31 stycznia 2010

Styczeń 2010

30 stycznia 2010
Mróz, śnieg, wiatr oraz spadające na pysk ciśnienie, są powodem nieporozumień sąsiedzkich.
Ranną  porą któryś ze skrobiących szyby sąsiadów, poirytowany  krzyknął do drugiego :
- Zejdź mi z drogi !
- Co za ty? - odpowiedział drugi –  na jednym gównie żeśmy się nie ślizgali.
- Czy byłby Pan uprzejmy spier....ć    poprawił się  natychmiast.
 Pan i Cham.
W zależności od oceny przeciwnika w dyskusji,  stosować można było dwie formy zwrócenia    uwagi:
Forma pierwsza : Panie pohamuj się  .
Forma druga:       Chamie opanuj się.
Dzisiaj tylko o Panach,  ponieważ chamstwa mamy dookoła po uszy.
Panowanie.  Tak popularne w naszym kraju, wyśmiewane przez wschód    bo to Pany Poliaki.
Czy byłby Pan łaskaw -  grzeczne słowa, pełny szacunek. Albo raczej mechaniczne działanie ponieważ  nie rozważamy, czy ten Pan lub ta Pani  na ten szacunek zasługują.  
Panowanie buduje pewną barierę. Nie mamy takiej śmiałości, jak w przypadku zwracania się po imieniu.
Osobiście z pewna  trudnością  przechodzę na ty, szczególnie służbowo. To pogarsza relacje w pracy. Zdecydowana większość uważa, że mówienie po imieniu pozwala na naciąganie standardów, dyscypliny pracy i zwalnia  z części obowiązków.  Męczą się frajerzy, a nie koleś który jest z szefem na ty. Ja podchodzę do tego tematu inaczej. W sytuacji kiedy proponuję:
- Mówmy sobie po imieniu – tłumaczę, że zaliczam kogoś do kręgu znajomych, może przyjaciół, a wiadomo od przyjaciół wymaga się więcej.  Zaufanie spowodowane  faktem poufałości wydaje mi się naturalne.
Trzecia z kolei moja praca,  gdzie jestem z po imieniu z szefem właścicielem, akcjonariuszem.  Nigdy jednak nie popisuję się tym faktem wobec osób trzecich, bowiem nie chcę obniżać prestiżu stanowiska  szefa. To w jakiej formie zwracamy się do siebie za zamkniętymi drzwiami, w żaden sposób nie może rzutować na ocenę sytuacji dokonywaną porze kogoś obcego.
- Bo wiesz Witek - mówi do szefa  młodzian który wykorzystał zmęczenie bosa na ostatnim spotkaniu firmowym w Zakopanem.
Obwa przed proponowaniem bruderszaftu czyli ceremonialnego przejścia na ty, szczególnie wśród starszego pokolenia jest wciąż duża. Bo co będzie jeżeli ten ktoś odmówi. Pamiętam gdy na moim ślubie ojciec zaproponował przejście na ty narzeczonemu mojej teściowej.
Mamy jeszcze czas – odpowiedział gość.
Pomimo późniejszych prób z jego strony, ojciec do końca życia mówił do niego -  Panie Zbyszku.
Następna sprawa to tytuły. Nabyte zapracowane, odziedziczone, ponieważ w dalszym ciągu  funkcjonuje  mit tytułu. Dopisywany przed nazwiskiem  dodawany w rozmowie.
Panie inżynierze, panie doktorze, panie mecenasie.
Można się puszyć, i doktorować, magistrować lub inżynierować, a jest w tym trochę z dulszczyzny.
Do fraka trzeba zresztą dorosnąć. Mówi się że frak pasuje dopiero w trzecim pokoleniu, a u nas Panie była wojna i elity – trach!
Ostały jednak chwalebne wyjątki. Pamiętam gdy w latach studenckich wybrałem się na  tak zwany dyżur  asystencki, do instytutu socjologii. Początek  studiów powodował, że byłem bardzo stremowany. Zapukałem, wszedłem do pokoju, a tam za biurkiem siedział jakiś facet. Nie był to mój asystent, ale to nic.
- Panie magistrze to,  Panie magistrze tamto
Człowiek nad wyraz miły i uczynny, załatwił wszystko co chciałem.
Kiedy już miałem wychodzić z pokoju  powiedziałem
- Dziękuję Panie magistrze
Podał mi rękę na do widzenia i powiedział :
- Następnym razem jak Pan tu przyjdzie, proszę mówić do mnie  Jasiek.
Zastanowiło mnie to. Po wyjściu spojrzałem na tabliczkę przy drzwiach. Jedyny Jasiek to profesor, doktor habilitowany Jan N... Facet z klasą. Na mówienie po imieniu  nie zdecydowałem się nawet po egzaminie.
Przedwojenna skłonność do tytułów. Kiedy profesor Kazimierz Bartel profesor, a zarazem pierwszy  premier po przewrocie majowym, wrócił na uniwersytet, wszyscy  tytułowali go w dalszym ciągu  premierem. W trakcie jednego z dyżurów pojawił się student próbujący załatwić swoją sprawę. Student zaczął od
- Panie profesorze.
- Pan wie jak mnie teraz tytułują - spytał były premier.
- Wiem ale uważam że premierem może zostać każdy nawet Witos a profesorem tylko ktoś wykształcony.
Nie potrzebuję dodawać że student załatwił sprawę.
Było minęło. Nie ma już tych miasteczek, tego Lwowa, tych klimatów. Dzięki Google oglądamy Ukrainę  z lotu ptaka i kręcimy się pod kątem 360 stopni po ulicach Paryża. Internet też przysporzył nam anonimowych znajomości, chociaż ten zlepek dwóch wyrazów brzmi niezręcznie. 
Globalna sieć powoduje, że mamy  znajomych co do których nie dość, że nie jesteśmy pewni wieku, ale nawet płci, o miejscu pobytu nie wspominając. Zelżały też rygory zachowywania form w zwracaniu się do siebie.  Osobiście preferuję i namawiam do zwracania się po imieniu. Odrzucamy te wszystkie zbędne w sieci konwenanse i unikamy nieporozumień. Tytko tutaj profesor doktor  habilitowany  może być  Bobem, albo bez urazy Karoliną.  Choć niestety obleśny bandyta -  dwunastoletnią Paulinką. Przyjmujemy wszystkie loginy i imiona.
Sam posiadam kilkoro internetowych znajomych, których płci mogę się tylko domyślać, ale w sumie wiedza ta nie jest mi do niczego potrzebna. Poza używaniem czasowników.
Kiedyś listy przenosiły wyznania miłości,  jak informacje o  chorobie i śmierci.  
Od czasu kiedy szlachetna sztuka epistolografii znalazła się w odwrocie, trudno o zgrabne zwroty . Listy, szczególnie te stare z czasów CK Poczty. Tam zachowywano formy i tytuły. Co było w treści to  zupełnie inna historia. Resztki  spotkać można było jako relikt, jeszcze w epoce Gierka.
Staje mi przed oczami list napisany w latach siedemdziesiątych. Sytuacja wyglądała tak:  Były dwie siostry. Starsza wyszła za mąż i sprowadziła swojego męża do  rodzinnego domu. Tak się jakiś zrobiło, że mąż zrobił dziecko swojej szwagierce, czyli siostrze młodszej. Kiedy ta  wyprowadziła się z domu, ścigana była listami z pogróżkami pisanymi ręką zdradzonej małżonki,  czyli siostry starszej.  Każdy z tych listów a było ich kilka zaczynał się od słów:
 „W pierwszych słowach listu mego chwalę Boga najwyższego.”  A później leciały już same inwektywy w stylu: Ty dziwko, Ty ku ..o ,  oraz barwne opisy co stanie się włosami, a nawet z całym, „łbem siostry”, gdy wpadnie w ręce żądne zemsty.
Formy została zachowane, emocje  niestety nie.
Z łezką w oku i szaloną nostalgią wspominamy opowiadania naszych babć,  które  wyjmowały pożółkłe listy, pisane piórem z prawdziwym  atramentem,  a  zaczynające się od słów:  „ Przy stoliku siadam,  papier wyjmuję i chcę napisać jak Ciebie miłuję” Może kiczowate jak z haftowanej serwetki do kuchni,  ale te opisy miłowania nigdy nie posunęły się poza linię dekoltu.
Poniżej było tylko bijące serce.
A teraz SMS  poprzez swój limit 144  liter ogranicza tekst to paru słów kluczy.
Hi :)  :) o 18.00 Bajka  :-) Ja
I  wiadomo że będzie miód, cud i maliny
A forma Panie Prezesie?  
Formę to się teraz zdobywa na siłowni i w klubach fitness.
Antoni Relski
40 komentarzy
27 stycznia 2010
<title></title><style type="text/css"> </style>
Ileż to razy zdarzyło mi się wrócić z połowy klatki schodowej, aby sprawdzić stan zamknięcia drzwi w moim domu. Z biegiem lat coraz częściej. Schodzę po schodach zdecydowanym krokiem i nagle w głowie błyska myśl – pytanie?
- Zamknąłem drzwi?
Chwilę zastanawiam się i im dłużej to robię, tym rodzą się we mnie większe wątpliwości. Odruchowo zwalniam, aż do całkowitego zatrzymania, następnie robię w tył zwrot i po dwa schody wybiegam na górę, aby uchwycić klamkę. Góra,dół, nie puszczają . Czasem dla pewności napieram ramieniem, delikatnie z wyczuciem.
- Zamknięta – mówię do siebie i schodzę na dół.
Rytuał powtarzany przynajmniej raz w tygodniu, plus dodatkowo wieczorne sprawdzanie zabezpieczania. Noc. Już leżę w cieplutkim łóżeczku a Morfeusz otula mnie swoimi ramionami. Powieki powoli opadają na oczy i nie potrafię już śledzić akcji na ekranie telewizora. Adin, dwa tri...
- Nic to – chwilę posłucham, niech oczy odpoczną. Czetyrie, piat, sziest... Po chwili odpływa również głos i kiedy już widzę się na zielonych łąkach snu, siem, wosiem .... jak młot w łeb uderza mnie pytanie:
- A drzwi zamknięte. ?
Otwieram oczy wyczołguję się spod cieplutkiej kołdry i bosymi stopami szuram w kierunku przedpokoju. Sprawdzam – zamknięte. Mogę teraz spokojnie śledzić akcję filmu, ponieważ sen uszedł gdzieś dalej. Mogę teraz analizować dramaturgię Bergmana i dylematy moralne Zanussiego.
Trochę mi to doskwiera. Nie wspominam już o powrocie do auta i cykania pilotem w tę i w tamtą stronę, dodatkowo trzymając na przykład zakupy w ręce drugiej.
Kryzys wieku - mówiłem.
Potwierdziłem to sobie oglądając film „Dzień świra” , gdzie dla głównego bohatera kontrola zamknięcia drzwi, codzienny rytuał to pikuś, o przepraszam Pan Pikuś. I już prawie pogodziłem z się tym wyjaśnieniem mojego zainteresowania zamkniętymi zamkami, gdyby nie artykuł z The New York Times, którego tłumaczenia zamieszczono na łamach Onetu.
„ Uporczywe mycie rąk, sprawdzanie zamków i drzwi: tak wygląda życie osób dotkniętych zespołem obsesyjno- kompulsywnym. W lepszym zrozumieniu przyczyn tego zaburzenia może pomóc niedawne odkrycie naukowców, którzy zidentyfikowali gen odpowiedzialny za kompulsywne zachowania u psów”
Co prawda nie zauważyłem nigdy aby mój Brutus sprawdzał zamek w drzwiach, co najwyżej smak drewna z których zostały zrobione, ale to i tak tylko w okresie szczenięcym.
„ Badaniem zostały objęte dobermany, które zawijały się w kulkę i godzinami gryzły po bokach. Naukowcy odkryli, że u zwierząt zachowujących się w ten sposób występuje określony gen. Swoje odkrycia zamieścili w styczniowym numerze „Molecular Psychiatry”....
….Dr Nicholas Dodman, dyrektor kliniki zachowań zwierząt i główny autor badania, mówi, że odkrycie to ma szerokie konsekwencje dla zrozumienia zachowań kompulsywnych u ludzi i zwierząt...

