15 lipca 2012

Pod osłoną nocy



Politycy piszą. Piszą jak mówią, a wygadują czasem takie głupoty, że gdy słucham  to gniją mi przysłowiowe ziemniaki w piwnicy. Potem swoje myśli przelewają w postaci słów do sieci i wtedy dopiero się zaczyna zadyma. Sztab specjalistów od PR wymyśla coraz to nowe sposoby  wykręcenia się od odpowiedzialności za  napisane słowa. Bardzo popularne jest ostatnio  stwierdzenie, że to jakiś haker włamał się na konto i napisał te wszystkie głupoty.
Chociaż nie jestem politykiem, a dla polityki mam specjalne miejsce  bynajmniej nie w sercu, spodobało mi się to naiwne wytłumaczenie i oto składam oświadczenie.
W ostatnią sobotę miał miejsce zamach na ten blog. Haker  włamał się na stronę  i opublikował tekst który był połączeniem  gotowego już tekstu z fragmentem przygotowywanej  książki.  Na wskutek  czujności prowadzącego tekst został nad ranem usunięty.
No i gitara. A czy ktoś uwierzy czy nie to już nikogo nie interesuje. Polityk musi mieć grubą skórę, ja nie mam predyspozycji.
A więc to była noc cudów, albo co najmniej dziwacznych okoliczności. Ale po kolei.
Przekręciłem kluczy w stacyjce. Samochód odezwał się od razu i dał mi znać o swoim istnieniu poprzez piszczący pasek klinowy.
- Dobra staruchu. Dalej jesteś niezawodny – pomyślałem i uśmiechnąłem się do siebie.  W chwili obecnej nie bardzo stać mnie na jego kaprysy. Uruchomiłem nawigację GPS, którą wykorzystuję jako czytnik MP3. Drogę znam na pamięć, a do starego radia wtykam taką specjalną kasetkę z kablem do podłączenia czytnika. Sprawdza się chociaż sama kasetka jest nietrwała i co jakiś czas wymaga wymiany na nową. Czegóż zresztą oczekiwać od towaru za osiem złotych.
Piosenka z tekstem  Krzysztofa  Daukszewicza  do melodii Jaraomira Nohaicy,  wypełniła  kabinę samochodu. Spojrzałem na towarzyszącą mi dziewczynę.
Ile ona pamięta i ile pojmuje z tego tekstu? Tak szybko zmieni a się nasza rzeczywistość. I coraz trudniej uciec od polityki. Daukszewicz zaś żyje z jej wyśmiewania. U mnie w domu obowiązuje zakaz dyskusji na tematy polityczne. Bo nikt nikogo nie przekona, a stracić można  najlepszego nawet przyjaciela. Tekst o prezydencie znajduje się na mojej ulubionej płycie.
Dlaczego akurat teraz wspominam. Bo wczorajsze słuchanie było dla mnie nagrodą a dla innych mogło być zamierzoną karą.
W sobotę, rano wybierałem się  na wieś. Wpadłem na ten pomysł w piątek,  po godzinie szesnastej.
-To się świetnie składa – stwierdził mój syn, który wybierał się na wieś motocyklem
- Zabierzesz ze sobą plecaki.
- Nie ma problemu – powiedziałem – mogę wziąć. Wyjeżdżam o ósmej.
- To tak jak my – stwierdził Młody.
Z samego rana, trawiony poczuciem obowiązku, obudziłem się o godzinie szóstej piętnaście. Wstałem, złożyłem łóżko i załatwiłem wszystkie  obowiązki wobec ciała. Kawa i poranna poczta  wypełniły mi czas do godziny siódmej trzydzieści. Ubrałem buty spakowałem torbę  i stanąłem w gotowości do wyjścia.
Znany już w domu ze swojej może i upierdliwej punktualności, spytałem
 - Co z Kasią?
- Jedzie - odpowiedział Młody.
- Ale jest już za dziesięć ósma, a tu ani twojego plecaka, ani Kasi.
Młody wykonał telefon. Informując dziewczynę, że tradycyjnie "stary się rzuca". Spytał przy okazji - gdzie się znajduje?
- Dwa przystanki od celu.
- Plecak też jeszcze nie gotowy – stwierdziłem. Zamiast przestępować z nogi na nogę i nakręcać się,  postanowiłem zaczekać w samochodzie.
- Bardzo przepraszam - powiedziała Kasia, meldując się  przy samochodzie dziesięć po ósmej -  Ma Pan do mnie pretensję?
