Jan Nowicki powiedział, chyba przy promocji swojej nowej
książki, ze z kobietą rozmawia się przez
dotyk. Przeleciało mi to przez głowę przy okazji przeglądania jakichś innych informacji, a więc pamiętam
nieco przez mgłę. Kto jak kto ale Pan Jan na kobietach się zna i trudno
polemizować z jego wypowiedziami. Fakt
faktem jeżeli to jest najlepszy sposób komunikacji, to jest on bardzo trudny.
Przypominałem sobie o tym dzisiaj, kiedy klęczałem na żwirowej alejce,
spoglądając pod spód mojego samochodu. Byłem razem z rodziną w jednej z
podkrakowskich miejscowości, by
załatwiać sprawę .. mniejsza o sprawę, ważne że zaparkowałem wzdłuż otwartej
bramy przed posesją owej kobiety.
- Czy mogę zostawić tak zaparkowane auto? – spytałem zaraz
po słowach – Dzień dobry.
- Pomyślałam, że lepiej będzie jak wjedzie Pan do środka –
zauważyła – dlatego zostawiłam otwartą bramę.
W końcu to jej dom – pomyślałem włączając wsteczny bieg. Cofnąłem odrobinę i w ślad za przychylnymi gestami w stylu „follow me” ruszyłem do przodu. Natychmiast też usłyszałem skrobanie metalu o metal, a auto zawyło.
W końcu to jej dom – pomyślałem włączając wsteczny bieg. Cofnąłem odrobinę i w ślad za przychylnymi gestami w stylu „follow me” ruszyłem do przodu. Natychmiast też usłyszałem skrobanie metalu o metal, a auto zawyło.
Wycofałem gwałtownie
i wyszedłem z auta. Oczom moim
ukazały się dwie solidne rurki utopione
w kupie betonu do którym owa pani kotwiczyła skrzydła bramy.
- Myślałam że Pan je widzi – stwierdziła rozbrajająco, dając
mi spóźnioną radę - Ja zawsze wjeżdżam o tak, bokiem.
Spojrzałem pod auto. Pierwszy tłumik wisiał smętnie
opierając się swoim końcem o drogę. Reszta, to znaczy kawał długiej rury
łączącej przedni tłumik z tylnym wisiała zmięta niczym harmonia, Siła gniecenia
wykruszyła rdzę, która wypełniała jakiś
wspornik pod tylną osią. Wejście do tylnego tłumika zostało pogięte w sześćdziesiąty szósty
paragraf.
- Nic się nie stało, zdarza się – zapewniłem, ale chyba nie
byłem w tym stwierdzeniu przekonujący.
Wizyta, przebiegła nieco nerwowo, ale przebiegła. Na
odchodnym, podwiązałem parcianym pasem wiszący
tłumik tak, że jego koniec znalazł się
jakieś pięć centymetrów nad ziemią.
Przypierd jaki
wydawał samochód w trakcie jazdy wywoływał
popłoch wśród przechodzących bokiem pieszych.
Włączyłem wysoki bieg i starałem się jechać z użyciem
minimalnego gazu.
- Mnie ten dźwięk, to się nawet podoba – stwierdził Młody
- Mnie nie specjalnie – stwierdziłem nad wyraz spokojnie.
W ogóle zauważyłem, że jadąc z rozwalonym tłumikiem, jestem o niebo spokojniejszy niż dyskutując z Młodym w czasie jazdy do owej
Pani.
- Ja jestem chyba skrojony na trudne chwile – pochwaliłem
się swoim spokojem żonie.
Jakoś dziwnie nie poparła mnie w tym moim stwierdzeniu.
Wysadziłem ich blisko domu i popierdując dziarsko, ruszyłem
w drogę do mojego mechanika.
Nie musiałem się nawet przypominać, bo dwa dni temu
naprawiał mi auto w związku z problemami z rannym zapalaniem.
- Cudów Panu z tego dzisiaj nie zrobię. Trzeba wymienić rurę
i końcowy tłumik. Ten pierwszy z katalizatorem jest dobry. I miska olejowa też.
- To mnie Pan pocieszył -
uspokoiłem się
Zostawiłem auto do naprawy, będzie gotowe w poniedziałek, po południu. Tą porą w sobotę,
trudno o otwartą hurtownię.
