21 lipca 2012

Wszystko jest względne


Wiadomości z południa Francji docierają do mnie z pewnym utrudnieniem. Albo inaczej mówiąc - rzadko. Ot coś tam, dwa słowa:  koncert i elegancko, lub kolacja i elegancko. Trzy dni temu dostałem SMS- a, że Eric zmienia samochód. Stary sprzedał a jutro kupuje nowy. Tak pomyślałem przez chwilę, że jeżeli jego pięcioletnie auto jest stare, to jakiego określenia użyć do mojego pojazdu?
Mój trzyma się dziarsko. O to chyba dobre, bo przecież popularne jest określenie - dziarski staruszek. Rozstania są dla związków ożywcze i twórcze, chodzi tylko o to by nie przesadzić. Z jakiegoś powodu mówi się, że najlepszy urlop to dwa tygodnie. Jest chyba w tym stwierdzeniu dużo prawdy, ponieważ trzeci tydzień minął mi na obliczaniu - ile dni pozostało do powrotu.  Na dzisiaj wychodzi siedem. Czyli jeszcze tydzień.
I wbrew temu co piszę, to nudę się solidnie. Bo co innego realizować jakiś plan wobec siebie, a co innego  brać udział w zamieszaniu.  Z  faktu, że upiekłem kolejny chleb,  czy wyszorowałem kabinę prysznicową nie można robić wydarzenia. Od dawna już, z wprawą rozróżniam wszystkie butelki z chemią domową i na pewno nie zapaćkam sobie lustra czymś tłustym.  Ale czy to są wydarzenia? To po prostu proza życia. Za chwilę skończy się seria sześciu zastrzyków jakie zaaplikowała sobie znajoma. Beta która gościnnie zajmowała przez tydzień pokój żony, już wyjechała.
W napisanym naprędce mailu stwierdziłem, że  u mnie nudy. No może poza tym, że codzienne zakładam  nowy (czytaj czysty) podkoszulek. Jeżeli to się liczy to rzeczywiście  u mnie codziennie coś nowego.
W odpowiedzi moja żona napisała :
A tutaj w porządku. Właściwie nic sie nie dzieje. Albo goście tutaj, albo my w gościach.
Wczoraj byłyśmy w Tuluzie na spotkaniu  z Brigitte. Bardzo  cieszyła  się i prosiła żeby Cię ucałować. Swoją drogą Brigitte jest rówieśnicą mojej teściowej, ale to bardzo sympatyczna i pełna serca starsza pani.
Jak do ostatniej informacji dorzucić:  wcześniejsze koncerty, codzienny basen i zapomniany na parkingu  w Tuluzie wózek, to nudy na pudy.
 A z wózkiem było tak:
 Po zwiedzeniu jakiegoś muzeum, chyba historii naturalnej, żona wraz z towarzyszącym jej młodzieńcem i Claire pakowali się do samochodu. Jedno z nich przyjechało na tę wystawę rowerem. Z pewnością nie była to moja żona, bo ona zdecydowanie preferuje cztery koła. Zona siadła z przodu, koło kierowcy, jak zawsze. Z tyłu młodzieniec który pomagał pakować rower. Odjechali z parkingu i po dojechaniu do domu, to jest po pokonaniu około czterdziestu kilometrów, zaczęli się rozładowywać. Po wyjęciu roweru,  oczom Claire ukazał się ziejący pustką bagażnik.  Nie było wózka.
Siedzę, cóż mam robić - wspomina żona – Na rower się nie przesiądę.
Panika i strach. Panika bo wózek jest niezbędny do przemieszczania się. Panika bo taki sprzęt kosztuje grubo ponad dziesięć tysięcy złotych. Swoją drogą, co kosztuje tyle w konstrukcji z rurek aluminiowych  zakończonych dwoma kółkami i gumową dmuchaną poduszką?  Odpowiedź jest prosta, zapłacisz jeżeli nie masz alternatywy.
Przyjaciółka mojej żony z impetem zawróciła na szutrowej alejce, wzbijając w górę kurz i mniejsze kamyki. Dobrze, że teść przebywa chwilowo nad oceanem, bo z pewnością nie byłby z tego zadowolony. Ostatnie trzydzieści lat życia poświęcił na promowanie spokojnej jazdy po tej drodze. A do piratów drogowych rozsiewających kamyki nie ma wyrozumiałości.
Nie bacząc na żandarmerię, kobieta  sunęła ile wlezie swoim samochodem.  Z drogi próbowały dodzwonić się do muzeum, ale bez rezultatu. Może było już po godzinach urzędowania.
Kiedy dojechali do parkingu oczom ich ukazało się jedynie puste miejsce. To miejsce w którym pozostawiły wózek.
Po drodze już zaczęły zastanawiać się, skąd pożyczyć taki wózek?. Odganiały od siebie jednak wszystkie radykalne myśli. Nim całkowicie popadły w czarną rozpacz, zadzwonił Eric. Poinformował je, że dodzwonił się  do  pobliskiej parafii i uczynny ksiądz pobiegł ile sił w nogach, ratując wózek przed przewłaszczeniem. Aż się chce dać na mszę, kiedy widzisz bezpieczny wózek zaparkowany w rogu zakrystii.
Podziękowały i szczęśliwe wróciły do domu. Wózek zaś dodatkowo zyskał na wartości. Bo bardziej cenimy to co chociaż na chwilę wydaje się nam stracone.
Czyli jednym słowem – nie cię nie działo.
Dostałem jeszcze zdjęcie, na którym żona ukrywa się za dorodnym słonecznikiem.
Niechybnie zbiory tournesola,  jak oni nazywają słonecznik będą udane.
A od poniedziałku jak znam życie, po kryjomu do naszego domu podchodzić będzie teściowa. To umyje okno, to przetrze parapet i na pewno podłogę. Ot tak, żeby żona miała czyściutko jak wróci. Zrobi to bez względu na to co ja zrobię w sobotę. Pozwalam jej na to nieszkodliwe wariactwo. Bez tego nie mogła by się spełnić jako matka dorosłej córki, która wyjechała na miesięczne wakacje do Francji.  

6 komentarzy:

  1. przeczytałam i uśmiecham się, jak dobrze wiedzieć, że wszystko dobrze, miłego wieczoru!

    OdpowiedzUsuń
  2. Kończę butelkę wina, wszystko jest w porządku. Miłego wieczora.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszystko jest względne, nawet względność, a już na pewno czystość okna czy podłogi;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście. W kwestii czystości okien zawsze różnimy się z żoną Pozdrawiam

      Usuń
  4. Tu(u-nasz-w-swirowku.blog.onet.pl). No chyba, że żona dała spory datek do skrzynki kościelnej. A tournesolei - to w dokładnym tłumaczeniu obracające się za słońcem - jak to ma w zwyczaju ten kwiat.
    Pozdrawiam Mirek

    OdpowiedzUsuń