31 października 2013

O samotnych spacerach które prowadzą na mieliznę

Dziennik pl donosi,, że według naukowców z University of Quebec w Montrealu seks jest lepszy od spaceru, oczywiście pod względem skuteczności w spalaniu kalorii.
Skąd to przekonanie kanadyjskich naukowców? Otóż zaprosili oni do badania 21 par młodych ludzi w wieku od 18 do 35 lat. Wolontariusze nosili specjalne opaski SenseWear, które mierzyły wydatkowanie energii podczas seksu.
Okazuje się, że w czasie minuty seksu mężczyzna spala 4,2 kcal, zaś kobieta 3,1 kcal.
Po przeczytaniu poniższych wyliczeń Pan Nieistotny zaczął mieć pewne wątpliwości.
Jak zakładają kanadyjscy uczeni, przeciętny seks trwa 24,7 minuty
- Coś mi się wydaje - wyartykułował – że przeciętny mężczyzna owe 24,7 minuty dzieli na raty. Zapełniając takimi „mini ratkami” tydzień czy nawet miesiąc.
Biorąc tę poprawkę pod uwagę, tak zwany uzysk czy raczej zanik wagi ciała jest statystycznie nieistotny.
Cóż to jest bowiem 104 kcal w przypadku mężczyzn i 69 kcal w przypadku kobiet.
I jeszcze jedno pytanie co w sytuacji gdy ktoś kocha długie samotne spacery?

***
Kapitan Schettino był dowódcą luksusowego wycieczkowca Costa Concordia, który osiadł na przybrzeżnych skałach. O tym wszyscy z pewnością pamiętają, choćby przez całkiem niedawną udaną operację stawiania wraku. Trwają przygotowania do zepchnięcia zepchnięcia go na głębszą wodę.
Nasz rodzimy Schettino (co za zbieżność nazwisk) osiadł właśnie na mieliźnie A popularna opinia głosiła że był przecież wytrawnym żeglarzem. Nie na darmo chyba zajmuje funkcję Pierwszego Zastępcy Głównego Sternika.
Prasa doniosła już o pierwszych ofiarach owego nieszczęśliwego manewru. Chodzi o operatorów czarnych skrzynek.
Nie ma jeszcze planów co do tego, czy będą czynione starania aby pomóc w powrocie na głębszą wodę? A może zapadła już decyzja o pozostawieniu obiektu na rafach, w celu wzbudzania w żeglujących w tym samym kierunku głębszej refleksji. A może tylko strachu?
Nie wiadomo co jest lepsze.
W końcu Costę Concordię zepchnie się na głębsza wodę tylko po to by w docelowym porcie pociąć ją na żyletki.

30 października 2013

Swobodny potok myśli

Pan Nieistotny widząc czerwone światła poprzedzającego go samochodu, odruchowo nacisnął na hamulec. Zwolnił i stanął w końcu długiej kolejki samochodów. Dzisiaj podjeżdża do pracy z drugiej strony, a tam znajdują się ze cztery przejazdy kolejowe, jeden koło drugiego. Popularna, przelotowa trasa kolejowa zapewnia częste zamykanie zapór i tworzenie się kolejek. Pogodzony z sytuacją Jan Maria wyłączył silnik i rozejrzał się po dobrze znanej okolicy. Stara, spalona kilka lat temu chałupa dalej stoi przy samej ulicy. Straciła już swoją grafitową barwę zwęgleń, na rzecz zieleni którą mocno już porosła. Z gęstej plątaniny krzaków i chwastów wystają tylko resztki więźby dachowej i to one najbardziej przypominają o tragedii jaka tu rozegrała się jakiś czas temu. Spojrzał na przebijającą się jeszcze tabliczkę z numerem domu.
Trzynaście.
Jakby na potwierdzenie istnienia pechowych liczb. Taki dom może stać się mekką fatalistów.
- Tydzień świąteczny – pomyślał uciekając od tematu – Chryzantemy, lampki i pasty do polerowania granitu. O tym się teraz myśli, klnąc w duchu obowiązek sprzątania grobu
Mówcie co chcecie, Jan Maria nie spotkał nikogo, kto by był zadowolony z tego corocznego obowiązku.
On sam jest zwolennikiem małej urny, wsadzonej do muru kolumbarium. Po pierwsze, to mniej problemu dla rodziny. A pamięć? Pamięć nie wymaga polewania lastrika pastami polerskimi i okładania cmentarnej płyty kolorowymi zniczami. Póki co oddaje się jednak tej ogólnonarodowej pielgrzymce po cmentarzach, koniecznie tego jednego dnia w roku.
- Powoli przyzwyczajam się do miejsca – odpowiedział dzieciom na jakiś związany z tym tematem zarzut.
A potem już święta. Te grudniowe, śnieżne, czasami mroźne. Z choinką, mikołajem i reniferami.
Zaraz, zaraz. Wzrok Nieistotnego padł na znak drogowy ustawiany przed przejazdami. Na nim jakaś zatroskana ręka przylepiła informację
Zaginął renifer.

A jeżeli to ten, świąteczny? Ten od zaprzęgu?
Czyżby groziły nam niekompletne święta ?
Jan Maria przypomniał sobie od razu , że wczoraj rano pił jak co dzień poranną kawę z Najważniejszą. Ona spojrzała prze kuchenne okno i krzyknęła - o sarna.
Rzeczywiście w oddali, na łące pod drzewami pasło się płowe zwierzę. Po dłuższej chwili odwróciło się tyłem do obserwujących go i znikło w zaroślach.
Po bażantach i kuropatwach uciekających spod kół samochodu mglistym rankiem, bocianie ucztującym na polu zaraz za furtką, jest jeszcze sarna... A może to był renifer? Ten renifer.
Oczami wyobraźni widzi już Nieistotny w ten wigilijny wieczór renifera w czerwonym szaliku, stojącego nieopodal jego furtki. Czerwony nos lekko przeszkadza mu ale wytrwale nuci popularną amerykańską kolędę. Trochę zagubiony, trochę zestresowany solista.
Kicz jednym słowem na całego.
I na tym stwierdzeniu trzeba było poprzestać, bo dróżnik podniósł zapory. Po kolei zaczęły się uruchamiać silniki samochodów i jego wiekowe już auto również odpaliło. Następnie powoli ruszyło po nierównościach przejazdu.
Musi przyznać, że ilość i różnorodność myśli w jednej jednostce czasu jest u Nieistotnego tak wielka, że czasami nie potrafi nadążyć sam za sobą

