłem,  że wszystkie książki na wystawie posiadają
taką samą nalepkę informującą o zniżce. Może to jakaś zmasowana wyprzedaż? 
Kiedy jednak doszedłem do Empiku i tak na wystawie
mościły się książki z równie wysokim upustem, 
doszedłem do wniosku, że to tylko łatwy do przejrzenia  chwyt marketingowy. Odetchnąłem. 
Ponieważ godzina rozpoczęcia spektaklu  zbliżała się nieubłagalnie, udałem się
szybkim już krokiem do  siedziby  Centrum.  
Letnia scena Teatru Lamelli przedstawiała na swoich  deskach sztukę mojego bądź co bądź kumpla .
Główny Mag  wydarzenia Pan Wojciech
Michno przywitał nas  śpiąc targany
jakimiś konwulsjami czy  sennymi zmorami.
Chwilę czekałem na rozpoczęcie  spektaklu
nim dotarło do mnie, że spektakl już trwa. A ja nie życzę nikomu takiego
snu.   
Surowa scenografia, dominujące  czernie, delikatne światła reflektora.  Stół oraz cztery krzesła,  które jak się później okazało grały w
spektaklu różne funkcje. Analiza wystroju scenicznego zeszła jednak na plan
dalszy ponieważ zaczęło się dynamicznie. 
W dużym skrócie można powiedzieć, że jest to
historia  hospitalizacji głównego
bohatera, w Szpitalu Psychiatrycznym  w
Kobierzynie. Autor który w spektaklu jest bohaterem zaczyna od  narkotycznych  wizje we wczesnym etapie zatrzymania i
transportowania do szpitala, aż do szczęśliwego wypisania ze szpitala.  Fizyczny i psychiczny ból związany z  działaniami wbrew woli wraz z towarzyszącym
im  krępowaniem kaftanem bezpieczeństwa.
Dodatkowo ból związany z przyjmowaniem leków powodował odczytywanie działań
służb medycznych  jako strącenie głównego
bohatera w czeluść piekieł, gdzieś pomiędzy jego kręgami. Były w tej historii
postacie lepsze i gorsze, jak w życiu. 
Bardzo interesowała mnie tocząca się akcja,  ponieważ 
miałem w swoim życiu  taki epizod  pracy 
jako sanitariusz w pogotowiu ratunkowym. To ja,  ubrany w zielony uniform wyciągałem z pomocą
kierowcy karetki tych zakwalifikowanych 
do leczenia w psychiatryku 
pacjentów.  Po pewnym czasie  zakładanie 
kaftana bezpieczeństwa opanowałem do perfekcji.  Wśród moich klientów był cały przekrój typów,  osobowości, zawodów, płci i wieku. To na mnie
właśnie pluli w bezsilnej złości użytkownicy kaftana w trakcie jego zakładania,
Gryźli i drapali  ubliżając nam
soczyście. Kto z nas wtedy słyszał o AIDS?. Dziwne ale w tamtym okresie nie
miałem wyrzutów sumienia w związku z wykonywaną pracą. Miałem poczucie misji,
bo oto jestem ogniwem w łańcuchu ludzi dobrej woli, którzy choremu wbrew jego
woli oferują terapię. Oprócz tego brałem udział w  kilku akcjach 
reanimacyjnych,  by uratować  czyjeś 
gasnące życie. Odbierałem również poród, by zobaczyć  jak to nowe życie  łapie pierwszy oddech. Byłem szczęśliwy. Fakt
że obowiązujący w tamtym okresie system znany był  z uszczęśliwiania ludzi na siłę. To partia
wiedziała co jest dla nas najlepsze. Szczególnie dla psychicznie i nerwowo
chorych. A czy ktoś, kto był przeciwko władzy mógł być psychicznie zdrowy?  
 Dobra sztuka
zmusza do myślenia, Ta  zmusiła mnie
dodatkowo do zadania sobie pytania: 
- Czy w transportowanym do Szpitala przypadku medycznym wystarczająco
mocno dostrzegałem człowieka.  
Podszedłem do tej sztuki bardzo osobiście, analizując
pojawiające się jeden po drugim obrazy. 
To przeglądanie 
stało się dla mnie jakąś wielką czynnością przypominania. Prawda czasu,
prawda ekranu - jak mawiają krytycy filmowi.  
Kiedyś jeden Prezes 
wygłosił słynne zdane o tym, gdzie kto kiedyś stał. Parafrazując mogę
powiedzieć, że chociaż Mirek  i ja
staliśmy z różnych stron drzwi do Szpitalnego Oddziału  nie przeszkadza nam to być dzisiaj kumplami. 
Nawiasem mówiąc bardzo chciałem poznać Mirka już wtedy,
kiedy jeszcze nie maiłem pojęcia o jego istnieniu. Może kiedyś o tym napiszę,
na razie waham się całkiem poważnie.  Post
będzie musiał mieć tytuł – „Wszystko na sprzedaż” 
Ogólnie sztuka podobała mi się z wyjątkiem jednego
fragmentu. Pod koniec  na scenie pojawia
się grupa czworga młodych ludzi.  Jest
więc baletnica, żołnierz w uniformie z czasów I wojny światowej, oraz  osobnik w generalskim płaszczu sugerujący
chyba Napoleona. Wszyscy  Oni tańczą na
scenie,  oraz tworzą  jakiś taki korowód.  Szalone ruchy, szalone gesty, szalone
śmiechy. Dla mnie to taki trochę  obraz
wprost sugerujący miejsce akcji,  bazujący
na pewnych stereotypach  szpitala psychiatrycznego.
Poza tym czułem  w tym jakieś
nawiązanie  do  Teatru Cricot. Czytałem przed spektaklem,  że teatr MIST którego aktorem  jest Pan Wojciech Michno,  poprzez osobę swojego Dyrektora miał  bliskie powiązanie z  Tadeuszem Kantorem.  
Osobiście uważam,  że reżyser spektaklu nie docenia mnie jako
widza, być może jednak  ktoś inny dojrzy
w tym głęboki mistycyzm i ze dwa znaczenia, ale to już sprawa indywidualnego
odbioru. 
Różnorodność oferty programowej, czas letni i pogoda
sprawiły z pewnością,  że publiczność na
owym spektaklu nie dopisała. Nie zauważyłem natomiast, aby wielkość widowni
wpłynęła na jakość gry aktorskiej.  Wojciech Michno jest profesjonalistą w każdym
calu i dzięki piątkowemu spektaklowi pozwolił mi  uwierzyć, 
że dla prawdziwego aktora liczy się  tylko sztuka.  Ani na chwilę na obniżył poprzeczki,  którą sobie wysoko postawił. Za to chciałbym Mu
serdecznie podziękować. 
Zadowolony,  ale z
uczuciem niedosytu z faktu, że przedstawienie trwało tylko godzinę opuściłem
budynek centrum. Idąc  alejkami Plant
skierowałem się  do  przystanku tramwajowego. 
Moja czwórka nadjechała niebawem i być może tutaj muza
sztuki przestała mnie nieść.  
Jak długi wyłożyłem się wchodząc do wysoko podłogowego
wagonu. 
Nie użyłem żądnego ze słów  powszechnie uznanych za wulgarne. Uśmiechnąłem
się tylko do swojej  nieuwagi i roztarłem
kolano.  
Aj !  Już czuję że
szuka łagodzi obyczaje.  
 | 
| 
16 lipca 2011 | |
| 
Andrzej wygasił do końca żar w swoim ogrodowym grillu,
następnie  zebrał przyrządy do
grillowania i wyniósł do kuchni. Wrócił za chwilę aby pozbierać porzucone w
trawie puszki. I butelki.  Kiedy ogarnął
pobojowisko odetchnął z ulga i rozsiadł się w swoim wiklinowym fotelu.
