27 grudnia 2011

Trzydzieści

Trzydzieści
To trzy razy po dziesięć.
Trzydzieści razy po dwanaście,
Dla całkowitej dokładności:
trzydzieści po trzysta sześćdziesiąt pięć.
Nie licząc oczywiście lat przestępnych.
My pokolenie matematyki na maturze
wiemy ile to wspólnych wschodów słońca,
które równoważą się z z sumą zachodów.
W tym zawierają się noce i dnie.
Pełna paleta czerni nieba
od szalonego skoku w mrok,
do spokojnego zasypiania.
Jedenaście tysięcy dni,witanych z nadzieją
i żegnanych z głodem na kolejny świt.
Na jubileuszowym torcie
nie zmieszczą się te wszystkie rachunki.
Czekoladowe litery ułożył ktoś w hasło:
Trzydzieści lat razem.
A rachunek?
Rachunek wystawia nam życie.

Chociaż to dopiero dzisiaj, ale już wczoraj, w wigilię tego jubileuszu zjawili się życzliwi nam, aby zaintonować sto lat.
Był wspomniany powyżej tort z dedykacją i szampan. No może w obu przypadkach było to wino musujące.
Na tę okoliczność wygrzebałem czterdziestoletnie, wytrawne wino musujące z regionu Armagnac, które osiemnaście lat temu otrzymałem od mojego francuskiego przyjaciela.
Skrzyneczkę dostałem na pamiątkę udanej adopcji.
W chwili wręczania wino miało już dobrze ponad piętnaście lat.
Szukałem okazji do degustacji, ale żadna z nie wydała mi się właściwa. Teraz decyzję podjąłem szybko.
- Może to najlepsza z rzeczy jaka trafiła mi się w życiu ? - pomyślałem i zdecydowałem otworzyć mocno zakurzoną butelkę.
Niestety wystrzał był mniej niż symboliczny. Smak wina zrekompensował, jednak brak efektów audio.
Aby jednak oporny korek nie symbolizował „ujścia pary” z naszego związku, użyliśmy gruzińskiego wina. Strzał jak gdyby dżygit strzelił z bicza, rozdarł świąteczną atmosferę drugiego dnia świąt. Gruzińskie pochodzenie wina, to sprawka Młodych. On swój sentyment ulokowali na ulicach Batumi.
Było więc i głośno i tradycyjnie.
A potem kiedy pokrojony tort nie informował już o dorobku lat, Żona przystąpiła do wspominek.
Wyciągnęła przygotowane na tę okazję albumy i zaczęło się...
Stare, w większości jeszcze czarno-białe zdjęcia, ukazywały dwoje dzieciaków przeświadczonych o swojej dorosłości.
Spotkania, wspólne wycieczki. Później ślub i pierwsze zdjęcia dzieci.
Sentymentalnie się zrobiło. Czułem się nawet trochę jak kombatant
Nie podzielona połowa tortu informowała resztką napisu: RAZEM.
Może o to chodzi w tym życiu?
I co dalej ?
Kolejny wspólny świt, dzień, zmrok i mam nadzieję kolejny ranek.
A potem, w połowie czerwca przekażemy pałeczkę w sztafecie pokoleń. Starszy syn wstępuje w związki.
I niechaj On doświadcza, ile potrzeba, aby mieć prawo do zdmuchnięcia świeczek z takiego tortu.
Czego im zresztą wczoraj serdecznie życzyłem. Jako oczywiście pewnego etapu w życiu.
My w żadnym razie nie powiedzieliśmy jeszcze sobie, że wystarczy.

 