28 października 2013

Istotna wizyta

- Trzęsą mi się ręce – powiedziała Najważniejsza do Pana Nieistotnego, spoglądając na swoje dłonie - Nie zrobiłam nic nikomu, a boję się tam jechać. Ty nie masz czegoś takiego?
- Ja nauczyłem się żyć tym co moi oferuje życie – odpowiedział filozoficznie Nieistotny, redukując bieg podczas jazdy pod najwyższe wzniesienie na dobrze znanej trasie.
On jednak też nerwowo przełykał ślinę i zastanawiał się co zobaczy na miejscu i jaki wywrze te na niego wpływ.
Chwila konfrontacji zbliżała się błyskawicznie. Droga nad Dunajcem do skrzyżowania, potem skręt do mostu i w górę wąską, asfaltową droga. A potem już jest, osiedle w którym razem z Najważniejszą uczyli się żyć w małej góralskiej społeczności przez ostatnie dwadzieścia lat. Remontowali kupioną tu dwie dekady temu ponad stuletnią chałupę, wydając na ten cel prawie wszystkie swoje oszczędności. Tu planowali zestarzeć się wspólnie. On miał już gotowe scenariusze, bardzo dokładne zresztą. Widział siebie w skórzanej kamizelce i równie skórzanych, wysokich butach, spacerującego łąkami i miedzami w towarzystwie psa. Może jakiś ul, aby czymś zająć czas na emeryturze. Tak twórczo zająć.
Odwiedzające ich dzieci, oprócz przetworów przygotowanych przez Najważniejsza mogłyby zabrać słoik spadziowego miodu. Czuł w ustach słodycz tego górskiego ciemnego miodu, kiedy tak wyobrażał to sobie wszystko.
- Chcesz rozśmieszyć Pana Boga? - Pytał Woody Allen i zaraz dodawał – to opowiedz mu o swoich planach na przyszłość.
Kolejna operacja małżonki, komplikacje i w efekcie wózek inwalidzki, który tak nie komponował się do tych wysokich skórzanych butów, pasieki a przede wszystkim do domu postawionego na zboczu góry. Przecież tu nie było nawet kawałka bezpiecznej płaskiej powierzchni.
Nieistotny kochał ten dom bardzo, ale jeszcze bardziej Najważniejszą, podjął więc tę jedynie słuszną decyzję. Poświęcił skórzana kamizelkę i zaplanowaną starość, sprzedając dom.
Nabyli go inni pasjonaci, którzy jeszcze przed kupnem opowiadali mu z wypiekami na twarzy o swoich planach na własną starość. Historia różniła się być może tylko rodzajem butów i rasą psa. Zadziwiające jak podobne do siebie były to marzenia. Z tego powodu żal związany ze sprzedażą był jakby mniejszy.
Potem pozbyli się mieszkania w mieście i kupili dom na wsi. Na płaskiej wsi, zaraz obok dużego miasta, gdzie wszystko łatwiejsze dla Najważniejszej. Ostatni rok to prace adaptacyjne, jakieś przeróbki, zmiany przeznaczenia i takie tam. Nie było czasu na snucie planów na starość, ale teraz kiedy czasu jakby więcej i one się pojawiają. Nieistotny odgania ja jednak od siebie, by nie popaść w poprzednią skrajność.
Skąd niechęć do gór? Nie wybierali się na tamtą wieś, by nie oglądać domu który poświęcili. Nie planowali też odwiedzić nowych właścicieli, pomimo zaproszenia.
- Pewnie by mi serce pękło – mówił Nieistotny w takich sytuacjach.
Chociaż co do domu nie zmienili zdania, postanowili nie unikać ludzi z którym losy związały ich przed tymi dwudziestoma laty.
Właśnie jedna z nich Marysia obchodziła jubileusz pięćdziesiątych urodzin.
Zapakowali więc odpowiedni prezent i w sobotę po południu wyruszyli w trasę.
Wcześniej Nieistotny zbudował konstrukcję pod winogron i odrobinę uporządkował teren wokół domu.
Konstrukcją tą wzbudził lekką zazdrość sąsiadów. Ma nadzieję, że to tak zwana twórcza zazdrość. Chyba tak, bo Basia wspominała, że będzie rozmawiała z Nieistotnym nad sąsiedzką pomocą w podobnej sprawie.
Może, czemu nie.
Minęli most, zredukował bieg i ostro ruszył pod górę, potem powoli przejechał między domami. W oddali na skarpie majaczył jego stary dom, Minął go spoglądając kątem oka. Udał niezainteresowanie, ale kiedy dotarł do sąsiadów zaraz poprosił o możliwość wejścia do górnego pokoju, by z oddali spojrzeć choć raz na ten dom.
Nowy płot, drzwi wejściowej jakieś okno.
- Znaczy i oni czynią sobie dom przyjaznym - stwierdził i zszedł na dół.
Zaskoczonym znajomym wrócił już głos i zaczęli krzątać się wokół stołu. Wylądowały tu wszystkie dobrze zapamiętane specjały. Po pierwsze ser klagany, bryndza i swojski chleb. Po drugie te kolorowe wiejskie ciasta o które tak trudno poza wiejskimi weselami. |Na koniec zaś coś ze śliwek, czego jednak Nieistotny nie mógł doświadczyć z powodu pełnienia funkcji kierowcy.
Na wyścigi wymieniali się newsami, zakrzykując się czasem. Bo przez ostatni rok nieobecności trochę w ich życiach się pozmieniało. Nikt nie miał jednak do nikogo pretensji o to gadulstwo, ustępowali też sobie w końcu z uśmiechem.
Nieistotni spędzili tam trochę ponad trzy godziny i ruszyli w drogę powrotną do domu. Czekało ich ponad sto kilometrów.
Jeszcze na koniec przyjęli deklarację znajomych o wizycie u nich w okolicy Świąt Bożego Narodzenia. To już całkiem niedaleko.
- Byli zaskoczeni – stwierdził Nieistotny gdy wyjechali już na główną drogę.
- Bardzo zaskoczeni – potwierdziła Najważniejsza.
- Lubię to. Lubię zaskoczyć w takich sytuacjach, bo tak wyobrażam sobie przyjaźń.
Za chwile jednak Jan Maria musiał skończyć ze słodzeniem sobie bowiem musiał skoncentrować się na prowadzeniu samochodu, na wąskiej drodze wiodącej przez las. Co raz zza zakrętu wyłaniały się bowiem samochody z włączonymi światłami drogowymi, skutecznie go oślepiając. Stracił wprawę do tych tras od czasu sprzedaży domu.
Nieistotny szybko wyliczył, że w czasie jedenastu lat pracy poza domem trasę tę pokonywał regularnie dwa razy w tygodniu. Uzbierała się z tego okrągła cyfra półtora tysiąca kursów z punku A do miasta B i odwrotnie.
Wynik zaszokował nawet Najważniejszą, ale nie za bardzo bo zaraz wjechali w boczną uliczkę wiodąca do domu. Włączyli światła, zaczęli rozpakowywać samochód, a pod nogami plątała się już kotka sąsiadów, która wcześniej jak na wyścigi biegła przed samochodem.
- Czy to już bardziej nasz kot, czy jeszcze sąsiadów?
Kot nie odpowiedział. W końcu do Wigilii jeszcze trochę czasu.
Kiedy uporządkował już wszystko, nalał sobie kieliszek wina. Zaproponował go tez żonie.
W sumie to był udany wieczór. Odwiedzili znajomych, unikając szczęśliwie ich nowych sąsiadów. Nie musieli więc wymyślać grzecznościowych powodów do odmowy wizyty. Gdzieś tam we wsi było wesele i część osiedla bawiła się na nim właśnie.
Jutro pójdzie wieść, że Krakus był ale krótko. Tam mówią, że jak po ogień do fajki.
Nie ważne, że krótko, najważniejsze, że lody zostały złamane.