Już poczułem się lepiej. W odróżnieniu od wspomnianych dobermanów, nie zwijam się w kulkę, i nie gryzę w bok, co ze względu na budowę i wagę byłoby niemożliwe. Przesuwam tylko opuszkami palców po zasuwce, aby sprawdzić jej położenie.
Sądząc po bohaterze „Dnia Świra” nie jestem w tej cesze odosobniony. Prawda. Już w następnej części artykułu redaktor wybija mi wyjątkowość z głowy :
…Szacuje się, że zachowania kompulsywne dotyczą około 2,5 do 8 procent ludzkiej populacji. Przejawiają się  one na przykład nadmiernie częstym myciem rąk, ciągłym sprawdzaniem kuchenki, zamków, świateł...
… Zachowania kompulsywne - zarówno u ludzi, jak i zwierząt - można kontrolować przez przyjmowanie leków przeciwdepresyjnych. Niestety, nie usuwają one przyczyny zaburzeń, która najprawdopodobniej jest kombinacją oddziaływania genetycznego i czynników środowiskowych”
No i co mi z tego, że po zażyciu tabletki nie zamknę drzwi? Że zdam sobie sprawę, że tak na dobrą sprawę w domu posiadam sprzęt audio wideo, którego się już nie kradnie, ponieważ właściciele sami wynoszą go we wtorki w okolice osiedlowych śmietników. Świadomość być a nie mieć, zmusi mnie do kontroli zamków. Przecież one chronią również moje być.
Postanawiam: Ograniczę ilość kontroli poprzez zamieszczenie na drzwiach informacji o treści: „ Zamknij i sprawdź zamknięcie”. Zamykanie i sprawdzanie. Zrobię to za jednym zamachem.
Może podziała do czasu gdy nie podmienią mi tego genu, genu przymusu.
Znajomy powiedział, że drzwi to nie jest problem. On jadąc do pracy zastanawia się: Kochałem się rano z moją żoną, czy nie kochałem ?
A jest zbyt mało czasu by wrócić do domu i to sprawdzić.

Antoni Relski
34 komentarzy
24 stycznia 2010
Z okazji Dnia Babci, Onet łaskaw był zebrać i pokazać  przedstawicielki starszego pokolenia,  które nad komputerową klawiaturą  tworzą swoje codzienne posty w ramach prowadzonego bloga.  „Blogujące babcie”  tak brzmiał  tytuł zestawienia.   Następnego dnia w okazji  Dnia Dziadka (odczuwam  pewną sztuczność tego święta,  opierającą się być może o jakiś parytet płci )  Portal  zrobił  to samo z blogującymi  dziadkami.  Jakież było  moje zdziwienie,  gdy odszukałem się wśród  wybrańców. Tak po prawdzie to nie ja się znalazłem, a zrobił to JerryW_54 o czym poinformował mnie mailem cytując fragment opisu.  Fakt opis był wspaniały,  a Onet trochę na wyrost nagrodził mnie tym tytułem.  Pilnie  rozmawiałem z dziećmi i według nich Onet nie jest wcale lepiej poinformowany ode mnie. Przez chwile miałem wątpliwości. Co prawda Młodszy zaproponował, że może mnie w roli dziadka legitymizować,  ale zaprotestowałem. Na chwilę obecną wystarczy mi przydział awansem. Z drugiej jednak strony nie miałbym nic przeciwko temu aby legitymizował mnie milczący jak kamień Starszy.  Starsi panowie , Starsi panowie ….  Starość mi imponuje swoją mądrością i prawem do wygłaszania jak najbardziej subiektywnych opinii,  co manifestowałem nawet w poście, o ile dobrze pamiętam - pochwała starości. Inaczej jednak gdy samemu aspiruje się do  przedstawicieli srebrnego wieku a inaczej gdy  kwalifikują cię inni.
Dopadła mnie jednak słodycz płynąca ze słów (cytuję wspomniany Onet) :
Blog prowadzony przez mężczyznę, który potrafi naprawić zepsutą spłuczkę prezerwatywą, nigdy samotnie nie zasiada do piwa, a we własnym domu wprowadził bezwzględny zakaz rozmów na tematy polityczne: Antoniego Relskiego. Brzmi znajomo? Kto jeszcze się nie domyśla, niech koniecznie wczyta się w "Sumę lat z biegiem dni" i sprawdzi, dlaczego ta kontrowersyjna postać, rozsławiona przez Andrzeja Wajdę, stała się duchowym patronem blogera. Na blogu "wolnym od polityki" znaleźć można ogrom błyskotliwych refleksji niezwykle utalentowanego artysty o duszy prawdziwego człowieka renesansu. Kulturalne i literackie nawiązania gwarantowane, a ponadto garść wspomnień z życia, które rozbawiły i wzruszyły już ponad 600 tysięcy czytelników.”
Let it be -   jak śpiewali  The Beatles
Dorego  humoru,  który towarzyszy mi od wczoraj,  nie zepsuje  nawet ewentualny mandat z foto radaru . Tyle ich minąłem po drodze do Poznania.  Do Poznania,  bo to przecież czas kolejnej Budmy. Targi  tracą na znaczeniu,  ponieważ o jedenastej trzydzieści udało mi się jeszcze skorzystać z parkingu przed wejściem. Parę lat temu nie do pomyślenia. Daleki Wschód stanowi już prawie trzydzieści procent wystawców. Kupić można wszystko pod warunkiem, że kupuje się cały kontener. W poszukiwaniu trykających się koziołków i dobrego wina udałem się na Poznańską Starówkę. I tu także zaskoczenie, luzy w restauracjach.  Kryzys czy  wszechobecna moc Internetu?.  W tej chwili wystarczy wpisać dobry adres, aby w domowym fotelu, ciepłych paputach  z kubkiem herbaty  malinowej, dowiedzieć się wszystkiego co istotne w branży:  budowlanej, stalowej,  czy każdej innej, nie wyłączając towarzyskiej.  Z drugiej jednak strony popijając markowe francuskie wino, dowiedziałem się od fundatora imprezy,  że  firma zwiększyła swoje obroty o ponad dwadzieścia procent w porównaniu do analogicznego okresu ubiegłego roku.  Po drugiej przystawce gotów byłem uwierzyć , że kryzys to taki sam wymysł jak świńska grypa.
Później kolejne zaskoczenie ,postój pełen taksówek.  Taksówkarz odwiózł mnie do hotelu przy Malcie, albo na Malcie ( nie wiem jak o się tutaj mówi )  za niecałe dwadzieścia złotych,  mimo  bardzo późnej pory.  Normalnieje ?  Tylko te korki po drodze na Targi i z Targów.  Dla mnie jednorazowe zjawisko, dla mieszkańców Grodu nad Wartą  katorga. Przecież oni średnio raz w miesiącu mają jakieś targi. Potem jeszcze  siedem godzin w drodze powrotnej,  a CD  Diane Krall rogrzały się do czerwoności. W końcu  i Kraków. Wszędzie dobrze ale w domu najlepiej. Nie będę jednak przy tym trzaskającym mrozie pędził na Krakowski Rynek,  aby popatrzeć na  złociste zakończenie trąbki strażaka wygrywającego  hejnał.  Pamięć mi wystarczy. Umówiłem się za to na wódkę,  z byłym moim pryncypałem. Od czasu gdy przestała nas dzielić bariera stanowiska, stosunki wróciły do przyzwoitego poziomu. Prawda jest taka że dobrze wypita wódeczka zmywa z nas zmęczenie całym tygodniem i odciąża nas  bagażu smutków i rozczarowań.
 Co prawda  Alkohol nie rozwiąże twoich problemów...  Ale z drugiej strony, mleko w sumie też nie. Kwestia to odpowiednio dobrać dawkowanie.
 Bez  zmartwień i zgryzot ubiegłego tygodnia, odprężony i zregenerowany rozpocząłem niedzielę  od  rodzinnego śniadania i… nadwyrężenia rodzinnych relacji. A mówią że łóżko i stół łączą. Do obiadu się zagoi.