22 grudnia 2011

Plamy na wigilijnym obrusie

Jezusie, Jezusie, plamy są na obrusie. Trza je prać - brzmi fragment świątecznej piosenki Skaldów.
Według tego właśnie piosenkowego schematu, następuje przygotowanie do świąt w moim i wielu innych domach.
Od czasu kiedy żonie trudniej, teściowa odnalazła w sobie potrzebę niesienia pomocy.
To miłe z jej strony i nie mam zamiaru krytykować idei tej pomocy.
Dominujący charakter starszej osoby przekłada to jednak na zasadę, albo robisz po mojemu, albo nie robimy.
Moja żona uważa się za jedyną gospodynię we własnym domu. Co jest dalej, nie muszę chyba pisać.
Jak to dobrze, że to moja teściowa, a nie teściowa mojej żony. Panie dochodzą do porozumienia, w czasie kiedy uprawiam swoją pracę zawodową. Po siedemnastej przychodzę na gotowe.
Czasem tylko emocje targają jeszcze moją żoną. Wyczuwam to już w chwili, gdy ściągam kurtkę w przedpokoju. Z tego też powodu myślałem nawet nad tym, aby przedświątecznie wydłużyć sobie godziny pracy. Ponieważ znam Prawa Murphiego, zrezygnowałem.
Odpowiednie prawo brzmi – Pokaż, że coś potrafisz zrobić, od jutra stanie się to twoim obowiązkiem.
Rzecz jest uniwersalna i z równym powodzeniem można ją zastosować do instytucji małżeństwa, ale to już inna historia.
Póki co pokazuję że potrafię i zrobiłem zakupy.
W tym roku małe. Tak stwierdziła moja żona.
Nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak wyglądają takie duże zakupy w jej wykonaniu.
Kiedy z Młodszym wlekliśmy po schodach, te torby zakupowe z Castoramy, pełne puszek i kubków, Młody próbował narzekać. Chociaż w pełni się z nim zgadzam, nie mogę przecież budować koalicji opozycyjnej wobec własnej żony i matki moich dzieci.
One po prostu nie potrafią przygotować wersji mini lub light jak kto woli.
Sama zresztą powiedziała ostatnio, że bez względu ile gotuje warzyw, zawsze wychodzi pełen gar sałatki.
Zaplanowane dwa ciast dwoją się i troją.
A potem przy świątecznym stole rzucane są prowokacyjne pytania:
- Nie smakuje Ci moja sałatka Antoni? Nie jadłeś.
- A to ciasto dobrze mi wyszło? Spróbuj.
I chcąc, czy nie chcąc pochłaniasz człowieku kolejną porcję kalorii. Aby tylko żonie nie było smutno.
Pomijam tutaj całą duchowość Świąt, bo nie o tym chcę teraz.
Takie jedzenie „bo wypada”, od dawna uważam za bezsensowne.
Aby było inaczej, być może musi nastąpić zmiana pokoleniowa.
Myślę, że nasze dzieci wprowadzą jakościową zmianę w tej celebracji.
W końcu Oni nie pamiętają wielogodzinnych kolejek po tak zwaną wędzonkę, czy kubańskie pomarańcze, dostępne w tamtym komunistycznym kraju, wyłącznie z okazji chrześcijańskich świąt.
Być może ostudzeniu tej manii upychania jedzenia, posłuży artykuł, do którego link podrzuciłem żonie
Okazuje się, że w ciągu ostatnich 20 lat nastąpił tak dramatyczny wzrost otyłości Amerykanów, że zmusił Straż Przybrzeżną, administrującą promami pasażerskimi, do ograniczenia dopuszczalnej liczby przewożonych przez nie pasażerów. Obecnie ok. 1/3 dorosłych osób w USA jest otyłych lub ma poważną nadwagę.
Ograniczenia dopuszczalnej liczbę pasażerów na promach zastosowano ze względu na większe zagrożenie utraty ich stabilności, gdyby np. wszyscy przeszli na jedną stronę jednostki aby obserwować delfiny.
Jak powiedział przedstawiciel Straży Przybrzeżnej, por. Eric Young, oznacza to w praktyce zmniejszenie liczby pasażerów zabieranych na pokład o ok. 250 osób, w zależności od typu i wielkości jednostki. - Np. prom, który zabierał 2000 osób, teraz będzie mógł zabrać tylko 1750.
Krążył kiedyś taki, nieprzychylny dla Amerykanów dowcip:
Jakie wymiary ma idealna Europejka ? 90, 60, 90.
A Amerykanka ? Również 90, 60, 90. Z tą różnicą, że to miara w calach.
Informacja z gazety pokazuje, że życie przerasta dowcipy, nawet te absurdalne i głupie.
Zanim jednak z niepokojem stanę na wadze, zabrałem się za ubieranie drzewka.
Dzieci za duże, wnuków jeszcze nie ma. Póki co traktuję to jako obowiązek.
Gasnące jedna po drugiej żarówki z oświetlenia, wymusiły podjęcie decyzji o zakupie nowego kompletu, tylko zdzieranie starego, założonego już do połowy, wyzwoliły z mych ust słowa, które zaburzyły duchową doniosłość nadchodzących świąt.
Zaraz też wprawne ucho małżonki wychwyciło słowa i granat został rzucony.
Dobrze, że zachowałem spokój sapera i godnie milcząc zabezpieczyłem atmosferę przed wybuchem.
Jak to mówił Marszałek lub Wieniawa (na Boga, zapomniałem kto) są sytuacje w życiu mężczyzny, kiedy wobec słów kobiety wypada mu jedynie godnie milczeć.
Co uczyniłem, wkładając buty.
Ciekawe, że Dulski milczał na długo zanim powiedzenia Marszałka i jego dworu stały się modne.
Oczywiście pobyt w przegrzanym sklepie spowodował,że kupiłem nie do końca to co chciałem. Ponoć to taka sztuczka marketingowa, by tak podnieść. atmosferę, aby klient nie zastanawiał się długo. Brał towar i spylał ze sklepu.
Nie minęła dwudziesta pierwsza, kiedy światełka zaczęły odbijać się od rzędu banieczek, w stonowanym platynowym kolorze.
Z listy odhaczam punkt kolejny - drzewko
Prezenty w siedemdziesięciu procentach kupione. Pozostaje pakowanie w okazjonalne papierki i opisywanie.
Powiem uczciwie, że wolę to szczerze dane kolorowe szkiełko, niż najbardziej wymyślny prezent.
Potem już do końca pozostają wątpliwości. Trafiony ten prezent, czy nie trafiony?.
A jak myśleć kategoriami przydatności rzeczy w takim przegrzanym, pełnym ludzi sklepie?
Od wczoraj jakby inaczej, ponieważ spadł śnieg.
Spadł to może określenie na wyrost, ponieważ ulice wyglądają jak posypana cukrem pudrem szarlotka.
Może to taki pozytywny bodziec dla tych wszystkich takich jak ja, którym na usta cisną się pytania, o to czy nie zestarzała się ta forma ich spędzania.
Pozostają jeszcze życzenia w wigilijny wieczór. Bardzo je przeżywam, ponieważ traktuję nad wyraz poważnie. Nie wiem czy szczerość wypowiedzi jest wtedy pożądana, ale pozwalam sobie na nią. Oczywiście taka szczerość, która nie zakłóci atmosfery. Na szczerość do bólu, można u mnie liczyć bez okazji.
Dlatego tak nienawidziłem zakładowych spotkań przedświątecznych. Życzenia wszystkiego najlepszego, składane osobie o której wiesz, że gotowa cię utopić w łyżce wody, psuły mi atmosferę.
Dzięki Bogu, w tym roku nie muszę być sztuczny.
A na koniec ocena.
Moje starsze dziecko przyrównało naszą rodzinę do tej greckiej, z filmu „Moje wielkie greckie wesele”
Potraktowałem to jako komplement. Z pewnością bohaterowie filmu popełniali wiele błędów, wychowawczych nie wyłączając. Nie można im jednak odmówić głębokiej, rodzinnej miłości.
I to powinno być mottem świąt: Więcej miłości.
Dodałbym jeszcze - Mniej sałatki
Dobre wino pozostawię bez zmian w ilości.
A poza tym dla wszystkich - Wesołych i rodzinnych Świąt

