Politycy piszą. Piszą jak mówią, a wygadują czasem
takie głupoty, że gdy słucham to gniją
mi przysłowiowe ziemniaki w piwnicy. Potem swoje myśli przelewają w postaci słów
do sieci i wtedy dopiero się zaczyna zadyma. Sztab specjalistów od PR wymyśla
coraz to nowe sposoby wykręcenia się od
odpowiedzialności za napisane słowa.
Bardzo popularne jest ostatnio
stwierdzenie, że to jakiś haker włamał się na konto i napisał te
wszystkie głupoty.
Chociaż nie jestem politykiem, a dla polityki mam
specjalne miejsce bynajmniej nie w
sercu, spodobało mi się to naiwne wytłumaczenie i oto składam oświadczenie.
W ostatnią sobotę miał miejsce zamach na ten blog.
Haker włamał się na stronę i opublikował tekst który był połączeniem gotowego już tekstu z fragmentem przygotowywanej
książki. Na wskutek
czujności prowadzącego tekst został nad ranem usunięty.
No i gitara. A czy ktoś uwierzy czy nie to już nikogo
nie interesuje. Polityk musi mieć grubą skórę, ja nie mam predyspozycji.
A więc to była noc cudów, albo co najmniej dziwacznych
okoliczności. Ale po kolei.
Przekręciłem kluczy w stacyjce. Samochód odezwał się od
razu i dał mi znać o swoim istnieniu poprzez piszczący pasek klinowy.
- Dobra staruchu. Dalej jesteś niezawodny – pomyślałem i
uśmiechnąłem się do siebie. W chwili obecnej
nie bardzo stać mnie na jego kaprysy. Uruchomiłem nawigację GPS, którą
wykorzystuję jako czytnik MP3. Drogę znam na pamięć, a do starego radia wtykam
taką specjalną kasetkę z kablem do podłączenia czytnika. Sprawdza się chociaż
sama kasetka jest nietrwała i co jakiś czas wymaga wymiany na nową. Czegóż
zresztą oczekiwać od towaru za osiem złotych.
Piosenka z tekstem Krzysztofa
Daukszewicza do melodii Jaraomira
Nohaicy, wypełniła kabinę samochodu. Spojrzałem na towarzyszącą
mi dziewczynę.
Ile ona pamięta i ile pojmuje z tego tekstu? Tak szybko
zmieni a się nasza rzeczywistość. I coraz trudniej uciec od polityki.
Daukszewicz zaś żyje z jej wyśmiewania. U mnie w domu obowiązuje zakaz dyskusji
na tematy polityczne. Bo nikt nikogo nie przekona, a stracić można najlepszego nawet przyjaciela. Tekst o prezydencie znajduje się na mojej
ulubionej płycie.
Dlaczego akurat teraz wspominam. Bo wczorajsze słuchanie
było dla mnie nagrodą a dla innych mogło być zamierzoną karą.
W sobotę, rano wybierałem się na wieś. Wpadłem na ten pomysł w piątek, po godzinie szesnastej.
-To się świetnie składa – stwierdził mój syn, który wybierał
się na wieś motocyklem
- Zabierzesz ze sobą plecaki.
- Nie ma problemu – powiedziałem – mogę wziąć.
Wyjeżdżam o ósmej.
- To tak jak my – stwierdził Młody.
Z samego rana, trawiony poczuciem obowiązku, obudziłem
się o godzinie szóstej piętnaście. Wstałem, złożyłem łóżko i załatwiłem wszystkie obowiązki wobec ciała. Kawa i poranna
poczta wypełniły mi czas do godziny
siódmej trzydzieści. Ubrałem buty spakowałem torbę i stanąłem w gotowości do wyjścia.
Znany już w domu ze swojej może i upierdliwej punktualności,
spytałem
- Co z Kasią?
- Jedzie - odpowiedział Młody.
- Ale jest już za dziesięć ósma, a tu ani twojego
plecaka, ani Kasi.