- Nie mam. Dzisiaj mogę złościć się najwyżej na mojego syna, który nie powiedział Ci jak istotna jest dla mnie punktualność. Ustalamy, że gdy następnym razem umówimy się na ósmą, to nie ja będę czekał do dziesięć po ósmej,  ale to Ty będziesz czekać na mnie, od za dziesięć ósma.
Zgasiłem próby tłumaczenia.  Powiedziałem, że nie ma o czym dyskutować, bo  nie ważne co było dzisiaj. Ważne żeby jutro było dobrze.  
Bez urazy, ale jakaś kara musi być. Karą były dwie płyty Nohavicy puszczane od Krakowa aż na samo miejsce. Dla mnie prawdziwa ekstaza. Dla Kasi – nie wiem?
- Słucham tych płyt, bo one powodują, że  na chwilę staję się lepszym człowiekiem - stwierdziłem, podkręcając głośność - a może tylko tak mi się wydaje.  
-  Ma Pan rację w dziwny sposób uspokajają – oceniła Kasia. Nie wiem jednak ile w tych słowach było szczerego wyznania, a ile kokieterii. Czy to jednak było ważne w tej chwili.
Gdzieś po drodze minął nas Młody, śmigając na swoim R6. Podjechał i pomachał gdzieś na wysokości Głogoczowa. Specjalnie nie spieszyłem się wcześniej a i teraz postanowiłem nie walczyć o pierwszeństwo. Pozwoliłem zniknąć mu za horyzontem nim wyrównałem obroty silnika.
Dotarłem na miejsce siedem minut po motocyklu.
Będąc ostatnim w tym rajdzie, cieszyłem się z faktu, że dotarłem jako drugi. Znaczy, że ten pierwszy jest  bezpieczny do celu.
Nic tak nie stresuje mnie jak widok Młodego, który na moich oczach dodaje gazu i odchodzi  w dal, w widocznie ekspresyjny sposób.
Błyskawicznie pozałatwiałem swoje sprawy na wsi i zabrałem teściową  w drogę powrotną. Skorzystała na tym i jej przyjaciółka która zabrała się do kompletu.
Pozostawiłem Młodych w rozmarzeniu na tarasie, a sam ruszyłem po nowym asfalcie, który pokrył betonowe płyty, dotychczas  wykorzystywane jako nawierzchnia.
W Krakowie pożegnałem obie Panie serdecznie, wymigując się od niedzielnego obiadu. Czekały bowiem na mnie towarzyskie, ruskie pierogi i piwo.
Pozostawiłem samochód pod domem i wsiadłem do liniowego autobusu. Odliczyłem sześć czterdzieści na dwa bilety. Dwa, aby mieć załatwiony i powrót. Kierowca spoglądał raz na pieniądze raz na mnie, a potem nie odezwał się słowem, tylko z wyższością kierownika tego interesu popukał w szybę nad głową. Tam też doczytałem się po angielsku, że w autobusie sprzedają tylko bilety godzinne, po cztery złote. Cóż było robić, uiściłem chociaż cała trasa zajęła nowoczesnemu Solarisowi dziesięć minut.
Pierogi były znakomite, piwo chłodne, atmosfera ciepła i rodzinna. Czasem warto się tak na chwilę przytulić do jakiejś rodziny, aby nie zapomnieć o swojej, w tym słomiano- kawalerskim rozpasaniu.
A kiedy wracałem do domu, wszedłem do autobusu zaopatrzony już w nowiutki nie skasowany bilet godzinny. Włożyłem go w paszczę kasownika, a on zamruczał coś po swojemu i zżarł mi połowę biletu. Tę skasowaną połowę. Papierowy śmieć, który pozostał mi w ręce nie był dowodem.  W żaden sposób nie potwierdzał, że jadę tym pojazdem zgodnie z prawem. Schowałem go jednak starannie i w razie czego niech szukają drugiej połowy w maszynie. Tylko czy ktoś posłucha lekko znietrzeźwionego piwem pasażera, z obżartą końcówką biletu? Oczami wyobraźni widziałem różne scenariusze i była to chwila w której  żałuje się posiadania zdolności do fantazjowania.
Kiedy jednak autobus zawinął się na rondzie i poczułem, że jestem w domu, odetchnąłem pełną piersią. Kiedy drzwi rozchyliły się energicznie postawiłem stopy na szorstkim betonie.
Pomyśleć, że inni z jazdy bez biletu uczynili filozofię życia.  
A potem do kompletu pozostało już tylko to zamieszanie jak na wstępie.