19 grudnia 2011

Puste miejsce

Po raz kolejny nacisnął przycisk domofonu. Guzik opisany był w dalszym ciągu imieniem i nazwiskiem, zmarłego kilka lat temu ojca. Głośnik urządzenia złowrogo milczał, co świadczyło o tym, że albo matki nie ma, albo postanowiła nie otwierać drzwi.
Przed wejściem pojawił się starszy mężczyzna, ze zrolowanym chodnikiem na ramieniu.
- Niestety u mnie nie ma nikogo – stwierdził Mariusz, uśmiechając się grzecznie.
Nieznajomy podał numer swojego mieszkania i już za chwilę burczenie zamka umożliwiło otwarcie drzwi. Skorzystał z okazji i wszedł za mężczyzną na wewnętrzne schody klatki schodowej. Skinął na syna, z którym przyjechał w tę przedświąteczną sobotę. Razem weszli na piętro.
Zastukał do drzwi, po chwili nacisnął dzwonek. Od środka dało się słyszeć małe zamieszanie.
To tylko pies, który podbiegł do drzwi i raczej z obowiązku szczeknął dwa razy. Mariusz dla zasady powtórzył czynność, aby przekonany całkowicie o bezsensowności dobijania się do drzwi, zejść w dół.
- To wyjazd w połowie udany – stwierdził zwracając się ni to do siebie ni do syna.
Z kieszeni wyciągnął telefon komórkowy. Wybrał numer i po uzyskaniu połączenia rozpoczął rozmowę.
Syneczku. Byliśmy na cmentarzu u dziadka, a teraz jestem pod drzwiami babci. Nie ma jej w domu. Bądź tak uprzejmy i spróbuj się z nią skontaktować. Dzwoń i dowiedz się jak się czuje. Przy okazji zaproś na Wigilię. Jak się zgodzi, to któryś z Was po nią podjedzie.
Ojca odwiedzał regularnie, przed każdymi świętami. Czasami bez okazji. Szeroko otwarta brama cmentarna, zapraszała w godzinach urzędowania. I te odwiedziny były paradoksalnie prostsze.
Nie miał klucza do rodzinnego domu, a solidne antywłamaniowe drzwi były dla niego zaporą nie do przejścia. Po śmierci ojca, matka dla całkowitego bezpieczeństwa wymieniła zamki.
Klucze?
On nie miał nawet numeru telefonu do swojej matki. Zmieniła i zastrzegła swój numer.
Kiedyś, gdy próbował zadzwonić, w słuchawce usłyszał – nie ma takiego numeru.
O mało nie wyskoczył z siebie. Podjechał jak wariat pod Jej dom, aby usłyszeć, że zrobiła to celowo, a jemu numer nie jest potrzebny.
Miała trochę racji, ponieważ zakupiła telefon z odczytem dzwoniących numerów i po rozpoznaniu jego numeru, notorycznie nie odbierała.
- Najgorszy syn - Przyzwyczaił się już do tego określenia.
Żartował nawet w gronie wtajemniczonych znajomych, że jednak w sercu matki jest dla niej „naj”
Natomiast w samotności, oczy robiły się wilgotne, a słona łza nie raz spłynęła mu po policzku.
Szczególnie dotkliwie znosił to odrzucenie, w takich dniach jak Wigilia i Dzień Matki.
To nakrycie dla niespodziewanego gościa, stało i czekało właśnie na Nią. W jakiś nieracjonalny sposób wierzył, że otworzą się drzwi i pojawi się Ona, aby połamać się opłatkiem, z nim i całą jego rodziną.
W tym roku również nie spełni się to marzenie.
Pochodził z przeciętnej rodziny, bez jakichkolwiek oznak patologii. Tylko ojciec starał się, aby z tej przeciętności wychylić się choć o czubek głowy. Drogi które wybrał do celu bywały dyskusyjne, ale uczciwe. Faktem jest jednak, że to wychylenie mu się udało.
Matce przeciętność odpowiadała najbardziej. Ba. Gotowa była pochylić głowę, aby broń boże nie wysunąć się z szeregu na milimetr. Ojciec chciał być światowcem, nawet takim przaśnym socjalistycznym znaczeniu, Matce wystarczał niedzielny spacer do kościoła. Nie spełniło się jej marzenie o tym, aby wspólnie z mężem siedzieć w kuchni, przy kubku herbaty i komentować ludzi spieszących skądś, dokądś. Bezpiecznie zza zasłony okiennej szyby.
Niezgodność charakteru, tak nazywa się powód wielu rozwodów. O rozwodzie nie mówiło się jednak w jego domu, wszak małżeństwo to rzecz święta.
Z wiekiem rozdźwięki pogłębiały się, a ich kumulacja nastąpiła w okresie, kiedy organizm kobiecy wycofuje się ze swego powołania. Urazy i różnice zdań urosły do rangi mitycznej i zaczęły dominować w każdej przeżytej chwili.
W końcu okazało się, że niezbędna pomoc lekarza jest już trochę spóźniona, Ona na tę pomoc ciągle się nie zgadzała. Robiła to w zgodzie z przepisami prawa. To chory decyduje, czy ma się leczyć, czy nie.
I tak złamana noga powoduje taki ból, że chory nie waha się ani chwili. Złamana dusza powoduje, że postrzegasz wszystkich jako chorych, bądź stanowiących dla ciebie realne zagrożenie. Wszystkich z wyjątkiem siebie.
- Ja mam się leczyć ? - pytała - to wy nadajecie się do leczenia.
Zgodnie z polskim prawem, aby kogoś przymusowo leczyć należy najpierw sądownie go ubezwłasnowolnić.
Stało się to, po bardzo głębokim namyśle. Spotkało się ze zdecydowanym sprzeciwem jej rodziny.
Mówiąc krótko kontakty rodzinne zostały zakończone. Obrażona rodzina złożyła stosowne zeznania w sądzie. Połowiczny sukces, czyli krótki pobyt w szpitalu.
Leczenie ma sens, jeżeli prowadzone jest do końca. Po sześciu tygodniach, wypisana z receptą już sama decydowała, kiedy łykać tabletki. Zdecydowała że wcale nie będzie.
Nie udało się namówić żadnego lekarza na domową wizytę. Pacjent musi chcieć, pacjent musi przyjść.
Dawne problemy powróciły ze zdojoną mocą. Dołożył się do tego „spisek z celu ubezwłasnowolnia”.
To pamięta im wszystkim, do dzisiaj.
Niedługo własny mąż stał się kobieciarzem, alfonsem, a na koniec szefem grup przestępczej.
Ojciec żałował decyzji o przymusowym leczeniu. Do końca życia gryzł się, że być może, było to zbyt brutalne. Tak myślał nawet wtedy, gdy w środku nocy budził go patrol policji, bo ponoć dręczy żonę.
Policjanci po kilku wezwaniach przestali przychodzić. Rady ich ograniczyły się do stwierdzeń
- Musicie ją leczyć
Powtórzyć procedurę ubezwłasnowolnienia? Skazane na niepowodzenie. Przecież ona nikomu nie zagrażała.
Uważała tylko, że rodzina to coś najgorszego na świecie, co przytrafiło się w jej życiu.
- Póki żyję biorę to na siebie - mówił ojciec.
A kiedy zmarł, przez chwilę wydawało się, że coś drgnęło.
