29 maja 2014

Szeroka oferta

Natarczywy dźwięk telefonu wyrwał w zamyślenia kierownika osiedlowego marketu znanej sieci handlowej.
- Kierownik Suwała słucham? - Rzucił do słuchawki.
- Tu Dyrektor Marinelli  - łamaną polszczyzną przyjął konwencję rozpoczęcia rozmowy głos z drugiej strony - Dzwonię z warszawskiego oddziału naszej firmy. Dobrze że to właśnie do Pana się dodzwoniłem.
- Czym mogę służyć ? - Zapytał z wyuczoną galanterią Suwała.
- Klienci się skarżą na Pana sklep. Dochodzą do mnie takie głosy, że nie ma w Pana ofercie bułek typu ciabatta. Przecież te bułki są w ofercie naszego marketu, co więcej są w ostatniej gazetce i to  w cenie promocyjnej.
- Mamy pełny asortyment bułek począwszy od kajzerki, poprzez ślimaczki a na paluchach z kminkiem skończywszy.
- Ale ciabatty nie ma prawda?
- No nie ma ale.
- A dlaczego nie ma ?
- Bez tego typu pieczywa, nasz asortyment do dziesięć różnego rodzaju bułek.
- Ja nie pytam o to co jest, a o to czego nie ma i dlaczego nie ma?
- Bo nie pozwalają mi na to moje przekonania Panie Dyrektorze – walną prosto z mostu kierownik Suwała.
- Ale co mają Pana przekonania do bułek ?­
- Uważam, że jest dość polskich bułek uświęconych wiekowa tradycją, a ciabatta mi się źle kojarzy.
Nazwa taka obca, dwuznaczna i ten kształt taki taki wulgarny, rzekłbym nawet, że erotyczny, a ja ręki do pornografii przykładać nie będę. To są właśnie moje przekonania.
Poza tym od dziada pradziada jadało się chleb nasz powszedni i jakoś się żyło bez skandali i  zboczeń.
Widzi Pan, ja też mam jakieś przekonania zasady i w coś tam wierzę. To wszystko nie przeszkadza mi jednak oferować konserwy z mielonką wieprzową na pólkach naszego marketu. Jest tez oferta kiełbas i to w kliku gatunkach. Nie wszyscy przecież muszą podzielać moje poglądy a tym bardziej przekonania. Moje zasady nakazują mi nie wrzucać takiej konserwy do  swojego koszyka, a szacunek do innych klientów nie pozwala mi zastąpić mielonki kotletami z soi. W końcu i  kotlety z soi są w naszym sklepie tylko na innym dziale.
Ludzie różnią się między sobą i to jest piękne kolorowe jak... jak tęcza.
Kierownik Suwała poczuł na sobie oddech przodków, więź pokoleniową i misję.
Oto nadszedł czas, że może dać świadectwo swoim przekonaniom. Nie będą obcy decydował co ma się znaleźć na polskich stołach. Jeszcze mu tu z tęczę wyjeżdża. 
- Wie Pan u pana w Brukseli to całkiem inaczej wygląda, ale  my jesteśmy stąd, znad Wisły i Odry znad Tatr i Bałtyku i nie będzie nam   jakiś cudzoziemiec dyktował co jest dla nas dobre.
Nie wyskoczyliśmy kurze spod ogona. Za nami stoją duchy Mickiewicza Słowackiego i Norwida – nakręcał się się Suwała. My mamy szacunek do pieczywa.
Zna Pan to:  Do kraju tego gdzie kruszynę chleba podnoszą z ziemi przez uszanowanie dla darów Nieba....
- Panie Suwała jak mówię o bułkach, że mają być w ofercie tak  jak są gwarantowane w gazetce,  a Pan mi tu z waszymi poetami wyjeżdża.  Poza tym, ja nie jestem z Brukseli tylko z Roma czyli z Rzymu, to o krok od Watykanu. Mówi to Panu coś?
 - Jak wszystkim.
 - No widzi Pan. A jak tam u Pana wszyscy są takimi przeciwnikami Ciabatty to usuniemy ja z oferty, bo po co generować straty. Niech to jednak klienci zdecydują  sami. Oni są najważniejsi a ja i Pan Panie Suwała pracujemy tylko dla ich dobra i satysfakcji.
To Oni decydują sami kupując albo nie kupując włoskie bułki. Muszą mieć jednak możliwość wyboru.  Una s go jednak nie mają. Wystarczy jednak przejść na drugą stronę ulicy i w innym markecie ciabatty kupić. I doszło do mnie, że ci klienci  udają się do konkurencji gdzie włoskie bułki w ofercie są. Są co prawda dwa razy droższe, ale co to jest dla lepiej sytuowanych?
Proszę więc o dopasowanie się do wizerunku i polityki naszej firmy, bo w innym przypadku...
- Nic nie stanie się w innym przypadku - pokrzykiwał już do telefonu Suwała - Jeżeli wykona Pan jakiś nieprzyjazny ruch w moim kierunku to natychmiast wezwę cała załogę by złożyła wypowiedzenia.  Pana zaś zaskarżę, że nie szanuje Pan moich odczuć i przekonań. A już tak na koniec to Panu powiem że może mi Pan nagwizdać, bo chroni mnie związkowy immunitet.
- Zaraz zaraz Panie Suwała - Wprowadźmy rozmowę na właściwe tory.Zaczęliśmy od bułek i przy nich pozostańmy. Jeżeli  zaś nie odpowiadają Panu zasady Panujące w naszej firmie, to zawsze może Pan odejść i zająć się sprzedawaniem na przykład butów. Wtedy niech to przyszły szef martwi się  tym, że przekonania pozwalają panu na sprzedaż tyko trzewików i to w dodatku tylko prawych.  A szpilki obłoży Pan pewnie klątwą jako czystą pornografię.
- Nie będzie mi Pan dyktował co ja mam robić w życiu. Na razie to tu jest jeszcze Polska a nie Bruksela. Żegnam Pana - powiedział i rzucił słuchawką
- Coś taki  przyduszony? Kot ci zdechł? – spytał obecny na końcu tej rozmowy szef działu analiz finansowych  na Europę Wschodnią.
- Widzisz Natanie, oni gotowi są ogłosić  powstanie z powodu bułki.
- Wiem coś o tym. Moja matka od strony swojego dziadka ma coś wspólnego z Polakami...
- Ten dziadek to był z Polski? Czy tylko z Polkami handlował
- A czy to teraz takie istotne?


