27 lutego 2014

Zawsze się może trafić ktoś gorszy

Pan Nieistotny szybko przeleciał wzrokiem po stronie głównej popularnego serwisu informacyjnego. Szukał czegoś lekkiego do świeżutkiego pączka i gorącej czarnej kawy które spokojnie czekały na swoją kolej przy laptopie.
Donatan i Cleo jadą na festiwal Eurowizji – przeczytał.
To było do przewidzenia. Chwilę trwała taka mała kokieteria, a potem nastąpiła męska decyzja.
Jest też uzasadnienie decyzji. Podczas czytania oczy Jana Marii otwarły się mocno ze zdziwienia a wyobraźnia podpowiedziała taką oto scenkę.
Pan Nieistotny uchwycił w prawą dłoń klamkę w kolorze satyny i delikatnie ją nacisnął.
Drzwi otwarły się i za nimi ujrzał nowoczesne wnętrze sekretariatu równie nowoczesnej firmy.
Siedząca za biurkiem dziewczyna podniosła głowę znad monitora i z pytającym spojrzeniem odpowiedziała na standardowe powitanie.
-Jestem umówiony z szefem, na godzinę dziesiątą
Sekretarka sprawdziła nazwisko w elektronicznym terminarzu i po telefonicznej zapowiedzi zaprosiła go do najważniejszego gabinetu.
Nowoczesna elegancja chromu, kamieni i surowego tynku wprowadzała do rozmowy chłodną atmosferę.
Podniosę temperaturę rozmowy – postanowił Jan Maria Nieistotny.
-Witam Pana – powitał go szef firmy – Przejrzeliśmy pańską aplikację i doszliśmy do wniosku, że byłby Pan odpowiednią osobą do objęcia wakującego stanowiska. Zanim to jednak nastąpi proszę o podanie chociaż jednego powodu dla którego mielibyśmy podjąć to jakby nie było ryzyko współpracy?
Jan Maria Nieistotny od dawna nie ulega już pokusie gwałtownej odpowiedzi. Zebrał myśli i postanowił mądrze zareklamować swoją osobę. Aby jednak nie przedłużać, posłużył się wypowiedzią Donatana, który postanowił wytłumaczyć dlaczego startuje w konkursie Eurowizji
Zaczerpnął głęboko powietrze w płuca i wyrecytował:
- Zostałem powołany do broni a więc przychodzę i zagram dla tej drużyny której Pan Prezes przewodzi, chociażby dlatego, że gdybym ja się nie zgodził to zawsze mógłby się trafić ktoś gorszy ode mnie. Tak, tak jest to możliwe.
Oczy Prezesa zrobiły się szerokie i wyraziste. Zdziwienie rozszerzało je tak bardzo, że Pan Nieistotny odniósł wrażenie, iż za chwilę wypadną z orbit i z głośnym plasknięciem spadną na biurko.
No … ech... - zaczął Prezes, potem spojrzał w na ekran swojego wypasionego smartfona jakby tam szukał natchnienia, w końcu wydusił - Nie wiem czy przekonał mnie Pan tym zwierzeniem. Ja proszę Pana potrzebuję specjalisty od handlu i marketingu a nie showmana.
Na koniec dodał – zadzwonimy do Pana.
Kiedy Jan Maria Nieistotny opuszczał gabinet, usłyszał jeszcze przez nie do końca domknięte drzwi jak Prezes mówi do swojej asystentki
- Nie ma mnie dla tego faceta.