…. Zagoiło się
Antoni Relski
19 komentarzy
22 stycznia 2010
Przyjęcie, impreza, czyli spotkanie  grupy często nieznanych sobie osób. Stoimy tak ze szklaneczką soku lub wina i testujemy pamięć w poszukiwaniu znajomych twarzy, poznanych na poprzedniej imprezie, spotkaniu, może szkoleniu.  A kiedy nic nie wynika z przeszukiwania mózgowych zwojów, pozostaje zahaczenie. Zahaczyć  się najłatwiej  wyprowadzając psa na  wieczorny spacer. Posiadacz psa idący w tym samym kierunku,  to na pewno partner do dyskusji,  najpierw o psach a później o życiu.  Samochód i jego naprawa to następny punkt do zahaczenia. Pomoc w wymianie koła, fachowe zaglądanie pod maskę  i już klei się jakiś wątek. Tutaj jednak  nie ma  ułatwień. Oficjalna sala, gdzieś z boku szwedzki stół lub ten całkiem staropolski. Nie trzymasz też smyczy w dłoni i nie wtoczysz obsmarkanego olejem samochodu aby się zahaczyć.    A prozaiczna pogoda ? Nie,  to  wyświechtany początek.   Dowcip.  Dobry dowcip, najlepiej sytuacyjny,  otwiera towarzyskie drzwi szeroko.  Ktoś coś doda ,inny dorzuci i dmuchając tak delikatnie zapłonie ciepło wzajemnego zrozumienia.   Z czasem znajdują się przywódcy zgromadzenia, oraz Rozśmieszacze.  Czasem to właśnie rozśmieszacze  stają się przywódcami.  Umiejętność opowiadania dowcipów jest niezmiernie ważna. Jako  człowiek który aspiruje do opinii rozśmieszacza  wielokrotnie słyszałem  kawały zamęczone, torturowane i na koniec wykrwawione na śmierć  nim zostały opowiedziane do końca.  Pomylona pointa, lub sadystyczny śmiech opowiadającego to równie częste przypadki  szkolnych błędów  opowiadaczy.   wymienieni  wyżej to jednak skrajność,  o której  wspominam jedynie dla porządku.  Znaczna część naszego społeczeństwa  potrafi opowiadać dowcipy.  Ważną umiejętnością obok zgrabnego ubrania dowcipu  w morał jest dar słuchania. Ileż razy słyszałem ten sam dowcip na różnych imprezach,  opowiadany prze imprezowych gości.  Za każdym razem uśmiech rozbawienia pojawia się na mojej twarzy.  Cieszę się jakbym słyszał to po raz pierwszy. Dowcipy z brodą czy te całkiem świeże. Znam je ale w myśl tekstu „Dezyderata”   na który co rusz powołuję się i którego jestem wyznawcą :
… wysłuchaj też innych, nawet tępych i nieświadomych
oni też mają swoją opowieść
oni też mają opowieść
wysłuchaj ,.... oni też mają swoją opwieść.
Niestety zdolność ta dana jest nielicznym .
Ileż to razy, ostatnio nie dalej niż wczoraj,  opowiadając dowcip trafiałem na kogoś,  kto go już słyszał. W końcu rzecz  normalna.  Patrząc po twarzach już wiedziałem,   w  jednych oczach zauważyłem   ten błysk.  Po chwili kiedy powiedziałem pierwsze zdanie,  jegomość ów  wyrzucił z siebie pointę.  Śmiejąc się i zaczynając od słów :
- Znam ten dowcip.
W porządku,  ale dziesięć  pozostałych osób mówi:
- My go nie znamy.  Proszę opowiedzieć
- O nie, nie kończę zarżniętych dowcipów, niech Michał Wam opowie -  mówię lekko wkurzony.
Poprawianie opisu sytuacyjnego, bądź drobna korekta pointy  to następne  grzechy.
Nie dopowiadam zakończeń, nigdy tego nie robiłem.
O przepraszam.  Dopowiadałem i to nawet kilka razy, ale zawsze na życzenie opowiadacza.
Kiedyś tam w odległym  już okresie niezagrożonej młodości uczęszczałem na  lektorat z angielskiego. Zauroczony byłem  prowadzącą go,  kresowego pochodzenia,  emerytowaną lektorką. Drobna emerytka o wzroście niespełna metr pięćdziesiąt i wadze kurzego skrzydełka,  posiadała serce o dwa rozmiary za duże na jej wzrost. Wielka miłośniczka psów zaraziła nas miłością do tych  zwierząt, chociaż miłość tą czasami nadużywaliśmy. Na hasło:
 - A teraz potłumaczymy nowe teksty - ktoś z zebranych wyrzucał z siebie:
- Pani magister,  a ja wczoraj widziałem jak ktoś uderzył psa!
- Psa uderzył!  Gdzie?
I już rozmowa schodziła na tematy neutralne i spokojne.
Ta  to właśnie Pani,  uwielbiała od czasu do czasu zabawić nas jakimś dowcipem.
Z werwą i wprawą  zabierała się do tego tematu i szło jej to zgrabnie,  do chwili gdy trzeba było powiedzieć jakieś brzydkie słowo.
Babcia jak powszechnie ją nazywaliśmy  płoniła się dziewiczym rumieńcem i mówiła :
 - Niechaj  Colombo dokończy
 A ja  wstawałem wtedy i bez zająknięcia wypowiadałem  kończącą kwestię  w stylu:
- A całuj psa w dupę.
Śmiech, ogólna wesołość i wdzięczność w oczach Babci.
 A Colombo to był mój pseudonim. Wymyślony przez Babcię z powodu kręconych włosów  i włoskiej karnacji.  Cóż , nie narzekałem, pseudonim mi odpowiadał.
 Jeżeli jest Colombo to możemy zaczynać – mówiła Babcia.
Oczywiście że mnie nie było. Czekałem  za drzwiami,  aby po chwili wejść z charakterystycznie poniesioną ręką . Wypowiadałem jakąś kwestię z filmu i siadałem na swoje miejsce.
Radość Babci była  bezcenna.
 Najpierw grałem przypisaną mi rolę, później dopowiadałem pointę i było OK.
 Z angielskiego miałem  cztery.  O umiejętnościach własnych,  nabytych,  nie będę dyskutował.
 Dopowiadałem na życzenie. To się chyba nie liczy. Prawda?
Dopowiadacze!  A  Was to nie denerwuje, gdy ktoś kradnie Wam morał ? 
 Morał :
 Nie  rób drugiemu,  co nie miłe tobie
Gdy znasz pointę żartu - Zachowaj ją sobie.