Głupi tekst -  pomyślałem zaraz po tym jak wyszedł spod pióra i dokonałem jego pierwszego czytania.
Zmieniłem jednak zdanie zaraz po obejrzeniu wiadomości i kilku programów publicystycznych następujących po nich.


 

27 maja 2014

Czasami rozważania prowadzą za daleko

Odcięli mi Internet i tak będzie aż do końca miesiąca. Szybki Internet LTE pozwala jak wskazuje nazwa szybko ściągać, przeglądać i kopiować. Niestety posiada ściśle określony limit, a więc równie szybko się kończy. Niestety mój operator nie przewiduje tak zwanego lejka czyli znacznego ograniczenia transferu do takiej szybkości abym mógł praktycznie tylko sprawdzić pocztę i przejrzeć wiadomości. To pozwala na to by nie być czasowo wykluczonym.
Tu trzeba sobie dokupić dodatkowy transfer, ale wtedy opłaty są koszmarne.
Żona walczy w takich razach z pomocą Aero2, a ja po siódmym nieprawidłowym wpisaniu kodu poddaję się. Któż to wymyślił? - pytam na siłę powstrzymując się od jakieś inwektywy. Tak to niestety jest z darmowymi usługami że to właściciel dyktuje warunki. A jeżeli masz gorszy wzrok lub kiepską orientację w tych zawijasach i barokowych literach to „sorry takie mamy zasady”.
Nie będę jednak temu smutnemu wydarzeniu poświęcał całego posta bo już kiedyś na LTE utyskiwałem.
Pozostaje mi praca w ogrodzie i chyba to jest bardziej korzystna forma spędzania wolnego czasu. Po robocie wiem którym bokiem kłaść się do łózka a w bruzdach rąk zagnieździła się jużziemia rodzicielka do spółki ze smołowatym Abizolem i masami klejącymi. Namiętne szorowanie i rozpuszczanie na niewiele się zdaje poza zniszczeniem naskórka. Pozostaje polubić.
Teraz mogę poświęcić swój umysł czemuś innemu, bo jak napisałem, wizyta u lekarza okazała się jedynie kontrolną. Komuś z czytających moje perypetie ze specjalistą spodobały się i tekst gdzieś się ukazał. Nie wiem gdzie ale zauważyłem to po liczniku odwiedzin. Wszystko jednak dopiero po weekendzie z przyczyn od których zacząłem.
Tak więc wyszło na to, że intymne z założenia badanie mojej prostaty stało się tajemnica poliszynela czyli moją i w tym przypadku jakichś dwudziestu tysięcy czytelników którzy na blog zajrzeli.
Poczułem się tak jakbym uczynił jakiś publiczne celebryckie coming out w stylu – molestowano mnie w dzieciństwie.
Dyskretnie sprawdziłem ale Pudelek milczy jeszcze na ten temat.
Ulżyło mi. Niech tak zostanie
Boję się, że pewna komercyjna stacja telewizyjna prześle mi zaproszenie do nowej edycji „Tańca z Gwiazdami „, a ja nie ma wyczucia rytmu. Poza tym, musiałbym dostać partnerkę i instruktorkę tańca niższą ode mnie, co już jest wyzwaniem i trzeba by jej pewnie poszukać wśród sympatycznych hobbitów. Wtedy tango argentino wyjdzie jak trzeba czyli jako tako.
Że nie mam się o co martwić?
A widzieliście obsadę ostatniej edycji? Nie kojarzę połowy.
W niedzielę odwiedziłem galerię handlową przed jednym z lokali zauważyłem taka oto tablicę.



Podobizna Marylin Monroe wykonana manierą Andy Warhola niestety tylko manierą. Tekst odczytałem jako sugestię, że to jej cytat.
Bo każda z nas jest ikoną piękna.
No to chyba trochę przesadzili.
Nie jestem typem mizogina i mam na sumieniu wiele udokumentowanych wypowiedzi o tym, że kocham i mam szacunek dla wszystkich ludzi a przynajmniej dla bardzo wielu. Miałem też do czynienia ( w sensie ogólnym) z wieloma kobietami o których mogłem powiedzieć, że są miłe, mądre, dobre bądź sympatyczne. Piękne nie były, a już tym bardziej nie były tego piękna ikonami.
Czy nam nie wystarcza już bycie normalnym człowiekiem z kompletem zalet i wad?
Każda musi być ikoną piękna, bez zmarszczek cellulitu i najlepiej ze sterczącym do późnej starości biustem .
Po co?
Jak powiedział wielki przyjaciel kobiet artysta Franciszek Starowieyski - Cyc nie kutas, nie musi sterczeć, może dumnie zwisać.
Drogie Panie nie dajcie się wciągnąć do tego galopu.

