Umieściłem
translator na swoim blogu. Zaraz na górze po prawej stronie.
Wystarczy tylko wybrać odpowiedni język z listy i już wiem jak
brzmi po czesku tytuł ostatniego posta. Nie o braciach Czechach
myślałem jednak w tej chwili, chociaż może i myślałem. Brat
zadzwonił do mnie przedwczoraj wieczorem z nowin, że wyjeżdża do
Czech. A ja mu na to jak w starym dowcipie, że trzech to przyjdzie
do mnie, na piwo. Wacek, Michał i Andrzej. Ale mojemu bratu
Czechofilowi nie do końca śmieszny wydał się ten dowcip.
Sprowokowałem go jednak do tego, że sprecyzował – jadę na
Morawy. To już inna gadka. Tak mówiłbym o piwie, a na Morawach
mówi się o winie. I na takie morawskie wytrawne liczę po jego
powrocie. Oczywiście pite z przyjemnością i w towarzystwie.
Wracając
zaś do translatora. Bardziej myślałem o moich Francuzach. Kochana
żona podzieliła się adresem mojego bloga i od tego czasu na
wykazie odbiorców widnieje jak byk, trójkolorowa barwa Franków.
Informuję
tu przy okazji DB (Deuxième Bureau), czyli wywiad wojskowy właściwy
dla aktualnego miejsca pobytu mojej żony, że wyżej
wymieniona chętnie dzieli się posiadanymi informacjami na
tematy rodzinne, co ma genetycznie zakodowane po swojej matce,
a więc i żona i moja szanowna teściowa na szpiegów się nie nadają.
Teściowa ostatnim razem była we Francji jeszcze za Prezydentury
Generała Charlesa de Gaullea, a więc nie ma
problemu. Poza tym cóż by miało z moją żoną robić
DB skoro jesteśmy sojusznikami i to od lat.
Będzie
jej lżej gdy translator wykona za nią pracę - pomyślałem - Oni
zaś ubawią się po pachy, ponieważ każde tłumaczenie
wykonane przez elektronicznego tłumacza on-line ociera się o
groteskę.
Szybko
też wysmarowałem króciutki mail z informacją. Zakończyłem
tradycyjnym już dla nas rodzinnym powiedzonkiem:
-
Zobacz i napisz co.
Kto
oglądał „jeszcze dalej niż północ „ wie o co chodzi. Kto nie
widział temu film serdecznie polecam.
Na
koniec oczywiście - całuję i tak dalej.
Minęło
kilka godzin i kopertka w dolnym rogu monitora, sygnalizująca
przychodzącą pocztę mrugała energicznie.
-
Kochanie nie chciałbyś zobaczyć tego tłumaczenia. Jest to
tłumaczone przez translator i najbardziej podoba mi się fragment
jak sąsiad zazdrości ładnej fabryki - zdziwko zaś jest
nieprzetłumaczalne.
Jakbym tego rano nie przetłumaczyła Clear tego tekstu, to chyba bym sama po francusku nie za bardzo zrozumiała.
Jakbym tego rano nie przetłumaczyła Clear tego tekstu, to chyba bym sama po francusku nie za bardzo zrozumiała.
Oczywiście
żona pisze na francuskiej klawiaturze, ponoć QZERTY i szuka liter
na klawiszach, poza tym pisze bez ą, ę, ś, ć, ł, a więc jest
tak jakby sepleniła pisząc.
Coś
mnie dzisiaj wszystko i cieszy i śmieszy. Jak widać niewiele
potrzeba mi do szczęścia.
Taki
translator tłumaczy jak umie ale bez złych intencji. Ludzie
są gorsi.
Kiedy
byliśmy dziećmi, nauczyliśmy małego Amerykanina który wizytował
swoją babcie tam gdzie i ja wizytowałem swoją, pewnego zwrotu
grzecznościowego.
I
on w trakcie niedzielnego obiadu wypalił przy wszystkich – pocałuj
się w dupę.
Babcia
oczywiście nie spełniła prośby małego Johna. W dupę to dostał
najpierw on, a potem my. I już z pierwszym przyłożeniem pasa do
pośladków, przestało mi się to zupełnie śmieszyć. Nie będę
kłamał, że nie. Swoje się zebrało. Ale jak to napisał
młody i gniewny poeta - No i dobrze no i w porządku tak wyrasta się
na człowieka.
A
teraz to nie można w dupę dać, nawet jak młody siedzi z nogami na
ławie i skręca zioło. Bo po pierwsze to on zadzwoni na specjalną
linię przeciw przemocy domowej i okaże się, że najbliższe pół
roku spędzi człowiek na wizytach u psychologa. Na nich okaże się,
że to pociąganie skręconej Marychy, to takie odreagowanie za stres
z dzieciństwa. Bo kiedyś dawno temu próbowaliśmy szczeniaka na
siłę nauczyć kilku podstawowych liter. Stres zaś obudził się i
rozwinął po piętnastu latach. Dzięki Bogu nie piszę tego zdania
na podstawie własnych doświadczeń.
I
w tym wesołym nastroju popartym własnoręcznie upieczoną pizzą
zakończyłem dzień. Pizza była neapolitańska. Skąd taka nazwa?