W atmosferze pogrzebu i żałoby nastąpiła wyraźna poprawa relacji rodzinnych. Były i spotkania. To nic, że bez klucza i numeru telefonu.
Nie to jest ważne. Rozmawiała z jego dziećmi, a zdarzało się, że przez nieuwagę odpowiedziała i jemu.
Chwalił się potem żonie i z wypiekami na twarzy mówił – Moja matka dzisiaj rozmawiała ze mną.
Jego najstarszy syn został dopuszczony do tajemnicy, otrzymał numer telefonu.
Spadł na ciebie Synu obowiązek utrzymywania łączności z babcią, w ramach kontaktów rodzinnych.
Jak to jednak z młodymi bywa; Mariusz wielokrotnie prowokował go do telefonu.
- Dzwoń i opowiedz.
- Możesz sam zadzwonić. Dam ci numer – próbował podzielić się odpowiedzialnością Pierworodny. - Najpierw spytaj, czy babcia się na to zgadza.
Nie zgodziła się.
Kiedy w ramach chwilowej poprawy stosunków, zamówiła u niego filtry do odkurzacza, przywiózł je już następnego tygodnia. Pięćdziesiąt kilometrów dzielące jego dom z domem rodzinnym poszło jak z bicza strzelił.
Zapytał, czy wymienić?. Zgodziła się. Zrobił to na jej oczach, aby wszystko było jak trzeba. Cieszył się, że w końcu był pomocny. Godzinę po tym gdy wrócił do siebie, zadzwoniła.
Okazało się, że podmienił jej odkurzacz. Ten który kupiła na raty. Płakała donośnie rzucając w niego pytanie - Dlaczego?
Dlaczego ją tak gnębi. A jeżeli posunął się do zabrania odkurzacza, z pewnością ukradł tez kosiarkę, przedłużacz, a nawet łopatę do śniegu.
Jak zaprzeczyć słowom rozżalonej starej kobiety?
- Był czerwony, ten też jest czerwony, ale to inna czerwień.
Kiedy kupiła nowy egzemplarz za swoją wdowią rentę, oglądał go z przedpokoju.
Odległość czterech metrów, być może wystarczy do zabezpieczenia alibi.
- Musisz ją leczyć, ona jest chora – ostro napomniał go kuzyn, reprezentant rodziny, która się od niego odwróciła.
- Ja to mówiłem wiele lat temu – odpowiedział i zaraz spytał - Muszę to zrobić poprzez sąd. Pomożesz mi?
Odmówił, nie chcąc się w to mieszać. Ale jego wrażliwa dusza doznała uspokojenia. Wskazał problem , a nawet podsunął rozwiązanie.
Czas mija, choroba postępuje. Jest mu żal własnej matki.
Są chwile, w których zaczyna wątpić w istnienie Boga, albo chociaż w Jego nieograniczone miłosierdzie. Potem jest za to wstyd, ale szuka przyczyn i odpowiedzi na proste pytania.
Tutaj jednak nic nie jest proste. A odległość jaka ich dzieli dodatkowo komplikuje sytuację.
Kiedy pojawiają się wizje, współczuje jej. Postacie w domu, pojawiające się i znikające. Postacie za drzwiami, widoczne w wizjerze, Filmy wyświetlane na ścianach, drzwiach i obrazach.
Kolorowe i straszne. Czerwone i złote na zmianę.
Kiedy pyta go, dlaczego tak ją dręczy, napuszcza ludzi, wyświetla filmy, poczuł, że wszystkie uprzedzenia, które miała do swojego męża ulokował a nim. Stał się żywym symbolem, uosobieniem zła w czystej postaci.
Każda wizyta z tych, które udało mu się zrealizować, była jakby wchodził w film „Piękny umysł”
Jakby przeżywał go w sobie.
Współczuł jej serdecznie, widząc jakim koszmarem jest każdy przeżyty dzień. Nie potrafił pomóc, tak jak kiedyś nie dał rady zapobiec tej katastrofie.
W czasie poprzedniej wizyty napomknął o lekarzu. Sam wspomniał, że bywa, aby ja ośmielić.
- Ty musisz – powiedziała - Prowadząc takie podłe życie. Ludzie się już na tobie poznali.
Od tej pory nie dzwoni, bo nie ma o czym rozmawiać z wyrodnym synem, który robi niej wariatkę.
W okolicach imienin, urodzin czy Dnia Matki, profilaktycznie nie odbiera telefonów. Na Święta nie pozwoli się zaprosić. Zamknięta za stalowymi drzwiami, żyje z przeświadczeniem wielkiego serca, które próbowała okazać dzieciom. To serce, serce matki krwawi. Przecież dzieci okazały się takimi niewdzięcznikami. Zamknęły ją w szpitalu, to pewnie by i pozbawili wszystkiego.
Licznik nie ubłagalnie tyka. Z dnia na dzień matka Mariusza staje się coraz starsza. A gdyby nie daj Bóg...
Nie dostanie się do domu. A wyważać za każdym razem gdy nie odbierze telefonu?
Już teraz wtajemniczeni, czyli cała starsza populacja małego miasteczka pokazuje go palcami.
Bezwzględny, syn marnotrawny.
Na co liczyć ? po tak dramatycznych opowiadaniach gnębionej matki
Ci którzy starają się zachować dystans, czyli z reguły faceci, nie wskazują palcami, ale też dla spokoju w domu nie zabierają się do okazywania wsparcia.
A on?
Kocha ją jak kocha się matkę. Zwykłą synowską miłością, która okazała się tak trudna w realizacji.
I zazdrości innym rodzinnego domu. Tej przysłowiowej pomidorowej, przy której mógłby powiedzieć – wiesz mamo jest mi źle.
Bo komu miałby to powiedzieć?. Kiedy myśli o tym zapalając ojcu znicz, odpowiada mu tylko chłód granitowej płyty.
Zaraz też zdaje sobie sprawę, że ojciec kiedyś milcząc, starał się go uchronić od czekających go kłopotów.
- Dopóki żyję... – Wie co miał wtedy na myśli.
Kiedy przeglądał komentarze pod artykułem o okolicznościach śmierci znanej kiedyś piosenkarki, nie mógł pohamować złości.
Gdzie były dzieci. Przychodzą dopiero na otwarcie testamentu?” - grzmiał komentarz.
Ja bym tak łatwo i nie odszedł od drzwi matki” – określił swoją determinację ktoś inny.
Jak łatwo ferować wyroki, nawet gdy nie zna się szczegółów. Jak łatwo skrzywdzić ludzi.
Jakiś czas temu, po obejrzeniu interwencyjnego reportażu o kobiecie, która magazynowała śmieci w domu – zamyślił się głęboko.
Redaktorka niczym młody wilk dopadła i osaczyła córkę bohaterki reportażu.
Podtykając na wizji mikrofon pod nos spytała
- Gdzie Pani była? Jest Pani w końcu córką
- Boże, abym nie musiał stanąć przed takim pytaniem - powiedział do żony. Kto uwierzy, że byłem na wyciągnięcie ręki, tylko po drugiej stronie drzwi.
Wieczorem zadzwonił Syn
- Rozmawiałem z Babcią, nie przyjedzie na Wigilię. Pójdzie do siostry. Prosiła żebym pojawił się po świętach. Ma mi coś ważnego do powiedzenia. To tyle.
Tylko tyle i aż tyle. Mariusz nie musi myśleć o najgorszym. Z drugiej jednak strony już wie, że i w tym roku nakrycie będzie tylko symbolem gotowości przyjęcia. Tradycją.
Może za rok ?