22 maja 2014

Z wizytą u doktora od facetów w pewnym wieku

Wczoraj byłem u lekarza od facetów w pewnym wieku.
Czekałem ponad dwa miesiące na termin, był więc czas aby przygotować się psychicznie do tego wydarzenia.
Facetom w pewnym wieku trudno pogodzić się z faktem upływu czasu a jeszcze bardziej, że upływ ten ma swoje medyczne konsekwencje.
Tak z początkiem marca, pod pozorem własnej wizyty u lekarza rodzinnego, moja żona załatwiła mi kontrolne skierowania do kilku specjalistów. Jakiś czas temu narzekałem juć na to podstępne działanie, więc nie ma do czego wracać.
Na jednego specjalistę czekałem dwa miesiące, na innego przyjdzie poczekać jeszcze dwa.
Dodatkowo, żeby być pewnym terminu, już w marcu miałem pojawić się w rejestracji ze skierowaniem. Skorzystałem w tym z pomocy teściowej i na biurku pojawiła się kartka z terminem. Dziewiętnasty maja godzina 17.30. No i w porządku.
Na trzy dni przed wyznaczonym terminem odebrałem telefon z przychodni.
- Pan Relski ? Pan ma termin wizyty u doktora od facetów w pewnym wieku? Tu padła data i godzina.
- Potwierdzam – powiedziałem radośnie, że wszystko w tej machinie służby zdrowia działa coraz lepiej. Radość moja była jednak przedwczesna.
- Doktor pyta czy nie mógłby Pan przyjść na wizytę o 15.00 ?
- Nie mogę bo pracuje do 16.00
Wyczułem zdziwienie że coś takiego jak praca przeszkadza mi by wyjść naprzeciw doktorowi
W końcu on przyjmując mnie już po dwóch miesiącach robi mi grzeczność.
- Ale Pan doktor musi wyjść wcześniej. To może przyjdzie pan na 15.30
- To nic nie zmienia w mojej sytuacji bo do 16.00 muszę bezwzględnie przebywać w pracy.
- To co zrobimy- padło pytanie
- To proste – podpowiedziałem- zapisze mnie Pani na inny termin, ale nie później niż za kilka dni, po godzinie 17.00
Chwila zastanowienia i jest.
- Środa 17.30 może być? - spytała pani z rejestracji.
- Pewnie, że może - powiedziałem ciesząc się, że nie wykazałem się w rozmowie niepotrzebnym zdenerwowaniem.
Nadszedł ten dzień, a ja pół godziny przed wyznaczonym terminem pojawiłem się w rejestracji
- Ja do doktora Pawłowskiego. W którym pokoju przyjmuje?
Pan zrobiła duże oczy i powiedziała – ale pan doktor Pawłowski dzisiaj nie przyjmuje
- Jak to ? Byłem zapisany na poniedziałek, a przepisałyście mnie panie na dzisiaj.
Pani spojrzała w komputer i powiedziała - tak ale do doktora Witkowskiego.
Nie byłem uprzedzony zmianie lekarza, ale co mi tam, w końcu pierwszy raz i kontrolnie.
- Niech będzie.
Zasiadłem przed pokojem oznaczonym właściwą cyfrą i czekałem. W zasadzie sam bo kolejki nie było. Sam się zdziwiłem, że tyle czekałem a tu takie pustki.
Wyszedł doktor i spytał czy ktoś czeka do niego.
- Ja czekam, ale to za jakieś dwadzieścia minut
Wszedłem bo widocznie poprzedni pacjent nie doszedł do ładu ze sobą przed wizytą
- Jak Pan się nazywa ?
- Relaski. Antoni Relski – powiedziałem używając składni Jamesa Bonda
- Er Er Er – Doktor sprawdził na liście – jest.
Rozejrzał się na boki przerzucił szare koperty i rzekł - Ale ja nie mam Pana Karty
Wyszedłem z gabinetu i udałem się powtórnie do rejestracji. Tu jakby na zawołanie, czekało już sześc osób w kolejce. Wszedłem bez kolejki, w końcu swoje już odstałem.
- Doktor nie ma mojej karty – stwierdziłem.
Panie sięgnęła do szuflady oznaczonej literą R, grzebała w niej długo a potem sprawdziła blaty z komputerami. Na końcu szufladę z napisem A.
- Naprawdę doktor nie ma jej u siebie?
- Pani pozwoli, że nie pójdę spytać doktora czy to poważna informacja.
Po chwili zwlekania kobieta weszła do gabinetu. Chwile trwałoposzukiwanie, które jednak nie zakończyło się sukcesem. Wyszła i wykonała najprostszą z możliwych rzeczy, a mianowicie przerzucenie odpowiedzialności
- A Pan nam w ogóle dostarczył skierowanie?
- Dostarczyła moja teściowa, osoba godna zaufania, ona też w nagrodę przyniosła mi karteczkę z wyznaczonym przez panie terminem.
- Dziewczyny przeszukajcie skierowania - powiedziała jedna i wyciągnęła dwie grube teczki.
Jedną z nich podała drugiej kobiecie i razem zaczęły przeglądać jedno po drugim.
Osoby stojące w kolejce obrzuciły mnie nieprzyjaznym spojrzeniem. Wlazł taki bez kolejki i nie wiedzieć czego chce.
Postanowiłem być odporny na zaczepne spojrzenia.
- Jak on się nazywa ? - dobiegło mnie po chwili z głębi pokoju
- Relski chyba, tak na pewno.
- Dziewczyny, tu trzeba będzie przeszukać karty pacjentów
- Od początku roku? - padło żałosne pytanie
- Od połowy marca, wtedy uzgadniałem termin – chciałem pokazać, że jednak w tym tunelu jest światełko.
Nagle jedna z Pań wpadła na iście szatański pomysł.
- Niech Pan idzie do doktora i poprosi żeby przyjął Pana bez skierowania.
- Droga Pani – powiedziałem zachowując spokój, chociaż jakiś diabełek bił już od spodu by dać ujście swoim frustracjom – Ja dostarczyłem skierowanie, dostałem termin, potem zmianę terminu.
- Czy to ja mam teraz prosić o nagięcie reguł ?. Myślę, że to jest pole do popisu dla Pań właśnie.
Udały że nie słyszą, jeszcze energiczniej przewracając koszulki z dokumentami.
Trzeba było się poddać. Jedna z nich zaczepiła przechodzącego doktora i spytała czy mnie przyjmie.
Przyjął.
Odchodząc od lady rejestracji usłyszałem, że mam dostarczyć skierowanie jeszcze raz koniecznie z datą sprzed dnia wizyty. Na tę okoliczność dostałem kartke z dzisiejszą datą
Ja rozumiem co Panie do mnie mówią, nie wiem czy zrozumiem lekarz rodzinny. Postaram się negocjować z nim w tej sprawie – powiedziałem nie zaciągając zobowiązania.
Za zamkniętymi drzwiami lekarskiego gabinetu nastąpił wywiad czyli seria żenujących pytań.
Bez stresu potrafią odpowiedzieć na nie właśnie faceci w pewnym wieku i z dystansem do siebie.
Ja jednak pewien stres odczuwałem. Może nie dorosłem jeszcze do swego wieku?
A potem... nie będę się zagłębiał w szczegóły medyczne czy techniczne pracy lekarzy pewnych specjalności.
Diagnoza? recepta? Jak diagnoza? Jaka recepta?
- Trzeba o siebie dbać - powiedział doktor – i kontrolować zachowania organizmu. Zapraszam za rok z wynikami badań kontrolnych.
Chwiejnym krokiem opuściłem przychodnię, starając się za wszelką ceną pozostawić w sobie tylko ostanie fragment wizyty, że kontrola dopiero za rok.
Może do tego czasu odnajdą moje skierowanie. Zresztą wtedy będę miał już nowe.