26 lutego 2014

O dobrych ludziach i kolorze polityki

Milczę. Z zadziwieniem otworzyłem usta i patrzę na to co dzieje się w Europie, bardzo blisko Polski, na Ukrainie. W środku nowoczesnej Europy giną ludzie, walą się rządy a naród odkrywa jak zły gust mieli jego przywódcy.
Od dawna wyrażam opinię, że polityka to gnój. Teraz zastanawiam się czy tym określeniem nie obrażam substancji która bywa cennym nawozem dla ziemi.
Pewnie ktoś, zaraz wymyśli jakieś obrazowe porównanie z polityką w tle. Ze ta ofiara stanie się podwaliną czegoś nowego i wielkiego. Szkoda tylko każdego straconego ludzkiego życia.
Czymże wobec tych wydarzeń jest moje życie z jego codziennymi problemami.
Szczęściem jakimś mieszają się one z wydarzeniami miłymi, sympatycznymi i dającymi wiarę w ludzi.
Sobota z niedzielą zamieniły się pogodą i z planowanego cięcia drzewa na opał na przyszły rok wyszły nici. Wykonywałem więc drobne porządkowe czynności, a czasem po prostu włóczyłem się bez celu po domu wyczekując wieczora, który z szanowną małżonką postanowiliśmy spędzić poza domem.
Odwiedziliśmy znajomych ze starego bloku, a syn mój młodszy zaoferował się jako kierowca. Mnie pozostało więc tylko cieszyć się wieczorem.
I taki tez on był, udany. Była okazja pochwalić remonty w mieszkaniu znajomych, zdrowie babci i oczywiście kota rasy Majkun, który niczym lis dumnie wlókł za sobą puchaty ogon. W zasadzie tylko kot był zestresowany tym spotkaniem bo chował się za zasłonę, udając, że jego tu prawie nie ma.
Był i alkohol choćby tylko po to by poświęcenie Młodego nie poszło na marne.
W trakcie rozmowy ze znajomym opowiedziałem mu o planach reanimacji samochodu poprzez parce blacharskie i lakiernicze.
- Problem tylko w tym, że nie mam innego samochodu i byłbym jak bez ręki i nogi do kupy.
- To nie jest żaden problem – odpowiedział.
I tak się też niedługo okazało.
W poniedziałek z rana znajomy zadzwonił do mnie mówiąc, że umówił warsztat na dzisiaj i zorganizował auto zastępcze.
Chcąc czy nie chcąc, zaraz po pracy pojechałem na drugi koniec Krakowa.
Dziwne to, że kiedy realizują się plany, człowiek czuje się nieco wystraszony.
Prace na blacharskim OIOM-ie potrwają koło tygodnia, a przez ten czas jeżdżę Mercedesem 190
Duży dwulitrowy silnik wolno zasysa olej napędowy, stukając metalicznie zaworami.
Znajomy powierzył mi kupiony gdzieś okazyjnie samochód.
Jedyny problem jest taki, że auto ma dwadzieścia siedem lat i stan temu wiekowi odpowiadający.
Wiele z kontrolek to tylko atrapy i tak o tym, że jadę na tak zwanych światłach długich dowiaduję się wtedy gdy jadący z przeciwka nerwowo mrugają swoimi reflektorami.
Wskaźnik paliwa skacze od zero do full i tak na dobrą sprawę najważniejsza jest w tej kwestii intuicja. Pod tyłek wrzuciłem poduszkę, bo fotela nie da się w pełni ustawić. Bez poduszki siedziałem jak w starej Warszawie.
A poza tym śmiga. Pali od kopa chociaż gdy zimny to lekko dymi.
Nie narzekam na ten gest serca, wbrew temu co napisałem wyżej.
Przeciwnie, widzę w tej sytuacji same plusy.
Po pierwsze jestem mobilny i moje życie nie straciło nic na swojej intensywności działań.
Po drugie kiedy wsiądę na powrót do swojego starego auta odkryje ono przede mną komfort działających kontrolek i wskaźników. Samo siedzenie reguluje się na każda stronę. Po prostu bajka.
No i to trzecie, być może najważniejsze. Ograniczyła nam się liczba znajomych ale zyskała tylko na tym jakość.
Życie to nie Facebook i nie potrzeba mi dwóch tysięcy znajomych.
Przy okazji zaliczyliśmy kolejne urodziny żony, której coraz trudniej doliczyć się i wyartykułować swój wiek.
Mnie to artykułowanie wieku idzie dość sprawnie.
Zgodnie więc z potrzebą czasu zameldowałem się wczoraj na badanie USG. Ze względu na pracę zapisany byłem na ósmą, co oznaczało, że Pani Doktor pojawiła się już dwadzieścia po ósmej. Chwilę trwało zamieszanie z organizacją pracy, przygotowaniem sprzętu i już o dziewiątej byłem po badaniu.
Niestety Pani doktor była miła i lekko zawstydzona spóźnieniem, dlatego zrezygnowałem z artykułowania tego ładunku emocji jaki się w moim zorganizowanym i punktualnym umyśle zebrał.
Wysłałem do niej pojednawczy sygnał, w końcu sam też całkiem niedawno doznałem dobra.
W pracy zameldowałem się pół godziny później.
Znana z dbałości o moje zdrowie żona zachęcona sukcesem z USG umówiła mnie na kolejne badania i wizyty u specjalistów od starszych panów.
Kiedy w trakcie badania USG powiedziałem
- Ta wizyta to wynik uporu żony
Lekarka podsumowała
- Nie każdy ma takie szczęście.
Zgodziłem się z nią, chociaż gdy pierwszy raz usłyszałem o konieczności kontroli zdrowia, zareagowałem co najmniej ostro
A teraz? Teraz łagodnie spoglądam w kalendarz.
To kiedy ten tłusty czwartek?
W tym roku znów we czwartek, ten czwartek.