10 komentarzy:

  1. Zakończenie dnia bardzo ciekawe ,
    Pół biletu chyba też jest dowodem ??
    Ale któż to wie :-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie przypomniałem sobie, że w kasach biletowych PKP klienci prosili o połówkę biletu.
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Tu (u-nasz-w-swirowku.blog.onet.pl). Znakiem tego, jakby tam nie było, odstąpiłeś od planów sprzeaży daczy i budowy domu. Cieszę się. Czeka nas za to snowu kilka dobrych tekstów o gorczańskiej wsi.
    P:ozdrawiam Mirek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tutaj też skorzystam z doświadczenia innych stwierdzając enigmatycznie - nie potwierdzam, nie zaprzeczam

      Usuń
  3. Lubię tę Twoją wieś, nawet kiedy jedynie marginalnie o niej wspominasz.
    Przejazdy bez biletu (no i takie się zdarzały przez przypadek albo z braku miejsca zakupu biletów) wspominam jako jedne z najmniej przyjemnych horrorów codziennych. :)
    pozdrowienia! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja zapłaciłem za bilet, a w razie czego byłem na straconej pozycji.
      Pozdrawiam

      Usuń
  4. Oooo, pod osłoną nocy budzi się w Tobie awanturnicza dusza i chęć zadzierania z prawem. Coś mi się zdaje,że Twój urok osobisty, elokwencja, erudycja i wszelkie inne przymioty ciała i ducha , w zestawieniu z lekkim znietrzeźwieniem, w oczach typowych kanarków , by nie pomogły. A scenariusz rysuje się jeden: na glebę, okłady i kara pieniężna. O zniesławieniu i wulgaryzmach nie wspomnę. Wszak współczesnym służbom stojącym na straży prawa, zwłaszcza porą nocną, daleko do rozmarzonych słowików, co to wolą chodzić piechotą, raczej to rozwścieczone kanary./ nikogo nie obrażając, bo są wyjątki obdarzone wyjątkowym poczuciem humoru/. I jeszcze jedno- czy Ty na pewno miałeś tę właściwą połówkę?.
    Pozdrawiam, Hanula

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie w tym problem. Ten fragment z nadrukiem został zjedzony przez maszynę.
      Wiem, że w przypadku kontroli nic by mi nie pomogło, a krakowska izba wytrzeźwień mieści się nomen omen przy ulicy Rozrywki.
      To dopiero chichot losu
      Pozdrawiam

      Usuń
  5. Raz jeden jechałam bez biletu. Na szczęście nie było kontroli bo chyba z miejsca by podeszli właśnie do mnie. Brak opłaty miałam wypisany na twarzy;D

    OdpowiedzUsuń