25 października 2013

Wszystko na sprzedaż

Ostatnio, kiedy Pan Nieistotny razem z Najważniejszą wybierali płytki ceramiczne do łazienki, stali lekko zdezorientowani przed wystawionymi wzorami. To znaczy On stał a Ona siedziała, chociaż z pewnością wolałaby stać. Z powodu zaś tego siedzenia pojawiła się konieczność adaptacji łazienki.
Gdyby były ze dwa wzory, nie było by problemu z wyborem. Co prawda były ograniczenia co do płytek podłogowych bo według zaleceń na podłodze muszą być te o klasie ścieralności jedenaście, tak zwane antypoślizgowe.
W tej klasie wybór jest ograniczony i w zasadzie to one wpłynęły na wybór tych ściennych. Ponieważ na kolorach zna się Nieistotny jak przysłowiowa gęś na pieprzu, zdał się całkowicie na małżonkę. Ta wybierała i dobierała, aż wybrała. I wszystko było dobrze do wczoraj kiedy oglądała częściowy efekt pracy fliziarza. Stwierdziła, że płytki na ścianie łazienki w niepokojący sposób nawiązują kolorystycznie do tych na podłodze w korytarzu.
- To już wiesz dlaczego Ci się podobały – Jan Maria skwitował wątpliwości małżonki – Masz klasyczny syndrom inżyniera Mamonia. Podobają Ci się tylko te rzeczy które już kiedyś widziałaś. - Nie tylko – zaprotestowała Najważniejsza.
- W porządku cofam „Tylko”, ale że podobne to chyba nie przeszkadza?
- Na to ostatnie pytanie nie otrzymał już odpowiedzi
Dłubanina ze ściana trwa i potrwa jeszcze chwilę ponieważ dekor do obramowania lustra sprowadzany jest na zamówienie i trzeba poczekać kilka dni.
Wszystko poza uchwytami i poręczami dla niepełnosprawnych już jest. Na te pozostałe elementy też trzeba chwilę poczekać, bo też są na zamówienie. Z tym akurat Nieistotny nie dyskutuje, wiadomo, że to produkt niszowy. Natomiast cena tych produktów jest jak rodem z Fifth Avenue. No cóż, być może certyfikat tyle kosztuje. Nieistotny jest jednak zdania, że tam gdzie nie ma wyboru panuje dyktat producenta. Gotów postawić dolary przeciwko orzechom, że funkcjonuje tu jakaś forma zmowy cenowej na wszystkie wyroby dla niepełnosprawnych.
Życie jest w końcu wartością bezcenną.
Jeżeli dobrze pójdzie, dane im będzie spłukać z siebie kurz cmentarny pod prysznicem, po powrocie z grobów.
A może nie będzie.
Póki co uśmiechają się do fachowca, chwaląc postęp prac.
Wracając zaś do tego zawrotu głowy od nadmiaru towaru. Można zgłupieć w markecie, na stoisku z telewizorami, ekspresami do kawy, żelazkami czy innymi dobrami techniki. Niestety ostatnimi czasy podstawowym kryterium dla większej części naszego społeczeństwa jest kryterium ceny.
Wyroby skośnookich braci z dalekich Chin nie jednego uratowały przed bankructwem.
- Niech mówią, że to nie jest jakość – parafrazował Nieistotny jedną z piosenek Rubika wybijając PIN przy stoisku kasowym.
- A przecież powinno nam być lepiej, bo decydowanie jest nam lepiej - do takiego wniosku doszedł Nieistotny gdy zobaczył ten tytuł.