18 lutego 2014

Za wszelką cenę

Telefon odezwał się pierwszymi taktami Blue Train Johna Coltranea. Ze dwa razy zagrał swojaą melodyjkę zanim Pan Nieistotny zdecydował się go odebrać.
- Nieistotny, słucham.
- Cześć. To Ty żyjesz?
- A niby dlaczego miałbym nie żyć
- Żyć, nie żyć ale po ostatniej wzmiance o złym samopoczuciu nastąpiła cisza na twoim blogu. Więc myślę tak sobie, że zadzwonię, zapytam, może się dowiem?
- Stary przeziębienie to przeszłość, ale nawaliło mi się różnych zajęć jak nie w zimie.
- Bo i zimy na mamy jako takiej par excellence jak by to powiedział Kwinto - trzeźwo zauważył rozmówca.
- Zgadza się. Krążę więc od pewnego czasu po ogrodzie i planuję prace. Gałęzie drzewek owocowych już przycięte i agrest przerzedziłem trochę. Rozsypałem krecie kopce i...
- Dobra dobra. Nie wbijaj mnie w poczucie winy, że ja nic nie robię.
- A przecież sam mnie pytasz?
- Pytam w innym celu
- W jakim? – spytał Jan Maria Nieistotny- bo chyba jakiś przytępiały jestem
- No, po góralsku to bym zapytał – a smak jest ?
- A gdzie by się kurde miał podziać ? - odpowiedział zgodnie ze schematem Nieistotny.
Była to odegrana zgodnie ze scenariuszem góralska procedura umawiana się na wódkę.
Paweł należy do grupy tych znajomych którzy w głębokim poważaniu maja wino i wszystko co z nim związane.
Jan Maria szanuje znajomych i ich preferencje, nawet gdyby to oznaczało konieczność schłodzenia „połówki”.
- Nie bądź obłudny i tak zmrażasz zawsze 0,7l - oceniła słowa Jana Marii jego własna żona.
- Zrobię jak zawsze, ale wiesz, podoba mi się gracja z jaką Paweł wprosił się na imprezę.
Jan Maria Bez słowa ubrał się i pojechał do najbliższego marketu. Zrobił zakupy według zaprojektowanego menu, a po powrocie pomógł żonie, krojąc wędlinę i warzywa.
Impreza udała się jak zwykle. Może to buńczuczne określenie, ale prawdziwe.
Było miło, wesoło z odrobiną upiętego w ramy dobrego zachowania szaleństwa.
Gdy następnego dnia zasiedli wraz z małżonką do niedzielnego śniadania, on zdobył się na wyznanie.
- Wiesz, to straszne ale alkohol z wiekiem coraz mniej mi szkodzi. W zasadzie dojrzałem do stwierdzenia, że mi nie szkodzi. Nawet ciśnienie i cukier mam w normie.
- To może przez to, że i wczoraj zachowałeś normę.
- Przyjmuje to jako pochwałę. A swoją drogą i a propos normy i równowagi, nie sądzisz, że nic by się nie stało gdyby raz na dwa nasze zaproszenia, Paweł gościł nas u siebie?
- Wiesz, że nie mamy ostatnio zbyt wielu znajomych.
- Czy więc musimy o tych co zostali dbać za wszelką cenę ?
- To filozoficzne pytanie warte jest zastanowienia się, ale chyba jajka już są na miękko.
Rzeczywiście minęło pięć minut od zatopienia ich we wrzątku, zgodnie z domową szkoła powinny być jak trzeba.
Kiedy w ciszy zdejmowali resztki skorupki z jajek, rzucone pytanie powracało uparcie w lekko zmieszanym po użyciu alkoholu umyśle.



