Pozytywne
uczucie zazdrości niejednokrotnie motywuje nas do
zmiany zachowań. Wartości same w sobie nie działają na nas tak
samo silnie jak spostrzeżenie, że inni doświadczają ich na co
dzień. Wyobrażenie a rzeczywistość to dwie różne sprawy
Marzenia na takim konkretnym przypadku stają się wyraźne i
konkretne I tu dochodzi do głosu ta pozytywna zazdrość, wyrażona
jako pożądanie i tęsknota za określonym dobrami. To popycha nas
do działania. Skoro innym się udaje, to i mnie musi się udać.
Zazdroszczę im a więc staram się więc osiągnąć to samo.
Ta
definicja z motywującą rolą zazdrości jest dla mnie odrobinę
naciągania. Może to nie chodzi o rozbudzanie zazdrość, a o
budowanie wzorca do działania.
Jeżeli
na przykład ktoś ma elegancki samochód. Ja jestem wolny od
destrukcyjnej zazdrości i nie przekłułem mu opon w samochodzie
lecz postanowiłem mieć taki sam, to nie zazdrość. To efekt słabej
wyobraźni. Ja mogę czytać o tym, że nowy model jest jak to się
teraz mówi zajebisty, ale dopiero kiedy dotknę karoserii, przyłożę
twarz do bocznej szyby i kopnę w koło mogę powiedzieć – o!
właśnie taki.
Buduję
biznes plan, który punkt po punkcie obalają mi pracownicy banków,
do których zgłaszam się po kredyt. I wtedy dopiero budzi się we
mnie zazdrość, ta negatywna.
Zazdrość,
która szkodzi jak twierdzi przystojniak.pl jest szkodliwą,
wręcz niszczącą odmianą zazdrości. To lęk, który wynika z
niskiego poczucia własnej wartości i z braku wiary we własne siły.
Lęk ten z czasem rosnący powoduje, że pojawia się potrzeba
kontrolowania otoczenia. Kontrola zamiast zaufania. Objawy
chorobliwej zazdrości kierowane są głównie przeciwko partnerom.
Z
tej definicji wynika, że przekłucie opon w tym przykładowym
samochodzie sąsiada wynikało z potrzeby kontrolowania go.
Rzeczywiście łatwiej mieć sąsiada na oku, gdy jak ja siedzi w
tramwaju zadymiając do swojej roboty.
Wynika
z tego, że każde nasze działanie motywowane jest przez zazdrość,
taką lub inną i nie ma innej możliwości.
Przypomina
mi się fragment ze sztuki Moliera - Mieszczanin szlachcicem.
„Bo
wszystko drogi panie co nie jest poezją, jest prozą”
Niedzielna
prasówka i pewien przeczytany artykuł rzucił snop światła na
powyższy problem. To „Seks (nie)małżeński” Tomasz Borejza
zamieszczony na Onet.pl.
Sprawa
dotyczy 40-tysięcznego ludu Mosuo żyjącego w Chinach, tuż przy
granicy z Tybetem.
Oprócz
opis panującego tam matriarchatu, autor dużo miejsca poświęcił
relacjom damsko-męskim.
Opierają
się one na swobodnym wyborze partnerów i - co ważne - niewielkiej
liczbie ograniczeń.
Wygląda
to tak, że chłopak zakochuje się w dziewczynie albo odwrotnie i
zaczyna adorować potencjalną partnerkę. W zamian może liczyć
przy odrobinie szczęścia na zaproszenie do domu. Tam zostanie
przyjęty w prywatnej sypialni, którą otrzymują wszystkie
dorastające dziewczęta. Najpierw po kryjomu, później oficjalnie,
po kolacji. Związki tego rodzaju trwają latami i dostarczają
satysfakcji obojgu zaangażowanym w nie ludziom.
Ciekawe
jest i to, że kobiety Mosuo nie są ograniczone do jednego partnera.
Starsze wspominają coś o 40-50 partnerów seksualnych.
Nazywa
się to ładnie przychodnim małżeństwem. Obecnie jednak
praktykują tzw. seryjną monogamię. Raczej zmieniają partnerów,
niż utrzymując wiele seksualnych relacji jednocześnie.
Wychodzi
na to, że takim seryjnym monogamistą u nas jest na przykład
Michał Wiśniewski.
Z
powyższego opisu wynika, że co prawda łatwiej tam o znalezienie
się w łóżku niż przy stole oblubienicy, ale gdyby facet miał
kiedyś dokonać wyboru albo, albo, z pewnością wybrałby łóżko.
Czyżby
więc naukowcom udało się odnaleźć miejsce które można uznać
za raj?
Eden
istnieje.
W
języku Mosuo nie ma słowa oznaczającego "zazdrość".
Mężczyźni nie pilnują swoich partnerek, pojęcie zdrady pozostaje
czymś nie do końca zrozumiałym.