Ciąg dalszy nastąpił

W czwartek czyli następnego dnia, po południu zadzwonili do mnie z przychodni.
- Pana skierowanie się odnalazło. Nie musi Pan już iść do lekarza rodzinnego
- No i w porządku - powiedziałem - widziałem, że teściowa to osoba godna zaufania.
A miało to znaczyć mniej więcej tyle, że przecież nigdzie się nie wybierałem



21 maja 2014

Święto demokracji


Kiedyś znalazłem go w przepastnych zasobach Internetu. Ujął mnie bardzo.  Miałem dopisać komentarz, może cały post, ale jakoś tak  zeszło. 
W okresie  trwającej kampanii do Parlamentu Europejskiego okazało się, że rysunek sam nad wyraz dobrze atmosferę wokół nas  komentuje. W myśl zasady -  nie psuć tego co jest  doskonałe, pozwoliłem sobie  zamieścić go saute, licząc na to, że kogoś najdzie związana z wyborami w najbliższą niedzielę  refleksja.  



19 maja 2014

Siedem grzechów a ile radości

Aby oddać życiu sprawiedliwość muszę stwierdzić, że nie tylko szpitalem żyliśmy w poprzednich tygodniach.
W czwartek, kiedy młodszy syn leżał w szpitalu czekając na zabieg, starszy przemierzał niecierpliwie zasoby Internetu. Nawet nie całe zasoby a jeden adres na którym 8 maja pojawić miały się wyniki z egzaminu. Ukazały się koło południa i od tamtego czasu oficjalnie już twierdzić można, że mamy w rodzinie mecenasa. Mecenasa kolejnego bo przecież synową prawie dwa lata temu z radością przyjęliśmy do rodziny.
To ukoronowanie kolejnego etapu życia Starszego, a dla nas jego rodziców powody do olbrzymiej radości i szalonej satysfakcji. W efekcie żonę mniej bolało, a mnie prawie nie trzepały nerwy przed salą operacyjną.
Ze świętowaniem trzeba było jednak trochę odczekać. Choćby tyle by przestały działać silne środki przeciwbólowe, powodujące w takich sytuacjach pewne skutki uboczne
Przestały działać a więc „hulaj duszo piekła nie ma”
Jak nie ma to nie ma. Wzięliśmy się od razu za grzechy od razu główne i to za całą siódemkę równocześnie.
Siedem grzechów głównych z sentymentem i po angielsku. W zasadzie po amerykańsku, taką bowiem nazwę nosi pewne kalifornijskie wino. 7 Deadly Zins z winnicy Michael & David
Degustację uzupełniłem wiedza teoretyczną.
Na stronie dystrybutora czytam, że to czym delektowałem się w sobotę to przykład wina niepowtarzalnego, z zaskakującym charakterem, dojrzałością i głębią smaku. Deadly Zins uderza w pijącego nutami aromatów śliwek, wiśni, jeżyn i pieprzu.
Na Boga wszystko to czułem z wyjątku pieprzu którego nie potrafiłem zdefiniować. Kiedy jednak przeczytałem ulotkę wszystko stało się jasne.
Czerwona, rubinowa barwa wpadająca w fiolet ponoć świetnie komponując się w idealny sposób z jedzeniem najlepiej występującym pod postacią pizzy, grillowanego kurczaka lub … ciemnej czekolady. To dla mnie szok, bo na zestawienie z czekoladą z pewnością nigdy bym się nie odważył
My obstawiliśmy stół pleśniowymi serami i jak głosi reklama w TV, ponoć najlepszymi kabanosami na świecie.
Nigdy nie pałałem specjalnym sentymentem do win kalifornijskich. Tak w ogóle to mam dystans do amerykańskiego wyczucia smaku. Dystyngowani Szwajcarzy wiele lat temu twierdzili, że nie eksportują swoich serów do Stanów ponieważ przeciętny Amerykanin nie odróżni dobrego sera od kostki mydła.
No cóż, Szwajcarscy dżentelmeni są równie eleganccy jak i praktyczni, stąd szwajcarskie sery w Ameryce. A z Amerykanami nie jest chyba tak źle czego dowodem jest degustowane w sobotę wino.
Oprócz tego że 7zins pozostawiło w pamięci smak, wobec tej całej masy marketowych win które wypiłem i natychmiast o nich zapomniałem, to przełamało pewien myślowy stereotyp.
Kiedyś wytrawne wina czerwone mieściły się w przedziale 8 – 11 % alkoholu. Ostatnio ten przedział zmienił się od 8 -13% co wydawało mi się już wysoką zawartością procentów. To ma więcej alkoholu.
Względnie wysoka moc alkoholu 15 % pozwala umiejscowić 7 Deadly Zins właściwie w każdej porze roku. To wino doskonale nadaje się tak na jesienne ognisko jak i na romantyczny wieczór przed kominkiem.
Tutaj dorzucę łyżeczkę dziegciu do tej beczki miodu jaką wytoczyłem powyżej.
Cena butelki z pewnością nie klasyfikuje go jako wina ogniskowego.
Bardziej ustawiłbym go na degustację w kręgu przyjaciół, raczej znających się na winie, z delikatnym zaznaczeniem w odpowiednim momencie jego ceny zakupu. Może też na romantyczny wieczór we dwoje, bo tutaj jak wiadomo pieniądze nie grają roli.
Jak piszą dystrybutorzy – szczególnie polecany poszukiwaczom nut świeżych i oryginalnych, nie bojącym się czerpać przyjemności z jedzenia i picia. Czyli jednak jest to coś dla nas, żywieniowych hedonistów.
Trzeba jeszcze do tego przekonać ministrów od finansów i gospodarki czyli tych od których zależy wysokość płacy minimalnej.
Tyle o winie bo przecież nie jest to tekst sponsorowany a wybuch entuzjazmu radosnej duszy. Bo przecież dusza żywi się tym z czego się cieszy. Może to nie najlepszy cytat ze św Augustyna (za pośrednictwem motta na blogu Leptir) szczególnie wobec opisywanej radości z siedmiu grzechów, ale cóż zrobić. Tak było.
W niedzielę obszedłem ogród i temu spacerowi towarzyszył odgłos plumkania, jakbym chodził po mokradłach czy bagnie. Charakterystyczny dźwięk wody pod butami studził moją potrzebę koszenia.
Jednak szybkość wzrostu poszczególnych ździebeł widoczna nawet w czasie pobieżnej obserwacji łąki, podpowiadała mi coś zupełnie innego innego.
Jeżeli nic nie stanie na przeszkodzie to dzisiaj po pracy staję za sterami urządzenia zaopatrzonego w silnik Briggs and Stratton. I tak do wieczora a z grzechów tylko delikatne przekleństwo, że ten kosz na ściętą trawę zapełnia się tak szybko