Szynka się znudziła? No proszę, a w pamięci tkwi mu jeszcze fragment z „Misia” z historycznym cytatem – Spójrz synku tak wygląda baleron.


Kiedy nudziły się domowe pasty ze smalcem na czele, trzeba było ustawić się w kolejce.
Matka Nieistotnego stojąc co jakiś czas w takiej przedświątecznej kolejce, bo to szynka, ryba cytrusy, marzyła o sytuacji w której towar zalegałby półki sklepowe.
- Niechby ta szynka była droga, ale żeby była.
To samo dotyczyło dóbr trwałych.
- Wziąć kredyt i kupić chociaż trochę.
Teraz mamy różnorodność, produktów a przede wszystkim kredytów udzielanych w czasie poniżej kwadransa, a człowiek znów tęskni za mniejszym wyborem.
Bez zróżnicowania dla płci można by rzec - Czy kto człowiekowi kto kiedy dogodzi?

24 października 2013

Dwa łyki logiki

O czym piszą już nawet nie mainstreamowe media a zwykłe brukowce?
Wobec faktu skazania Matki Madzi, media te rzuciły się na temat z całkiem innej strony. Nie idzie bowiem o pozbawianie życia a o tego życia dawanie.
Jak pisze jeden z dzienników - Pali się grunt pod nogami 36-letniej nauczycielce, która urodziła dziecko swojemu uczniowi.
- Kobieta prawdopodobnie straci pracę a dodatkowo Jeżeli Komisja Dyscyplinarna udowodni, że 36-letnia Agnieszka K. jest winna, może ją zwolnić z pracy, zakazać na 3 lata możliwości wykonywania zawodu lub dożywotnio usunąć ją z listy nauczycieli.
- Prowadzone jest także postępowanie w sprawie obcowania seksualnego z osobą poniżej 15 roku życia. Kobiecie może grozić nawet do 12 lat więzienia
No i wszystko jasne. Jest człowiek jest zdarzenie jest i paragraf, szast prast i po robocie. Tyle przecież pisze się o czynach pedofilskich wśród jednej z grup zawodowych. Za Romanem Polańskim amerykański wymiar sprawiedliwości podąża krok w krok od tylu już lat. Oczywiście bezdyskusyjnym jest fakt, że do owego współżycia nie powinno w ogóle dojść. Pan Nieistotny jako ojciec dwójki dzieci doskonale zdaje sobie z tego sprawę, ba jest nawet z tego powodu oburzony.
Prawo stanowi bowiem jednoznacznie, dodatkowo to samo podpowiada  zdrowy rozsądek. Tak jest w czarno-białym widzeniu świata. Pomyślmy jednak przez chwilę. Kiedy owa nauczycielka matematyki zauważyła że jest w ciąży, postanowiła, że to dziecko urodzi. Nie było to przecież tak powszechne w dalszym ciągu łapanie na dziecko. Małoletniemu uczniowi daleko do dobrze sytuowanego faceta z pozycją. Jedyne czego mogła się spodziewać po całej sprawie to jak to mówił premier Churchill - krew, pot i łzy. Spełniło się pot i łzy już są a otoczenia żąda krwi. A przecież można było tabletkę zażyć wczesnoporonną, lub wyjechać na weekend do jakiegoś sąsiedniego kraju, by za nie takie znów duże pieniądze pozbyć się kłopotu. Pani od matematyki umie dodać dwa do dwóch, umie rozważać inne opcje. A jednak zdecydowała się pomimo wszystko urodzić. Być może... Dlaczego być może?. Z pewnością trzeba by okazać wsparcie młodej matce i podać jej pomocną dłoń. Dlaczego obrońcy życia trzęsą się nad każdą zapłodniona komórką, a ich zainteresowanie kończy się chwili gdy ukształtowany już mały człowiek pojawi się na tym bożym świecie? Jeżeli działają w imieniu religii, to ta religia uczy jak powinno się pięknie przebaczać. Co komu przyjdzie po matce w pierdlu i dziecku  w domu dziecka?
Że wszystko będzie wtedy lege artis ?
Tylko, że życie cały czas wymyka się z ustalonych reguł.


23 października 2013

Kto jeszcze wierzy w harcerzy ?

Do dzisiaj leży w szufladzie biurka Pana Nieistotnego.
Od czasu do czasu Jan Maria bierze go w dwa palce i dokładnie ogląda. Zna na pamięć wszelkie uszkodzenia i wytarcia, a każde z osobna przynosi wspomnienia wspaniałych chwil, spędzonych w grupie tak samo ubranych rówieśników. Łączył ich ten właśnie element czyli Harcerski Krzyż. Z czasem pod tym krzyżem pojawiały się podkładki w różnych kolorach, co mniej więcej odpowiada oficerskim stopniom.
I chociaż napisano na temat ruchu harcerskiego w czasach PRL-u tony krytycznych artykułów, on zostanie przy swojej ocenie. Bo przecież z jednej strony jeździło się z harcerskim raportem do Huty Katowice, z drugiej zaś strony Nieistotny nigdzie nie dowiedział się tyle o działalności podziemnej harcerzy w czasie drugiej wojny światowej jak na harcerskich zbiórkach.
Ponieważ Nieistotny nie jest już najmłodszy, przestał śledzić kolejne podziały wśród harcerzy. Kogoś postanowił zamieszać polityką w młodych głowach i tak pojawił się ruch harcerski, słuszny ruch harcerski i o ile dobrze pamięta ruch jedynie słuszny.
I co to komu przeszkadzało.
Ruch harcerski wywodzi się z idei skautingu, ale przeciętnemu oglądaczowi telewizji skaut ma wygląd małej pyzatej dziewczynki w stroju organizacyjnym, która puka do drzwi i proponuje zakup własnoręcznie pieczonych ciasteczek.
Ludzie z reguły kupują te ciasteczka, bo po pierwsze to sąsiedzi owej pyzatej dziewczynki, a uzyskanie pieniądze wspierają ruch młodzieżowy.
U nas bardziej wypada kłócić się o dotacje. Co prawda naszych harcerzy można spotkać z okazji Dnia Zmarłych. Proponują zakup okazjonalnych chorągiewek, po pierwsze i drugie brzydkich.
Więcej porównań nie będzie ponieważ Nieistotny pragnie zmierzyć się z obecnym wizerunkiem skauta w Stanach Zjednoczonych. Wszystko to za sprawą artykułu opublikowanego w Onecie.
Intrygujący tytuł brzmiał
Harcerze zniszczyli zabytek sprzed 200 mln lat. 