A
więc szalej dusza piekła nie ma? I jak sobie dają z tym radę
przywódcy duchowi owego ludu?
Jak
to jest możliwe, że pośród tego Tybetańskiego ludu nikt nie
zawraca sobie głowy pojęciem słowa zdrada?
Na
samym końcu autor wyjaśnia to w kilku słowach.
Jest
to możliwe, ponieważ dzieci pozostają z ich matkami, a ojcowie
uczestniczą w ich wychowaniu jedynie w ograniczonym stopniu.
Psychologowie
ewolucyjni uważają, że oczekiwanie monogamii - zwłaszcza w
odniesieniu do kobiet - jest związane z męską obawą przed
ponoszeniem kosztów wychowania nieswojego potomstwa.
Przy
granicy z Tybetem powstał system, który pozwala zapomnieć o
zazdrości, ponieważ takie ryzyko nie istnieje. Koszty wychowania
dzieci ponosi rodzina matki.
I
znowu my faceci, wyszliśmy w badaniach naukowych na sknery bez
serca,które robią co mogą, a nawet wymyślają specjalne uczucia
by tylko nie ruszyć portfelem.
Jak
bowiem wydawać na serki Danio, czy nowego laptopa dla osobnika nie
będącego owocem własnych lędźwi?
Cześć Antoni
OdpowiedzUsuńAle co z tzw. honorem męskim. Tu przypomina mi się anegdota o polskim, a jakże przedwojennym, oficerze który zastrzelił najlepszego przyjaciela za to, że ten pocałował jego żonę, którą on nie pocałował od siedmiu lat. Niby głupie ale coś o nas facetach mówi. A tak naprawdę to najsymatyczniejsze w tym są szympansy Bonobo i szkoda że to nie od nich pochodzimy tylko od jakiegoś wspólnego przodka ha ha. Pozdrawiam, JerryW_54
A może w takim raju to i honor nie potrzebny, bo wszyscy faceci będąc szwagrami szanują się nawzajem. Jak to w rodzinie.
UsuńNie wiem, nie wiem
Pozdrawiam
Najgorszy ,to taki typ psa ogrodnika: sam nie weźmie i drugiemu nie da, taki nobonie, w domu najgorszy. Pozdrawiam,Hanula
OdpowiedzUsuńOgólnie zgadzam się z tym psem ogrodnika. A w szczegółach nie wiem dlaczego oficer nie całował żony przez siedem lat.Może to jakiś przesąd oficerski albo co.
UsuńPozdrawiam
Bo człowiek, jak to zwierze, nie jest z natury monogamistą. To rozwój cywilizacji i kultura nakazują nam postrzegać "zdradę" jako coś niewłaściwego. Ewolucyjnie mężczyzna ma za zadanie zapłodnić jak najwięcej kobiet, żeby rozsiać swoje nasienie. Kobieta ma przypisane mniejsze możliwości, ze względu na konieczność chodzenia w ciąży i wychowywania dzieci, dąży więc do zyskania stałego partnera, który zapewni rodzinie dobrobyt. To z kolei zmienia się z postępem medycyny w zakresie antykoncepcji, oraz ze zmianami społecznymi dotyczącymi feministycznej emancypacji. Tak więc "zdrada" jest pojęciem kulturowym, a zazdrość w stosunku do partnera, przez pokolenia nauczyliśmy się czuć. Mam znajomego, który posiada 22-oje rodzeństwa (dzięki tatusiowi rzecz jasna), w naszej kulturze byłoby niemożliwe, żeby rodzeństwo z innych matek mieszkało wraz z nimi pod jednym dachem.
OdpowiedzUsuńZazdrość w związku może rozpalać tlący się płomień, negatywna za to jest zaborczość, której osobiście niejednokrotnie doświadczam. Zazdrościmy, kiedy ktoś ma coś, czego byśmy chcieli i dopóki nie przemienia się to w zawiść, może być uczuciem pełnym życzliwości (zazdroszczę kumpeli, ale cieszę się jej szczęściem, nie życzę żeby powinęła jej się noga i żeby miała gorzej niż ja). To takie polskie być zawistnym, cóż...
Zapraszam do mnie: http://bylojuzwszystko-zawszebedziewiecej.blogspot.com/
Zazdrość i zawiść dwa słowa na z a między nimi cienka czerwona linia. Pozdrawiam
UsuńTu (u-nasz-w-swirowku.blog.onet.pl). W Nepalu istnieje legalna poliandria - tzn. jako, że jest tam mało ziemi - to żeby nie dzielić pól dziedziczą je wszyscy bracia, a klamrą spinającą ten stan jest zwiazek z jedną kobietą. Przy czym nie jest to głupio pomyślana zasada, bo małżonka rodzi najpierw dziecko starszemu z braci, następnie młodszemu. Te ludy które praktykują polianadrię są o wiele bardziej moralne niż my.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Mirek
Moralność to też wymysł cywilizacyjny
UsuńPozdrawiam