Otóż
w Neapolu bardzo często strajkują służby oczyszczania miasta i
sterty śmieci tygodniami walają się na ulicach. Ja przetrząsnąłem
swoją lodówkę wybierając kawałki kiełbas skrawki szynki i
resztki sera, po które nikt już nie chce sięgnąć. Do tego
opróżniony w 3/4 słoik oliwek, połowa papryki czekająca na
lepsze jutro i takie tam. Wyłożyłem te kawałki na starty ser i
wtedy naszło mnie to skojarzenie z Neapolem. Niby pizza z resztek a
jak brzmi? W smaku zaś była fantastyczna. A nazwa wchodzi do
rodzinnego słownictwa.
Czterdzieści
minut po północy zapiszczał SMS. Otworzyłem oczy i odszukałem
okulary. Na ekranie lśniło hasło – włącz skype.
O
tej godzinie? - Zdziwiłem się – Powariowali w tej Francji.
Już
zbierałem się do odpalenia komputera, ale z pewnością była to
zagubiona gdzieś w sieci wiadomość. Przyszła sporo po czasie.
Zamknąłem
oczy i chciałem dalej śnić przerwany sen, ale za diabła nie
mogłem sobie przypomnieć o czym on był. Tak teraz będzie –
powtórzyłem do siebie po raz kolejny.
W
piątek muszę zrobić jakieś zakupy, ponieważ ta pizza
neapolitańska obnażyła mizerię panująca w tym najchłodniejszym
miejscu w domu.
Puste
lub prawie puste opakowania tworzyły poczucie obfitości. Teraz z
lodówki wieje chłodem, surowym ascetycznym chłodem. Tak sobie
wyobrażam Arktykę.
Klik dobry:)
OdpowiedzUsuńZ tym translatorem wychodzą różne dziwne historie. Najczęściej nie można się w ogóle dogadać. Z rozmowy powstaje jedno wielkie nieporozumienie. Na szczęście przeważnie jest śmiesznie.
Z Neapolem to prawda. Podobny śmietnik widziałam w Paryżu. Może też trafiłam na strajk. Ale po części to także wina swoiście pojmowanego przez Francuzów "veto". Przeczyta gazetę i buch na ulicę, wypije colę i ciach puszkę pod własne nogi. Płacę podatki, to niech sprzątają - można zinterpretować Francuza "veto".
W miejscu, w którym ostatnio wypoczywałam, największy bałagan był właśnie podczas pobytu Francuzów. Śmiecie rzucali pod siebie. Plastikowe kubeczki, słomki do drinków, saszetki wykorzystanej herbaty, ćwiartkę wyciśniętej cytryny, chusteczkę do nosa, serwetkę, pestkę z nektarynki, opakowanie po kremie do opalania...
A sprzątanie lodówki fajne zrobiłeś. Pizza mniammm. Nasze mamy robiły bigos "na winie" podczas porządków. Co się nawinie, to do bigosu wrzucały.
Antoni, Ty nie masz litości nad sobą. Po kij ta włączona komórka przy łóżku?
Pozdrawiam serdecznie.
Fakt. Turyści zagraniczni zdecydowanie bardziej śmiecą od naszych. A twoje powyższe spostrzeżenia są słuszne.
UsuńNa bigos to by było chyba za gorąco. Nie na darmo nazywano go kiedyś przeglądem tygodnia. Pozdrawiam
Tu (u-nasz-w-swirowku.blog.onet.pl). Antoni wiesz na jakiej potrawie ja przejechałem całe lata, kiedy się jeszcze ćpuniło w samotnosci - otóż na naleśnikach. To boskie jedzenie nie wymaga wielu składników i jak masz dobry dżem to możesz pociągnąć ze trzy miesiące bez obrzydzenia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Mirek
Każdy inny dżem to już inna potrawa.
UsuńPozdrawiam
Cześć Antoni
OdpowiedzUsuńKiedyś w zamierzchłych czasach komputerów Odra (wiadomość z "Horyzontów Techniki") ówczesny translator przełumaczył na angielski nowotestamentowe "duch wprawdzie ochoczy, ale ciało mdłe" jako "spirytus mocny ale mieso nieświeże" sic! Pozdrawiam, JerryW_54
Widać po tłumaczeniu kto konstruował maszynę. Pozdrawiam
UsuńTranslatory są boskie... i takie zabawne. kabarety zadają się być przy nich zbędnymi:D
OdpowiedzUsuńOd pewnego czasu patrzę na te współczesne kabarety jak na coś zbędnego.Nawet bez translatora. Pozdrawaiam
UsuńJa ostatnio chłonę smaki Toskanii, ale moja pizza, z uwagi na ciasto, prawie pergamin, nie znosi byle czego...Nie mogę za Tobą nadążyć ostatnio, takiś płodny... a papryka, zamiast zwisać- sterczy. Słowo to, czy muśnięcie ma taką moc? Pozdrawiam, Hanula
OdpowiedzUsuńTo taka odmiana papryki. Rośnie do góry. Po moim muśnięciu mięknie się w kolanach.
UsuńPozdrawiam
W mojem domostwie stan takiej lodówkowej zapaści określa się słowami, że tam już tylko "mucha i światło". Natomiast na tem poecie, co głosił, że tak wyrasta się na człowieka to bym się zanadto nie wzorował, pamiętając, że na końcu wcielił w czyn własne nawoływanie, że teraz to głos ma towarzysz Mauzer...
OdpowiedzUsuńKłaniam nisko:)
Tak, a ostatnie słowa poety brzmiały
Usuń- Nie strielat.
Nie pierwszy raz to gdy rewolucja pożarła własne dzieci.
Dzisiaj piątek, a więc i lodówka się doczeka.
Pozdrawiam