16 maja 2014

Rozważania napędzane deszczem

Dzisiaj rano, a może nawet bardzo rano, obudziło mnie głuche stukanie. Po chwili gdy już doszedłem do siebie, uzmysłowiłem sobie, że to do okna w salonie. Ze względu na wczesną porę pozwoliłem sobie na przeczekanie i po dłuższej chwili stukanie ustało. Nie mam przecież psa ani kota a więc nie muszę wstawać o bandyckiej godzinie. Deszcz zacinał tak jak wczoraj wieczorem ale wiatr był nieco mniejszy. Wczoraj wieczorem specjalnie wyszedłem na obchód ogrodu, bowiem odnosiłem wrażenie, że mniejsze drzewa odlecą zaraz w siną a może nawet wietrzno czarną dal. Nic jednak takiego się nie stało i poprzestałem na powtórnym zamocowaniu kawałka rury spustowej do rynny i plandeki na komplecie mebli tarasowych. Z drugiej strony płotu krzątali się sąsiedzi którym wichura psotnica wyrwała z korzeniami młoda wierzbę hakuro.
Pomimo sztormiaka i gustownych gumiaków jakie założyłem na tę okoliczność, wróciłem do domu nieźle przemoknięty
Kiedy zegarek pokazał w końcu 6.20 wstałem jak co dzień z precyzją godną bohatera filmu Dzień Świra.
Otwierałem właśnie drzwi do łazienki gdy zauważyłem kotkę stojącą na tylnych łapach i walącą przednimi łapami o szybę okienną. Częstotliwość pomiaukiwania wskazywała na jej mocne zniecierpliwienie.
- Jakże tak można się wylegiwać – wydawał się, że odczytuję z ruchów jej pyszczka.
Wpuściłem ją do środka i nim zdążyła wytrzepać futro, owinąłem ją w duży czerwony ręcznik. Niespecjalnie to lubi. Zaskrzeczała więc trochę lecz nie broniła się za bardzo. W końcu zdążyła się już do takiego powitania przygotować. Zaraz potem, podskakując zaprowadziła mnie do do spiżarni gdzie trzymam te metalicznie połyskujące saszetki. Wysypałem mięso do miseczki i wróciłem do porannych ablucji.
Kota zjadła po czym zaraz wyłożyła się w łóżku żony i natychmiast zasnęła. Obecna sytuacja jest dla niej komfortowa, bowiem od kiedy małżonka wróciła ze szpitala po zabiegu, leży i zbytnim wierceniem nie przeszkadza kudłatemu zwierzakowi.
Tak nam się naskładało szpitalnie w poprzednim tygodniu. W czwartek Młody a w piątek Szanowna Małżonka spojrzeli w światła lampy oświetlającej stół na sali operacyjnej.
A ponieważ szpitale były w różnych końcach Krakowa, kląłem na korki przemierzając przez kilka dni w godzinach szczytu odległości pomiędzy nimi z szybkością maksymalnie dwudziestu kilometrów na godzinę.
Teraz już na chwilę jest spokój, przerywany tylko wizytą pielęgniarki lub faceta od rehabilitacji.
Nie będę się przyzwyczajała gdyż już w czerwcu szykuje mi się powtórka. Jednym słowem same nudy a więc w tej sytuacji wiatr i deszcz stanowiły dla mnie jakąś odmianę. Nie powiem, że na plus, szczególnie gdy widzę te nieskoszone powierzchnie które intensywny deszcz z pewnością położy.
Spojrzałem za okno.
- To jest dołujące- po0myśałęm - a z depresyjnymi odczuciami należy walczyć.
Złożyłem przygotowany wcześniej T-shirt z angielskim napisem który w tłumaczeniu na nasze znaczy mniej więcej - Proste nie znaczy łatwe i włożyłem inny 