Ponieważ ideą harcerstwa jest opieka nad ludźmi i przyrodą, zbulwersowany Jan Maria kliknął w tekst
Tytuł właściwy informował już, że sprawcami uszkodzeń są wandale.


 Czyżby harcerz i wandal stali się synonimami?
Nie idzie oczywiście o pewne germańskie plemię, ale o osobę która celowo niszczy cudzą własność.
Nie idzie chyba o budowę latryny w lesie czy wycięcie tych paru drzew na harcerskie ognisko?
Rzeczywiście chodziło o opiekunów harcerzy, którzy dla zgrywy zniszczyli pewną starą formę skalną
Wstyd , nie da się ukryć i w ten to sposób wandal rzeczywiście stał się synonimem harcerza.
To bardzo niebezpieczne, bo jak podaje prasa
Wandali, hakerów i grzybiarzy policja karze mandatami.


 Jak więc przemykać niezauważonym, w stroju organizacyjnym na zbiórki?
Poza tym co w tym towarzystwie robią grzybiarze?
Czy on tez stali się synonimem rowerzystów z żydowskich dowcipów?

21 października 2013

Co przeraża ochroniarza

Całkiem niedawno Pan Nieistotny oglądał reportaż interwencyjny w TV. Pewna pani opowiadała, że została brutalnie potraktowana przez ochroniarzy w markecie. Ochroniarze dopuścili się tak zwanego naruszenia nietykalności cielesnej owej pani, wobec podejrzenia, że wyżej wymieniona ukradła coś z marketu co później okazało się nieprawdą. Po tym reportażu nastąpiła dyskusja z którą Jan Maria spotkał się i w innych mediach. Chodziło o to, że praca ochroniarza jest frustrująca co najmniej tak jak kiedyś frustrującą była robota kelnera. Bo kimże jest ochroniarz jak nie lepiej uzbrojonym i ubranym stróżem?
To oczywiście nie opinia Nieistotnego a wnioski z dyskusji. Nieistotnemu przypomniał się nawet stróż z ZOO w kultowej radzieckiej bajce o Czeburaszce.

Ponoć z powodu tej zawodowej depresji pracownicy ochrony zwani popularnie bramkarzami, zbili na kwaśne jabłko kilku ponoć awanturujących się klientów.
Widocznie w lokalu zabrakło tabliczki z napisem „Wpuszczamy tylko w krawatach”. Wszak powszechnie wiadomo, że klient w krawacie jest mniej awanturujący się.
I Nieistotny był rzecznikiem tego frustrującego braku prestiżu u ochroniarzy, aż do ostatniego piątku.
Czekając na jak zwykle zabieganego doktora, Jan Maria studiował wywieszki. Ponieważ kartę praw pacjenta zna prawie na pamięć z powodu innych wcześniejszych wyczekiwań a jadłospis dla chorych na dany dzień łyknął na raz, pozostała mu tylko instrukcja postępowania na wypadek pożaru.
I co ? I tutaj okazało się, że pracownik ochrony to ścisłe kierownictwo zakładu. Otóż do czasu przybycia jednostek straży pożarnej akcja ratunkową kieruje : właściciel, zarządca zakładu pracy lub właśnie pracownik ochrony.


Jest tam jeszcze możliwość, że osoba najbardziej energiczna, ale jak to sprawdzić kto jest najbardziej energiczny? i czy jest na to czas, gdy w budynku (odpukać) buzuje ogień.
Może trzeba im to powiedzieć? - zwrócił się z propozycja działań do Najważniejszej - Może gdy poczują się naprawdę ważni przestaną łazić po sklepie krok w krok za Nieistotnym w nadziei, że coś zapieprzy. Z pewnością nie zapieprzy
Pierwszą próbę przywłaszczenia zabawki kolegi wybił mu ojciec, poprzez dupę wiele lat temu.