Antoni Relski
22 komentarzy
18 stycznia 2010
Po  naciśnięciu  guzika „publikuj”  i wrzuceniu w sieć  mojego ostatniego tekstu,  w którym  z pazurami rzuciłem się na młodość, zarzucając jej  komercjalizm i  brak ideowości,  przez chwilę zastanawiałem się czy nie przeginam.  A potem odebrałem pocztę i otrzymane wiadomości wcale nie rozwiały moich wątpliwości. W potoku zwykłego chłamu, propozycji super konta za zero, wakacji na bajecznych wyspach,  trafiłem też na kilka osobistych wiadomości, jak  przesyłane przez znajomych łańcuszki świętego Antoniego, patrona sieci WiFi.  Te róże na szczęście, anioły powodzenia, czy w końcu  kwiaty miłości, prawie zasłoniły mi prawdziwą perełkę wśród prezentacji Power Pointa.  Rzecz dotyczy  kryzysu wieku średniego. A kiedy właściwie zaczyna się ten wiek średni?.
 Pomijając wagę  czy wypadające włosy, według autorów  prezentacji wiek średni jest wtedy gdy:   
·         Kiedy zaczynasz gasić światło  ze zwykłej oszczędności, a nie po to, by przeżyć romantyczne chwile z ukochaną osobą….
·         Kiedy kolacje przy świecach przestają być romantyczne, gdyż nie jesteś w stanie przeczytać menu.
·         Kiedy przestajesz już krytykować starą generację i zaczynasz krytykować młodą.
No właśnie, czy to wieszanie psów na młodzieży nie  jest przypadkiem spowodowane zaogniającymi się  wiekowymi dolegliwościami?  I my  gotowi byliśmy poświęcić wiele   dla nowych  jeansów z Pewexu  za dziesięć dolarów.  A dziesięć dolarów to była prawie  miesięczna pensja  robotnika.  I za radyjko  z anteną,  na którym można by słuchać Trójki.  Czy w końcu czarne płyty  Yes,  King Crimson ,  czy Pink Floyd, kupowane na tandecie  za bajońską kasę,  od posiadających rodzinę na zachodzie. O ile radio z anteną miałem,  o tyle wyżej wspomniane płyty mógł sobie kupić tylko nasz kolega z klasy,  syn szefa prokuratury.  Ale to wiadomo,  bo od dziecka nas uczono,  że przestrzeganie prawa się opłaca. Byliśmy materialistami ponieważ koleżanka,  na widok której mocniej  biło mi serce,  chodziła ze wspomnianym synem prokuratora z powodu wspomnianych również płyt.
Cóż jeszcze wspomniana prezentacja  podaje nam jako dowód na osiągnięcie zgorzknienia średniego wieku:
·         Kiedy nie możesz już nikomu dać złego przykładu.., ale możesz dać za to.. dobre rady,  (a wszyscy wtedy zdychają ze śmiechu).
·         Kiedy  na wszystkie  pytania znamy  odpowiedź, ale nikt nas o to nie prosi.
Tutaj stanowczo zaprzeczę.  Jak mówił cytowany przez mnie niejednokrotnie już Wojciech Młynarski: „jeszcze krew ciepła w żyłach nie skrzepła i stać na własne cię błędy”.  Stać mnie jeszcze na błędy i znalazło by się audytorium do zgorszenia.  Nie brak możliwości a świadomość decyduje o moim zachowaniu. Dzięki Bogu
Martwi mnie jednak,  że dobre rady sypią mi się jak z rękawa. Na dobrą sprawę mógłbym być nawet rabinem. Urodziłem się jednak i wychowałem w innych realiach.
Wychowywani w materialistycznej świadomości staraliśmy się być idealistami. I na nic zdało się  trzy metry  książek  Marksa   i dwa metry Engelsa. Mijaliśmy je w szkolnej bibliotece,  bez najmniejszego problemu,  jak  mija się ciężarówkę z węglem na drodze do pracy.
A potem?
Cytując klasyka :
Potem Kolumb z Kolumbową kupił szafę orzechową, no a potem to już tylko mieli dzieci.
A dzieci…..
Antoni wyhamuj !
Swoją drogą,  nie często zdarza się dostać tak trafiony  komentarz do swoich myśli.

*)
 Niestety Młynarski jest teraz  demode  dlatego tylko tutaj można jeszcze posłuchać piosenki W Młynarskiego Dzieci Kolumba ( a warto)
http://chomikuj.pl/maniekda/Muzyka+1/Wojciech+Mlynarski
Antoni Relski
61 komentarzy
16 stycznia 2010
Uważam, że zasługuję na wszystko, co najlepsze. Skończyłam studia, znam dwa języki. Mam figurę modelki. Sorry, ale nie wyjdę za golasa. Bieda nie jest nawet romantyczna. Brzydzę się biedą jak myszami i pająkami - mówi Kaja bohaterka artykułu w Onecie.
Tak.
Pamiętacie słowa wypowiedziane przez bohaterów Ziemi Obiecanej?  Ja nie mam nic, ty nie masz nic, czyli mamy w sam raz tyle by zbudować fabrykę. Wypowiedziane w innym kontekście słowa, mogą być doskonałą  antyilustracją  pierwszego cytatu. Z takim właśnie kapitałem rozpoczynaliśmy najczęściej dorosłe, wspólne życie.
Od zawsze uwielbiałem tworzyć, naprawiać remontować. Na złość własnej matce, która przyzwyczajona do pewnego układu rzeczy z trudem przyjmowała zmiany. Jak kot przyzwyczajona do miejsc  stanu i  rozmieszczenia  mebli, zniechęcając mnie mówiła : jak będziesz miał swój dom, to sobie będziesz robił.  Boże jak ja z czasem chciałem już tego swojego domu.  Mieszkając w  akademikach a później na tzw stancji wysuszyłem najpierw,  nim zerwałem całkowicie pępowinę łączą mnie z domem. Stało się to tak jakoś naturalnie, bez większych  zgrzytów i nerwów. Zgrzyty przyszły później kiedy miałem już swój dom. Dom wyremontowany i zmodernizowany według własnego pomysłu, z uwzględnieniem materialnych możliwości.  Jeżyłem się wtedy jak atakowany  pies, gotów bronić swoich decyzji, zaimpregnowany  na argumenty z zewnątrz, szczególnie te  padające ze strony rodzinnego domu.
Żona z kolei niepokorna córka własnej matki. Zaprzeczała matczynej ideologii o nadstawianiu drugiego policzka. Uważała że życie trzeba brać za rogi i się z nim mierzyć. Trzeba jednak kogoś, kto w tej walce potrzyma chociaż ręcznik jak sekundant w pojedynku bokserskim, żeby powachlować cię w trakcie chwilowej przerwy.  I tak zeszliśmy się do kupy, dwoje na swój sposób  buntowników,  którym nie wróżono wspólnej odległej przyszłości. Dopasowani według własnej estetyki, na przekór obiegowej teorii, przebijaliśmy się przez las  niechęci najbliższego otoczenia.
Nie zorganizowano rodzinnego spotkania, aby przejrzeć rodzinne aktywa. Nie łączono majątków, kont, lokat czy obligacji.  Dla nas cholernie ważne wydawało się to, że chcemy być ze sobą razem.  I byliśmy.  A pierwsze aktywa naszego związku to był dziedzic mojego, naszego  nazwiska.  I ta pogardzana przez wymienioną na wstępie Kaję, bieda. Była ponieważ ambitnie chcieliśmy dojść do czegoś sami. Kark zbyt sztywny, aby go przygiąć przed starymi, a i oni  zbyt zauważalnie jak dla mnie wyczekiwali potknięć. To łączyło i cementowało, a  przysłowiowa kromka suchego chleba i  szklanka wody lepiej smakuje we dwoje. Nie rozpatrywaliśmy zalet  urody, figury, chociaż podobaliśmy się sobie nawzajem, najbardziej na świecie. Figura zresztą w dość szybkim czasie zmieniła parametry czego powodem  był wspomniany dziedzic. Moja też zaokrągliła się od regularnych posiłków. Kochaliśmy się jak Romeo i Julia, czasami Bonnie i Claude, w końcu  jak małe różowe króliczki. Ale kiedy choroba dopadała jedno, czy drugie z nas, naturalnym była opieka nad ukochaną osobą. Nie przeliczaliśmy dniówki na pieniądze, nie uważaliśmy że do wyższych rzeczy jesteśmy stworzeni. Wręcz przeciwnie opieka nad partnerem  na kilometr pachniała nam właśnie tym romantyzmem w czystej postaci. Pięć, dziesięć, piętnaście. Małżonkowie z dwudziestoośmioletnim stażem. Wspólna bieda  i kłopoty zaimpregnowały nas  za zewnętrzne przeciwności. Z wewnętrznymi też jakoś sobie radzimy.
Minęły lata. Zarabiane pieniądze zyskały na wartości, założono nam konta bankowe do czego przypisano karty płatnicze. Te kredytowe dają nawet bez konta. Świat zalał dobrobyt cywilizacji , a „mieć” rozpychając się łokciami wyparło skromne „być”.
 Szybkie samochody, długie papierosy, laptopy i duże plazmy. Ponieważ w przyrodzie panuje jakaś równowaga,  zbytek dóbr zastąpił uczucia.  Więzi, emocje,  skarlały i łatwo przeliczyć je na złotówki.
Ślub przed trzydziestką to głupota twierdzą rówieśnicy mojego Starszego, a i On sam jest wyznawcą tej teorii. Przez to twoje dzieci będą mieć starych rodziców - odpowiadam zaczepnie.  Ale o dzieciach nie myśli się wcale. Ciężko zapchać wózek do pubu, bo w kinie są już seanse dla matek z dziećmi. Z rodzinnym domem wiąże ich szeroko opisywany syndrom pralki i lodówki. A jeżeli jest ciepła micha i wyprane koszule to na cholerę głupia ambicja. Bieda rzeczywiście nie jest medialna, a satysfakcja to pojęcie wymyślone na użytek biednych właśnie .
Czy w obecnych realiach mogłaby  powstać Szekspirowski Romeo i Julia?
Raczej „Dziewięć i pół tygodnia”
Czy młodzi zdecydują się obecnie na samodzielne odcięcie od konta swoich rodziców?
Odrzucą nieskrępowane czerpanie z rodzinnych dywidend, układów magii nazwisk?
Kochać;  czy w obecnej sytuacji młodzi  używają  tego słowa?.
A jeżeli używają,  czy  podobnie  rozumieją jego  znaczenie?
I na koniec,  czy nie za dużo tego czy?