Żona  która zdążyła już nastawić zmywarkę
wyszła na taras  i po swojemu zlustrowała
otoczenie. 
-  No, może być . To
co? idziemy się bzykać na górę czy będziesz się do północy patrzył w gwiazdy? 
 Edyta byłą bardzo
bezpośrednia w wyrażaniu swoich emocji i oczekiwań. Szczególnie od czasu gdy
stała się tak zwaną ryczącą czterdziestką. Swoje prawo do orgazmu realizowała z
cała stanowczością. Wzbudzało to w nim mieszane uczucia. Bo kiedyś marzył o
kobiecie bezpośredniej z zachowaniem   na
granicy perwersji, przy czym to on miał decydować  kiedy ta perwersja się zaczyna.  Za każdym razem kiedy musiał przełamywać   te
idiotyczne pozy przyzwoitości  u
napalonych dziewczynek z dobrego domu, myślał to samo. O ileż prostsze i
ciekawsze było by życie gdyby taka powiedziała 
że ma ochotę na seks. A dodatkowo jaka oszczędność czasu z której można
by wykroić jeszcze jeden numerek. Jak to śpiewał Markowski?  
Naga do mnie przyjdź  i od progu powiedz na co masz chęć. 
Lata wpłynęły na zmianę filozofii życiowej Andrzeja.  Jeszcze jeden -  sztandarowe zawołanie męskiej populacji
wykorzystywał ostatnio tylko w takcie oglądania meczów piłkarskich w TV.  Edyta miała mu to za złe, ponieważ  ten  fizyczny
entuzjazm był tym co między innymi połączyło te dwie połówki jabłka.  Teraz do furii doprowadzało ją  nadużywane przez niego powiedzonko. 
- Jak coś się zrobi od razu porządnie to nie trzeba
poprawiać  
- To choć raz zrób to porządnie – odgryzała się trochę na
wyrost , bo w końcu nie był taki ostatni. Raniło to jego męskie ego i nawet na
jakiś tydzień  wyprowadził się z ich
sypialni do pokoju na parterze, ale kiedy 
życie brutalnie  przypomniało o
swoich potrzebach,  wrócił do góry. Ona
postanowiła go ukarać dłuższą abstynencją ,  ale jak już zjawił się w tej sypialni, taki
bezradny. Poza tym godzenie się do awanturze działa jak mocny afrodyzjak.  
- Tak do końca nie wiem czy mam ochotę  na bzykanko,  chyba wypiłem za dużo piwa i jestem cholernie
śpiący. Wiem natomiast doskonale  kto się
bez seksu dzisiaj nie obejdzie. 
- Myślisz o Marcie? 
- Może o Marcie, może o Marku ? Może o nich do kupy. Ty
widziałaś jak Ona na niego patrzyła.  Aż
mu tego trochę zazdroszczę. 
- Zrób tutaj stójkę , to spojrzę na Ciebie  tak samo. 
- Przecież ją robię regularnie.  
- O stójkę na rękach albo głowie mi idzie, Ty zawsze o
jednym. 
- Marek nie robił żadnej stójki ,  zrobił małpę i opowiedział kupę dowcipów.  Fakt niektóre słyszałem pierwszy raz w życiu.  
- O to właśnie idzie Kochanie. Kobieta potrzebuje faceta
którego może podziwiać , faceta którym się może pochwalić, błysnąć w środowisku
swoich koleżanek. W innym przypadku wystarczy jej wibrator. 
-To co idziesz na górę czy mam planować jakieś wyjście
awaryjne. 
- Boże toż to molestowanie i szantaż.  
-Dokładnie tak. Nastaw się pozytywnie bo  będzie również dominacja. 
 Andrzej wstał ze
swego ulubionego wiklinowego fotela ,  a
gdy żona zniknęła za drzwiami     rozciągnął szeroko ręce aż usłyszał chrzęst
naciąganych stawów. 
- Dominacja – powiedział do siebie i znacząco podrapał się
po tyłku.  Jak to facet 
Niebo rzeczywiście 
wyglądało tej nocy wspaniale. Idealnie  ciemno granatowe na którym złociły się miliony
drobnych punkcików.  Marek odszukał
Wielki Wóz i wskazał  go Jej nazywając
głośno.  Po co tak robił ? Tego nie
wiedział, ale za każdym razem gdy gapił się na niebo  odczuwał taką nagłą  i bardzo silną potrzebę.  Jak gdyby bez tej czynności oglądanie gwiazd  nie było ważne i zupełnie nieprofesjonalne. W
tym temacie brał przykład z kolegi . Andrzej ,  ten to się znał na tych punkcikach. Potrafił
wskazać  i nazwać co najmniej pół setki  gwiazd, konstelacji  i czego tam jeszcze nie wymyślono.  Astronomia to była jego pasja , która jak to
mówili rodzice nie da mu chleba. Idąc więc za głosem wynikającym z własnego DNA
wybrał prawo.  Skończył je z większymi
lub mniejszymi perypetiami i  wylądować w
policji, gdzie gwiazdy mógł oglądać najwyżej na pagonach przełożonych.
Teraz  jako policyjny emeryt  siedział w tym swoim wiklinowym fotelu i
patrzył w gwiazdy zupełnie bezinteresownie . Czasem  gdy dopadła go zawodowa dolegliwość  imprezował do czasu,  aż bez potrzeby patrzenia w niebo widział je
wszystkie po zamknięciu powiek. Twierdził że panuje nad tą drobnostką,  jak swoją skłonność do gorzały nazywał.  Rzeczywiście były okresy gdy potrafił to
udowodnić.   Edycie to nie przeszkadzało specjalnie. Zasiadali
czasem przed telewizorem,  w sobotni
wieczór i pod postacią drinków z colą potrafili doskonale poradzić sobie z
butelką.  Potem łóżko i seks, czasem seks
i łóżko , coraz częściej tylko łóżko. 
- Tak, Wielki Wóz powtórzyła za nim wskazując wyciągnięta
ręką dokładnie w ten sam punkt  .Ich
wyciągnięte dłonie dotknęły się  przypadkowo,
a kiedy Ona odsunęła ją delikatnie na bok, Marek objął jej dłoń swoją. Chwile
trwali w tej pozycji wskazujących gwiazdy niczym  jakiś 
patetyczny spiżowy pomnik.  Kiedy
Ona chciała zabrać dłoń, On przygarnął ją do siebie pocałował  i odwrócił jakby z jej linii papilarnych
próbował przeczytać najbliższą przyszłość.  
- Masz długa linię życia – powiedział a kiedy poczuł,  że brzmi to niesamowicie banalnie  powtórnie podniósł jej dłoń do ust, ale tym
razem   pocałował 
jej wewnętrzną stronę .  Zaskoczona ta nagłą sytuacją na początku postanowiła
wyrwać dłoń z jego  objęcia ,  ale powstrzymała Ją jakaś  niewytłumaczalna  dziecięca wprost ciekawość.  On zaś wykorzystując tę chwilę niepewności
musnął ustami w ulubionym miejscu samobójców, 
w okolicach nadgarstka gdzie  wygodnie usadowiły się tętnice.  Delikatny acz gwałtowny dreszcz przeszedł Ją
od dłoni  poprzez  kręgosłup, aż utkwił głęboko w głowie.
Spojrzał jej w oczy.   Tak trzeba , to
jeszcze dość dobrze  pamięta  a kiedy zobaczył  ten błysk w oczach postanowił iść dalej. 
Powoli nie spiesz się 
- wyznaczał sobie tempo .  Zbliżył
twarz do jej twarzy tak blisko jak tylko to było możliwe , zatrzymał się na
chwilą aby dać jej szansę na  ewentualne
wycofanie się. 