O niekonwencjonalnym sposobie zrywania z przeszłością

Od kilku dni powtarzam sobie – jutro.
Następnego dnia robię to samo i tak wkoło, a czas leci. Może to z tego powodu, że cały czas coś się dzieje, nie ma czasu na rozpamiętywanie najbliższej przeszłości.
Zaczęło się już w piątek, kiedy rano pouczyłem Młodego o trudnych warunkach i możliwości poślizgu. Sam spokojnie i zdecydowanie wolniej niż w inne dni pokonałem ten dystans do pracy.
Uff! Udało się - powiedziałem wjeżdżając na teren firmy.
Powiadają, że przysłowia ludowe są mądrością narodów, a ja przekonałem się jaka mądrość tkwi w takim jednym. Brzmi ono – Nie chwal dnia przed zachodem słońca.
Hamowanie na wyłożonym kostką brukowa placu zakończyło się porażką. Samochód utracił kontakt z podłożem a ja z rzeczywistością. Jak w zwolnionym tempie obserwować mogłem tylko jak samochód pozbawiony wszelkich hamulców w tym ABS, niczym bobslej sunie do przodu, wyłamując bramę przesuwną. Potem zatrzymał się i odbił do tyłu.
Zbladłem. Wysiadając zbyt szybko z samochodu poślizgnąłem się i natychmiast padłem na kolana, jakbym miał modlić o jak najmniejsze straty.
Ponieważ moja szybkość jazdy była niewielka, sam poślizg też był łagodny. Trafiłem zderzakiem w puste od konstrukcji stalowej pole zakryte jedynie blaszanymi panelami. Nie strzeliła żadna poduszka nie stłukło się żadne ze świateł, a poza kilkoma zadrapaniami zderzaka prawdę powiedziawszy nic się nie stało. Kiedy oglądałem nagranie ze swoich wyczynów na monitorze monitoringu uznałem, że z zewnątrz sprawa wygląda raczej poważnie.
Podobnego zdania byli również pracownicy, którym pół dnia zajęło wycinanie w wspawywanie elementów i profili. Brama działa ale lekko odchyla się od pionu.
Zaraz tez przyznałem się do tego uczynku własnemu Szefowi. To przyznawanie się z wiekiem przychodzi mi łatwiej.
No przecież mnie nie zjedzą, a jak zjedzą to muszą wysrać – jak mówił pewien węglarz ( Mieczysław Grąbka) w filmie „Zakochany Anioł”
Gdyby jednak nie to, że to ja jestem odpowiedzialny za oddział, czekałbym z pewnością i z mordą na administratora terenu.
Teraz sam sobie wytłumaczyłem, że to było nie do przewidzenia.
Przecież cztery lata w różnych warunkach podjeżdżałem skutecznie i bezpiecznie do pracy.
Kiedyś jest jednak jest ten pierwszy raz.
Walentynki - przeczytałem w internecie. No cóż dla mnie zaczęły się trzęsieniem ziemi.
I jakby na przekór ,w tym dniu nawaliło tylu klientów, że powodowało to konieczność ciągłego odrywania fachowców od spawarki.
Kiedy zamknąłem bramę a automat do przesuwu zadziałał, odetchnąłem z ulgą
Najbardziej widoczną stratą w aucie było uszkodzenie przedniej rejestracji. Połamana ramka, a zawinięta niczym rogalik blacha, smętnie opinała zderzak. Koło południa pojawił się Młodszy który dał się już po kilku miesiącach uprosić i właśnie w ten piątek wybierał się do Wydziału Komunikacji, aby wymienić tablice w związku ze zmianą zameldowania.
Tak to bez emocji oderwałem uszkodzona blachę i tylko stanąłem na niej w celu wyprostowania.
W ten to symboliczny sposób zerwałem ostatnia nić wiążącą mnie z miastem. Pozbyłem się blach z początkowymi literami KR charakterystycznymi dla mieszkańca Krakowa, na rzecz zestawu liter - KWI - sugerującego wieś koło Krakowa jak mawiają żartownisie, a tak na poważnie gminę Wieliczka.
Sam tego chciałeś Grzegorzy Dyndało.
Podejrzewałem, że trudno mi będzie pozbyć się tablic i z wielką nostalgią będę je oddawał. Z powodu tego losowego zdarzenia zrobiłem to raczej bez żalu.
A może opatrzność wymyślając tę stłuczkę chciała mi tej nostalgii oszczędzić ?
Jeżeli tak to zakończę innym ludowym powiedzeniem
Różnymi (dziwnymi) drogami chodzi boża wola.