14 grudnia 2011

Tabletki na uwazność

Gdzież te sny, które uskrzydlają. Bywało, że latałem nad ukwieconą łąką. Nad kwiecistym sadem lub nad starym miastem, w rodzinnej miejscowości. Potem budziłem się z żalem, że sen się skończył. Kiedy przeżyłem kolejne trzydzieści parę lat, uzyskałem pewność że ludzie nie latają.
I nie przekonał mnie do tego nawet Harry Potter, oglądany w towarzystwie własnych dzieci.
Podskakiwanie zaś leżało w moje naturze. Podskakiwanie to taki krzyk rozpaczy wszystkich nielotów.
Nie runąłem przy tym do morza niczym Ikar, ale parę razy spadłem boleśnie na pysk.
- Rzeczą ludzką jest upadać i podnosić się - mówi powiedzenie.
Tylko dlaczego, muszę co chwilę sprawdzać na sobie jego prawdziwość ?
Przekonanie o nie lataniu, wywaliło całkowicie z mojego katalogu snów kategorię ”szybowanie w przestworzach”.
Jak to wżyciu, znalazło się jednak parę dziedzin, w których dane mi było odlecieć do gwiazd.
Do niektórych zdążyłem się nawet przyzwyczaić. Mam świadomość że nadmiar przyjemności może powodować skutki uboczne.
Jako miłośnik kawy, postanowiłem uzupełnić niedobór magnezu w swoim organizmie.
To taki odzew na apel żony, o to abym zadbał o siebie.
Byłem nawet u lekarza, który jedną z moich dolegliwości nazwał zaczynając od przymiotnika „starcze”. Dla miłośników skojarzeń powtarzam - „starcze” nie „stercze”.
Kiedy uśmiechnąłem się krzywo, Pani doktor powiedziała – no cóż Pana wątroba jest znacznie starsza od Pana.
Nie wiem dlaczego, ale od razu pomyślałem o Jaśku z Gorców i wpływowi jego okowity na tą diagnozę.
Te rozmowy po kres dnia, lub do końca nocy. Popijane gorzałką, dla usunięcia suchości garda,
lepszej wymowy, lub po prostu dla zwykłej przyjemności.
Na uwolnienie radości, zduszenie smutku, na cześć i chwałę jednym, na pohybel drugim.
Czy widział ktoś, coś bardziej uniwersalnego?
- To pewnie przez te siarczyny w winie – powiedziałem dla fasonu, wbrew temu co pomyślałem.
Coś tam wewnątrz jednak drgnęło. Dbanie o siebie zacząłem od kwasu asparginowego.
Z załączonej ulotki wynikało, że oprócz wielu pozytywnych rzeczy, czeka mnie wydajna praca mózgu i kolorowe sny.,
I rzeczywiście. Od rozpoczęcia łykania, pewne rzeczy nie były już takie jak poprzednio.
Po dwóch dniach zażywania, prawem sennej kinetyki znalazłem się na koncercie rockowym.
Może nawet metalowym lub gothic, bo muzyka dziwnie przypominała mi tą grupy „Therion”.
I nic nie powinno zakłócać atmosfery szczęścia, gdyby nie pewien drobiazg. Nieumiejętnie maskowany brak pewnej, ważnej części garderoby. Łaziłem bez skórzanych spodni, między facetami w skórach i gotyckich panienkach. Skórzanych? Ja byłem pozbawiony jakichkolwiek spodni!
W poczuciu pierwotnego wstydu, naciągnąłem t-shirt, z jakimś nieprzystającym do okoliczności napisem najniżej jak się dało. Chwilę później, koszulka przypominała bardziej sukienkę, ale dalej nie dawała mi poczucia bezpieczeństwa.
Włóczyłem się po klubie przypominającym katakumby, lub rzymskie Koloseum. W zależności od ujęcia. Miałem szczęście jak nigdy. W przerwie występu, muzycy rozrzucili t-shirty z nazwą zespołu. Mnie udało się złapać chyba ze trzy sztuki. Dwie czarne i jedną czerwoną.
- Przymierz, zobaczymy jak wyglądasz – dopingowała jakaś fanka metalu o twarzy Victorii Beckham w najlepszym okresie.
Musiałem odmówić. Jak miałem mierzyć koszulkę, przy Victorii, kiedy pod naciągniętym podkoszulkiem ukrywałem niekompletna garderobę.
I ten brak ubrania nie miał w sobie nic z zabarwienia erotycznego. Sama Victoria też nie była nigdy obiektem moich, nawet skrytych westchnień.
Zdecydowanie nie, raczej był wstyd i skrępowanie.
Dzwony z wieży parafialnego kościoła wyrwały mnie,z tego koncertu niepowodzeń. Po raz pierwszy z radością przyjąłem donośne spiżowe dźwięki
Sen mara, bóg wiara, chciałoby się powiedzieć, ale nie chciałem mieszać Pana Boga do afery z moim ubraniem.
Kiedy zmyłem resztki snu pod ciepłym prysznicem, pomyślałem, że dziadek Freud miałby z pewnością używanie.
A dzisiaj dla odmiany, całą noc traciłem pracę. Powodu zwolnienia przypominały mi coś z Franza Kafki. Ileż to ja się namęczyłem, tłumacząc, że nie jestem wielbłądem.
Umysł mój pracował na pełnych obrotach obmyślając linię obrony i odpierając kolejne nie do końca zrozumiałe, absurdalne zarzuty. Od spotkania do spotkania, a wszędzie doświadczałem braku zrozumienia.
Ile tak można śnić aktywnie? - zadałem sobie to pytanie kiedy nie przebrzmiały jeszcze poranne dzwony.
Odszukałem załączoną ulotkę. Odnalazłem fragment dotyczący działania leku.
...Łagodzi niepokój, bezsenność, polepsza pamięć i uważność, cokolwiek by ta uważność nie znaczyła.
Ponadto używa się go w napięciu nerwowym i problemach z koncentracją, a także w zaburzeniach intelektualnych u dzieci i ludzi w podeszłym wieku...
Fakt, intelektualnie walczyłem całą noc. Z tym łagodzeniem niepokoju to ja bym raczej dyskutował.
... zwiększa dopływ tlenu do mózgu...
To i mózg pracował jak to mówią, jak ruski wentylator. Na pełnych obrotach
...Obniża ciśnienie krwi. Jest też lekiem pomocnym przy niewydolności i nadpobudliwości serca.
Też prawda. Serce pracowało spokojnie, a brak spodni wolałem ukryć. Kiedyś bywało odwrotnie. Nawet w snach.