Marta tkwiła tak  w
bezruchu sparaliżowana ciekawością. Posunął się jeszcze dalej i ich usta
spotkały się w delikatnym , przyjacielskim prawie pocałunku.  
Być może każda ze stron oczekiwała tego wybuchu namiętności
od drugiej strony.  Według wszelkich
reguł to on  powinien niczym w powieści
Heleny Samozwaniec wpić się w jej usta z ta dziką zwierzęcą furią. On szkolony
przez całe dziesięciolecia  małżeństwa do
temperowania swoich emocji nie umiał się na to zdobyć. Pewnie by i nie potrafił  po latach całowania na dzień dobry, do
widzenia, dobranoc. I po seksie z podziękowaniem, chociaż  wielokrotnie burzył się w sobie – kurde jakie
podziękowanie. 
- To mamy już za sobą – zbagatelizował sprawę próbując
ratować sytuację. -  Może być już tylko
lepiej.  Jeszcze nie odchodzisz przecież.
Słowik to a nie skowronek się zrywa -  Podparł się klasykiem.  
Lubił podpierać
się  klasykami.  Nie byłe jakimś cholernym erudytą , ot po
prostu potrafił splatać ze sobą różne wątki, podeprzeć się cytatem.  Tworzył z tego dość strawną papkę którą udawało
mu się karmić zebranych. Po dorzuceniu kilku dowcipów i powiedzeń  Allena  spinał to w jeną wielką całość. Wszak zebrani
nie lubią jak traktuje się ich jak idiotów, z drugiej strony wymaganie od nich
wielkiej inteligencji szczególnie na imprezie po alkoholu, mogłoby ich tylko
zniechęcić. W zasadzie to on powinien napisać książkę pod tytułem – Jak
blefować doskonale.  Jego działanie nie
służyło  żadnym niskim pobudkom. Stworzył
sobie taki świat w którym  czuł się
dobrze.  Bo nasz  świat nie jest taki jaki jest , tylko taki
jakim go opisujemy.  
- Wiesz jak kobieta powinna 
traktować mężczyznę ? –sięgnął do swego repertuaru.  
Jak psa – odpowiedział  natychmiast - 
Karmić go  dobrze , nie drażnić i
wypuszczać.  
 Zaśmiała się  delikatnie aby  za chwilę dodać : 
A co jak mężczyzna traktuje kobietę jak sukę ? 
- Nie znam tego dowcipu 
- odpowiedział Marek 
- To nie dowcip  to
smutna rzeczywistość. Byłam tak traktowana przez ponad dziesięć lat mojego
małżeństwa. Zanim zdecydowałam się uciec od tego wszystkiego .Już na imprezie
opowiadałam Ci,  że to moje małżeństwo to
był niewypał i że uczucie wygasło, ale  to nie jest cała prawda.  
Blask ulicznych lamp 
walczył  z nocą,  a ona wdzierała się w Rynek swoją  mroczna atmosferą.  Podświetlony kolorowymi reflektorami ratusz
wydawał się jeszcze bardziej smukły ze względu na fakt,  że szczyt wieży krył się  w miejscu gdzie światło już nie docierało.  Poprzeplatane kolorowymi światełkami
drzewa  dodawały temu miejscu
bajkowej  tajemniczości.  Kawiarniany ogródek z rattanowymi meblami  doświetlony był przez małe dyskretne  lampki ustawione na stolikach.  Kelnerki powoli szykowały się do zamknięcia  lokalu,  ale przy trzech stolikach trwała jeszcze
ożywiona dyskusja przeplatana  śmiechem.  Przy czwartym stoliku, na obrzeżach ogródka
siedział Marek z Martą.  
- Przez dziesięć lat traktowana byłam jak suka.- powtórzyła
ostatnie zdanie Marta.  Mój pan i
władca  uważał,  że zapewnienie mi dachu nad głową i wyżywienia
w pełni rekompensuje moje potrzeby. Przy całym rodzinnym majątku wyliczał mi
pieniądze na  ubranie, wytykając
równocześnie,   że nie mam gustu.  Seks, który tak mocno związał mnie z nim na
początku związku stawał się powoli koszmarem. Na początku kochaliśmy się w
każdej możliwej i niemożliwej sytuacji. Bzykaliśmy się jak króliki do czasu
ślubu i nawet chwilę po. Potem gwałtownie zaczął ograniczać wszelkie
intymności, traktując seks jako swoista nagrodę,  jeżeli 
zachowywałam się zgodnie z jego 
życzeniem.  Jak ja znienawidziłam
tej nagrody.   Z czasem 
wpadłam na pewien chytry sposób . Pod koniec tygodnia sprowokowałam jego
wybuch niezadowolenia i miałam  spokój.  On po prostu traktował kobiety jak zdobycz.  Posiadane trofeum nie kręciło już  tak bardzo,  a z czasem zupełnie.  Kiedy dowiedziałam się że ten znany chirurg
plastyczny otocza się gronem adoratorek 
chęć do nieposłuszeństwa była jeszcze większa.   
- To dlaczego od niego nie odeszłaś od razu? Tego nie
rozumiem. 
-  Bo Ty pewnie nie
byłeś w sytuacji ciągłego zagrożenia , on latami niszczył moją samoocenę.  Było w tym coś z szarlatańskiego  eksperymentu.   
Marta otworzyła się zupełnie  i opowiedziała mu  o poszczególnych etapach rozpadu związku.
Odnosił wrażenie,  jakby  czyniła  to po raz pierwszy, zawstydzona ale i
podekscytowana możliwością.  Bo takie
zwierzenia przed jakby nie było obcą osobą to takie  zrzucenie ubrania, tylko że z duszy.  Słuchał o awanturach, nieporozumieniach na
koniec o rękoczynach.  Siedział
naprzeciw  Niej sącząc powoli czerwone
wino.  Pozostałe stoliki opustoszały już,
 a kelnerki siedzą przy jednym ze
stolików nerwowo spoglądały na zawartość ich kieliszków.  Siedząc tak przez Martą i jej duszą jak
potłuczonym lustrem , ale poprzez  te  odpryski  dojrzał  również  narastającą irytację personelu.  Sprowokował dopicie wina i zaproponował
jeszcze spacer  deptakiem odchodzącym z
rynku. 
Gorąca atmosfera 
pełna niedomówień i oczekiwań 
ostygła do temperatury 
odgrzewanej pospiesznie zupy.  I
czuł się jak w zupie  w tej gęstej
atmosferze,  w której niewidomo czy
zatracić się i ,iść aż na dno, czy z godnością machając rękami dopłynąć do
bezpiecznego brzegu. 
Marek zapłacił rachunek i podszedł do Marty która czekała za
ogrodzeniem . Wskazał  dwa przeciwstawne
kierunki , pozwalając jej dokonać wybory. Wybrała, a więc szli powoli we
wskazanym kierunku , w celu którego teraz gorączkowo próbował się doszukać.  
Jeszcze godzinę temu   jako bezpieczny  ale jednak zdeterminowany  amator kwaśnych wiśni , zastanawiał się
jak  i gdzie dyskretnie nabyć paczkę
gumek.  Teraz zrozumiał,  że każda propozycja seksu z jego strony byłaby
nadużyciem jej zaufania.   Zszarganiem wtajemniczenia  jakiego 
dostąpił tego wieczora.  Minęli
dwie kamienice , aby zatrzymać się przed dużą szybą  wystawową.  Ich postacie odbijały się w niej wyraźnie. 