Antoni Relski
57 komentarzy
13 stycznia 2010
W ostatnią sobotę dziewiątego stycznia, wieczorową porą zorganizowałem Sylwestra spóźnionego o dziesięć dni. Zwlokłem szampana i odbijając go, nalałem do przygotowanych wcześniej dwóch kieliszków od kompletu, wysokich , wąskich. Wszystko jak należy
- To abyś wiedziała,  że nie ucieknie Ci nic z życia, Twojego życia, naszego życia. Czasem coś się spóźni  a czasem okaże inne od planowanego. Nic nie jest stracone… A poza tym zdrówka
Nawet telewizja nastroiła się do tego spóźnienia, ponieważ w dalszym ciągu, co rusz któryś z kanałów powtarza koncert z sylwestrowej nocy. Nie po to zapłacono  z gestem wykonawcom, aby zamknąć to  jednorazowym koncertem. Były więc : wino, kobieta i śpiew.  Pogoda dostroiła się do klimatu posypując świeżym śniegiem, to tu to tam. A gdzieś nawet bardziej, o czym mówiono w wieczornych wiadomościach. A  nasz czas odmierzał miłe i ciepłe chwile.
Co się odwlecze to nie uciecze – mówi ludowe przysłowie. A wiadomo nie od dziś że przysłowia są mądrością narodów. Niestety coraz więcej z nas powołuje się na Google.
Następnego dnia pożegnałem choinkę. Wspólnie z Młodszym  odarliśmy ją z ozdób i złożyliśmy  do kartonowej trumny  pudełka,  a następnie złożyliśmy z piwnicy. Na rok,  kiedy jak feniks z popiołów odrodzi się i ożyje prawie setką światełek, kolorowych baniek i wszystkiego tego w co stroimy ją na święta.  Żal mi trochę że tak bezceremonialnie spakowaliśmy wszystko zaraz po Trzech Królach,  skoro można ją trzymać do Gromnicznej. Takie czasy, szybkie czasy. I metraże.  A swoją drogą pamiętam jak w latach osiemdziesiątych przyszedł do mnie Dyrektor Techniczny, a oprócz tego działacz komitetu dzielnicowego jedynie  wtedy słusznej partii i polecił mi zlikwidować stojącą w korytarzu  choinkę . Powiedziałem mu wtedy jak powyżej:
Spokojnie dopiero po Trzech Królach skoro można ją trzymać do Gromnicznej, niech stoi.
Odwrócił się na pięcie i wyszedł. Na skargę do Naczelnego. Ten przyszedł za chwilę i powiedział :
Antoni to nie wiesz że do niego trzeba mówić datami: drugi lutego, szósty stycznia, bo on taki towarzysz jest.
Osiem lat później Techniczny powiedział mi że dawno  przeczuwał,  że to wszystko pierdyknie i że on nie ma sobie nic do zarzucenia. Przy odrobinie samokrytycyzmu znalazło by się. Pamięć to wspaniała rzecz wycina to czego nie chcemy pamiętać. Chyba że ktoś ma pamięć jak moja,  która jak stawy  przy złej pogodzie przypomina o swoim istnieniu
W zamrażarce leży jeszcze  jakieś ciasto, którego nie zjedliśmy  podczas świąt.
Jak tylko skończy się promocja na narty i deski, wyprzeda się wszystkie czekoladowe mikołaje z upustem minus siedemdziesiąt procent,  ich miejsce zajmą kolorowe pisanki na jajeczne Święta Wielkiej Nocy  i czasem  jak w zeszłym roku jakiś niedorobiony marketingowiec  wyłoży na pólkach  marketu partię kutii w puszkach, bo wiadomo Święta.  Mój Stary też kiedyś kupił w lutym pocztówki dźwiękowe z Kolędami, bo wiadomo  -  idą święta, ale on był usprawiedliwiony, ponieważ uczynił to po przysiędze  wojskowej syna swojego szwagra,  a w takim stanie ducha i ciała …   
A póki co dusza do gór się rwie i nart by chciała. Jako wyznawca starej eleganckiej sztuki, preferuję boazerię czyli dwie deski. Starszy jest również zwolennikiem nart, zaś  Młodszy parapetu. Straszy cały zanurzył się w karierze prawniczej,  a Młodszy pielęgnuje uraz po wypadku w ostatnie ferie. Nie mam więc komu obstawić karnetu na wyciąg.
A może by tak sobie wziąć wagary od życia i wyjechać?  Chociaż na dwa dni w środku tygodnia, by poczuć wiatr na twarzy  i talerzyk pod tyłkiem. Nie jestem fanem sportu,  ale narty wciągnęły mnie całkowicie. Nie przeszkodziło mi w tym skręcenie nogi w kolanie ( bolesne), oraz wyłamanie kciuka  przy wywrotce (drobiazg).  O stłuczeniach barku i  tyłka nie wspominam.   A może wspomnę w którymś z kolejnych  postów,   aby chociaż przez chwilę poczuć ten wiatr na twarzy i talerzyk pod tyłkiem .
Dzwonili moi Francuzi wrócili z nart w Pirenejach  i zdziwienie. Koło Tuluzy (południe Francji)  leży piętnaście centymetrów śniegu. Jeszcze piętnaście lat temu, gdy spadło im dwa centymetry białego puchu  odwołali lekcje w szkołach.
 Unia Europejska do czegoś zobowiązuje.  My mamy francuskie croissanty,  październiki  a oni polską wódkę i  stycznie. Tylko gdzie teraz będziemy jeździć,  żeby sobie zmienić ?

