16 maja 2017

Raz na wozie, raz .... a może więcej niż raz

- O kurwa ale leje – powiedziałem do siebie i sam zaraz zganiłem się za to przekleństwo.
- A nie, dobrze - pomimo wczesnej godziny skierowałem myśli na właściwy tor. Tak, pozwalam sobie na przekleństwa i wulgaryzmy. Rozgrzeszam się nawet z tego powodu od czasu gdy przeczytałem tekst zatytułowany - „Przeklinający ludzie są uczciwsi i zdolni do większego wysiłku.”
Naukowcy przetestowali potęgę wulgaryzmów na siłowni gdzie teraz i we wcześniej prowadzonych eksperymentach wiązano przeklinanie z rozmaitymi tendencjami – wyższym progiem odporności na ból oraz z... uczciwością.
Tak ! Osoby często używające przekleństw są bardziej szczere od innych (co potwierdzono na próbie 276 uczestników).
Nie denerwuję się teraz, ani nie obrażam słysząc przysłowiową „ panienkę ”na ulicy.
Zgodnie z myślą przewodnią artykułu, ktoś niewątpliwie demonstruje w ten sposób swoją uczciwość, a także próbuje sprostać wyzwaniom, wymagającym wzmożonej siły!
A czy ja nie próbuję sprostać wyzwaniom?
Jako mężczyzna w pewnym wieku, a dodatkowo jak to określiła medycyna „znajdujący się w grupie ryzyka” postanowiłem poddać się pewnemu kłopotliwemu badaniu.
To znaczy poddałem się mu po raz pierwszy jakieś dziesięć lat temu, a zamieszczona wtedy w opisie sugestia – kontrola za dziesięć lat – wydawała mi się tak nierealną przyszłością, że zachłysnąłem się wolnością na swój sposób.
Zycie jednak gna ( szczególnie po pięćdziesiątce) albo jak kto woli jak ten czas co w miejscu nie stoi. Pod koniec ubiegłego roku moja wspaniała żona przypominała mi o swoich obowiązkach wobec siebie i rodziny.
Wyznaczony termin badania na maj 2017 roku też wydawał mi się nieco odległy, choć dla innych, nawykłych w zmaganiach ze służba zdrowia było to już za siedem miesięcy.
Jakieś fatum zawisło jednak nad moim uczciwym stosunkiem do badania. Najpierw zepsuł mi się samochód, a na nową część przyszło niestety poczekać.
- Zrobię na piątek po południu – obiecał mechanik, choć dla mnie ten termin przydawał się już tylko psu na budę, bo zgodnie z planem miało być już „po herbacie” czyli po badaniu.
- Mam jeszcze motocykl – mój wspaniały umysł, podpowiadał mi rozwiązanie, ciotka nadzieja szeptała zaś w czasie prognozy pogody – nie wierz im, nie wierz. Sprawdzalność pogody to tylko osiemdziesiąt trzy procent.
- Sto procent – przyznałem, spoglądając przez okno o szóstej rano.
- Do ósmej się wypogodzi – podpowiadała ciotka nadzieja. Nie wypogodziło się niestety.
- Pojadę póki nie pada, tyle razy już się udawało – powiedziałem do żony dopinając skórę. Zawiązałem bandankę i pocałowałem ją na do widzenia.
Deszcz zaczął ponownie kropić już kiedy dojechałem do drogi, czyli po około dwustu metrach.
Po dziesięciu kilometrach wzmógł się, a po kolejnej dysze stał się intensywny.
Żeby na każdą stronę patrzeć od jej jaśniejszej strony ( Always Look On The Bright Side Of Life' by Monty Python ) to powiem, że Kraków o tej porze stoi w korkach.
Mijałem te stojące samochody, przemykając środkiem jezdni. Nie wywoływałem jednak wtedy entuzjazmu ani zazdrości u kierowców.