08 grudnia 2011

Masakra w Dniu Swiętego Mikołaja

Rozłożyłem się przed telewizorem, jak każdego wieczora. Usiadłem w poprzek dużego, skórzanego fotela i położyłem na kolana laptopa. Ta opracowana w najdrobniejszych szczegółach pozycja kontemplacyjna, pozwala na równoczesne śledzenie programu w TV i korespondencję mailową. Korzystam w ten sposób z dobrodziejstwa podzielności uwagi. Potrafię bezkonfliktowo wykonywać dwie czynności na raz. Nie daj jednak boże, żeby żona postanowiła opowiedzieć mi któreś ze zdarzeń mijającego dnia, lub prowadziła rozmowę z teściową. Wtedy wszystko rozwala się jak domek z kart, a ja siedzę w środku tego zamieszana totalnie rozkojarzony. Wczoraj nie gościłem jednak teściowej i w trakcie oglądania wiadomości, dawałem upust swojej internetowej pasji. Potem wobec mizerii informacyjnej pogrążyłem się na chwilę w stan zamyślenia.
Z tego stanu wyrwała mnie informacja, uzupełniona materiałem filmowym rodem z piernikowej fantazji. Informacja brzmiała mniej więcej tak:
11 i 12-latek postanowili sprawdzić, co znajduje się w środku domków znanych bajkowych postaci. Dlatego też 5 grudnia urządzili sobie wagary na bajkowej alei W Kościanie
Chłopcy zdemolowali domek Pinokia, skąd zabrali narzędzia Gepetta. Te posłużyły do „włamania” się do kolejnych mieszkań bajkowych postaci, między innymi Baby Jagi i Kopciuszka. Powybijane szyby i zniszczone figurki bohaterów animacji to straty o wartości niemal 10 tysięcy złotych.
Młodzi wandale byli bezkarni, dopóki na horyzoncie nie pojawił się święty Mikołaj. Przebrany pracownik ośrodka powstrzymał dwóch chłopców, a o zdarzeniu poinformował policję. Nieletni nie ukrywali, że zachowanie świętego nie lada ich zaskoczyło.„
Przez dłuższą chwilę żyłem ze świadomością, że oto znajduję się w krainie baśni przeniesiony jakimś nieopatrznie wypowiedzianym zaklęciem. Nawet prognoza pogody, która nastąpiła później, nie potrafiła zamknąć mi opadniętej w zadziwieniu szczęki.
Na ziemię spadłem chwilę później i to dosłownie tyłkiem na bruk, kiedy zobaczyłem program interwencyjny.
Pewien rodzic demonstrował w filmie, opublikowanym na Facebooku, jak należy wychowywać przyszłego kibola. Walący z dymki czterolatek, przeklinał jak stary. Znany jest już chyba wszystkim korzystającym z internetu. Do tego dołożył się kolejny film, na którym podobny wiekowo dzieciak pali papierosa. Czyni to zresztą ku nieskrywanej radości rodziców. W następnym ujęciu ten sam malec wali siekierą głowę lalki. robiąc jej „dziubu”.
-Przecież to tylko dla jaj – stwierdziła matka dziecka, odsyłając reportera do naprawdę poważnych przypadków.
I tu czas na refleksję. Jeżeli zaczyna się w wieku czterech lat, to po ośmiu kolejnych treningu, mamy profesjonalistę.
Teraz już wiem, że na ulicy, w każdej chwili mogę dostać w tak zwanego „ryja” od dwunastolatka.
A jeżeli uda mi się ustalić personalia i poskarżę się jego rodzicom, będę musiał odpowiedzieć na pytanie - za kim kibicuję?. Zła odpowiedź może skutkować kolejną „zdymką” za przyzwoleniem rodziciela.
Skrajnym przykładem jest historia, o której ostatnio prasa pisała. Zabójstwo mężczyzny tylko dlatego, że ten nie poczęstował pijanych nastolatków papierosem. Po prostu nie palił.
Dokąd zmierza świat? - nie zadam sobie tego pytania zgorzkniałych starych ludzi. Wiem, że zmierza w tym samym kierunku co w czasach mojej młodości. Robi to jednak zdecydowanie szybciej.
Za moich czasów dawano sobie w żyłę, oraz bito z fantazją. Zdarzały się i patologie.
Zrozumieć świat było jakby łatwiej.
Można się było opowiedzieć za i żyć romantyzmem wielkich budów. W końcu sprawiedliwość społeczna porywa każdego młodego człowieka.
A gdy wpadała w ręce powielaczowa odbitka Paryskiej Kultury, można było wejść do elitarnego klubu tych co byli przeciw. Okazywało się, że za stwierdzeniem „sprawiedliwość” było jeszcze słówko „ale”
Nie każdy jednak chciał zajmować głowę pojedynczymi słowami. Wtedy życie było proste jak dwie strony otwartej dłoni. W tym czasie dyskusje o wychowaniu ograniczały się po pytań - bić czy nie bić?
A kiedy wkroczyło nowe, okazało się, że nie ma jednego prostego sensu tego naszego życia.
A ponieważ pogubili się starsi, nie potrafili odpowiedzieć na dręczące młodszych pytania.
Wszechobecna sieć spotęgowała tylko te pytania, mnożąc i tak liczne znaki zapytania.
Zakurzony ideolog pisał, że to byt kształtuje świadomość. Kto by pomyślał, że zrozumiemy je na swój sposób. No okres przejściowy świadomość zawiesiliśmy na kołku
Wszechobecny kult pieniądza powoduje że najważniejszym pytanie staje się - jak zarobić pierwszy milion dolarów . Bo przecież już Tewie Mleczarz śpiewał, że warto być bogatym.
Najmędrszych ludzi z miasta tłum już chce
Odwiedzić mnie