12 lutego 2014

Kocia słonina

 
Natura pokazuje kto tu rządzi. Jeszcze nie tak dawno w jedną noc zasypało wszystko na biało, a teraz tylko gdzieniegdzie pozostają smętne łachy śniegu w bardzo kiepskiej zresztą kondycji. Samej białości, specjaliści od dbania o zęby mogliby też wiele zarzucić.
Roztopiony śnieg odsłonił ogrom bałaganu jakie uczyniły sympatyczne skądinąd sikorki.
Ta małe ptaszki mają to do siebie,jak wszystkie chyba ptaki, że wszystko to co im się do dzioba nie mieści zdecydowanie wywalają na zewnątrz karmnika.
Trawa usiana jest więc ziarnami pszenicy, której jak widzę sikory nie lubią i drobno stłuczonej kukurydzy, szczególnie tych większych kawałków.
Od czasu gdy trawa wyszła spod śniegu ptaki wyszukują raczej tam czegoś do jedzenia i sam karmnik cieszy się zdecydowanie mniejszą popularnością.
Najłatwiej znaleźć amatorów na słoninkę, więc co chwilę któreś z ptasząt czepia się jej pazurami
tworząc w tłustej strukturze sieć zagłębień niczym plaster miodu.
- Trzeba będzie likwidować karmienie – mówi żona, całkowicie lekceważąc zapowiedzi synoptyków, że nie powinniśmy jeszcze topić Marzanny.
Ona chyba wie co mówi, ponieważ w ciągu dnia razem z kotem obserwują zamieszanie na jabłoni. Wczoraj na przykład „kota”(zauważcie, że stosuję formę jakiej życzą sobie feministki) zauważyła czarnego kocura, który zgrabnie wskoczył na drzewo i zaczął dobierać się do ptasiej słoninki. Nic mu z tego nie wyszło ponieważ specjalnie wieszam ją na końcach cienkich gałązek. Zeszłej zimy miałem dość skarmiania okolicznych kotów paskami słoniny.
Kota zaraz zaczęła pomiaukiwać i przebierać łapami. Wypuszczona na wolnoć natychmiast zaczęła powtarzać procedurę łowienia ptasiego jedzenia. Czarny kot, jako łowny był wysportowany i dzięki gospodarzom szczupły. Kota raczej dostatnio wyglądająca i zadbana, czyli lekko upasiona.
Komicznie wyglądała próbując dobrać się do tego miodu. Na tę okoliczność zrobiliśmy kilka zdjęć przez szybę. Stąd też ich widoczna niska jakość. 

 
Koci marzec nadchodzi wielkimi krokami,widać to najlepiej po tych domowych zwierzakach.
Jeżeli zaś idzie o kota, a dokładniej o kwestię jego posiadania, to stało się.
Wiedziałem od dawna, że do tego dojdzie. W poprzednią niedzielę kota w domu swoich właścicieli pogryzła gospodarza i to przy próbie pogłaskania. Szczególnie niezręczne było to że z dwójki kotów mieszkających pod tamtym adresem właśnie ta kota była uważana za jego sympatię.
To głupie gryźć i kąsać tę rękę która karmi i tam gdzie się śpi, ale kto wie co siedzi w kociej głowie?
Muszę stwierdzić,mam nadzieję że sąsiedzi nie czytają tego tekstu, że mnie nie gryzie. Gdy chce jednak przywołać do porządku, szczególnie przy zabronionych sferach głaskania, to czyni to niezwykle delikatnie muskając tylko zębami. Albo tylko odpychając łapką.
Gospodarz mocno się zdenerwował i postanowił nałożyć jakieś sankcje. Wcale mu się nie dziwię, dziwię się kotce która głośno mrucząc dała dyla z domu. Zgadnijcie gdzie polazła ?
Stanęło na tym, że będziemy kota gościć krócej. Przychodzę więc z pracy i na powitanie żegnam kota.
Gdyby to było takie łatwe, pożegnać i już. Wczoraj kota dyżurowała pod drzwiami, albo pod samochodem i przy każdej próbie otwarcia drzwi z dziką szybkością rzucała się do drzwi.
Wieczorem żona zadzwoniła do sąsiadów mówiąc o naszych intencjach i ich praktycznych skutkach. Pytała też o efekty tygodniowych działań. Okazało się, że jest nieco lepiej ale cudów nie ma.
Kota za to do perfekcji opanowała sprint do domu, bieg po schodach i krycie się w bałaganie pokoju młodszego. Syna.
Chyba czeka nas kiedyś rozmowa z sąsiadami z której intuicyjnie zdajemy sobie sprawę. Żadne z nas nie potrafi się na nią jednak odważyć.
Wczoraj wieczorem, a nawet całkiem w nocy bo było kilka minut do północy kiedy wyślizgnęła mi się z zaspanych rąk szklana butelka z wodą kolońską. Żadne tam cuda, prosta ziołowa woda o której pisałem kiedyś. Faktem jest, że flakon rozbił się na sto pięćdziesiąt drobnych kawałków, a 150 ml rozlało wzdłuż fug na podłodze. Zaraz też pozbyłem się resztek zaspania wybierając z podłogi błyszczące kawałki szkła. Przecież to właśnie tu najczęściej przebywam na bosaka. Śmierdziałem potem jak regał w perfumerii, a świadomość straty nie pozwoliła mi długo zasnąć. Bo niby woda jest dostępna w Carrefourze, ale tylko we Francji.
Dobrą wiadomością jest tom, że na długi majowy weekend ktoś stamtąd ma nas odwiedzić.
- Już wysyłam SMS ratunkowy do Claire - powiedziała żona, gdy dziś rano uderzył ją w nozdrza silny koloński zapach łazienki.
- Ile to zostało do końca kwietnia?
- Dwa i pół miesiąca.
- I jeszcze w trakcie ten koci marzec.
To rozwiąże sprawę wody. A kota?
Ciekaw jestem jak konsekwentne są zwierzęta? Szczególnie przy naszym jej braku.