Młody wykonał telefon. Informując dziewczynę, że
tradycyjnie "stary się rzuca". Spytał przy okazji - gdzie się znajduje?
- Dwa przystanki od celu.
- Plecak też jeszcze nie gotowy – stwierdziłem. Zamiast
przestępować z nogi na nogę i nakręcać się, postanowiłem zaczekać w samochodzie.
- Bardzo przepraszam - powiedziała Kasia, meldując
się przy samochodzie dziesięć po ósmej -
Ma Pan do mnie pretensję?
- Nie mam. Dzisiaj mogę złościć się najwyżej na mojego
syna, który nie powiedział Ci jak istotna jest dla mnie punktualność. Ustalamy,
że gdy następnym razem umówimy się na ósmą, to nie ja będę czekał do dziesięć
po ósmej, ale to Ty będziesz czekać na
mnie, od za dziesięć ósma.
Zgasiłem próby tłumaczenia. Powiedziałem, że nie ma o czym dyskutować,
bo nie ważne co było dzisiaj. Ważne żeby
jutro było dobrze.
Bez urazy, ale jakaś kara musi być. Karą były dwie
płyty Nohavicy puszczane od Krakowa aż na samo miejsce. Dla mnie prawdziwa
ekstaza. Dla Kasi – nie wiem?
- Słucham tych płyt, bo one powodują, że na chwilę staję się lepszym człowiekiem -
stwierdziłem, podkręcając głośność - a może tylko tak mi się wydaje.
- Ma Pan rację w
dziwny sposób uspokajają – oceniła Kasia. Nie wiem jednak ile w tych słowach
było szczerego wyznania, a ile kokieterii. Czy to jednak było ważne w tej
chwili.
Gdzieś po drodze minął nas Młody, śmigając na swoim R6.
Podjechał i pomachał gdzieś na wysokości Głogoczowa. Specjalnie
nie spieszyłem się wcześniej a i teraz postanowiłem nie walczyć o pierwszeństwo.
Pozwoliłem zniknąć mu za horyzontem nim wyrównałem obroty silnika.
Dotarłem na miejsce siedem minut po motocyklu.
Będąc ostatnim w tym rajdzie, cieszyłem się z faktu, że
dotarłem jako drugi. Znaczy, że ten pierwszy jest bezpieczny do celu.
Nic tak nie stresuje mnie jak widok Młodego, który na
moich oczach dodaje gazu i odchodzi w
dal, w widocznie ekspresyjny sposób.
Błyskawicznie pozałatwiałem swoje sprawy na wsi i
zabrałem teściową w drogę powrotną.
Skorzystała na tym i jej przyjaciółka która zabrała się do kompletu.
Pozostawiłem Młodych w rozmarzeniu na tarasie, a sam
ruszyłem po nowym asfalcie, który pokrył betonowe płyty, dotychczas wykorzystywane jako nawierzchnia.
W Krakowie pożegnałem obie Panie serdecznie, wymigując
się od niedzielnego obiadu. Czekały bowiem na mnie towarzyskie, ruskie pierogi
i piwo.
Pozostawiłem samochód pod domem i wsiadłem do liniowego
autobusu. Odliczyłem sześć czterdzieści na dwa bilety. Dwa, aby mieć załatwiony
i powrót. Kierowca spoglądał raz na pieniądze raz na mnie, a potem nie odezwał
się słowem, tylko z wyższością kierownika tego interesu popukał w szybę nad
głową. Tam też doczytałem się po angielsku, że w autobusie sprzedają tylko bilety
godzinne, po cztery złote. Cóż było robić, uiściłem chociaż cała trasa zajęła
nowoczesnemu Solarisowi dziesięć minut.
Pierogi były znakomite, piwo chłodne, atmosfera ciepła
i rodzinna. Czasem warto się tak na chwilę przytulić do jakiejś rodziny, aby
nie zapomnieć o swojej, w tym słomiano- kawalerskim rozpasaniu.