...Już słuchają mych opinii jak
Salomonowych rad.
"Powiedz nam reb Tewie, wybacz nam reb Tewie",
Niby cadyk słynę już na cały świat.
I będzie całkiem bez znaczenia
To, że mylę się lub łżę,
Kto bogaty, ten rozumy zjadł! ...

A więc mówi mi jak żyć, były handlarz walutą spod Pewexu Obecnie jest właścicielem koncernu przemysłowego.
Dla naszych dzieci wzorem do naśladowania jest niestety gwiazdka rapu, która będąc na warunkowym zwolnieniu, wydała dobrze sprzedający się album CD.
Tak prawdę powiedziawszy to współczuję i nam i dzieciom, przy czym dzieciom bardziej.
Bo chciało by się inaczej. Trzy dekady temu nuciliśmy za wokalistką:
Uczę się od lat, staram się od lat
By sprawiedliwą miarką móc odmierzyć świat,
Oddzielić ziarna od plew, od bieli czerń
Wśród tylu znaczeń prosty odnaleźć sens.

I co?
Jak przyszło co do czego, to oblewamy kolejny egzamin z życia.
Może dlatego, że „Tyle samo prawd ile kłamstw rządzi całym światem tym”
I bez znaczenia jest to, że ktoś obruszy się mówiąc, że on to ma fajne dzieci.
Przecież wszyscy razem odpowiadamy za ten Świat, nie tylko Panie z opieki społecznej. 