10 lutego 2014

Głupie skojarzenia

Uganiając się za solą do zmywarki, przemierzałem wzdłuż i wszerz podłogi przestrzeń w pewnym markecie, w którym według pewnego polityka kupują ubożsi. Nie mam w sobie nic z pieszczocha fortuny, a więc moja obecność w tym miejscu była jak najbardziej uzasadniona. Niestety, były tabletki do mycia, był płyn do nabłyszczania, ale wspomnianej soli ani widu ani słychu. Może to bliskość kopani w Wieliczce spowodowała te braki, bo niby po co wieść drzewo do lasu?. A przecież nie pójdę i nakopię sobie osobiście. Kiedy omiotłem już wzrokiem półki z chemią domową, postanowiłem szybko zerknąć na koszyki okazji. A może to tam, taniej, właśnie z powodu bliskości?
Niestety również i tam soli na znalazłem. Znalazłem natomiast całe mnóstwo okazji z wyprzedaży.
Najbardziej zainteresowały mnie ostatnie sztuki w asortymencie - „Deseczki bembusowe”.

Ponieważ „bembus” kojarzy mi się wyłącznie z Mateuszem Bembusem który w latach 1611-1618 pełnił obowiązki kaznodziei króla Zygmunta III, które przejął bezpośrednio po Piotrze Skardze. Zyskał rozgłos w całym kraju, jako płomienny mówca, silnie zaangażowany społecznie. Bronił między inymi chłopów przed wyzyskiem, krytykując samowolę szlachty, sprzeciwiał się pojednaniu z innowiercami, ale wspierał unię z prawosławiem(za Wikipedią)
Piotr Skarga znany jest ze swych kazań i tego, że został pochowany żywcem, może więc Mateusz Bembus znany był z deseczek? Takie małe sądząc po cenie, do czegoś jednak przydatne jezuickie deseczki.
Do czego przydatne? Może do wychowania, chociaż o ile dobrze pamiętam, jezuici preferowali karność i pokorę ale stawiali na przestrzeganie reguł bez konieczności stosowania kar cielesnych.
Zanim zacząłem iść tym naciąganym z pewnością tropem, postanowiłem obejrzeć produkt.
I tu spotkało mnie rozczarowanie ponieważ deski z pewnością nie były jezuickie.