18 października 2013

Absurdalne oświadczenie

Nic nie jest już takie samo jak było kiedyś. Przede wszystkim Ameryka nie jest już taka sama.
Powszechnie wiadomo, że USA to kraj wyzwolony i purytański jednocześnie, ale informacja którą przeczytał Jan Maria Nieistotny zakrawa na jakieś grube przegięcie.
O cio chodzi?
Republikański kongresmen Michael Grimm został oskarżony o uprawianie seksu w miejscu publicznym.
Na jakiej podstawie?
Jak donoszą media, polityk miał pójść do toalety w barze razem ze swoją "przyjaciółką" i spędził tam 17 minut.
Siedemnaście minut poświęcone na seks i to w miejscu publicznym to rewelacyjny wynik,  podczas gdy statystycznemu facetowi po czterdziestce do seksu wystarczy około trzech i pół minuty. Dodatkowo te pół minuty wykorzystywane jest na tak zwaną grę wstępną. A wszystko to prywatnie w komfortowych warunkach sypialni.
Czy ktoś widział owego senatora wijącego się w miłosnym uścisku? Czy ktoś był narażony na przysłuchiwanie się jękom rozkoszy jego partnerki, gdy był w trakcie mycia rąk po skorzystaniu z toalety? Bo Nieistotny zakłada, że amerykanie masowo myją ręce po skorzystaniu z  kibelka.
Nic z tych rzeczy
Jak relacjonują świadkowie, Grimm pojawił się w barze razem z kobietą, z którą wydawał się "zżyty".
- Ciągle wkładał swoją dłoń w tylną kieszeń jej spodni - mówi  świadek w rozmowie z "Brooklyn Magazine".
Wkładał, wkładał. Nieistotny tez lubi wkładać rękę do tylnej kieszeni, co prawda swoich spodni, ale z tego tytułu nikt nie nazywa go onanistą. Wyciąga jednak z tego wniosek, że paradowanie po piątej alei  z rękami w tylej kieszenie jeansów skutkować może oskarżeniem o inne czynności seksualne w miejscu publicznym.
Do tylej kieszeni spodni żony też kilka razy włożył dłonie, a raczej palce bo jeansy z elastyczną nitka są super przylegające. Ona jednak nie potraktowała tego jako specyficznie pojętego umawiania się na seks. A przecież pomimo bycia żoną  jest z nim raczej zaprzyjaźniona.  
W pewnym momencie oboje wstali i poszli razem do toalety. Wyszli dopiero po 17 minutach – dodaje świadek.
Zazdrości, z pewnością zazdrości. A przecież powodów tej chwilowej absencji może być wiele.
W kabinie kongresmena skończył się papier toaletowy i ona poszła interweniować w tej sprawie u obsługi. Ponieważ nie od dziś wiadomo, że to Meksykanie są krwią amerykańskich usług, z powodu bariery językowej trwało to chwilę.
Może było odwrotnie i to  On interweniował u obsługi.
A może potrzebowali porozmawiać bez świadków?
Pan Nieistotny widział wiele filmów,  gdzie ważne kwestie egzystencjonalne załatwia się w trakcie spotkania w toalecie.
Czy tylko lesbijki chodzą razem do toalety by przypudrować nosek?
A może jej zrobiło się słabo?
A może po prostu naszego kongresmena dopadło takie wypróżnienie które Robin Williams w filmie Fisher King nazwał jako „graniczące z mistycyzmem”
Może,  może, może
43-letni nowojorski kongresmen oświadcza, że poszedł za swoją towarzyszką do toalety, ponieważ ta źle się poczuła.
No proszę wyszło na moje  - powiedział do siebie Nieistotny - a poza tym, żeby wydawać oświadczenie w sprawie wyjścia do kibla?
Komuś porypało się w głowie, ale jak na wstępie stwierdził Jan Maria  Ameryka nie jest już taka jak kiedyś, wszędzie rządzi event.  

17 października 2013

Oswajanie słów

Niech żyje wojna!
Muzyczka marsza rżnie
Wojna!
Pieniążki sypią się
Wroga bij w imię Boga
Za cudzą kieszeń oddaj młode życie swe!
To fragment tekstu autorstwa Lucjan Szenwalda. Któż tego nie śpiewał? Legendarny Stanisław Grzesiuk miał to w swoim repertuarze i Szwagier Kolaska, a ostatnio duet Maleńczuk Waglewski.
Wesoła muzyczka, leciutki tekst choć pełen sarkazmu, dotyczy spraw zasadniczych. A potem była II wojna światowa i odbyła się ta ostatnia wojna, bo jak mówi Jean Giraudoux - Każda wojna jest ostatnią. W dawnym obozie socjalistycznym toczyło się wojnę o pokój. Co za paradoks? Można ją toczyć całymi latami. A po co toczyć? Lepiej poczytać Wojnę i Pokój, dzieło pewnego bardzo znanego Lwa.
Z czasem niestety zapomina się o okrucieństwach i w pamięci pozostają tylko zrywy patriotyczne, bohaterstwo i brawurowe dokonania z iście hollywodzkich scenariuszy.
Palimy świeczki na wojennych i bezimiennych mogołach, ale to zwyczaj który nie wywołuje w nas emocji i głębszych refleksji.
Wojna. Śnią o niej chłopcy malowani, co tłumaczy ilość ochotników z Europy w Wiośnie Narodów na bliskim Wschodzie.
Potem się tę wojnę oswaja, bo tak jakoś wychodzi, że świat potrzebuje wojny.
I nagle działania większe niż pyskówka zaczyna nazywać się wojną. A na tak zwanym wolnym rynku, wojna trwa ;praktycznie cały czas.
Kiedy nie dalej niż wczoraj Pan Nieistotny otworzył popularny portal internetowy, okazało się, że przynajmniej dwie wiadomości zwierały w tytule owo magiczne słowo.
A więc na wojnę idą szkoły, linie kolejowe i producenci telefonów.
Znana jest też wojna dwóch koncernów, produkujących identyczny, brązowy i bardzo słodki napój.
Przyzwyczailiśmy się do słowa i straciło ono ten mrożący krew w żyłach charakter. Mówiąc krótko - słowo zostało oswojone.
Ale nie wolno dać się zwieść. W tak zwanej wojnie futbolowej sprzed lat zginęło prawie dwa tysiące ludzi, choć określenie wymyślone nomen omen przez Ryszarda Kapuścińskiego nie wydaje się takie brutalne.
Pan Nieistotny jest zdania, że pewnym wyrazom powinno się się zachować ich oryginalne znaczenie, w przeciwnym wypadku język nasz stanie się letni i rozmemłany. I bez nadużywania określeń znaczenia słów ewoluują.
Kto dzisiaj robi lody czy loda, albo laskę? Chyba tylko specjalistka od sponsoringu, chociaż jeszcze ojciec Jana Marii nazywał tę profesję całkiem inaczej.