Marta jest rzeczywiście fantastyczna pomyślał patrząc na
odbicie w szybie, ona zaś spojrzała na niego, 
chwilę poszukiwała jego dłoni , na koniec  wsparła swoją głowę na jego ramieniu. 
- Marek jesteś fantastyczny. Większość  facetów z którymi miałam do czynienia myślało
tylko jak mnie przelecieć. Ty potrafisz tak fantastycznie słuchać.  Wiesz, czuję się taka bezpieczna przy Tobie.  
Słuchając tych zwierzeń 
patrzył w ich lustrzane  wystawowe
odbicie .  Burza jej rudych włosów
spływała  mu z ramienia na tors . Dojrzał
w Jej oczach ten blask , który być może poprzednio źle zinterpretował. Był to
rzeczywiście blask podziwu dla niego jako faceta. Podziwu w zupełnie inny
sposób. 
Czy to  sprawił  żal 
okazji, która była tak wielka  i
tak wielkim okazała się niespełnieniem.  Czy
wzruszył się tym słowami o sobie, że ktoś jeszcze może go tak postrzegać . Faktem
jest,  że w kąciku oka pojawiła się  łza 
która powoli zaczęła    spływać
po policzku.   Zauważyła to i otwartą dłonią starła  słoną tę jego 
łzę,  Całując go w ślad który ta łza pozostawiła.  
- Dziękuję Ci że jesteś –powiedziała  cicho. 
Trzymając się za ręce szli deptakiem,  aż do jego końca.  Po chwili noc otuliła ich aksamitna czernią i zniknęli  gdzieś wśród 
krzewów i drzew.   I przez chwilę jeszcze wydawało się,  że widać
ich odbicia w wystawowej szybie.  On z tą  zatroskaną 
twarzą  i Ona z głową  na jego ramieniu. W Jej błyszczących rudych
włosach  skrzyły  się wszystkie gwiazdy z Wielkim Wozem na
czele.   
 | 
| 
13 lipca 2011 | |
| 
Grill dymił  coraz
bardziej,  a wiatr kierował dym wprost w
oczy Marka.  Przymuszony sytuacją zabrał
swoje piwo  i przesiadł się w inne
miejsce. Uczynił to niechętnie,  ale po
chwili  pogodził się z sytuacją. Z nowego
miejsca  miał  również bardzo dobry widok. Sączył małymi
łyczkami zimne piwo i równie niespiesznie przesuwał wzrokiem  po nogach Magdy.  Krótka , zwiewna letnia sukienka zdawała się
być  ledwie namiastką tajemnicy.  Powiewający na delikatnym wietrze kolorowy
batyst  zapraszał wiatr do dalszej
śmiałości.  Zaczął od podziwiania  stóp,  które ozdabiały delikatne skórzane
paseczki.  Aktualny pedicure i żywy letni
 kolor działały na jego wyobraźnię ,
a  łydki opalone  i piekielnie gładkie wyobraźnię tę napędzały.  Chciał uniknąć nachalnego gapienia się na  Magdę,  ale
kobiety z pewnością wyczuwały takie spojrzenia.  Dwukrotnie został przyłapany na tym ukradkowym
jak mu się wydawało spojrzeniu,  a kiedy
ich oczy spotkały się , jej twarz ozdobił delikatny uśmiech. Nie był to jednak
jakiś kpiący uśmieszek czy ironia. W tym delikatnym skrzywieniu ust czaiła
się  całkiem otwarta zachęta.  
- Próbuj - zdawały się mówić pełne przyzwolenia do tego
działania oczy. 
Może dlatego w swoim gapieniu się stawał coraz bardziej
bezczelny.   Nad ogrodem  powoli zapadał zmrok,  a obecni  tam zajęci byli jakimiś czynnościami
związanymi z przygotowaniem uczty. Ktoś podlał karkówkę piwem i odwrócił
kiełbaski na ruszcie, inny przyniósł nowe chłodne puszki. Magda rozkładała
talerze i sztućce wdzięcznie  przemykając
z miejsca na miejsce,  dzięki czemu widział
te nogi w całej swojej krasie.   Drgały napinające się tuż pod skórą mięśnie,
nie nadające nogom  jednak w żadnym
wypadku  atletycznego rysu.  Były w porządku  takie jakimi je widział. Wyobrażał sobie, że
są równie delikatne w dotyku.  Sukienka z
dużym dekoltem odsłaniała bardziej niż zasłaniała pozostałe walory.  
- Zawsze uważałem,  że
ma fantastyczne piersi – utwierdził się w przekonaniu. Rzeczywiście  piersi pomimo ukończenia  czterdziestki,  w dalszym ciągu zdawały się bronić przed
uznaniem praw  grawitacji. Swobodnie falowały
unosząc się i opadając na przemian.  
-Twoja karkówka – wyrwał go z rozmarzenia głos  Andrzeja.  
Gospodarz położył przed nim talerzyk  z opieczonym mięsem i spora porcją musztardy.
Brzęknęły sztućce, rozpoczęła się konsumpcja.  
Marek znalazł się na tej imprezie zupełnie przypadkowo.  Kiedy 
meblował się w nowym służbowym mieszkaniu  już drugiego dnia okazało się,  że naprzeciw 
w uroczym bliźniaku od dziesięciu z górą lat mieszka Andrzej, kolega ze
studiów.  Kolega przebywał właśnie na
wcześniejszej emeryturze ponieważ pracował zawodowo w firmie,  która może używać przymusu bezpośredniego
zgodnie z prawem.  Zapomniałem  że oprócz przymusu stosuje jeszcze  prewencję.   Ponieważ to stosowanie przymusu jest mocno stresujące,
 a stres jest szkodliwy dla zdrowia,  lata pracy liczone były podwójnie  albo potrójnie.  Marek należał do obywateli praworządnych  więc przez te parę lat nie mieli ze sobą
kontaktu.  
Teraz Andrzej zupełnie już  bezstresowo 
pichcił  coś na grillu,  podlewając całość mniej lub bardziej stężonym
alkoholem. Mówiło się,  że skłonność do
alkoholu to jeszcze jedna pozostałość  po
tej stresującej robocie.  
Kiedy Marek nachlał się na jakimś wieczorku wspomnień
powiedział,  że wzorem kolegi  on również powinien otrzymać rentę zdrowotną,  ponieważ w związku ze sprzeciwem ideowym  żony zmuszony był do stosowania tak zwanego
stosunku przerywanego,  co kosztowało go
wiele zdrowia i zawsze wiązało ze stresem.  
Ponieważ grill zdarzał się w domu Andrzeja często, po kilku
dniach Marek starał się przemknąć koło domu kolegi niezauważalnie.  Szedł więc na przygiętych kolanach z
opuszczoną głową starając nie wychylać ponad płot.  Przypominał w tym czaplę,  która przemierza jeziorko w poszukiwaniu ryb.
Pomimo tych działań,  które kłóciły się
nieco z jego osobistą  godnością ,
Markowi tylko co drugi raz udawało się  uniknąć
biesiadowania.  Dobrze że żona przebywała
sto pięćdziesiąt kilometrów od domu dzięki czemu mógł uniknąć wymówek po
powrocie. 
Tym razem również  miał topić gorycz  porażki  w szklance z chłodnym piwem. Niespodziewanie jednak los się odwrócił  i siedział teraz upajając się  analizą pięknej  Magdy.  
Nie było w tej analizie nic złośliwego,  czy prześmiewczego. W każdej  z kategorii którą wymyślił zbierała komplet
punktów. 