04 grudnia 2011

Godziny

Siadłem na brzegu łóżka. Rozbudzony nagle,  nerwowo lokalizowałem siebie w mrocznej rzeczywistości pokoju. Po chwili wstałem i wyszedłem na balkon.
Zimne powietrze powoli acz skutecznie, przywracało mi trzeźwość spojrzenia. Serce niespiesznie wracało do normy, ciśnienie spadało do poziomu oczekiwanego od zażywanych leków.
Jeden, drugi i trzeci głęboki oddech, wprowadzały harmonię do mojego organizmu.
Tylko ta lampa umieszczona na dźwigu z drugiej strony ulicy, raziła w oczy. Do niej jednak potrafiłem się już przyzwyczaić i wywołuje u mnie jedynie stan delikatnej irytacji..
Halogen budowlany świeci z reguły do drugiej lub trzeciej nad ranem. Powoduje to, że nocą mój pokój jest doświetlony, w stanie wystarczającym do czytania książek. Zbrojenia stropów i ścian skręca się tu nawet po zmroku. Znak czasów.
Na wszelki wypadek zacząłem dbać o kompletność bielizny nocnej. Szczególnie, nie łażę nocną porą bez dołu, co może jest wygodne i zbliża do natury, ale przy tej ekspozycji pokoju, może spowodować niespodziewaną popularność na You tube.
Jakąś godzinę temu minęła północ i ruch na przebiegającej pod domem ulicy był minimalny. Poszły spać wszystkie domowe burki, a więc nie dobiegało mnie zewsząd do ujadanie i odszczekiwanie do wtóru.
Psią naturą jest szczekać - stwierdził sąsiad proszony o uspokojenie pupila na którymś z sąsiedzkich balkonów.
Wolny od wszystkich, denerwujących efektów dźwiękowych, chłonąłem tę ciszę. Byłem jej wdzięczny tak, jak i wyżej wspomnianemu zimnemu powietrzu.
Zrobiło mi się zimno, ale nie uciekałem do buchającego ciepłem pokoju. Sięgnąłem tylko po mały, polarowy koc, który narzuciłem na siebie.
Kolejny sen z gatunku takich, co to powinny jak najszybciej się skończyć, śniony jednak dalej, sennym bezwładem i tą ciekawością końca.
Sen mara doprowadzić może do zawału.
Spokojny już patrzyłem gdzieś tam, gdzie za dnia widoczna jest linia horyzontu, a teraz wszystko rozmywa się w pozbawionym głębi granacie.
- Znowu się śniły głupoty? - zdawało mi się, że usłyszałem czyjeś słowa.
Nawet nie to, że usłyszałem, ale i dokładnie je zrozumiałem.
- Głupoty się śniły. Nie?
- Czy ktoś tu jest ? - Spytałem rozglądając się po sąsiednich balkonach, aby odkryć tego towarzysza nocnej wentylacji płuc.
Ponieważ nie stwierdziłem żadnej sąsiedzkiej obecności, zlustrowałem trawnik pod balkonem, z podobnym z resztą efektem.
- Jestem koło ciebie. Wysil na chwilę swoją wyobraźnię to mnie zobaczysz. No chyba że nie wierzysz w to co słyszysz
Otwierałem i przymykałem na zmianę oczy. Już gotów byłem poddać się niepowodzeniu, kiedy w pustej przestrzeni balkonu, zaczął się pojawiać zarys postaci. Za chwile widziałem już bardzo dokładnie.
Więc tak sobie mnie wyobrażasz? - powiedział Nieznajomy, klepiąc się po dorodnym brzuchu ubranym w czerwone wdzianko - To z pewnością z pewnością magia daty, ale zmartwię Cię. Nie jestem Mikołajem, a tym bardziej Świętym Mikołajem.
- No więc kim jesteś? Spytałem, nie tracąc nic z pierwotnego zaskoczenia.
Koszmarny sen, śniony chwilę wcześniej uodpornił mnie na niespotykane. Moje ciało nie miotało się wewnątrz, Trwało raczej stabilnie w swojej ciekawości zdarzenia.
- To trochę skomplikowane. Proszę Cię jednak abyś nie wyobrażał sobie również, mnie ze skrzydłami, ani z kosą dla odmiany. To takie średniowieczne.
- Czy mam rozumieć, że mój czas się skończył – spytałem zdziwiony spokojem własnego pytania, o rzeczy jak by nie było zasadnicze.
- Czy chcesz rozmawiać o sprawach zasadniczych z Mikołajem? Ho, ho, ho, ho.
- Ale ja na prawdę nie wiem, kim mam sobie, |Ciebie wyobrazić.
- Powiem tak, nie przyszedłem tutaj ani po Ciebie, ani po Twoją, jak to mówią duszę.
W chwili obecnej, to Ty decydujesz, czy dalej ciągnąć swój wózek.
Wiem jednak że do życia nie jesteś mocno przyszyty. To raczej taka fastryga, zrobiona na szybko.
Niedokładna, ale trwała. Wystarczająca jednak, jak na Twoją miarę.
- Skąd wiesz że tak mówię o sobie? Tak to sobie wymyśliłem spytałem zaskoczony.
- Powiem Ci więcej. Wiem o czym myślałeś, gdy jechałeś w ostatni piątek, nocą, ulicami Krakowa.
A koło cmentarza tak nagle przyspieszyłeś.
- Naoglądałem się Dicovery. Teraz automatycznie myślę, że zaraz pojawi się ktoś na poboczu drogi, albo co gorsza w samochodzie.
- Stary ja nie jestem z kontroli ruchu drogowego. Bardziej interesuje mnie dlaczego tak, o tym myślałeś?
- To jak Wiesz co myślę, to chyba widzisz też jak żyję? Jak zamknął się mój świat. Zasklepił codziennymi problemami i murami zbyt wysokimi, aby wyjść z cienia. Schodami zbyt wysokimi, by się na nie wdrapać. Doświadczeniami zbyt wyrazistymi by o nich zapomnieć.
- Czyli straciłeś umiejętność czerpania radości życia. Czyż źle to interpretuję?
- Znasz mnie, więc wiesz jaki byłem parę lat temu.
- Szybko się poddajesz. Wiesz, czasem trzeba trochę pościć, by poczuć przyjemność jedzenia. Rozwiń to na przykład na swoje życie.
- Czyli jeżeli czerń i biel są kolorami, to znaczy, że bez względu na okoliczności mam kolorowe życie.
- To akurat przykład pozytywnego myślenia, nie pozbawionego twojej wrodzonej złośliwości.
Pomyśl nie jesteś sukinsynem, ponieważ ową złośliwość nie wykorzystujesz przeciw ludziom.
To tylko krok do stwierdzenia że jesteś dobry.
- Tak wszystko się dewaluuje, nawet słowa. Pisałem o tym, że ten kogo kiedyś nazywano porządnym człowiekiem, paraduje teraz z metką „bohater”. Świat się zmienia i nie mnie sądzić czy na dobre. Czasem jednak jeży mi się włos na głowie.
Nie Mikołaj potarł dłonią, swoją, długą, siwą brodę
- Tak naprawdę świat jest niezmienny. Świat działa na zasadzie wahadła. Być może właśnie teraz dochodzimy do maksymalnego jego wychylenia. Zawsze następuje jednak powrót.
- Aby przegiąć w drugą stronę, na maksa. Ale nie o świat tu idzie, ale o moje życie w tym świecie.
- Jesteś jednak elementem tego świata, jak to śpiewała ta no … no...
- Jesteś ziarnkiem pisaku w klepsydrze?- zanucił z gruntu fałszywie.
- Jopek. Anna Maria
- No widzisz. Anna Maria jak Twoja żona. Nie? No to mamy i kolejny pozytyw.
- Zaraz, zaraz, a czy ty się przypadkiem nie nazywasz Prozac? - spytałem podejrzliwie - Tylko wtedy muszę sobie Ciebie inaczej wyobrazić.
- I będziesz gadał z tabletkami? - zażartował Nieznajomy- Co ludzie pomyślą?
- To samo, co gdy zobaczą mnie rozmawiającego z Mikołajem. Na balkonie, o północy.
- Czas ku temu odpowiedni. Szósty grudnia. Przepraszam, ale to Ty sobie mnie wyobrażasz. Chciałem Ci tylko powiedzieć, że wpadłeś do dziury, ale to już wiesz. Z tej dziury zacząłeś się już wydostawać. I chociaż nie widzisz jeszcze nic poza osuwającymi się czarnymi grudami, to do poziomu trawy zostało już nie daleko. Nie wolno teraz zwalniać. Istotne jest być po właściwej stronie trawnika. To taki mój ulubiony dowcip – powiedział jakby na usprawiedliwienie.
Trzymaj się tego co wymyśliłeś w ostatnią niedzielę - dodał, jakby na zakończenie tej wypowiedzi.
- Ale to kawał mojego życia, dlatego o tym myślę.
- Spójrz do przodu. Od dwóch godzin jest już przysłowiowy, pierwszy dzień z reszty Twojego życia. Tak lubisz mówić. Prawda? Patrz tam.
Wiem, że opowiadam truizmy, ale z ważnymi sprawami dajesz sobie jakoś radę. Nie rozpraszaj się na duperele. Olewaj je.
Gdzieś tam, tradycyjny zegar uderzył dwa razy.
- Muszę wracać do łóżka Za kilka godzin trzeba wstawać. Czy będę miał jeszcze okazję porozmawiać z Tobą?
- Jeżeli będziesz miał taką pilną potrzebę. Tylko, na boga nie wciskaj mnie w ten czerwony uniform.
- Nie powiesz mi na koniec, kim jesteś?
- Jeszcze tego nie zrozumiałeś? A więc pomyśl przed zaśnięciem.
Kiedy rano zbierałem się do pracy i wymieniałem uwagi w kwestiach dnia codziennego, żona powiedziała
- Do takiego humoru, ja muszę wziąć Prozac, a Ty...
- A ja z nim tylko rozmawiałem.
- Z lekarstwem? -Jej zdziwienie było bezbrzeżne.
Rozśmieszyła i mnie absurdalność tego stwierdzenia. Dokładnie jak zapowiadał Nieznajomy