Feel  good day. Może zaczaruję dzień, weekend i w ogóle całe życie. Delikatnie zacznę jednak od jednego dnia, od piątku.
Kiedy przyjechałem do pracy, spotkałem czekającego już na otwarcie klienta.
Wszedł zaraz za mną. Mam miękkie serce i nie potrafię blokować drzwi do godziny zero zero.
Zdjąłem bluzę a on spojrzał na napis, przetarł krople deszczu które osiadły na jego twarzy i spytał
wskazując na podkoszulek
- Rzeczywiście Pan to czuje?
- A pan Nie? Nie zalało mnie a mogło, jutro ma przestać padać. Czyli same dobre wiadomości.
- Mnie zalało, a nie musiało – mruknął facet, przywołując służbową atmosferę do naszej rozmowy.
Przyjąłem konwencję chociaż poczułem się zdecydowanie lepiej, zgodnie z zasadą, że człowiek ze swoimi problemami czuje się lepiej na tle kłopotów innych.
Będzie lepiej tak sobie wyobrażam. A wyobraźnię to ja mam. Chodzi ona co prawda dziwnymi drogami, ale to chyba bardziej zaleta a nie wada.
A tak nawiązując do wyobraźni.
W mediach reklamowany jest od pewnego czasu środek na poprawę męskiej sprawności. W zasadzie reklamowanych jest parę środków poprawiających komfort współżycia, bo teraz bzykanie do późnej starości staje się już nawet nie przyjemnością a obowiązkiem cywilizacyjnym. To jest jak posiadanie nowego smartfona, wypasionego tabletu i zbyt drogiego jak na nasze warunki auta. Jak to mówią szafiarki? – Absolutley must have ?
Środków jest dużo ale ten ma działać w godzinę po zażyciu. Tak przynajmniej napisali producenci.
I już widzę oczami wyobraźni, ten piątkowy wieczór.
Weekendowe wyjście do klubu, wydawać by się mogło, że gwarantujące udany wieczór.
I już, ona spija słowa z ust jego. On opowiada o ostatnim pobycie w Egipcie i pracy w światowej spółce z dużą kasą. Sytuacja się zagęszcza, robi się duszno i obiecująco.
On kalkuluje, że po następnym drinku mogą już się urwać z imprezy.
- Powiedzmy że za pół godziny. Plus dwadzieścia minut do domu, tam dziesięć minut kokieterii czyli po godzinie można by liczyć na udane podsumowanie wieczoru.
Zażył tabletki w klubowej toalecie, ona widziała przez przypadek. Pomyślała, że to prochy i opuściła go nie pozwalając na tłumaczenia. Desperackie próby znalezienia zastępstwa spaliły na panewce i nasz bohater po godzinie, w mało komfortowy dla niego sposób wracał samotnie do domu.
- I na co mi teraz ta reklamowana stabilna erekcja? - myślał kasując bilet w ostatnim, nocnym tramwaju.
Swoją droga podrzucam pewien pomysł dla producenta, a gdyby tak wyprodukować tabletki działające z większym opóźnieniem?
Kiedy już masz tyle lat, że kichasz na wszystkie konwenanse w tym i na ten z obowiązkowym seksem, zażywasz tabletkę przed snem i po ośmiu godzinach budzi cię to uczucie którego nie pamiętałeś już od pewnego czasu. Ci którzy śpią krócej tylko zażyją połowę dawki
Chwała poranka – mawiają Chińczycy.
I mają rację


13 maja 2014

Tajemnica dobrego biznesu

Pan Nieistotny od ponad trzydziestu paru lat jest pracownikiem najemnym. Przychodzi do firmy o wyznaczonej godzinie, podpisuje listę i robi swoje. Z biegiem lat ominęła go konieczność podpisywania listy obecności, ale dalej uczciwie robi swoje. Miał i ma nadal swoje pomysły na funkcjonowanie firm w których pracuje, ale nauczył się nie wychylać się z ta wiedzą. Ba nauczył się panować nad mięśniami twarzy i nikt już nie zarzuca mu
- Widzę że nie podoba ci się to o czym mówię
Potrafi skrzywić w uznaniu usta i wyrzucić z siebie
- To jest zajebisty pomysł.
Gdybym się tego nauczył wcześniej, z pewnością nie ominął by go niejeden awans, albo ten jeden po którym nic nie byłoby już takie samo.
Czy nie brał się za swój biznes?
Brał się tylko nie tak jak powinno się to robić.
Wspólnikiem został jego były przyjaciel i późniejszy szef. To wymusiło niejako podział funkcji w nowej spółce.
Jak się już jest szefem to na całej linii i wszędzie.
Przygoda ze spółka cywilna skończyła się równie szybko jak się zaczęła, a straty osobiste zamknęły się niewielką stratą, bo cóż to są cztery zera.
- Widocznie nie znasz się na biznesie – powiedział ktoś z życzliwych, uspokojony wizją tego, że od teraz i on i Niesitotny znów są pracownikami najemnymi.
- Może i się nie znam – odpowiedział grzecznie.
Dzisiaj kiedy czytał tekst o polskim królu truskawek (na temat pl 13.05) uświadomił sobie, że rzeczywiście na biznesie się nie zna.
Tytuł brzmiał Polski król truskawek abdykował...
Przerzucił się ze swoimi 450 hektarami z truskawek na porzeczki z powodu braku chętnych do pracy przy zbiorze, za stówę dziennie. Ponieważ płacił 1,50 za koszyk wyszło mi że żeby zarobić ową stówę trzeba było wciągu powiedzmy 10 godzin zebrać 67 koszyków po 2 kg każdy.
Daje to ponad sześć i pół koszyka na godzinę czyli koszyk w czasie mniejszym niż 10 minut.
Nie uwzględniłem przerw na śniadanie, siku czy papierosa jak kto pali.
- A więc tu tkwi sukces - pomyślał – duża wydajność i niewysoka płaca. Mylił się jednak po raz kolejny.
Oto cytat z tekstu
Najlepsze interesy robi się nie sprzedając deserową odmianę - Marmolada do Rosji. Choć nikt nie chce zdradzić swoich cen podobno Rosjanie płacą nawet 2-3 razy więcej niż chłodnie i przetwórnie w Polsce.
Pojął dlaczego nie ma własnej firmy, bo po prostu za grosz nie rozumie biznesu.