A kiedy wracałem do domu, wszedłem do autobusu
zaopatrzony już w nowiutki nie skasowany bilet godzinny. Włożyłem go w paszczę
kasownika, a on zamruczał coś po swojemu i zżarł mi połowę biletu. Tę skasowaną
połowę. Papierowy śmieć, który pozostał mi w ręce nie był dowodem. W żaden sposób nie potwierdzał, że jadę tym
pojazdem zgodnie z prawem. Schowałem go jednak starannie i w razie czego niech
szukają drugiej połowy w maszynie. Tylko czy ktoś posłucha lekko znietrzeźwionego
piwem pasażera, z obżartą końcówką biletu? Oczami wyobraźni widziałem różne scenariusze
i była to chwila w której żałuje się
posiadania zdolności do
fantazjowania.
Kiedy jednak autobus zawinął się na rondzie i poczułem,
że jestem w domu, odetchnąłem pełną piersią. Kiedy drzwi rozchyliły się energicznie postawiłem stopy na
szorstkim betonie.
Pomyśleć, że inni z jazdy bez biletu uczynili filozofię
życia.
A potem do kompletu pozostało już tylko to zamieszanie
jak na wstępie.
Zakończenie dnia bardzo ciekawe ,
OdpowiedzUsuńPół biletu chyba też jest dowodem ??
Ale któż to wie :-)))
Właśnie przypomniałem sobie, że w kasach biletowych PKP klienci prosili o połówkę biletu.
UsuńPozdrawiam
Tu (u-nasz-w-swirowku.blog.onet.pl). Znakiem tego, jakby tam nie było, odstąpiłeś od planów sprzeaży daczy i budowy domu. Cieszę się. Czeka nas za to snowu kilka dobrych tekstów o gorczańskiej wsi.
OdpowiedzUsuńP:ozdrawiam Mirek
Tutaj też skorzystam z doświadczenia innych stwierdzając enigmatycznie - nie potwierdzam, nie zaprzeczam
UsuńLubię tę Twoją wieś, nawet kiedy jedynie marginalnie o niej wspominasz.
OdpowiedzUsuńPrzejazdy bez biletu (no i takie się zdarzały przez przypadek albo z braku miejsca zakupu biletów) wspominam jako jedne z najmniej przyjemnych horrorów codziennych. :)
pozdrowienia! :)
Ja zapłaciłem za bilet, a w razie czego byłem na straconej pozycji.
UsuńPozdrawiam
Oooo, pod osłoną nocy budzi się w Tobie awanturnicza dusza i chęć zadzierania z prawem. Coś mi się zdaje,że Twój urok osobisty, elokwencja, erudycja i wszelkie inne przymioty ciała i ducha , w zestawieniu z lekkim znietrzeźwieniem, w oczach typowych kanarków , by nie pomogły. A scenariusz rysuje się jeden: na glebę, okłady i kara pieniężna. O zniesławieniu i wulgaryzmach nie wspomnę. Wszak współczesnym służbom stojącym na straży prawa, zwłaszcza porą nocną, daleko do rozmarzonych słowików, co to wolą chodzić piechotą, raczej to rozwścieczone kanary./ nikogo nie obrażając, bo są wyjątki obdarzone wyjątkowym poczuciem humoru/. I jeszcze jedno- czy Ty na pewno miałeś tę właściwą połówkę?.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Hanula
No właśnie w tym problem. Ten fragment z nadrukiem został zjedzony przez maszynę.
UsuńWiem, że w przypadku kontroli nic by mi nie pomogło, a krakowska izba wytrzeźwień mieści się nomen omen przy ulicy Rozrywki.
To dopiero chichot losu
Pozdrawiam
Raz jeden jechałam bez biletu. Na szczęście nie było kontroli bo chyba z miejsca by podeszli właśnie do mnie. Brak opłaty miałam wypisany na twarzy;D
OdpowiedzUsuńTak to bywa z człowiekiem uczciwym.
UsuńPozdrawiam