Byłem zawiedziony.
Jestem? Jestem trochę upierdliwy. Wiem


05 lutego 2014

O poszukiwaniach sensu pod biurkiem i w zmrożonym śniegu

Starość idzie na mnie niechybnie.
Przekonałem się o tym dotkliwie gdy podjechałem do pracy w sobotę. A może to z powodu owej nadgorliwości, spotkało mnie to co mnie spotkało?. Nadgorliwość jest bowiem gorsza od faszyzmu. Najgorsze jest to, że zdaję sobie z tego doskonale sprawę.
Ale po kolei.
Skorzystałem z dobrodziejstwa reklamowanego ostatnio przez papugę i pirata, portalu do sprzedaży rzeczy zbędnych. Po remoncie łazienki zostały mi prawie nowe, lub inaczej mówiąc niezniszczone meble łazienkowe w postaci małej i dużej szafki. Początkowo chciałem nimi zarazić teściową ale się nie dała,
Zwiozłem szafki do pracy i postawiłem w kącie. Stały chwilę zanim zaproponowałem je pracownikowi ale on też zwlekał z odbiorem. Pewnie powinienem te darowiznę poprzeć jakąś flaszką, bo sam nie chciałem z tego tytułu czerpać żadnych korzyści. Żeby jednak jeszcze dokładać?
Dosyć – powiedziałem do siebie.
Wystawiłem mebelki na tablicę i umieściłem obok nich bardzo rozsądną cenę.
Chcesz coś sprzedać spuść z ceny. Jesteś emocjonalnie związany i nie masz ochoty pozbywać się rzeczy zaproponuj równie emocjonalną cenę.
Już za dwie godziny szafki zostały przyklepane. Odbiór ustaliliśmy na sobotę.
Stąd właśnie moja sobotnia wizyta. Pogodzę przyjemne z pożytecznym – pomyślałem.
W oczekiwaniu na klientów zrobiłem obchód tej części firmy która w soboty pracuje. Było wszystko w porządku a równo w południe pojawili się nabywcy.
Transakcja przebiegła szybki i w miłej atmosferze. Pomogłem wpakować szafki do auta, a w kieszeni czułem przyjemny szelest banknotów.
- Czas do domu – zdecydowałem i po włączeniu alarmów w budynku wsiadłem do samochodu.
Niestety nie mogłem odnaleźć nigdzie klucza do swojego starego auta. Brak klucza zdecydowanie utrudnia opuszczenie zajmowanego miejsca. Sprawdziłem kieszenie, torbę wnętrze auta, skkrytki. Potem śnieg koło auta, pod autem i biuro. Blaty szafki i szuflady. Bez rezultatu. Potem znowu samochód i kieszenie i torbę i …..
Po ponad godzinie szukania poddałem się. Zadzwoniłem do ale tradycyjnie nie odebrała. Tradycyjnie też rosło mi ciśnienie, zaciemniając postrzeganie świata.
Starszy odebrał i chcąc czy nie chcąc musiał porzucić filetowanie kurczaka i pomóc staremu ojcu. Pojechał do domu po zapasowe klucze i przywiózł mi je do firmy.
Najbardziej martwi mnie to że całkiem niedawno tez nieuważnie zarządzając kluczami porzuciłem je gdzieś w pobliżu auta. Dzięki bogu znalazły się w miarę szybko.
Tym razem nie chciały. Zza zakrętu wyłonił się czerwony samochód
Jest – zakrzyknąłem do siebie i rozsunąłem bramę.
- Może wpadły za biurko – powiedział zaraz gdy się pojawił.
- Masz kurde jeszcze jakieś inne pomysły? – spytałem zaczepnie.
Miał, ale zrezygnował.
Poprosiłem tylko aby omiótł spokojnym wzrokiem teren. Omiótł. Nie było.
Przychodzi ten wiek w życiu człowieka gdy takie zagubienia zaczyna traktować bardzo ambicjonalnie, szukając wokół siebie tego Niemca co to wszystko chowa.
To pewnie jest też powód dla którego zaczynamy utrzymywać wokół siebie porządek. By nie szukać w panice.
Po powrocie do domu wziąłem się za odśnieżanie, aby myśli skupić na czymś innym.
Potem już mi przeszło bo żona pochwaliła moja pomysłowość w sprawie szafek.
- Bez proszenia – powiedziałem, a butelkę możemy wypić sami. Otworzyłem butelkę Caberneta i rozpakowałem ser.
W niedzielę wieczorem spakowałem do torby latarkę. Poszukam pod szafami tak na spokojnie.
Nie było takiej potrzeby W poniedziałek rano zauważyłem kartkę na ogrodzeniu.
Znaleziono kluczyki do samochodu. Wiadomość tel...
Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, uczciwy znalazca pracował kilka przecznic dalej.
Zaraz więc pojechałem odebrać zgubę.
Podziękowałem za ludzkie zachowanie.
Sympatyczny Pan zmieszany był tylko tym faktem iż w opisie podałem, że przy kluczach był wisiorek z wieżą Eiffla.
- W leżących w śniegu kluczach wisiorka już nie było - zarzekał się człowiek.
- To znaczy, że tym bardziej należą się Panu podziękowania. Ktoś inny znalazł odpiął wisiorek a resztę z powrotem walnął w śnieg.
To i tak niewielkie straty. Gdybym musiał dorabiać klucze i pilota do bramy koszt pewnie przekroczyłby pożytki ze sprzedaży mebli.
Wszystko dobre co się dobrze kończy – zacytowałem stare przysłowie. Zapomniałem jednak o innym – nie chwal dnia przed zachodem słońca. W drodze powrotnej samochód zaczął szarpać a potem stracił na mocy. Ledwo dowlokłem się do domu. Pojadę do mechanika we wtorek. Myślę że to cewka. I tu powstaje pytanie - szlag ją trafił czy tylko zamokła?
Niestety cewka umarła. Była już zresztą wiekowa. Do tego nowe świece i dołożyłem do kwoty uzyskanej ze sprzedaż szafek półtorej stówy. Wyjechałem lekki z warsztatu.
Teraz auto chodzi jak trzeba i tylko sam nie wiem jak nazwać targające mną uczucia?
Dlaczego jak wpadają mi jakieś lewe pieniądze zaraz pada coś z posiadanych rzeczy?
Taka złośliwość martwych przedmiotów, a przecież fakt posiadania kilku luźnych stówek z pewnością mnie by nie zepsuł.