Myślę, że pytanie o to czy mnie przypadkiem nie pogięło, było najdelikatniejszym. Widziałem też kątem oka, o ile pozwalała na to zalana deszcze szybka od kasku, jak samochodziarze widząc mnie, chwalili sobie klimat wnętrza dusznego zazwyczaj samochodu.
Z poczucia tego komfortu i owej wspomnianej lepszej sytuacji, pozwalali mi na to kluczenie pomiędzy pojazdami i życzliwie rozjeżdżali się na boki.
Ba, z wyższością patrzył na mnie nawet pieszy pod tęczowym nomen omen parasolem przechodzący po pasach na zielonym świetle, które mnie przed owymi pasami zatrzymało.
Jeżeli ktoś oglądał japoński horror „Ring” i pamięta dziewczynkę wychodzącą ze studni to potrafi sobie wyobrazić jak wyglądałem wchodząc do przychodni.
Po śliskiej skórze spływały krople które w niższych partiach ubrania tworzyły strumyczki, a te spadały na kamienną posadzkę poczekalni.
Odłożyłem kask i rozpiąłem kurtkę. Nikt nie zadał mi kłopotliwego pytania. Być może wszyscy zajęci byli przeżywaniem tego w jaki sposób badawcza aparatura zaingeruje w ich organizm, a szczególnie w jego delikatne zakamarki.
Mimo rannej pory, termin mojego badania przesunął się o jakąś godzinę co mnie jednak nie zdenerwowało. Niczym ludzie z suchych wnętrz samochodów, myślałem o tych którzy mają wyznaczone terminy na siedemnastą lub później.
Jeden z weteranów szpitalnych kolejek zdradził mi, że kiedyś wszedł o 22.30 choć jego terminem była 18.30. No, to działa na wyobraźnię.
Owa przysłowiowa godzina, dokładnie godzina minęła mi na nerwowym zerkaniu na ekran telewizora. Urządzenie nastawione było na kanał którego nie oglądam, ba z którym w żaden sposób się nie identyfikuję.
Dyskretnie obejrzałem telewizor ale nie stwierdziłem guziczków do zmiany kanałów.
Tak oto w oczekiwaniu na wywołanie swojego nazwiska popisałem się niebywałą wprost tolerancją.
W końcu wywołali.
- Pan Relski – odczytał dokładnie lekarz, a widząc mnie w czarnej skórze z kaskiem w ręce dodał – Proszę nie mówić, że przyjechał Pan tu motocyklem.
- Jakkolwiek by to głupio nie zabrzmiało to przyjechałem motocyklem – rozwiałem złudzenia lekarza - Po prostu wysiadł mi samochód. Myślałem, że się uda i szkoda mi było tych siedmiu miesięcy czekania.
- Dobrze – powiedział doktor – bo profilaktyka jest bardzo ważna.
Kiedy skierowano mnie do przebieralni zauważyłem, że o ile spodnie i kurtka nieco w czasie tej godziny podeschły o tyle buty rozmokły na dobre i wyglądało to tak jakbym wyciągnął stopy nie z butów a z miednicy.
Podchodząc do łóżka znów przypomniałem sobie o tej dziewczynce z „Ringu”
W tym momencie powinienem zostawić ze trzy akapity wolne by oszczędzić sobie wracania pamięcią do tego intrygującego badania.
Niestety program wklejający tekst nie odczuje moich intencji i sklei do kupy tekst, a więc odpuszczę sobie ową przerwę.
Wrócę natomiast pamięcią do wywiadu, czyli owej papierkowej roboty którą powszechnie zawaleni są lekarze.
Imię, nazwisko, matka i takie tam.
- Pan na emeryturze czy może jeszcze gdzieś dorabia – spytał doktor i owa kolejność pytań mnie nieco zaskoczyła. Na chwile tylko. No tak broda