Magda studiowała  na
tym samym roku co Marek i Andrzej. Prześliczna blondynka o posągowej urodzie.  Faceci oszaleli na jej punkcie. Ona otoczona
wianuszkiem adoratorów  przeżywała
kolejne dni coraz bardziej świadoma swej atrakcyjności.  Powoli 
grupowi  fani odpadali jeden po drugim
tracąc nadzieję na coś więcej,  a i przy
okazji gubiąc sen s życia.  Magda zaś
zaczęła prowadzać się z kolegami z wyższych roczników.  Ktoś coś wspominał o Akademii Medycznej  dorzucając kąśliwą uwagę o anatomii, ale to pewnie
złe ludzkie języki  były.   Odrzucony facet  zawsze znajdzie wytłumaczenie w którym to „honor
i moralność” nie pozwoliły mu na trwanie w związku. To schemat i sztampa,  niestety co rusz ktoś  z niego korzysta..  Nie tylko 
bowiem  Księżyc posiada swoją
drugą ciemną stronę .  
Ponieważ Marek posiadał w domu lustro i  duży ładunek samokrytyki,  nie odważył się  nigdy na żadne  taktyczne manewry.  Wiedział,  że to nie ta półka. Tylko wieczorami  tuż przed zaśnięciem  lub tuż po wybudzeniu,  kiedy umysł kręcił się jeszcze w  trybie sennym  marzył sobie,  że oto Ona i On gdzieś tam i coś tak. 
A potem wyrósł z tych nierealnych szczeniackich  snów,  a w normalnym życiu wszystko sobie poukładał .  Nie był nieszczęśliwy w małżeństwie. Nie był
w nim również  wyjącym ze szczęścia facetem.  Jak śpiewał Jonasz Kofta którego uwielbiał
cytować  
- Nie jest mnie dobrze, nie jest mnie źle. Cholera wie czego
ja chce. 
Tamte senne marzenia powróciły w trakcie tego grillowego wieczora. 
- Ona jest po rozwodzie -  powiedział do mnie Andrzej.  Facet ją podle traktował  i odeszła od 
niego. Kiedy dzisiaj je powiedziałem, 
że mieszkasz naprzeciw , koniecznie chciała żebym  Cię zaprosił. 
-Ona mnie pamięta?  Żart
jakiś Ci się urodził Jędruś  -
odpowiedział Marek.  
- A jednak. 
Marek zaczął zastanawiać się  dlaczego Andrzej tak zagadywał  na temat Magdy.  I w ogóle  -  o co
tu chodzi? 
To działo się w sferze  rozumu i rozsądku, serce zaś zaczęło  rysować szalone scenariusze.  Powróciły te 
senne wizje  i tamte obrazy.
Wpisywał więc tę  obecną Magdę w tamte
szczeniackie projekty, klatka po klatce. 
Jak afrodyzjak działało piwo, grill, a może  sukienka,  najpewniej zaś burza rudych jak ogień włosów,  w których wyglądała fantastycznie.  Kilka razy próbował odgonić od siebie te
obrazy powołując się na swój  żelazny rozsądek.
 Ileż to razy jednak serce wygrywa z
rozumem. 
Nie było to również ta prymitywna samcza potrzeba seksu,  ale realna możliwość  bliskości. 
- Nie, nie  seksu nie
odrzucaj – wyprostował go  jakiś
wewnętrzny głos. Tylko czy ciebie  jeszcze stać, po tych wszystkich małżeńskich
latach  na dziki, szalony, nieskrępowany
regułami i przyzwyczajeniami seks?  Czy
potrafisz  wykrzesać z siebie emocje, ale
tak aby z nimi nie przesadzić i nie dać plamy? 
Bo czy lata praktyki nie są zabójcą namiętności? 
- Fajny taki ogród, z takim wieczornym grillem i tą
nieskrępowaną atmosferą . 
Z rozmyślań wyrwał go czyjś głos. Podniósł oczy,  przed nim stała Magda. 
- Można?-  spytała
wskazując ręką na krzesło  stojące obok.  Nie czekając zaś na pozwolenie usiadła. 
- Tak siadaj  -   zaprosił lekko jeszcze rozkojarzony Marek. 
Widocznie zmieszany, ponieważ jeszcze przed chwilą pogrążony
był w całkiem cielesnych rozważaniach  na
temat swoje sąsiadki.  
-J ak to dobrze, że myśli w dalszym ciągu pozostają w ukryciu.
Czułbym się  naprawdę głupio. 
Co się z Tobą działo przez te wszystkie lata Madziu ? 
- No wiesz długo by mówić,  ale nie ma się czym chwalić. Tak naprawdę nie
skończyłam tych studiów, ani  normalnie,
ani później.  Wyszłam za mąż za
faceta  starszego ode mnie o pięć lat, po
medycynie. 
A więc  z tą medycyną
było coś na rzeczy – skojarzył Marek. 
Stara lekarska rodzina i duża kasa. Szybko jednak
przekonałam się,  że byłam facetowi
potrzebna  jak spinki do wyjściowej koszuli.
Reprezentacyjna żona przy boku faceta 
którem się udało. Niedługo potem wygasło coś co wydawało mi się uczuciem
i na trzeźwo zauważyłam zimnego wyrachowanego faceta . Taki co to  dodatkowo nie przepuści żadnej kobiecie. To
taka rodzinna tradycja. Tak robił ojciec kardiolog i tak robi synuś,  specjalista chirurgii plastycznej.  Długo myślałam patrząc na teściową, która
wytrzymała tak dużo.   W końcu po jakichś dziecięciu  latach zdecydowałam się odejść.  I jestem  sama. 
- A dlaczego czekałaś dziesięć lat? 
- Człowiek czasami nie umie podjąć decyzji.  Zresztą mąż tak często podkreślał mi, że
wszystko mu zawdzięczam i  że tam w
normalnym życiu nie dam sobie rady.  Minęło wile lat zanim  udało mi się stłumić  ten tkwiący we mnie  Jego głos.  A teraz jestem jak to mówią singlem, albo
kobietą samotną. To zależy od dnia i samopoczucia.  Wiesz Jonasz Kofta śpiewał Kiedyś : 
- Nie jest mnie dobrze, nie jest mnie źle. Cholera wie czego
ja chcę – zacytowali w duecie, którego 
nie planowali. 
Ujęła go tym cytatem, to znak że, że…. 
- Że lubi Koftę – podpowiedział rozum   
- Nie mogę powiedzieć , że przegrałam życie. Nie powiem również,
że osiągnęłam sukces. Pracuję w banku, jako osoba niezależna od nikogo. Osiągnęłam
niezły status zawodowy. Wszystko to oczywiście kosztem swojego wolnego czasu.
Szefowie wiedzieli,  że Magdę można
wysłać w najdalszą delegację  i pojedzie.
 Z czasem nauczyłam się czerpać z tego  jakieś korzyści.  Kreta, Majorka czy Egipt nie stanowią dla mnie
problemu, ale zawsze zamawiam  w hotelu jedynkę. 
- Jak sobie przypomnę ten wianuszek  facetów  którzy Cię otaczali. 
 - Ciebie, pamiętam tam
nigdy nie było 
- Wiesz miałem  lustro
w domu  
-  Ale byłeś szalenie
dowcipny.  Jak zaczynałeś opowiadać   to
szło boki zrywać. Podziwiałam Cię za tę głowę do tych wszystkich kawałów.  A już jak zrobiłeś małpę to szło boki zrywać. 
 - Pamiętasz moją
małpę?  
- Pamiętam jak ją robiłeś 
na pierwszej wspólnej grupowej imprezie.  Tylko Piotrkowi wychodziła równie dobrze.
Zresztą gdy odszedłeś z naszej grupy on ją eksploatował bezlitośnie.  
- Dużo pamiętasz 
rzeczy związanych ze mną. To już tyle lat. 
