Wiadomości z południa Francji docierają do mnie z
pewnym utrudnieniem. Albo inaczej mówiąc - rzadko. Ot coś tam, dwa słowa: koncert i elegancko, lub kolacja i elegancko.
Trzy dni temu dostałem SMS- a, że Eric zmienia samochód. Stary sprzedał a jutro
kupuje nowy. Tak pomyślałem przez chwilę, że jeżeli jego pięcioletnie auto jest
stare, to jakiego określenia użyć do mojego pojazdu?
Mój trzyma się dziarsko. O to chyba dobre, bo przecież
popularne jest określenie - dziarski staruszek. Rozstania są dla związków
ożywcze i twórcze, chodzi tylko o to by nie przesadzić. Z jakiegoś powodu mówi
się, że najlepszy urlop to dwa tygodnie. Jest chyba w tym stwierdzeniu dużo
prawdy, ponieważ trzeci tydzień minął mi na obliczaniu - ile dni pozostało do
powrotu. Na dzisiaj wychodzi siedem.
Czyli jeszcze tydzień.
I wbrew temu co piszę, to nudę się solidnie. Bo co
innego realizować jakiś plan wobec siebie, a co innego brać udział w zamieszaniu. Z faktu,
że upiekłem kolejny chleb, czy
wyszorowałem kabinę prysznicową nie można robić wydarzenia. Od dawna już, z
wprawą rozróżniam wszystkie butelki z chemią domową i na pewno nie zapaćkam
sobie lustra czymś tłustym. Ale czy to
są wydarzenia? To po prostu proza życia. Za chwilę skończy się seria sześciu
zastrzyków jakie zaaplikowała sobie znajoma. Beta która gościnnie zajmowała
przez tydzień pokój żony, już wyjechała.
W napisanym naprędce mailu stwierdziłem, że u mnie nudy. No może poza tym, że codzienne zakładam
nowy (czytaj czysty) podkoszulek.
Jeżeli to się liczy to rzeczywiście u
mnie codziennie coś nowego.
W odpowiedzi moja żona napisała :
A tutaj w porządku. Właściwie nic sie nie dzieje. Albo
goście tutaj, albo my w gościach.
Wczoraj byłyśmy w Tuluzie na spotkaniu z Brigitte. Bardzo cieszyła się i prosiła żeby Cię ucałować. Swoją drogą Brigitte jest rówieśnicą mojej teściowej, ale to bardzo sympatyczna i pełna serca starsza pani.
Wczoraj byłyśmy w Tuluzie na spotkaniu z Brigitte. Bardzo cieszyła się i prosiła żeby Cię ucałować. Swoją drogą Brigitte jest rówieśnicą mojej teściowej, ale to bardzo sympatyczna i pełna serca starsza pani.
Jak do ostatniej informacji dorzucić: wcześniejsze koncerty, codzienny basen i
zapomniany na parkingu w Tuluzie wózek,
to nudy na pudy.
A z wózkiem było
tak:
Po zwiedzeniu
jakiegoś muzeum, chyba historii naturalnej, żona wraz z towarzyszącym jej
młodzieńcem i Claire pakowali się do samochodu. Jedno z nich przyjechało na tę
wystawę rowerem. Z pewnością nie była to moja żona, bo ona zdecydowanie
preferuje cztery koła. Zona siadła z przodu, koło kierowcy, jak zawsze. Z tyłu
młodzieniec który pomagał pakować rower. Odjechali z parkingu i po dojechaniu
do domu, to jest po pokonaniu około czterdziestu kilometrów, zaczęli się
rozładowywać. Po wyjęciu roweru, oczom
Claire ukazał się ziejący pustką bagażnik. Nie było wózka.
Siedzę, cóż mam robić - wspomina żona – Na rower się
nie przesiądę.
Panika i strach. Panika bo wózek jest niezbędny do
przemieszczania się. Panika bo taki sprzęt kosztuje grubo ponad dziesięć
tysięcy złotych. Swoją drogą, co kosztuje tyle w konstrukcji z rurek
aluminiowych zakończonych dwoma kółkami
i gumową dmuchaną poduszką? Odpowiedź
jest prosta, zapłacisz jeżeli nie masz alternatywy.
Przyjaciółka mojej żony z impetem zawróciła na szutrowej
alejce, wzbijając w górę kurz i mniejsze kamyki. Dobrze, że teść przebywa
chwilowo nad oceanem, bo z pewnością nie byłby z tego zadowolony. Ostatnie trzydzieści
lat życia poświęcił na promowanie spokojnej jazdy po tej drodze. A do piratów
drogowych rozsiewających kamyki nie ma wyrozumiałości.
Nie bacząc na żandarmerię, kobieta sunęła ile wlezie swoim samochodem. Z drogi próbowały dodzwonić się do muzeum, ale
bez rezultatu. Może było już po godzinach urzędowania.
Kiedy dojechali do parkingu oczom ich ukazało się
jedynie puste miejsce. To miejsce w którym pozostawiły wózek.
Po drodze już zaczęły zastanawiać się, skąd pożyczyć
taki wózek?. Odganiały od siebie jednak wszystkie radykalne myśli. Nim całkowicie
popadły w czarną rozpacz, zadzwonił Eric. Poinformował je, że dodzwonił się do pobliskiej parafii i uczynny ksiądz pobiegł
ile sił w nogach, ratując wózek przed przewłaszczeniem. Aż się chce dać na
mszę, kiedy widzisz bezpieczny wózek zaparkowany w rogu zakrystii.
Podziękowały i szczęśliwe wróciły do domu. Wózek zaś
dodatkowo zyskał na wartości. Bo bardziej cenimy to co chociaż na chwilę wydaje
się nam stracone.
Czyli jednym słowem – nie cię nie działo.
Dostałem jeszcze zdjęcie, na którym żona ukrywa się za
dorodnym słonecznikiem.
Niechybnie zbiory tournesola, jak oni nazywają słonecznik będą udane.
A od poniedziałku jak znam życie, po kryjomu do naszego
domu podchodzić będzie teściowa. To umyje okno, to przetrze parapet i na pewno
podłogę. Ot tak, żeby żona miała czyściutko jak wróci. Zrobi to bez względu na
to co ja zrobię w sobotę. Pozwalam jej na to nieszkodliwe wariactwo. Bez tego
nie mogła by się spełnić jako matka dorosłej córki, która wyjechała na
miesięczne wakacje do Francji.
przeczytałam i uśmiecham się, jak dobrze wiedzieć, że wszystko dobrze, miłego wieczoru!
OdpowiedzUsuńKończę butelkę wina, wszystko jest w porządku. Miłego wieczora.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Wszystko jest względne, nawet względność, a już na pewno czystość okna czy podłogi;)
OdpowiedzUsuńOczywiście. W kwestii czystości okien zawsze różnimy się z żoną Pozdrawiam
UsuńTu(u-nasz-w-swirowku.blog.onet.pl). No chyba, że żona dała spory datek do skrzynki kościelnej. A tournesolei - to w dokładnym tłumaczeniu obracające się za słońcem - jak to ma w zwyczaju ten kwiat.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Mirek
Słowo spory jest względne
UsuńPOzdrawiam