Antoni Relski
35 komentarzy
10 stycznia 2010
Kiedy przejeżdżamy przez most, zawsze po prawej stronie znajduje się słupek informacyjny. Na nim dwie tabliczki. Pierwsza duża na niebieskim tle, informuję nas jaką przekraczamy rzekę. Druga mniejsza zwiera informację istotną, może nawet bardziej istotną od nazwy rzeki. Informacja brzmi : most nośności i tu występują cyfry 10,20,30,czy 40 ton, lub zdecydowanie mniej 1,5 lub 2 tony. Z daleka wiemy już  jaka jest wytrzymałość mostu i czy możemy zaryzykować z przeprawą.
Jasne zasady.
Niestety w przypadku ludzi,  o ile funkcjonuje pierwsza tabliczka w postaci wizytówki do ręki, tej na drzwiach, czy na tej tak zwanej smyczy, zwisająca z szyi i dyndająca w powietrzu, bądź ułożona równo pomiędzy lewą a prawą piersią właścicielki. Poznajemy więc imię, nazwisko, czasem  tytuł naukowy, sporadycznie firmę. Prawie wszystko z wyjątkiem jednej informacji -  wytrzymałości.
 Każdy dzień przynosi informację o wylewie, udarze, w końcu zawale, zatorze, czy zwykłym ataku serca. Być może niektóre z określeń są synonimami tych samych dolegliwości, ale niech tak zostanie, ponieważ wzmacnia to moją tezę że na wiele sposobów może nas trafić przysłowiowy szlag.
- Jasiu nie spinaj mi się po nerwach.
- Karol  przestań bo szlag mnie trafi  - mówimy wzburzeni, uprzedzając reakcję naszego organizmu. Liczymy  jednak że opisany szlag, w rzeczywistości trafi gdzie indziej.
Dociekliwość ludzka nie zna granic. Bez dociekliwości, czy zwykłej ludzkiej ciekawości nie powstałaby luneta, lornetka. Nie mówiąc  już o  gorzale czy zapłodnieniu In vitro. Potrzeba poznawania nowego i określania granic możliwości cechuje domorosłych badaczy.
- Syneczku nie spinaj mi się po nerwach. Syneczku przestań bo mnie to wkurza -  rzucam w wyczuwalną próżnię.
 Pomimo tego że ciemniej mi  w oczach, a ciśnienie krwi godne jest  medycznej interwencji,  hasła padają w próżnię. Wytworzyła się nowa świecka tradycja, że to dzieci mają być chowane bezstresowo, natomiast nasze stresy jak i stresy z powodu wychowania bezstresowego naszych dzieci, musimy łykać jak młody pelikan, bez zająknięcia. 
A kiedy  poczujesz że masz tego po grdykę i aby nie pierdyknęła ci żyłka w mózgu, wywalasz z siebie ten cały ból istnienia najbliższej ci osobie, żonie. Nie wynajmiesz  przecież galerianki,  która za nowy podkoszulek z exprita  wysłucha zrozumie i pocieszy. No  może pocieszy, ale nie zrozumie bo i ona hodowana jest bezstresowo.
Wracając więc do żony. Spojrzy na ciebie tym pełnym dezaprobaty spojrzeniem i powie :
I jak ty chcesz mieć z dziećmi  dobre relacje,  jeżeli potrafisz od nich tylko wymagać?
Ogień na ogień, lód na lód. Czym się strułeś tym się lecz – mówi ludowa medycyna. Być może lekarstwem na stres jest stres większy, przy którym poprzedni jest już tylko zabawką. Może. Pamiętajmy jednak że nie mamy fabrycznie montowanej tabliczki z  określoną wytrzymałością własną.
No, to jak stary ramol,  ponadawałem na młodzież, potwierdzając ich opinię o nas.
PS
Nawiązując do uczciwości własnej muszę przyznać, że ten tekst ma już kilka miesięcy. Dzieci dojrzewają,  ale cicho!!!!! ….  Nie chwalmy dnia przed zachodem słońca
Antoni Relski
34 komentarzy
07 stycznia 2010
Jak Pani spędziła Sylwestra? Gzie bawiliście się w tą wyjątkową noc?.  Jedyną w roku niepowtarzalną, kiedy przy kieliszku szampana krzyczymy : Umarł król ! Niech żyje król!.  Na zabawach, na Krakowskim Rynku, na prywatkach i rodzinnych spotkaniach. Taka tradycja. Hołdując owej tradycji Pani Krysia postanowiła wraz z mężem i jednym zaprzyjaźnionym małżeństwem spędzić sylwestrową noc, w górach. Bukowina czy Białka,  a może Małe Ciche,  nie istotne. Ważne że już na koniec października Pani Krysia wpłaciła zadatek i  dwa pokoje  czekały na przyjazd  imprezowych gości. Pani Krysia wybrała  ten dom że względu na korzystne ceny, piękne usytuowanie względem gór i to najważniejsze, że gaździna serdecznie zapraszała razem z psem.  Jako odpowiedzialna właścicielka psa  postanowiła nie podrzucać go znajomym, a zabrać go ze sobą.  Z drugiej strony któż chciałby zajmować się cudzym psem,  w czasie najlepiej nadającym się  hulanki i swawole. Tak więc obładowany bagażami Golf zabrał Panią Krystynę, wraz psem rasy jamnik i mężem w serce gór, aby w tych pięknych okolicznościach przyrody powitać Nowy Rok. Dodatkowo na miejscu okazało się że przewidziano rozpalenie watry,  aby tańczyć wokół ogniska, skakać przez rozżarzone węgle i czynić te wszystkie głupoty, które wtedy się robi.  Kiedy rozłożyli się w pokojach,  uczucie zadowolenia spotęgowało się. Otóż wszystko było dokładnie tak jak zapewniała gaździna. Widok na zaśnieżone wierchy, pięknie wyłożone drewnem pokoje i nowoczesna łazienka z wanną,  wyłożona glazurą  od podłogi do śnieżnobiałego sufitu. Panie oglądały wyposażenie, panowie zarządzili po piwku i w tej atmosferze wzajemnego zrozumienia oczekiwali godzin wieczornych. Później toaleta, makeup,  oraz kreacja, elegancka i kosztowna. Panowie przerzucili się na mocniejsze alkohole, ponieważ wiadomo nam wystarczy tylko zapiąć kołnierzyk i podciągnąć wyżej krawat.. No może jeszcze coś, ponieważ panie nie dopuściły do tego , aby przedstawiciele płci brzydszej zdecydowanie odstawali od elegancji pań. Wokół rozpoczynały się bale, a  niebo rozjarzało się fajerwerkami odpalanymi przez nerwowych młodych i młodszych.  Kajtuś, bo tak wabił się krótkowłosy jamnik koloru sarny, zaczął wtedy przejawiać pewną nerwowość. Wiadomo psy nie są zwolennikami petard, sztucznych ogni i generalnie tego całego szumu. Pani Krystyna jak tylko mogła odwracała uwagę psiaka, gładząc  go po łbie, targając za uszy i pieszczotliwie wymawiając jego imię. Z biegiem czasu  mamkowanie psu stawało się coraz bardziej uciążliwe, bo to i do tańca dusza się rwie a i banieczkę strzelić trzeba. Kajtuś  wiadomo, woni alkoholu nie toleruje.  Kiedy nadeszła godzina zero,  rozszalała się kanonada sztucznych ogni.  Pies stanął w gotowości, a kiedy  sąsiad Pani Krysi strzelił  z korka otwierając szampana ,pies z dzikim skowytem rzucił się do ucieczki. Na nic zdały się nawoływania. Pies jak oszalały wpadł do przedpokoju, a następnie do łazienki.
 Tam w sumie jest najciszej -  uspokoił sytuacje mąż bohaterki -  nic mu nie będzie.
 Kiedy już złożyli sobie życzenia, trącili kieliszkami i wypili zawartość, poczucie odpowiedzialności za psa zapukało do serca Pani Krysi. Odłożyła opróżniony do połowy kieliszek na stole  i udała się do łazienki.  Kajtusia jednak nie było nigdzie. Pusta łazienka, pokój, kuchenny aneks.
- No przecież w powietrzu się nie rozpłyną – zażartował sąsiad.
 Niepokój Pani Krysi udzielił się jednak wszystkim i chcący czy nie chcący rozpoczęli poszukiwania psa. Trwało to dobry kwadrans, gdy z łazienki dobiegł głoś męża:
- Tu  jesteś dziadu jeden. Wyłaź natychmiast.
Wszyscy podeszli do łazienki. Przy wannie, na kolanach klęczał szanowny małżonek Pani Krysi. Swoje słowa kierował w mały otwór pod wanną. Taki na małą płytkę, gdzie można wsadzić rękę i wyczyścić odpływ od wanny.  Podeszli bliżej. W świetle latarki widać było przestraszone,  połyskujące ślepia Kajtusia.  Na nic zdały się prośby, komendy, łkania i błagania. Pies niezmordowanie trwał  w swoim azylu i nie zamierzał go opuścić. Dodatkowo woń alkoholu od  imprezowiczów odstręczała psa od podjęcia próby wyjścia. Troskliwie, łagodnie, najłagodniej jak tylko można było przemawiali do psa. A kiedy minęła już pierwsza i  huk sztucznych ogni stawał się jakby mniejszy, pies podjął w końcu próbę wyjścia.  Na nic to się jednak, przejście było za wąskie.  O ile w stresie, uciekając od huku pies wpadł i jakimś cudem przecisnął się między rurą a murem,  o tyle po dobroci  nie potrafił pogodzić się z bólem. Dochodził do pewnego momentu, by  piszcząc wycofywać się z powrotem.
- Nie ma rady trzeba kuć -  zdecydował  Mąż  Pani Krysi.
Odszukano gaździnę. Lekko przytłumiona stawiła się w łazience.  Chwilę trwało zanim zrozumiała o co chodzi.
-  Bez chłopa nie poradzę – powiedziała i zawinęła się na pięcie. Po kwadransie wróciła z chłopem.
Postawny chłop, wyraźnie niezadowolony za powodu przerwy w imprezowaniu ociągał się  ze zrozumieniem problemu.
Powtórne tłumaczenie i prośba o kogoś do wykucia  dziury pod wanną.
- Panie przecie wszystkie chłopy to już pijane i kto będzie po nocy walił ściany.
- To daj pan jakiś majzel i młotek, sam skuję. Psa mi szkoda – mówił zdesperowany mąż Pani Krysi
Pies psem,  a kto mi zwróci za szkody , chyba nie pies?  – wytrzeźwiał nagle góral -  Wykujecie dziurę,  a ja w tym roku remont robiłem.
Chyba w zeszłym  - powiedziała sarkastycznie Pani Krystyna.
Ile Pan  chcesz za te płytki?
No  tysiąc to by się zdało  – powiedział po chwili namysłu gazda. Na twarzy widać było walkę z samym sobą o kwotę. Czy być może dobrze wyszacował krakusów? A może trzeba było powiedzieć więcej?
Pana  chyba dobry Pan Bóg opuścił? - zdenerwował się Mąż Pani Krysi.  Jak odkuję płytki, to cztery, może sześć, a   to nawet metra nowych nie wyjdzie,  doliczając robociznę… jak dam pięćset to będzie aż nadto.
Siedemset  - próbował jeszcze walczyć góral.  Stanęło na sześciu.
Majzel i młotek pojawiły się bez dodatkowej opłaty, co w sposób zauważalny zdziwiło  zebranych w łazience
Kuli na zmianę Sąsiad  i Mąż Pani Krysi. Po godzinie stukania,  dziura była na tyle obszerna,  że Pani Krysia mogła włożyć do otworu ręce i przyciągnąć do siebie  wystraszonego psa. Przytuliła  do piersi Kajtusia  któremu serce waliło tak,  jakby za chwilę miało wypaść na zewnątrz. Nie zważając na to że sierść  cała pokryta była cementowym pyłem,  wzięła go  na ręce i przytuliła do małej czarnej, kupionej ledwie dzień wcześniej na tę jedyną noc.  Łzy, śmiech, radość, ból,  na przemian. Minęła czwarta nad ranem. Nawet zatwardziali górale kładli się już spać. Tej nocy Kajtuś spał w łóżku Pani Krysi, mąż w drugim planie.
Kiedy wyjeżdżali z pensjonatu dopłacili wspomniane sześć stówek,  jako rekompensatę za straty gaździny. Ubabrany garnitur i elegancka czarna sukienka też nie rokowały  możliwości użycia w przyszłości. Po zbilansowaniu wyszło na to, że Pani Krysia spędziła najkosztowniejszy Sylwester w życiu.  A do tego jaki aktywny i bez nadużywania alkoholu.
Za odjeżdżającym golfem wiatr powoli zacierał ślady na śniegu. Poruszone podmuchem wiatru świerki kiwały gałęziami  na pożegnanie.  A góry schowały się  w śnieżnej zadymce. Surowa pogoda żegnała Panią Krysię. Ona jednak nie podziwiała widoków, Patrząc w psie oczy powtarzała :
Mój ty biedaku, a pańcia mogła cię stracić.
I do męża:
A tego Sylwestra zapamiętam do końca życia