-  Wtedy chciałam
żebyś  zaproponował mi wspólne wyjście do
kina, albo na Planty.  Kobiety podziwiają
zgrabną klatę i twardy tyłek,  ale gdy
mają lat szesnaście  lub osiemnaście lat.
Potem to się zmienia. Powiem tak wrodzone poczucie humoru też może być
argumentem. Myślałam sobie , że żadna kobieta do końca życia nie  może się nudzić z takim facetem. 
- Znam  taką jedną –  powiedział Marek, ale ugryzł się zaraz w
język, gdyż ta odpowiedź aż nazbyt wyraźnie sugerowała ślubną małżonkę,  a tego 
sztampowego użalania się nad sobą  chciał uniknąć.  
- Żony są zwykle surowymi jurorami – podsumowała Magda. 
- No popatrz. Wychodzi na to,  że przez niską samoocenę straciłem okazję na randkę
z najfajniejszą dziewczyną na roku – wyrzucił z siebie Marek 
 - Życie jest pełne
zmarnowanych okazji i chociaż mówią, że nie da rady wejść dwa razy do tej samej
rzeki,  ja jestem zdania,  że niektóre rzeczy można spróbować  naprawić. Dalej jesteś taki dowcipny? Z tego co widziałam
i słyszałam , to trzymasz formę. 
Pomimo wypitego piwa wrażliwość Marka pozostała na
niezmienionym poziomie. KGB-owska zaś  czujność 
podpowiadała mu jednak  zachowanie
ostrożności.  Bo ten amerykański  w swojej swobodzie  dialog prowadził  w kierunku na który przynajmniej Marek nie
był przygotowany. Z drugiej jednak strony 
pilna odpowiedź na zadane pytanie wydawała się koniecznością. 
- Myśl Marku i odpowiadaj –  ponaglał się -  Czy naprawdę chcesz być dowcipny? .  
 | 
| 
08 lipca 2011 | |
| 
Piotr delikatnie uchylił powiekę jakby bał się tego co
zobaczy po  przebudzeniu.  
- Nie. Wszystko w porządku, jest we własnym mieszkaniu, leży
w salonie  na złożonej kanapie .  Bezładnie rzucone na podłogę spodnie tworzyły
fantazyjną figurę geometryczną  do spółki
z pantoflami.  
- To stąd było mi tak zimno – pomyślał. Tak zwana gęsia
skórka pokrywała  całe ciało, którym
targnął kolejny zimny dreszcz. Niepewnym gestem sięgnął nad głowę  
- Jest – ucieszył się.  
Mały  koc  z polaru w kolorze dojrzałej maliny zbyt mały
żeby przykryć  go całego, dobry jednak by
dać mu chociaż namiastkę. Przekręcił się na bok 
i skulił cały. 
- Lepiej zdecydowanie lepiej.   
W trakcie tego moszczenia się spojrzał na zegarek -
czwarta trzydzieści. Zgadza się.  Godzinę
mógłby określić bez spoglądania na cyferblat. Zawsze po alkoholu budził się o
tej samej godzinie i to nie za sprawą prostaty, która w jego regularnym
życiu  miała jeszcze godzinę do  swojego – „wstawaj szkoda dnia”.  
Z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością mógł
powiedzieć,  że za chwilę zaczną mu się
przesuwać przed oczami obrazki z wczoraj okraszone  wewnętrzną  auto negacją  postępowania, a więc mówiąc prosto wyrzuty
sumienia.  
Zaschnięte gardło piekło okrutnie.  Spróbował przełknąć ślinę,  ale to niestety nie wyszło. Cała woda zawarta
w organizmie przeznaczona została na rozcieńczenie alkoholu, a następnie
przerobienia go  na jakieś inne związki,
których nazw nawet nie próbował zapamiętać. Coś tam z kwasem octowym. 
Ocet parszywa rzecz, no chyba że z galaretą. 
W końcu udało się po trzeciej próbie,  ale wilgotna kropla  utknęła gdzieś 
w przełyku  wywołując atak kaszlu.  Walczył ze sobą żeby nie wstawać. Rozbudzony
organizm zaraz po wodzie zapragnie kibla w krótkim i długim  sensie jego przeznaczenia.  A on chciał urwać jeszcze chociaż godzinę dwie
z tego czasu, po którym będzie musiał spojrzeć Jej w oczy. Oczy z pewnością
pełne wyrzutu. 
Fakt, przesadził wczoraj. Najpierw w piciu a później w
mowie, trochę w gestach. Nad czynami  zawsze panował. 
Nie był agresywny po alkoholu, zresztą miał pokojową
naturę i w stanie wskazującym  można mu
było ciosać przysłowiowe kołki na głowie . 
Skąd więc  to
zachowanie  poprzedniego  wieczora? 
Zadziałała stara zasada kropli która drąży skałę, bądź
dzbana któremu się ucho urwało. 
Wraz ze świadomością wracała pamięć.  Powoli przed zamkniętymi powiekami przewijały
się obrazy. Najpierw nieostre ogólne, by 
za chwilę  powrócić  uzupełnione o szczegóły.  Później szczegóły stawały się jeszcze bardziej
dokładne, a wyrzuty większe.  
Wczorajszy wieczór nie zapowiadał się niczym szczególnym.
Zaprzyjaźnione małżeństwo  zawitało      z
zapowiedzianymi odwiedzinami. Pielęgnował wraz z żoną tę znajomość.  Pęd życia wywiał wielu znajomych z ich
otoczenia. Najpierw z powodu  tego, że
powodziło im się trochę lepiej, później dlatego, że gorzej. Pielęgnowali więc
ten swój stan posiadania przyjaciół. 
Te spotkania przy wódce, rzadkie chociaż cykliczne,
sprawiały mu  wiele radości. Mógł oderwać
się od szarej codzienności  na
chwilę  o niej zapomnieć . 
Sam preferował wino, ale czegóż się nie robi w imię
przyjaźni.  
Żubrówka  white  z colą wchodziła bardzo dobrze, taj jak i
przygotowane zakąski. Nic wymyślnego, czasami jakaś pizza, częściej zwykłe
kanapki. Bo w końcu nie o jedzeniu tu chodziło najbardziej.  Alkohol przyjemnie rozpływał się po całym
ciele, transportowany  żyłami do
najodleglejszych jego zakątków.       
I wszystko 
odbyłoby się według scenariusza, 
gdyby rozmowa nie zeszła na tematy finansowe. Znajomi kupili coś na raty,
coś zmienili w swoim domu , coś zmodernizowali. 
Zaczepny komentarz żony wzburzył nim w jednej chwili.
Może i nie powinien brać wszystkiego do siebie, ale alkohol zrobił swoje.  Poza tym wyczulony był na punkcie
zabezpieczenia rodziny i od czasu kiedy 
zaczął zarabiać gorzej, z tego powodu podlegał ciągłej wewnętrznej destrukcji. 
Sam reprezentował postawę,  że kiedyś 
było lepiej i za to jest życiu wdzięczny. Teraz jest gorzej, trudno.  Nie jest to popularna filozofia. Media
wraz  z artykułami w stylu  – masz prawo do orgazmu, masz prawo do …, masz
prawo…  rozreklamowały taką  pozycję roszczeniową. Bądź egoistką w łóżku -
to kolejny ciekawy artykuł. A  łóżko to
przecież samo życie, a przynajmniej jego bardzo ważny element. 
- Nieudacznik - powie ktoś przysłuchujący się z boku.-
Nieudacznik dorabiający sobie filozofię 
do tego że jest do dupy. 
Trzeba jednak przeżyć parę lat ze zmiennym szczęściem,
aby nabyć prawo do oceny. Ale kto chce czekać na doświadczenie.  