Kiedy jesteś stary i brzydki nie, nie, nie,
nie zużywaj maszynki ani brzytwy
tylko noś, noś, noś długie włosy jak my
Niech cię rodzina z domu wygania,
Niech cię fryzjer z nożycami gania,
a ty noś, noś, noś długie włosy jak my

 
Od pewnego czasu byłem ciekaw jak wygląda mój zarost. Czy z biegiem lat wyglądałbym z brodą niczym Gandalf Biały czy jeszcze jako Szary. O Czarnym już nawet nie wspominam.
No i zapuściłem.
Po tygodniu co nieco już można było zauważyć a po dwóch... Po dwóch tygodniach gdybym był Clooneyem to wyglądałbym tak.



Niestety nie jestem Clooneyem, ale i tak w aptece, pewna młodziutka magister kopnęła się per pedes do sąsiedniej apteki by przynieść mi lekarstwo którego oni nie otrzymali.
Deklarowałem, że sam sobie pójdę ale mi nie pozwoliła.
- Czy ja już tak staro wyglądam ? – zadawałem sobie po raz pierwszy to pytanie.
- Nie to ta broda – oceniała żona gdy opowiedziałem jej apteczną historię.
Teraz jeszcze to podstępne pytanie o emeryturę. Wszystko składa się w logiczną całość.
Broda nieco mnie postarza, no może bardziej niż nieco.
- Widzimy się za dziesięć lat – powiedział uspokajająco doktor, a ja wyraziłem nadzieję, że kiedy zobaczy mnie tu za dziesięć lat z motocyklowym kaskiem w dłoni to przyjmie to z uznaniem a nie zdziwieniem. Przystał na to.
Szybko pożegnałem się i z wynikiem na miarę co najmniej dobrego humoru opuściłem gabinet.
- Bolało – Spytała kobieta która swój kwadrans prawdy miała jeszcze przed sobą
- Ból to indywidualna sprawa – powiedziałem filozoficznie – mnie nie bardzo, ale ja mam to już za sobą.
- Nie Panu zazdroszczę tej jazdy – do rozmowy włączył się młody człowiek - Skuterek?
- Szanowny Panie, zawsze uważałem że prawdziwy facet powinien czuć bak między nogami.
- To tak jak ja.
No proszę i w tę podłą deszczową pogodę, pod gabinetem gdzie wykonują niekomfortowe badania można spotkać bratnią duszę.
Pogadaliśmy trochę o pojemnościach silników ale czas naglił, bo w końcu to ja mam klucze do firmy.
- Szerokości – pożegnał minie młody człowiek
- Dzisiaj to mi wystarczy brak przesadnej ilości kałuż na drodze.
Jakąś ścierką wytarłem siedzenie motocykla. Usadowiłem się na nim i odpaliłem silnik.
Niski miarowy bulgot wypełnił senną chociaż deszczowa ulicę. Dojechałem do przecznicy. Aleje dalej trwały w klinczu, ale znalazłem lukę dla siebie. Uważając na jakże śliskie w tym deszczu tory tramwajowe i białe malunki na jezdni, spieszyłem się powoli bo przecież nic już nie zmieni przysłowiowe pięć minut w tę czy w drugą stronę.
Kiedy wszedłem do biura, deszcz jakby zelżał by za chwilę ustać zupełnie. Spoza chmur pojawiły się pojedyncze promienie słoneczne.
Rychło wczas.
Raz na wozie raz pod wozem można by powiedzieć, bo to przysłowie pasuje doskonale do owej piątkowej pogody pełnej deszczu i tej niedzieli kiedy po południu, w pełnym słońcu przemykałem koło dobczyckiego jeziora.
Mój były dyrektor miał na tę okoliczność inne powiedzenie – Dobry ser, dobra i serwatka.
Co zaś się tyczy brody to po opublikowaniu zdjęcia na Facebooku przeczytałem komentarz od mojego francuskiego brata
- Jesteś gotów by siąść na Harleya Dawidsona.
Może i tak. Może jestem już gotowy. Tylko czy brak widocznego mięśnia piwnego nie zaburza nieco tego harleyowskiego wizerunku?
Ciekawość zaspokoiłem i pewnie mógłbym tę brodę zgolić ale na przeszkodzie stoi mi teściowa.
- Zgól tę brodę bo ci nie jest dobrze
No i co ? Znacie takiego normalnego faceta który ulegnie presji teściowej?
O nie. Nawet gdybym miał wyglądać już nie jak Clooney a Hemingway.