No chyba żeby kupić firmową nówkę sztukę, ale taki rozrzutny
to ja nie jestem
Przydał się też bilet miejskiej komunikacji, noszony w
portfelu jak relikwia. Miał on swoją długą i barwną historię.
Bilet zakupił mój francuski przyjaciel w czasie pobytu w Polsce,
w związku ze ślubem starszego syna.
Biletu nie wykorzystał i poleciał z nim z powrotem do
Francji.
W trakcie porządkowania portfela, znalazł te akcje MPK Kraków gdzieś w zakamarkach
czarnego, skórzanego, eleganckiego, męskiego portfela. Wiadomo, że podstawą
sukcesu ludzi zachodu jest pracowitość i oszczędność.
Wręczył tedy dwa bilety mojej żonie z nadzieją, że ja je
wykorzystam.
Zona zapakował je do swojego portfela i via Londyn
przywiozła z powrotem do Krakowa.
Z rozczuleniem przyjąłem prezent od Erica i upchnąłem je za prawo jazdy.
Jeden bilet przydał się dzisiaj, wtedy kiedy naprawdę go
poturbowałem.
Możecie powiedzie - przecież można kupić.
Kupić? To banalnie proste.
A tak, zwykła podróż niebieskim
autobusem została wypełniona miłymi
wspomnieniami.
Wróciłem do domu i z torbami w ręce udałem się na weekendowe
zakupy. Skorzystałem z auta którym czasami jeździ Młody
- Dałbyś auto –
powiedziałem do Niego
- Zobacz jak szybko potrafią się odwrócić role – stwierdził
lekko złośliwie, a na odchodnym dodał – Tylko mi nie wyjeździj całej benzyny.
Skąd ja znam ten tekst?
Okazało się, że musiałem zatankować żeby w ogóle dojechać do
sklepu. Bez przesady oczywiście, tylko za pół stówy. Potem zrobiłem zakupy.
Zakładałem różne scenariusze w związku z sobotą, ten jednak
wypadł tak sam z siebie.
A to jeszcze nie koniec dnia.
Dead life – tak nazywa moje kontakty wirtualne mój syn. Nie,
nie on to wymyślił. Ponoć to są Ci znajomi którzy niby podbijają ci Konto na
Facebooku, ale trudno ich szukać wśród uczestników twojej ewentualnej uroczystości pogrzebowej.
Nie prawda! Od
pewnego czasu znam Mirka, człowieka z krwi i kości, który nie pozwala DPS- om popadać w marazm i rutynę. Potem
poznałem Polkę, która dla miłości życia wyemigrowała do Włoch i z włoskich uliczek zdaje relację na swoim blogu. Dzisiaj zaś dostąpiłem zaszczytu spotkać się
osobiście z pewnym blogowym znajomym, o
którym nic więcej nie powiem, bowiem nie
zostałem do tego upoważniony. Powiem
tylko, że we współczesnej sieci nie wiesz i nawet nie przypuszczasz, czy
wymieniasz uwagi z człowiekiem z Chicago czy sąsiadem zza ściany. Teraz okazało
się, że był to sąsiad prawie zza ściany. Miłe ponad dwie godziny, w których nawet przez minutę nie
zagościło niezręczne milczenie. Skoro
nie wszystko dane nam było powiedzieć w czasie tego pierwszego spotkania, zaplanowaliśmy kolejne spotkanie, tym
razem z udziałem szanownych małżonek.
No i co Syneczku?
Oj dzieje się i będzie się działo. Czasami trzeba tylko dać temu dzianiu się nawet małą szansę.
Prawda -czasem jest tak,że znajomy z fb na ulicy nie powie dzień dobry ( po takim zdarzeniu usuwam bez żalu), a czasem ktoś całkiem obcy okazuję się bratnią duszą;))
OdpowiedzUsuńPrzygoda z autem -przepraszam -uśmiałam się;))
Dobrej niedzieli:))
Nie przepraszaj i nawzajem - miłej niedzieli
UsuńPozdrawiam
A znów miałeś wyprasowaną koszulę? ;)
OdpowiedzUsuńPierwszy raz słyszę to określenie i coś w nim jest, ale - nie znam tak naprawdę FB, ale jeśli jest podobny do NK, to społeczność blogowa jest o tyle lepsza, że łatwiej poznać kogoś, jego poglądy i kiedy w końcu się pozna na żywo, nie trudno o kontynuację i sympatii i znajomości...A nie tylko kolejna ikonka w "znajomych", czy "obserwatorach", czy czym innym...