16 października 2013

O korzystaniu z książek


 
Nie jest źle, jeszcze się dziwię – zauważył Pan Nieistotny.
Wielkie jego zdziwienie wywołało pytanie zadane przez dziennikarza jednego z poważnych mediów, brzmiało ono:
- Czy w Pana domu używa się książek.
Odpowiedz brzmiała oczywiście, że się używa.
Pan Nieistotny żachnął się tylko. Przyzwyczajony do precyzji odpowiedziałby, że w jego domu nie tylko, że książek się używa to na dodatek je się czyta.
Nie dalej niż w zeszłym tygodniu Jan Maria używał książek jako podpórki do przycięcia nóg łóżka w pokoju Najważniejszej
Postępy w rehabilitacji a przede wszystkim zainstalowanie specjalnego materaca wymusiło ten zabieg przycinania. We wszelkich takich pracach książki są wręcz niezbędne. Nie idzie tu nawet o popularne poradniki z cyklu zrób to sam. Pan Nieistotny ma sobie za plus, że parę rzeczy już w życiu zrobił, z czego kilka wyszło mu całkiem przyzwoicie.
Do prac remontowych nadają się świetnie pozycje wielotomowe. Towarzyszem wielu napraw był Marcel Proust, czasem trylogia lub grubaśny słownik języka polskiego. „Poszukiwanie straconego czasu” nie raz i nie dwa służyło za dystans choćby do regulacji półek lub ustalania wysokości obrazów. A dodatkowo jak brzmi rzucone od niechcenia w towarzystwie:
- Akurat wczoraj miałem w rękach Prousta i to po raz trzeci w tym roku.
Z takim hasłem to mógłby nawet rwać na intelekt. Tylko Nieistotny nie ma na to czasu, mając pod dostatkiem zasad.
Aby nie wyszło, że Nieistotny jest troglodytą wybierającym tylko najbardziej prymitywne zastosowanie książki muszę zaświadczyć, że widziano go w niedzielę i w markecie budowlanym i przed półką z nowościami w popularnej księgarni. W obu miejscach korzystał z karty płatniczej.
- Pewne rzeczy maja wiele zastosowań - powiedział na podsumowanie Nieistotny, rozłupując przy okazji orzechy które obrodziły obficie w ogrodzie sąsiadki wielofunkcyjnym kluczem szwedzkim. 


15 października 2013

Rytuały


Pan Nieistotny należy do pokolenia które z niepokojem patrzy na późno dzwoniący telefon.
Sam dzwoni do dwudziestej uważając, że po tym terminie jest czas na uspokojenie emocji i prywatność.
I tym razem przeczucia okazały się słuszne. Telefon od kuzyna w piątek po dwudziestej pierwszej mógł zwiastować tylko jedno.
Niestety wykrusza się pokolenie naszych rodziców, oraz rodziców naszych kuzynów.
Z prostego obliczenia wynika, że niektórych członków swojej dalszej rodziny będzie widziałna tej rodzinnej jak by nie było uroczystości po raz ostatni.
Chociaż w sobotę od rana wziął się za rąbanie orzecha, myśl krążyła gdzieś wokół spraw zasadniczych.
Dzień wcześniej przy pomocy piły łańcuchowej pociął konary na stosowne kawałki, a dzisiaj co większe sztuki rozłupywał wzdłuż Tak porąbane drewno pali się zdecydowanie lepiej niż przecięty tylko do odpowiedniej długości konar. Ten trzeba co jakiś czas obrócić w palenisku.
Robota paliła mu się w rękach chociaż ręce miał obolałe i nadwyrężone od wycinania szerokiego na ponad pół metra pnia.
- Nie jest jeszcze ze mną tak źle. Przy drewnie poradziłem sobie całkiem nieźle – pochwalił się w domu
- Bo miałeś dobrą siekierę – schłodził jego optymizm Młodszy.
- Nie ma to jak rodzina – zauważył Jan Maria- Zawsze przypomni o miejscu w szeregu.
Ponieważ do miejsca ceremonii było jakieś sześćdziesiąt kilometrów, Nieistotny z pewnym zapasem czasowym wyruszył w podróż. Od czasu kiedy pozbył się domu w górach i przyrósł do pracy w Krakowie, takie wyjazdy nie są już codziennością
Włączył nawigację ale nie po to by wyznaczyła mu drogę ale po to by posłuchać muzyki z zainstalowanej tam Mp3.
„Biała lokomotywa” – płyta w wykonaniu Jacka Różańskiego zawsze wprowadza go we właściwy nastrój.
- Życie to nie teatr - nucił razem z wykonawcą. I cóż on ma zrobić ze sobą, skoro jak inżynierowi Mamoniowi z Rejsu podobają się te utwory które już kiedyś słyszał?
W oddali zauważył coś na jezdni. Zwierzęce truchło leżało na asfalcie. Zwolnił lekko i przejechał obok. Nie był to ani pies, ani kot. Rozpoznał z trudem brunatną wiewiórkę leśną.
Ofiara komunikacji leżała bezwładnie na asfalcie, a jedynie jej kita unosiła się lekko nad drogę. Podmuch powietrza od przejeżdżających samochodów rozwiewał puszyste włosy ogona na wszystkie strony.
Nieistotny lubi wiewiórki, dlatego ze smutkiem przyjął tę stratę. Rozwój komunikacji wymusił pewne zobojętnienie na psy i koty jako ofiary rozwoju środków transportu.
Jakież było jego zdziwienie gdy dziesięć kilometrów dalej zobaczył podobną kitę smętnie powiewającą na wietrze.
- Jakiś pomór na wiewiórki – pomyślał. Może to orzechy pomieszały im w łepkach?
Uznał za konieczne umieszczenie znaku ostrzegawczego w stylu „uwaga wiewiórki” w miejscach ich pojawiania się Wymyślił nawet formę graficzną, ale kiedy następnego dnia sprawdził w internecie okazało się jak zwykle, że to trudne wymyślić coś oryginalnego. Znak już był.
Kiedy dojechał na miejsce, z daleka dostrzegł ogorzałą twarz kuzyna. Zaparkował samochód i na powitanie zauważył, że wiek wycisnął na nim swoje piętno.
Aby uniknąć pytania o posiadanie lustra w domu, od razu dodał, że i jego samego czas nie oszczędza.
A potem pojawili się kolejni, widziani z okazji ostatniego pogrzebu kuzyni.
Z powodu ślubów odbywających się w nowym kościele na potrzeby ceremonii pogrzebowej proboszcz udostępnił stary drewniany kościółek. Kościółek ma pięćset lat i atmosferę odpowiednia dla żegnania starych górali.
Wujo powinien potraktować to jako swego rodzaju bonus. Jemu jednak było już chyba wszystko jedno.
W zasadzie, jedynym zgrzytem były organy. Nieistotny pamięta, jak będąc dzieckiem irytował się na szum silnika który pompował powietrze do piszczałek. Od tamtego czasu zmienił się być może ustrój, wybudowano nowy kościół, a o biednym silniku wszyscy zapomnieli. Szumiał, charczał i zagłuszał dźwięk organów do tego stopnia, że Nieistotny odniósł wrażenie że oto słucha radiowej transmisji z mszy podczas zmiany kół w zakładzie wulkanizacyjnym.
Wyszedł nawet na zewnątrz lekko poirytowany tym nazwijmy to po imieniu niechlujstwem obsługi.
Znaczy się organisty, ale i proboszcz jako gospodarz jest za ten chrobot odpowiedzialny.
Wolnym krokiem podążył potem za trumną na miejsce wiecznego spoczynku, cichutko wymieniając uwagi na temat pogrzebów z własnym bratem. Ponoć z powodu sprzeciwu posłów którzy jak zwykle wiedza lepiej, nie dane mu będzie być rozsypanym gdzieś pośród tatrzańskich skał czy górskich łąk.
Oni wiedzą lepiej co komu w duszy gra. A my? Przypadkowe społeczeństwo – powiedziała pewna pani poseł, nad którą zapadła już dawno kurtyna zapomnienia.
Nieistotny gotów zgodzić się z opinią, że stają się w ten sposób lobbystami kościoła i zakładów pogrzebowych.
Odrzucając choć na chwilę doczesne problemy, Nieistotny tradycyjnie już wzruszył się mocno słuchając - Anielski orszak niech twą dusze przyjmie...
A potem odwiedził pogrążoną rodzinę w ich domu. Przy herbacie wymienił się numerem telefonu z kilkoma krewnymi. Ma jednak dziwne wrażenie, że nie dane mu będzie z tego dobrodziejstwa książki kontaktów skorzystać.
Bo do kogo tu dzwonić i po co? Zadziwić? Wystraszyć?
Pewnie żeby wystraszyć, bo większość to wiekowa pólka Nieistotnego, stąd ich podobne podejście do telefonu.
Nad wzgórzami zaszło już słońce i ziemię okrył zmrok. Nieistotny wracał do domu i w tej zadumie nad życiem zapomniał nawet o włączeniu jakiejś muzyki. Minął tablicę z nazwą swojej miejscowości, a za chwilę przywitał to wygaszony dom. Tylko okno w sypialni Najważniejszej pozostawało jasne. Sypialnia mieści się jednak od strony ogrodu a więc nie było to bardzo widoczne.
Kiedy zaparkował i otworzył drzwi wejściowe, niczym z pod ziemi pojawiła się sąsiedzka kotka. Zaskrzeczała w swoim stylu i zaczęła się ocierać o nogi Jana Marii. Pogłaskał ja za uchem ale zaraz też przywołał do porządku.
- Już późno, wszystkie dobrze wychowane koty wracają już do swoich domów. Wracaj i ty!
Kotka nie była zadowolona, jej wzrok zdawał się mówić
- A skąd ty wiesz człowieku, że ja jestem porządna ?