04 lutego 2014

Nie takie miłe złego początki

Jakoś tak od dwóch dni Pan Nieistotny wie, że ma głowę. Zwykle nie zdaje sobie sprawy z jej posiadania, robiąc z niej podświadomy ale i częsty użytek. Teraz jest inaczej. Głowa przypomina o sobie, czyniąc korzystanie z niej mocno utrudnione. Szumi tak jakby zaraz miała zacząć boleć i tak kręci w nosie, że tylko kichać.
I jak mu się nie chce. Boże jak mu się nie chce. Jeżeli mierzyć samopoczucie miarą niechcenia, to już powinien nieść do kadr druk L-4 z zaleceniem „chory powinien leżeć”.
Być może zbytnio uwierzył w słońce odbijające się w mokrym śniegu. Być może nie uwierzył we wskazania termometru. Być może...
Dosyć tego gdybania. To i tak niczego nie zmieni, teraz pora na mocne postanowienie.
Dzisiaj wieczorem, góralska herbata i do łóżka. Zawsze mu pomagała zwłaszcza w takich nieciekawych zdrowotnie sytuacjach.
Oj Panie Nieistotny idą lata. W zeszłym tygodniu ukłuło serduszko i to tak nieciekawie, że w podskokach pędził Pan na EKG, zachowując się jak ta blondynka.
- Panie doktorze niech pan mi zrobi EKG. Ostatnie bardzo mi pomogło.
Okazało się, że zbyt dużo kawy to zbyt mało magnezu. Zaczął więc łykać magnez.
Nie pytajcie jednak czy to chelat czy cytrynian. Nie ma o tym żadnego pojęcia. Ważne, że serce już nie kłuje.
Potem coś zapomniał, a jeszcze potem czegoś nie znalazł.
I albo to już słychać pukanie do drzwi, które Nieistotny lekceważy bo wie, że na pytanie - kto tam? usłyszy jedną krótką odpowiedź – To ja twoja starość.
A może po prostu czuje się tylko rozbity przez jakieś nieuświadomione początki grypy?
Jeżeli mógłby wybierać to wybiera to drugie rozwiązanie i rzeczywiście nastawia się na wieczorną herbatę ze śliwowicą.
Tylko, że na gubienie rzeczy to ona nie pomoże. Ale za to łatwiej będzie się można pogodzić ze stratą



03 lutego 2014

Nowe życie starych szlagierów

Każdemu wolno kocha.To miłości święte prawo, bo kocha się sercem a każdy je ma - brzmiały słowa przedwojennego szlagieru filmowego. Nic lepiej i pełniej nie określa tego utworu jak staromodne słowo "szlagier".
Tak, tak staromodne, bo to i czasy się zmieniły i w mowie potocznej słowo "kochać" znaczy coś całkiem innego i bardziej realnego. Jak w tym stwierdzeniu : Kochałam się wczoraj z Wojtkiem i to trzy razy.
Jak z powyższej wypowiedzi widać, serce nie ma z tym również nic wspólnego poza tym, że te trzy razy musiało przetrzymać.
Wobec tej ewolucji znaczenia słów nie należy dziwić się, że z okazji Walentynek tak popularne stają się prezenty w postaci: olejków do masażu erotycznego, kajdanek wraz ze strojem policjantki i bardziej wprost: kulki gejszy, wibratory i masażery punktu G
Podejrzewam, że ten ostatni masażer służy do automasażu bowiem w innej sytuacji powinien być wyposażony w GPS do bezproblemowego odszukania owego Punktu na mapie kobiecego ciała.
Skąd u mnie takie rozważania, poza tym, że tematy erotyczne same wpadają mi w oko?
Po prostu z okazji Walentynek otrzymałem e-mail z zachęta do zakupu wszystkich wyżej wymienionych produktów ze sporą zniżką.
Mail jak mail, setki takich w skrzynce. Ten jednak zawierał produkt który z nadzieją pozawala mi słuchać wspomnianego na wstępie szlagieru
Każdemu wolno kochać....
Godzę się już na tę zmianę znaczenia słowa kochać, a "każdy" to znaczy w każdym wieku.
Nie da się już ukryć za starczymi dolegliwościami typowymi dla faceta po pięćdziesiątce.
Oto Hit z oferty - Masażer prostaty. Wibracyjny!



 Gadżet typowo męski bo wiadomo, że kobiety prostaty nie posiadają.
Myślę, że tak wymasowany i wywibrowany, nieparzysty męski narząd odwzajemni się swemu posiadaczowi i z pewnością nie raz jeszcze go zaskoczy.
Co tam jego, zaskoczy z pewnością jego partnerkę.
W takim razie, dlaczego w ofercie prezentów walentynkowych brak takich poprawiaczy standardów kochania jak tabletki do higieny protez zębowych.
No i koniecznie żel na stawy i tabletki przeciw uporczywym zaparciom.
I wtedy - „kochajmy się” jak głosi hasło ze starej makatki mojej babki.
Z nadzieją, bo przecież - Każdemu wolno kochac to nadzieją nas napawa, miłość jest łaskawa i warto dla niej żyć


Każdemu wolno kochać