Koszula była wyprasowana. Żona pilnuje abym choć przy takich okazjach porzucił t-shirta.
UsuńPozdrawiam
Jest cudowna. Żona.
UsuńFakt, jest cudowna, ale i ja potrafię prasować
UsuńPozdrawiam
A mnie się bardziej spodobała historia biletu krakowskiego MPK. Najeździł się i nalatał, że ho,ho,ho!
OdpowiedzUsuńA na koniec się przydał. Pozdrawiam
Usuńspołeczność blogowa jest zdecydowanie inna niż FB czy NK. Ale masz rację Antoni, że wymieniasz się uwagami i nie wiadomo czy to ktoś znajomy czy nie. Ja uwielbiam poznawać ludzi bo co jeden to inne poglądy, inne zainteresowania. Wymiana myśli przynosi też wiele spostrzeżeń ale też i czasami uczy czegoś nowego.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Czyli same korzyści, masz rację. Pozdrawiam
UsuńNo tak, kiedys rozmawialo sie z sasiadem przez plot, a teraz - przez net! sama tego doswiadczylam kilkakrotnie. Znak czasu. Do FB mam ambiwalentny stosunek, z jednej strony jest to jedyne zrodlo kontaktu z niektorymi ludzmi, a z drugiej strony strasznie mnie wnerwia, jest jakis taki ... chaotyczny, nerwowy, ekshibicjonistyczny, zdecydowanie nie do konca sie polubilismy, ale coz - oczywiscie tam bywam. Jednak odpowiada mi bardziej blogowa spolecznosc, niektore znajomosci z bloga przerodzily sie w stale kontakty w realu. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńW przypadku bloga masz możliwość wcześniej trochę poczytać, a więc poznać człowieka.
OdpowiedzUsuńCzasem jednak rzeczywistość potrafi zaskoczyć. Mnie kiedyś zaskoczyła. Pozdrawiam
Też miałam kiedyś taki dynks na środku bramy wjazdowej. I niestety zahaczyłam miską olejową, zabolało. Teraz brama musi obejść się bez tej małej podpórki.
OdpowiedzUsuńA więc dokładnie wiesz o czym piszę. Pozdrawiam
UsuńTu (u-nasz-w-swirowku.blog.onet.pl). No i ileż miałby ten bilet do opowiedzenia, gdyby umiał mówić.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Mirek ( ten z DPS - u:)
Potwierdzam
UsuńPozdrawiam
Tylko pamiętaj, nie rozstawaj się w tak nieroztropny sposób z tym drugim biletem, wszak jego wartość sentymentalna jest cenniejsza , niż kara za jazdę bez biletu. Pozdrawiam, Hanula
OdpowiedzUsuńPS Czasami spotkania w realu rozczarowują, ale po co ja to mówię . Ty to masz zawsze szczęście:)
Mam szczęście, ale co drugi raz. Zwykle jednak trafiam na miłych i ciekawych ludzi.
UsuńA bilet? cóż nie służy temu do czego został wydrukowany. Najwyżej kolejną dziesiątkę wyślę pocztą lotniczą do Francji. A oni mi je odeślą.
Będę miał zapas sentymentów na pół roku
Pozdrawiam
Cześć Antoni
OdpowiedzUsuńCzyli zrobiłeś tak jak w tym starym kawale: cofaj, cofaj, cofaj...aleś przypier..... Pozdrawiam JerryW_54
Mniej więcej.
OdpowiedzUsuńSzkoda nawet wspominać.
Pozdrawiam
Gdybym wiedział, że tu jakie upoważnienia są potrzebne, niechybnie bym ich udzielił:) Po prostu mi to do głowy nie przyszło:) Bóg Zapłać; ja również wielce sympatycznie to spotkanie wspominam:)
OdpowiedzUsuńKłaniam nisko:)
Tak prawdę powiedziawszy to o tym nie rozmawialiśmy, ale jakby naturalne przyjąłem i szanuję Waści incognito
OdpowiedzUsuńPozdrawiam