Antoni Relski
27 komentarzy
04 stycznia 2010
Ksiądz przystąpił do ostatniej części mszy wypowiadając sakramentalne - ogłoszenia parafialne. Przez główną nawę przebiegł charakterystyczny szmer. Znaczyło to ni mniej ni więcej, że po informacji kto zmarł a kto opłacił za niego mszę, błogosławieństwo na nowy tydzień otworzy szeroko drzwi kościoła, a towarzystwo wyspie się do swoich spraw. Już w czasie kazania Pani Kiciarska obmyśliła menu na następną sobotę,  oraz sposób  załatwienia sprawy w miejscowym Urzędzie. Sprawy  która jeszcze  pół godziny wcześniej wydawała się nie do załatwienia. W trakcie kiedy ksiądz dwoił się i troił, aby zgrabną pointą  zamknąć  piętnastą minutę monologu, część  siedzących w ławkach zaplanowała już spory kawałek przyszłego życia. W górze cherubini o lnianych włosach  dęli w trąby, inni trzepotem skrzydeł  poruszali powietrze i można by przysiąc,  że to od tego trzepotu płomyki świec  przy ołtarzu biegały to w lewo to w prawo, a anielskie włosy na choinkach delikatnie falowały w tym anielskim wietrze. Kiedy już wydawało się, że od tego wiatru który przyniósł odrobinę chłodu zapłacze dziecina, wystawiona w żłobku na widok publiczny, ksiądz nabrał powietrza w płuca i powiedział :
- Plan kolęd na najbliższy  tydzień.  Słowa te  wyraźnie poprawiły uwagę zebranych.
Poniedziałek : ulice Matejki, Rolnicza i Zbożowa.
 Wtorek  - Poprzeczna , Stroma i Gorczańska. Środa…
Wtorek Gorczańska  -  powtórzyła za duchownym Kiciarska.
Zaraz też , na początek w myślach rozpoczęła przygotowania do tej ważnej wizyty. Obrus przezornie wyprany i wykrochmalony, kropidło też jest, odnalezione przy okazji poszukiwania stojaka pod choinkę.  Nie załatwi tej urzędowej sprawy we wtorek, bo koliduje to z wizytą, ale czwartek to tez dobry dzień. W końcu na odwołanie ma prawie dziesięć dni czasu. Ten cholerny tartak jest tak absorbujący,  a ona sama wdowa.  Nie do końca sama,  przecież dziedzic fortuny i nazwiska, codziennie zjawia się na obiad, do spraw służbowych jednak nie ma głowy. Artystyczna dusza i skłonność  do komplikowania sobie życia,  zdecydowanie przemawiały przeciwko  wykorzystywaniu Jerzego do urzędowych spraw. Co innego skomentować obraz, podyskutować o pastelowych odcieniach ścian, czy w końcu podyskutować o sensie życia.  Jerzy odziedziczył tą skłonność po ojcu, z tego powodu Kiciarska od czterdziestu lat mocną ręką trzyma tartak.  Dostojnym , acz szybkim krokiem  opuściła kościelną ławkę i idąc w tłumie wiernych,  jak oni podeszła do  naczynia ze święconą woda,  odruchowo zamoczyła dwa palce czyniąc na czole znak krzyża. Zaraz za ogrodzeniem  z desek i kamieni skręciła w prawo i na przekór halnemu, który od dwóch dni skutecznie roztapiał śnieżne zaspy, jeszcze energiczniej przebierając nogami ruszyła do domu. Śnieg a właściwie bryja powstała w procesie topnienia pokrywała chodniki na wysokość kostek,  powodując zalewanie i przemakanie butów. Trzewiki  schną  pozostawiały  ślad  soli wokół wysokiej skórzanej cholewki. Jak gdyby ktoś w te dni szukał bursztynów na brzegu morza, zapominając co chwila o falach które przewalają słoną wodę to tu, to tam.  Z Gorców do morza  jest jednak około sześćset kilometrów, a ślady soli  to uboczny efekt walki  z gołoledzią.
W poniedziałek  nawet nie było czasu pomyśleć o wtorku, a wtorek  przyniósł  natłok wydarzeń,  z którymi  wydawać by się mogło normalny człowiek nie poradzi sobie. Od czegóż jednak Kiciarska prowadzi swój biznes od  czterech dekad.  O dwunastej była już gotowa ona, nieco później dom. Delikatne sprzątanie, polegające raczej na schowaniu elementów bielizny i ubrań do szafy,  ze szczególnym uwzględnieniem elementów bielizny Jerzego.  Obrus wyprasowany, sukienka też. Kropidło, krzyż  i tradycyjna  koperta z datkiem na kościół,  ale koperta nie leży wprost na stole, dyskretnie spoczywa  na fortepianie.
Jerzy  uporawszy się ze swoim życiem pojawił się jak trzeba.  Zasiedli w fotelach przed telewizorem,  wyczekując dyskretnego pukania ministrantów.  Kiciarska z dbałości o garderobę, poprzez szacunek dla księdza odłożyła wyprasowaną sukienkę na wieszak, pozostając tylko w różowej halce, oraz naszyjniku z pereł. Naszyjnik  pięknie kontrastował z czarną suknią, doświadczonej w swym wdowieństwie kobiety.  Od czasu pukania ministrantów do wejścia księdza  postaje około pięciu minut.  W sam raz tyle, aby wciągnąć na siebie kieckę poprawić perły i włosy, oraz ubrać twarz w szeroki uśmiech  staropolskiej gościnności.
Czas dłużył się  niemiłosiernie,  być może mieszkańcy ulicy mieli wiele pytań  do dobrodzieja, może tylko wykorzystywali perły staropolskiej gościnności. Kiepski program telewizyjny, nie przykuwał uwagi  oczekujących.  Na wskutek biernego oglądania  ekranu  pojawiło się rozluźnienie, które najpierw przymknęło a następnie zawarło na dobre powieki  Kiciarskich.
Dyskretne pukanie ministrantów pozostało bez odpowiedzi. Następujące później zdecydowane łomotanie do drzwi, również pozostało bez odpowiedzi. Przybyły  ksiądz chwycił za klamkę, drzwi ustąpiły. Duchowny  razem z ministrantami  wypowiedzieli sakramentalne :
-  Niech będzie pochwalony…
Odpowiedzią była śmiertelna cisza,  w której po chwili dało się słyszeć miarowe chrapanie  domowników.  Idąc za dźwiękiem,  trio w komżach  weszło do pokoju. Oczom ich ukazał  się zadziwiający widok.  Fotel z prawej strony zajmował mężczyzna w wieku   około czterdziestu lat z daleko odrzuconą do tyłu głową i szeroko otwartymi ustami,  z których  wydobywał się miarowy tubalny charkot.  Obok na fotelu z lewej strony,  oddychając szybko lecz w miarę cicho spała kobieta w wieku lat sześćdziesięciu pięciu,  może siedemdziesięciu. Siwa głowa spoczywała oparta na czerwonej,  świątecznie haftowanej poduszce. To co wzbudziło szczególne zainteresowanie gości to ubiór śpiącej kobiety. Różowa halka odsłaniająca chude kolana, na których widniały pończochy zakończone podwiązkami starego typu  i własnego pomysłu,  z szerokiej gumy bieliźnianej. Guma tkwiła zaraz nad kolanami a halka nie sięgała do tego miejsca. Między gumką a halką, ten pasek śmiertelnie bladego pomarszczonego ciała. Na stopach zaś  eleganckie buty, wypolerowane na okoliczność księżej wizyty.  Na odsłoniętej szyi  spoczywał naszyjnik  z pereł. Poniżej gołe ramiona i głęboki dekolt  koronkowego wykończenia halki.
- Niech będzie pochwalony…  -  po raz wtóry powtórzyli kolędnicy z najbliższej parafii.
 Odpowiedzią był nieprzerwany sen domowników. Cóż było robić, ksiądz spojrzał na ministrantów i zaintonował:
 – Przybieżeli do Betlejem pasterze……  
Kiciarska poruszyła głową, wyprostowała ją, nie podniosła jednak powiek, zwróciła się do swojego syna:
- Jerzyku pogłośnij  telewizor. Słyszysz jak ładnie śpiewają?
Jerzy otworzył oczy. Na ekranie telewizora  leciał jakiś reportaż z  hydroelektrowni. Spojrzał w bok i dostrzegł księdza w towarzystwie ministrantów.
- Mamo ksiądz  przyszedł  -  krzyknął.
Matka podniosła głowę i głośnym piskiem rzuciła się do drzwi. W przedpokoju zdjęła z wieszaka futro z karakułów,  które od czasu niedzielnej  mszy wisiało tam sobie spokojnie. Szybko zapięła je na trzy guzki  i wróciła do pokoju.  Jeszcze tylko dla urody, lewą ręką przeciągnęła  wzdłuż siwych włosów, aby choć trochę  wygładzić zmierzwione poduszką włosy.  Wizyta wśród rozbudzonych domowników przebiegła szybko, tylko tak jakoś sucho i sztywno.  Nie wszystkie pytania doczekały się odpowiedzi. Zaspany umysł  wykazywał pewne zahamowania.  Kiciarska zapomniała  też o Metaxie  którą trzymała specjalnie , aby ugościć dobrodzieja. Nie doczekała się także na wręczenie  koperta,  która dyskretnie leżała na fortepianie.  Ksiądz zachował daleko idącą dyskrecję, zapowiadając równocześnie ministrantom aby trzymali język za zębami. Na nic to się jednak zdało, ponieważ już w środę w szkole chłopaki oprócz informacji  o tym ile wyciągnęli na wczorajszej kolędzie. Opowiedzieli również o perłach Kiciarskiej  założonych do różowej halki, która nie  ukryła pomysłowych podwiązek.
Hej kolęda , kolęda.
Antoni Relski
157 komentarzy
02 stycznia 2010
Kurde - jak mówi Ferdek  z polsatowskiego  Świata według Kiepskich,  rozmazałem się czytając komentarze do swojego wpisu na blogu.  Post taka miłość się nie zdarza znalazł się na pierwszej stronie  Onetu w Noworoczne  popołudnie. Temat sprowokował  wielu z Was do komentarza. W większości  przypadków  były to głębokie przemyślenia, a nierzadko wyznania dotyczące bardzo intymnych sfer życia ich autorów. Czytając te zwierzenia, wyznania, oraz oceny własnego postępowania, często   krytyczne,  co rusz miałem zamglone oczy. Dobrze że czytałem po cichu, w myślach , ponieważ przy próbie głośnego czytania  głoś uwiązłby mi w gardle.  Wczoraj przytrafiły mi się te chwile, kiedy tracę  wątpliwości  co do sensu mojej  cyklicznej pisaniny. Nie słupki oglądalności a reakcje czytelników sprawiają największą radość.  Osobny temat to maile,  które otrzymałem po publikacji wpisu, a które przez szacunek dla ich autorów i zaufania którym mnie obdarzyli,  zatrzymam do własnej wiadomości.  Jeżeli potrafiłem skłonić Was do takiej otwartości, czuję się szczęśliwy.  Euforia jaka ogarnęła mnie  pierwszego stycznia niechaj pozostanie we mnie na dłużej.
 Czuję się, jakbym się  czegoś nawdychał. Oczywiście tylko wyobrażam sobie odczucia po wdychaniu.