12 maja 2014

Miłość w rozmiarze XXL

W zasobnym katalogu „Szafa Pana Antoniego” znalazłem całkiem dobry i niewykorzystany szkic posta na temat miłości i wagi. Wpadł mi gdzieś jakby za szafę, pomiędzy dni wolne.
Najpierw zawirowało bowiem świątecznie a zaraz potem weekendowo. Teraz po festiwalach baranków, zajączków i grillowania, nerwowo spoglądamy na własną wagę i martwimy się, że wskazówka niepokojąco przesunęła się w prawo.
Rodzi się pytanie, zwłaszcza wśród piękniejszej połowy rodzaju ludzkiego, czy zdążymy ze zgubieniem wagi do nadciągającego jak burza sezonu bikini?
Ni ma się gdzie spieszyć, nie ma się co gryźć a ten tekst napisany jest ku pokrzepieniu serc.
Autorzy zestawienia w dzienniku pl zamieścili szereg powodów dla których warto poznać bliżej, a nawet bardzo blisko, kobiety obdarzone pełniejszymi kształtami.
A więc uwaga
- Panie w rozmiarze większym niż owo magiczne 36 (powiedzmy uczciwie powyżej 40), zwykle lepiej gotują niż panie o figurze modelki.
Jest to argument bo któż z nas nie lubi zjeść dobrze ?
- Mają zwykle "cieplejsze" usposobienie niż "chudziny".
Czy tylko ja jestem zdania, że kobieta powinna być ciepła i przyjemna w dotyku?
Ponoć Indianie dzielili rzeczy na długie i okrągłe. Kobieta była okrągła a więc tradycja zobowiązuje.
Wiem, wiem, że kobieta nie jest rzeczą. Powołuję się tylko na indiański sposób myślenia.
- Nie zadręczają partnera i otoczenia dbałością o linię. Kiedy idą do restauracji, to prostu jedzą to, na co mają ochotę, a nie robią problemu z tego, że rzekomo w menu nie ma nic, co spełniałoby dietetyczne wymogi.
Przez to z pewnością są tańsze w utrzymaniu i mniej stresujące.
- Związek z nimi jest - zdaniem mężczyzn - mniej obciążony ryzykiem zdrady ze strony kobiety. Bardziej niż kobiety figurze modelki starają się na różnych polach dogodzić partnerowi.
Czy przy takim zestawie komplementów skierowanych pod adresem pełniejszych kobiet, w dalszym ciągu uważacie, że warto katować się z coraz bardziej szalonymi dietami odchudzającymi?
Tradycja w tej sprawie już się wypowiedziała nie jeden raz. Jest takie stare przysłowie które brzmi : Baba gruba – chłopa chluba.
A chuda? W ogromnych zasobach internetu oprócz modowych publikacji gloryfikujących rozmiar zero, prześwitujący trójkącik między udami i głupotę ostatniego sezonuczyli tzw bridge ( czyli wystające kości miednicy tworzące z bielizną swoisty most), odnalazłem „Szantę o chudej babie”  Szanta
Autor w refrenie napisał tak:
Z chudą babą żywot człeka nigdy nie jest prosty
nie pogłaszczesz, nie przytulisz, pełno kantów ostrych
Chuda baba rozumiecie, chuda sekutnica
groźna mina, włosy w kucyk, szeroka spódnica.
Nie zje mięsa, piw nie pije, nie zje też batona
to jest powód, czemu chuda musi być wkurwiona.
No proszę i odwieczna tajemnica złego humoru została wyjaśniona. Wyjaśnienie zaś jest banalne.
A teraz z innej półki
Jakiś czas temu w regionalnych targach budownictwa uczestniczyła firma mojego znajomego. Mieli się czym pochwalić, bo za nieco ponad dużą bańkę zafundowali sobie maszynę produkująca wklęsłe z płaskiego. Maszyna radośnie tłoczyła, katalogi rozchodziły się jak ciepłe bułeczki, a produkt stał się hitem na długo przed targami. Pewni byli Grand Prix wystawy w postaci Złotej kielni, packi czy innego zamalowanego na złoto przyrządu murarskiego.
I pewnie stałoby się po ich myśli gdyby nie to, że ze względu na mały udział wystawców, rozszerzono formułę na produkty wielobranżowe. W efekcie Złoty Laur przypadł w udziale wróżce, o przepraszam przedstawicielce wiedzy ezoterycznej. Maszyna za ponad milion złotych przegrała ze szklaną kulą za góra sto złotych. Wytłaczarka musiała zadowolić się nagrodą drugą. Po co to napisałem?
W zasadzie to po nic. Przypomniałem sobie jedynie tę historię gdy czytałem o wynikach Festiwalu Eurowizji.

  