14 października 2013

Zapiski na pudełku po pizzy

Kali ukraść krowę dobrze. Kalemu ukraść krowę źle.
Z tym swoistym poczuciem, sprawiedliwości Pan Nieistotny spotkał się już w szkole podstawowej.
I chociaż tyle było wzniosłych i wzruszających chwil w powieści Henryka Sienkiewicza, ten cytat przykleił się do niego i trwa. W całej książce nie ma chyba równie popularnego cytatu.
Sam nie pamięta, ileż to razy posiłkował się nim dla wywołania lepszego efektu.
Doświadczenie przodków Jana Marii nie było już takie książkowe. Jak burzowe chmury spadło na nich któregoś dnia - Got mitt uns. I nikt nie zamierzał tłumaczyć dlaczego.
Zawsze jednak bez tłumaczenia można było dostać kopniaka, podbitym stalowymi gwoździami żołnierskim butem. I już wydawało się, że minął strach przed mottem wytłoczonym na żołnierskich pasach i śmiech nad wyrażonym łamaną angielszczyzną zasadą własności, a nam może być tylko lepiej a nawet dobrze mądrze, godnie i sprawiedliwie.
Ale czymże by była historia, nauczycielka pokoleń bez ciągłego powtarzania się.
Jan Maria z niejakim zażenowaniem zauważył, że i jego dzieci odbierają historyczną naukę sprawiedliwości dziejowej
Otóż okazuje się, że teraz demokracja jest z nami. Wszystko co robimy „my” wynika z tej szeroko rozumianej demokracji,
Dla odmiany, każde działanie politycznej konkurencji to owej demokracji zaprzeczenie. Dodatkowo to ich działanie to autorytaryzm, kunktatorstwo i prywata. Co kto woli.
Wszystko zaś bez względu na to co na sztandarach wypisuje dana polityczna opcja czy ugrupowanie.
Aż prosi się by wesprzeć się Sienkiewiczem i zacytować:
Saba ach Saba cóżeś ty uczynił ?

12 października 2013

Mistrz krótkiej formy

- I już ? – spytała Ona - Tak krótko?

- To była taka krótka forma, ale mam nadzieję artystyczna – odpowiedział On, nie tracąc animuszu - Mistrzowie krótkich form są często nagradzani. Ostatnio chyba nawet Noblem.

- Mistrzynie – poprawiła natychmiast – wiadomo, że kobiety potrzebują więcej czasu, żeby wyrazić siebie w pełni. Być może takie zmobilizowanie do  formy zwięzłej i krótkiej może mieć jakieś pozytywne zabarwienie.

Jak to się mówi "mleko się już rozlało". Ponieważ jednak było już późno, każde zostało przy swoim zdaniu.  Zresztą wiadomo, jutro z rana do roboty trzeba wstawać.

Tak to realnie spełnia się po wielokroć marzenie poety. Bo nie dość, że książki zbłądziły pod strzechy, to dyskusje o ich autorach do samej sypialni.