Powyższe bardzo pomogło w kacu,  który  towarzyszył mi po pierwszym w życiu samotnym Sylwestrze.  Tak się niestety złożyło,  że przygotowane kieliszki do szampana okazały się nie potrzebne. Zrobiłem wszystko aby nie oglądać Kevina … Po prostu wyłączyłem telewizor.  Nareszcie był czas, aby przesłuchać przepiękny  dwupłytowy album jazzowych ballad  Errolla Garnera, który otrzymałem  pod choinkę,  za sprawą mojego młodszego syna. Był także Jaromir Nohavica *.  Czeski bard,  w polskim przekładzie,  z przepięknym Sarajewem  Edyty Gepert, czy autorskim wykonaniem samego Nohavicy  -  Kiedy już odwalę kitę.  Przy okazji odsłuchiwania płyty przypomniała mi się rozmowa sprzed kilku lat. Byłem wtedy  w delegacji  u naszego kontrahenta Petera, z czeskiego Frytka- Mistka. Kiedy już ustaliliśmy  wszystkie służbowe kwestie spytałem go:
 - Gdzie mogę kupić płyty Nohavicy.
- A po co ci takie płyty? Przecież Nohavica jest nasz – powiedział  wyraźnie zazdrosny Peter.
- Mylisz się Peter  - powiedziałem - już nie Wasz, a nasz i Twój i mój.
 A potem przyszła Unia i czas potwierdził prawdę mojej wypowiedzi. Ten  Czech z Ostravy jest teraz tak nasz, jak Kaczmarski  jest ich. Kulturalna Unia Europejska  bardzo mi odpowiada.
Peter okazał się kiepskim płatnikiem, Jaromir  jest w dalszym ciągu jak trzeba. 

Wszyscy płaczą nad świątecznym obżarstwem, w sieci reklamują się gabinety fitness , na allegro pełno tabletek z kapusty. Stanąłem dzisiaj z rana na wadze , po świętach schudłem  o cały kilogram . Co stosujesz? - spytała znajoma.
Stresoterapię-  odparłem.

Przepraszając za  śmiałość zapowiedział się u mnie ksiądz z kolędą  między szesnastą a siedemnastą .
Jak to ogarnąć ? Aby w kartotece  dobrodziej nie wstawił przy moim nazwisku  wielkiego minusa, który skutkuje utrudnionym dostępem do pozostałych kościelnych świadczeń.
Czasy się zmieniają fachowcy nie koniecznie . W dalszym ciągu widzę na szybie drzwi wejściowych,  że oto odczyt gazu odbędzie się między  ósmą a dziesiątą. Kominiarze sprawdzą przewody między dwunastą a czternastą , a bank mojej żony nie pracuje w soboty. Ludzie czy nasz kraj to tylko grupa emerytów i rencistów. A co z czynnymi zawodowo? Ci nie dostaną się do niebieskiego królestwa  z powodu zakupów w niedzielę .
A  kiedy mam je zrobić ?
Nie będę przestawiał tu planu mojego dnia. To stres dla mnie samego

Z okazji rocznicy wręczyłem żonie bukiet egzotycznych kwiatów. Kwiaty były egzotyczne ponieważ dzień   po świętach  trudno o świeży sort. Egzotyczne kwiaty, egzotyczna cena.
- Będą długo służyć, to trwałe kwiaty – stwierdziła sprzedawczyni.
- Wczoraj wyrzuciłem główną łodygę.  Zwiędła pomimo , przycinań  i zmiany wody. Albo inaczej niż kwiaciarka definiuję słowo długo, albo kwiaty były z zamrażarki.
A poza tym - jest cudnie -  jak śpiewa Maryla Rodowicz.

Z okazji Nowego Roku  otrzymałem  około czterdziestu SMS-ów z życzeniami,  dla poprzedniego właściciela  mojego numeru.  Ale nie odwzajemniłem życzeń.
Niektórzy nasi znajomi, zapadli się pod ziemię. Być może z obawy,  że zarażą się niepełnosprawnością żony. Nie mam zamiaru im tego tłumaczyć, sam przewartościuję  pojęcia:  znajomych i przyjaciół domu

Dzisiaj wieczorem na przekór  komercji świąt oglądam  Cabaret  z  Lizą  chociaż dla mnie bezsprzecznym królem jest Joel Grey, grający tam   szalonego konferansjera.
Po co nagrywasz ten film ? spytała znajoma – Ile razy go już widziałeś?
Ze dwanaście razy –  stwierdziłem szacunkowo – ale dzięki nagraniu na dysk, mam nadzieję podwoić ten wynik.

Jest cudnie , albo jak mówił wspomniany Joel – nawet orkiestra jest  beautiful.

* ) W 2009 roku polscy artyści  nagrali dwupłytowy album Świat według Nohavicy, z piosenkami Nohavicy we własnych interpretacjach i tłumaczeniach Antoniego Murackiego.    

Antoni Relski
30 komentarzy