- Co Ty mi chcesz radzić, jak nie potrafisz poradzić
sobie z własnym życiem – powiedział do niego, bojkotując próbę rozmowy jego
syn. 
Zadziwiające jak często ten obraz stawał mu przed oczyma,
nie tylko wtedy gdy był pod wpływem. 
Jakże walecznie broni się swoich poglądów kiedy
czarodziejka gorzałka w nas krąży, po to by po kilku następnych  drinkach powiedzieć  
- Wiesz Romeczku, wszystko to ch.j ! 
Tak i wczoraj. Raz, dwa, raz, dwa i ruszył pin pong
słowny.  Znajomi zdusili tę wymianę zdań,
ale uraz  pozostał i tlił się w ukryciu
jak ogień . To tylko kwestia czasu gdy wybuchnie z nową siłą.  Atmosfera 
eksplodowała zaraz po wyjściu gości.  Ona już bez słowa wkładała naczynia do
zmywarki, a ołowiane chmury wyczuwalnie wisiały w powietrzu. Złożył stół,
opróżnił popielniczki. Próbował powrócić do normalnego  sposobu rozmowy,  na próżno. Strzeliła focha i łaskawie coś
odpowiedziała monosylabami.   
Zrozumiał już,  że
ten wieczór nie zakończy się tak jak 
wiele innych jemu podobnych.  Nie
prysną zmysły  i nie będzie szału
uniesień.  Wszak alkohol zażywany z głową
jest afrodyzjakiem. Dla niego był afrodyzjakiem i pity bez głowy.  Jeden warunek – alkoholu używają oboje
partnerzy.  
Był wyczulony na fochy i 
tak zwane robienie łachy.  Ileż  to
razy rezygnował z wieczoru, gdy leżała jak kłoda , śpiąc lub udając śpiącą. Nic
na siłę . Nie to nie. Odwracał się na drugi bok i zasypiał, życząc Jej  jednak zawsze - dobrej nocy. Tradycyjnie chciał
 pocałować Ją na dobranoc. Odsunęła  usta  na bok. Trafił w policzek  i poczuł się jakby to nie własną  żonę całował a ciocię Zosię, z okazji
niedzielnego obiadu.  
I wtedy postanowił zrobić małpę. Zebrał się cały w sobie
i spod tego wysiłku wyszła najpiękniejsza małpa jaką mógł sobie wymyślić.  Małpa powstawała z  połączenia skrzywionej grymasem  twarzy,  nadętych policzków, wraz ze specyficznym  układem rąk. Tego nie da się opisać, to trzeba
zobaczyć. To taki rodzinny kod - gest, rozumiany tylko i wyłącznie przez
członków  tej podstawowej komórki
społecznej.  Nie było w tym geście nic niestosowanego,
 było to raczej prymitywnie śmieszne.  
Z jakichś jednak  niewytłumaczalnych powodów  mina  ta
zupełnie Jej nie odpowiadała.  Raziła ją,
denerwowała i w jakiś sposób  jej
uwłaczała.   
Sama małpa to
efekt jakichś  szalonych imprezowych
wygłupów, jeszcze z czasów studiów.  
Wszyscy mówili  – 
No  Piotrek  zrób małpę - 
i Piotrek nadymał się ku uciesze zebranych . 
Cieszyli się wszyscy 
nawet jego dziewczyna, która zmieniła zdanie gdzieś tak w drugim roku
małżeństwa, że to niby jej mąż robi z siebie błazna. 
 Tak długo z tym
walczyła,  aż w końcu swoimi kobiecymi
sposobami wyegzekwowała od niego obietnicę,  że  przy
niej małpy robić nie będzie. 
 Złamał się  ze dwa razy, dla pokrzepienia bratnich serc,  ten raz  był trzeci. 
Ona zagotowała,  on
poczuł ulgę.  Całkiem spokojny i
wyluzowany  powiedział: 
- Dobranoc kochanie – po czym  poszedł do drugiego pokoju. 
Był już mocno zmęczony wieczorną wizytą,  ale otworzył barek  zaglądając  ciekawie w jego przepastne wnętrze.   Wino
nie nadawało się do degustacji,  ponieważ
wszystkie kubeczki smakowe miał otępiałe 
żubrówką.  Szampan również odpadał,
 ponieważ nie bardzo było co świętować.
Poza tym nie było żadnego  „po” , skoro „przed”  zakończyło się małpą.   
Kiedyś wymyślił sobie, 
że w ramach zemsty najpierw zrobi małpę, 
a za chwilę stójkę i niecnie wykorzysta  
sytuację z czterema przynajmniej pozycjami,  ale od kiedy przeczytał artykuł o
molestowaniu w małżeństwie, odstąpił od tego pomysłu.   
W lodówce brakło lodu. Zamknął drzwi zamrażarki
wyrzucając z siebie  
No i ch..j. 
Nalał do szklaneczki jedną trzecią objętości.  Wrzucił do odtwarzacza płytę Soyki 
„Dlaczego nie mówimy o tym co nas boli otwarcie”  -  poleciało z głośników. 
- No właśnie dlaczego ? - powiedział do siebie i
pociągnął spory łyk z ozdobnego szkła. 
Przyjemna 
obrzydliwość  - podsumował.
Zresztą na tym etapie mógłby pić nawet 
bimber z ziemniaków. 
Czynność uzupełnienia szklaneczki wykonał jeszcze trzy
razy,  a kiedy płyta skończyła  się i zatrzymała na wysuniętej już kieszeni
czytnika,  on spał snem nieprzytomnym,
nie bacząc na  pościel i  ubranie. Zapadł się w jakiś letarg,  czy leczniczy sen,  a  gdy
powtórnie otworzył oczy była  czwarta trzydzieści.  
 | 
| 
03 lipca 2011 | |
| 
Parole, parole,
parole - śpiewała Dalida w duecie  Alainem Delonem, co znaczy dokładnie  
Słowa, słowa, słowa... A dalej w refrenie : 
Posłuchaj mnie. Słowa, słowa, słowa... Proszę... Słowa, słowa, słowa... Przysięgam Ci Słowa, słowa, słowa, słowa, słowa... Tylko słowa rzucane na wiatr. 
A jak  my sami  obecnie radzimy sobie ze słowami? 
Poloniści radzą
cudzoziemcom, że jeżeli ich języki w trakcie polskiego szeleszczenia zapętlą
się w jeden wielki gordyjski węzeł, najlepiej dla odblokowania powiedzieć jedno
polskie przekleństwo na k.   Następuje natychmiastowe odblokowanie aparatu
mowy, dodatkowo wypowiedziane słowo 
odstresuje nas i  w tym być może
tkwi tajemnica sukcesu, tego pochodzącego z łaciny słowa.  A że współczesna populacja jest mocno
zestresowana i zapętlona przez codzienny wyścig szczurów, słów na k  używamy coraz częściej.  Ponieważ zaś staramy się być oryginalni i
niepowtarzalni karierę robią  i inne
odblokowujące słowa. 
W ostatnim dniu
czerwca  Rzeczypospolita napisała, Onet
streścił , a ja przeczytałem z przyjemnością artykuł pod tytułem :  Niezwykła
kariera pewnego słowa. 
Nawet przez chwilę
nie pomyślałem, że może tutaj chodzić o słowo w stylu  proszę czy dziękuję. Pierwsze skojarzenie
okazało się słuszne chodzi oczywiście o słowo „zajebisty”. 
„Fonetycznie obrzydliwe – wytykają
językoznawcy. Ale "zajebisty" słychać coraz częściej. Mają go
w słowniku Anglicy (fanfuckingastic), Hiszpanie (cojonugo), Rosjanie
(ochujennyj) czy Niemcy (affengeil). Ale to u nas słowo "zajebisty"
robi chyba największą karierę….   