08 maja 2014

Miłość na bogato

Co to są uczucia ambiwalentne?
To jest na przykład wtedy gdy teściowa rozbije się waszym nowym samochodem.
Kilka dni temu przeczytałem w gazeta pl dane na temat tak zwanej oglądalności. Wynika z nich, że cienko jest z kulturą która ma aspiracje. Mało kto tych aspiracji oczekuje.
Teatr Telewizji zapewnia stacji TVP 1 kilkaset tysięcy widzów i niewielki udział w rynku. Według danych Nielsen Audience Measurement, najpopularniejsza premiera tej wiosny - "Miłość na Krymie" Mrożka - miała średnio 928 tys. widzów, co dało TVP średnio 6,1 proc. udziału w rynku.
Śmiać się czy płakać?
Jestem dumny, że znalazłem się w tym 6,1 %, martwi mnie jednak, że los teatralnych dinozaurów został już dawno przesądzony.
Dlaczego?
Emitowany o tej samej porze w TVP 2 serial "M jak miłość" ma oglądalność na poziomie 6,5 mln widzów i ponad 18 proc. udziału w rynku.
Skoro jesteśmy w temacie miłości to dla porównania, nadawany w jakimś ograniczonym zasięgiem, muzycznym kanale, serial ”Miłość na bogato” miał co prawda tylko około 26,5 tys widzów ale, że kierowany jest do młodego pokolenia, w samym internecie miał ponad 350 tyś odsłon.
Można by się i cieszyć, że Mrożek wygrał w tej rywalizacji, ale żadną miara nie odważę się na takie porównanie. Poza tym uważam, że spektakl z takim rozmachem przygotowany dla tak ograniczonej ilości widzów to rzeczywiście - Miłość na Krymie na bogato.
Czuję się rozpieszczony przez TVP1 i po analizie tego zestawienia, obiema rękami podpisuję się pod misyjną rolą publicznej telewizji.
Czym to wszystko jest spowodowane? Ten spadek zainteresowania ambitną formą spędzania wolnego czasu?
Tym, że wieś przeniosła się do miasta czy też tym, że miasto emigruje na wieś?
- Słoiki rządzą - można by powiedzieć, używając stołecznego określenia. Sam jednak pamiętam, że kiedyś sam ciągnąc za gumkę staromodnego wecka, byłem na bieżąco z premierami w Starym Tatrze. To dopiero później, kiedy w dowodzie pojawił się krakowski meldunek, moja miłość do teatru jakby przygasła. A może nie miłość tylko wierność?
Zastąpiła ją z pewnością miłość do żony, dzieci, pracy, gór we końcu. Miłość do teatru TV trwała jednak we mnie stale.
Co zaś się tyczy samych słoików. W czasach PRL-u królował bigos, fasolka po bretońsku i smalec z cebulką. Wystarczyło tylko dokupić kawałek chleba i herbatę Ulung.
Kilka dni temu dane mi było przebywać w akademiku. Bywam tam cyklicznie korzystając z usług pewnej firmy mającej tam właśnie siedzibę. Przechodząc koło kuchenki zapuściłem żurawia do garnka stojącego na palniku gazowym.
- Zobaczymy co teraz jada się w akademiku – powiedziałem do żony, tłumacząc swoją być może nadmierną i mało elegancką ciekawość.
-I co ? - Spytała żona widząc moją zdziwioną minę, rozgrzeszając mnie jednocześnie z owej ciekawości.
- Szparagi. Długie zielone i świeżutkie.
- No to zdrowo i elegancko nam się młodzież odżywia – stwierdziła. W mediach mówią że żyje nam się lepiej.
Zaraz też pojawiły się te moje reminiscencje z własnej młodości
Jaki znaczenie mają szparagi dla oglądalności teatru TV, spytacie?
My mieliśmy gorzej, bowiem zdecydowanie trudniej wysiedzieć na widowni ambitnego teatru po fasolce.


05 maja 2014

Kosmiczna sprzątaczka

Rosyjska firma zamierza otworzyć "kosmiczny hotel" dla bogatych turystów. Pierwsze czteropokojowe domy dla gości mają się znaleźć na orbicie już w 2016 roku.
Nie podano jeszcze ceny za pobyt w tym oryginalnym hotelu.
Hotel będzie przypominał Międzynarodową Stację Kosmiczną. Będzie wewnątrz bardzo wygodny, a goście będą mogli oglądać Ziemię przez duży iluminator.
Firma zamierza zbudować cztery kabiny, maksymalnie dla siedmiu pasażerów. Posiłki będą dostosowane do indywidualnych preferencji turystów.
Siedmiu pasażerów będzie mogło pogapić się przez iluminatory, ale nawet największy miłośnik nie da rady spędzić w ten sposób całego pobytu. Gdyby to było osiem osób, można by z tego zrobić dwa stoliki do brydża, ba nawet małe rozgrywki. Siedem to jeden stolik z „dziadkiem” a to kładzie profesjonalizm szlema czy nawet szlemika.
Co zatem można robić w hotelu po naładowaniu serca i duszy kosmicznymi obrazkami?
To co ludzie robią w hotelach czyli imprezować. Używać alkoholu i uprawiać seks.
Goście wyjadą a na pokład powinny wejść jakieś kosmiczne sprzątaczki które zbiorą puszki po piwie i zużyte gumki miłości, jak to w hotelu. Jak to wszystko będzie wyglądać bez tradycyjnego szorowania na mokro, które jest tak kłopotliwe w warunkach nieważkości ?
W tej chwili to kosmonauci sprzątają po sobie, ale im płacą za pobyt w kosmosie. Z turystami jest dokładnie odwrotnie. A jak ? Wiedzą doskonale właściciele hoteli i prywatnych kwater w turystycznych rejonach naszego kraju.
Póki co my posprzątaliśmy po naszych francuskich gościach i powoli wracamy do swoich przyzwyczajeń żywieniowych. Pozostały jakieś maile, jakieś zdjęcia i drobne upominki z rejonu Prowansji.
Nie ma już Caputra pod wiatą, co pewnie chwali sobie mój samochód sterany pracowitym życiem.
Kot też jakby zachłysnął się długim weekendem, okupując cień pod małym cyprysikiem.
Patrzyłem na ten widok zazdrośnie kiedy wracałem w piątek z pracy, a kota najpierw niby mnie nie dostrzegła, aby następnie wyjść niespiesznie na powitanie przeciągając się leniwie i ziewając okrutnie.
Poznając psychikę kota wiem już, że i tak uczyniła dla mnie bardzo dużo.



Z kolei ja razem z sąsiadami o mało nie wzbiliśmy się na wysokość pierwszego piętra, kiedy w czwartek doszedł do naszych uszu bociani klekot.
- Boćki przyleciały – przekazywano sobie radośnie ponad siatką, od domu do domu.
Nie dały się strzelcom w Afryce i chociaż spóźnione, doleciały.
Pierwszy raz tak cieszyłem się na widok bociana.
Razem ze swoim nowym doczepianym kółkiem do wózka, moja żona poznaje okolicę. Od czasu kiedy jej Pantera za sprawą doczepianego elementu zmienia się w trzykółkę, coraz częściej znika z domu, bym mógł za chwilę obserwować ją na trawniku sąsiadów. I spacery jakby dłuższe się zrobiły.




Ostatnio dotarliśmy nawet do Wspólnej.
Informuję więc przy okazji, że Na Wspólnej wszystko w porządku.
Swoją drogą rodacy dalej obdarzenia fantazją nie mniejszą niż w czasach ulicy Psa Szarika i Czterech Pancernych.

Czeka nas długi tydzień