….Radio Szczecin
doniosło właśnie, że jedna z tamtejszych restauracji, zapraszająca na flaczki,
żurek i schabowego, zareklamowała się na dworcu kolejowym sloganem:
"Zajebista polska kuchnia". – Zamurowało mnie. Ten wyraz mnie
zszokował – cytuje stacja jedną z mieszkanek Szczecina. 
Z badań zespołu, w którym pracował Piotr Fąka, wynika, że
jako nacja umiemy powiedzieć wszystko za pomocą kilku wulgaryzmów: czterech
klasyków na "k...", "ch...", "j..." i
"p..." oraz właśnie słowa "zajebisty", które zrobiło w
Polsce niezwykłą karierę. Na ulicach i w mediach.” 
Nie cierpię słowa zajebisty i nie używam go. Z tego
powodu być może miałem problemy w osiągnięciu porozumienia, w jednej z moich
poprzednich prac. Szef trzymający pewnie stery firmy w swych zawsze wypielęgnowanych
dłoniach wiedział co jest najlepsze dla jego firmy. Wiedział również, że
oprócz  godziwego wynagrodzenia,
możliwość współdecydowania o losach zakładu są niezmiernie motywujące. Bo oto
robisz coś co sam zaproponowałeś, wymyśliłeś lub udoskonaliłeś. Kasa jak kasa
przeciętna ale ta motywacja. W tym właśnie celu spotykaliśmy się na cyklicznych
zebraniach - burzach mózgów. Będąc nowym pracownikiem w tym środowisku
postanowiłem pokazać, że każda złotówka z wypłacanego mi wynagrodzenia to nie
są zmarnowane pieniądze. W trakcie spotkania zaproponowałem alternatywne
rozwiązanie jakiegoś  problemu. Szef
spojrzał na mnie zdziwiony, nie mniej zdziwieni byli współuczestnicy spotkania.
Zachowując wszystkie zasady kulturalnej dyskusji, szef powoli i dwa razy
wytłumaczył mi założenia  proponowanego
rozwiązania. W trakcie tej edukacji poczułem się jak ostatni matoł, który
niczego nie nauczył przez ostatnie dwanaście lat terminowania w branży.
Ustąpiłem i zaakceptowałem widząc w oczach zebranych ulgę,  bo przecież już od godziny zjadaliśmy swój
czas wolny. Wyrwałem się jeszcze ze dwa razy, a po spotkaniu na którym
wybieraliśmy widoczki do kalendarzy i spodobał mi się taki trochę inny niż
założono, szef sąsiedniego działu zaprosił mnie na bok i powiedział: 
- Antoni. Ty powoli się uczysz. Spójrz na mnie, czy to
tak trudno powiedzieć tajemnicze słowo – „zajebiste”?.  
Widziałeś dzisiaj, bez patrzenia na widoczki powiedziałem
– zajebiste. I spoko. 
Cennik? Zajebiste. Bilbordy ? Zajebiste. 
No powtarzaj za mną. 
Tutaj nadął policzki i teatralnie krzywiąc wargi  sylabizował: 
Za – je – bis - te  
 
Nie nauczyłem się tego odruchu. Zmieniłem pracę z tego i
paru innych powodów. Uraz mi pozostał,  
słowa nie cierpię. 
Czy jestem taki  że
nie lubię sobie zakląć? 
Ależ nic z tych rzeczy. Bardzo lubię. 
Szczególnie kiedy walnę się w palucha przy wbijaniu
gwoździa, lub zapieczona śruba nie chce puścić. 
To śmieszne, ale ona zawsze po czymś takim puszcza. Bez
trudu znajduję także zagubiony przymiar, lub ołówek stolarski. 
Pamiętacie taką scenę w Seksmisji kiedy główni
bohaterowie próbują odgadnąć hasło słowne do wejścia na zewnątrz. Zdesperowany
Maks Paradys  mówi: 
- wszystko przepadło - 
a za chwilę zrozpaczony dodaje - K…a mać .  
Blokada zwalnia się i 
nieznany świat stoi przed  nimi otworem. 
Nie używam słowa na ch, jest takie zbyt dosłowne. Zamiast
tego przywołuję staropolską nazwę dekoracyjnego elementu ubrania, czapek i
zasłon. Ewentualnie myślę o pewnym znanym rzeźbiarzu węgierskim . Nazywa się  László Kutas. 
… „ Profesor Miodek wskazuje, że obok
"zajebiście", jest kilka innych sformułowań, które powinny w uszach
zgrzytać jak klasyczne wulgaryzmy. A nie zgrzytają. – Jest problem tzw.
substytutów mocnych słów – podkreśla prof. Miodek. – Dziś jak ktoś mówi, że
"się wkurzył", to uważa, że to w porządku, bo przecież nie
powiedział, że się "wkur...ł". Albo gdy kogoś
"opierdzielił"… 
A ja inaczej niż profesor, nie traktuję tych słów jako
substytutów. Ja nimi stopniuję emocje. 
I tak „opierdzielić” to taka drobna forma zwrócenia komuś
uwago. Zrobić to przez „ d” a nie „dz”  i
przez „o: a nie „ie” to połajanka innego całkiem kalibru.  Tu już nie ma zmiłuj. 
„Wkurzyć” się mogę bez powodu , „wkur…ić” się   prez 
„w „ tylko w wyjątkowych sytuacjach.  
Mój sąsiad wiejski Jasiek używa tego słowa do
usprawiedliwienia  picia wódki. Nie raz
słyszałem jak mówił:  
- Maryś zrób po drinku bo żem się coś wkurzył  
Takie maksymalne napięcie emocjonalne osiągał mój znajomy
Andrzej, człowiek niespotykanej dobroci i wewnętrznego spokoju. 
Jego żona często wykorzystywała ten jego spokój i
opanowanie do załatwienia własnych spraw.  
Bez oporów zygała do niego, a kiedy w towarzystwie
piliśmy wino i zaczynało ono szumieć w naszych głowach, Ania bo tak miała na
imię żona Andrzeja „spinała mu się po nerwach” jak to się popularnie mówi.  
Jędrek niezainteresowany siedział nad kieliszkiem
czerwonego Cabernet i milczał. W pewnej chwili wyrzucał z siebie tylko jedno
zdane: 
- Aniu bardzo proszę nie wkur…j mnie.  
Ania rozumiała, że dotarła do granicy. My wiedzieliśmy,  że Andrzej ma już dość. 
A więc czy rzeczywiście rację mają poloniści, którzy
mówią, że  przy pomocy tych kilku
wulgaryzmów można opisać cały świat? 
Słyszałem taki dowcip ,który obrazuje że można. 
Pewien dresiarz 
wybrał się na wycieczkę do Paryża. Po powrocie tak oto opisuje swojej
lasce wrażenia ze zwiedzania: 
- Wychodzę z autobusu patrzę przed siebie - O kur..a!.  Patrzę w lewo - o ja cię pier…lę !.  Patrzę w prawo -  zajebiście!. 
-  Ze wzruszenia. Bo
jak sobie pomyślę, że tam jest tak pięknie. 
Idzie nowe i 
zmienia się nawet nasz sposób zachwytu nad otaczającym światem. 
Być może przyjdzie taki czas,  gdy dla zrozumienia starych
dwudziestowiecznych tekstów potrzebne będą tłumaczenia. Z pointę niechaj
posłuży ostatnie zdanie z artykułu: 
„,Czy to znaczy, że gdyby Gałczyński żył dziś i wychował
się na "X Factorze", to napisałby: "Wyjebista dorożka, zajebisty
dorożkarz, zajefajny koń"?” 
 | 
 
 
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz