06 października 2012

O rozmowie z kobietami według Pana Jana



Jan Nowicki powiedział, chyba przy promocji swojej nowej książki,  ze z kobietą rozmawia się przez dotyk. Przeleciało mi to przez głowę przy okazji przeglądania  jakichś innych informacji, a więc pamiętam nieco przez mgłę. Kto jak kto ale Pan Jan na kobietach się zna i trudno polemizować z jego wypowiedziami.  Fakt faktem jeżeli to jest najlepszy sposób komunikacji, to jest on bardzo trudny. Przypominałem sobie o tym dzisiaj, kiedy klęczałem na żwirowej alejce, spoglądając pod spód mojego samochodu. Byłem razem z rodziną w jednej z podkrakowskich miejscowości,  by załatwiać sprawę .. mniejsza o sprawę, ważne że zaparkowałem wzdłuż otwartej bramy przed  posesją owej kobiety.
- Czy mogę zostawić tak zaparkowane auto? – spytałem zaraz po słowach – Dzień dobry.
- Pomyślałam, że lepiej będzie jak wjedzie Pan do środka – zauważyła – dlatego zostawiłam otwartą bramę.
W końcu to jej dom – pomyślałem włączając wsteczny bieg. Cofnąłem odrobinę i w ślad za przychylnymi gestami  w stylu „follow me” ruszyłem do przodu. Natychmiast też usłyszałem  skrobanie metalu o metal, a auto zawyło.
Wycofałem gwałtownie  i wyszedłem z auta. Oczom  moim ukazały  się dwie solidne rurki utopione w kupie betonu do którym owa pani kotwiczyła skrzydła bramy.
- Myślałam że Pan je widzi – stwierdziła rozbrajająco, dając mi spóźnioną radę - Ja zawsze wjeżdżam o tak, bokiem.
Spojrzałem pod auto. Pierwszy tłumik wisiał smętnie opierając się swoim końcem o drogę. Reszta, to znaczy kawał długiej rury łączącej przedni tłumik z tylnym wisiała zmięta niczym harmonia, Siła gniecenia wykruszyła rdzę,  która wypełniała jakiś wspornik pod tylną osią. Wejście do tylnego tłumika  zostało pogięte w sześćdziesiąty szósty paragraf.
- Nic się nie stało, zdarza się – zapewniłem, ale chyba nie byłem w tym stwierdzeniu przekonujący.
Wizyta, przebiegła nieco nerwowo, ale przebiegła. Na odchodnym, podwiązałem  parcianym pasem wiszący tłumik tak,  że jego koniec znalazł się jakieś pięć centymetrów nad ziemią.
Przypierd  jaki wydawał samochód w trakcie  jazdy wywoływał popłoch wśród przechodzących bokiem pieszych.
Włączyłem wysoki bieg i starałem się jechać z użyciem minimalnego gazu.
- Mnie ten dźwięk, to się nawet podoba – stwierdził Młody
- Mnie nie specjalnie – stwierdziłem nad wyraz spokojnie.
W ogóle zauważyłem,  że jadąc z rozwalonym tłumikiem,  jestem o niebo spokojniejszy niż  dyskutując z Młodym w czasie jazdy do owej Pani.
- Ja jestem chyba skrojony na trudne chwile – pochwaliłem się swoim spokojem żonie.
Jakoś dziwnie nie poparła mnie w  tym moim stwierdzeniu.
Wysadziłem ich blisko domu i popierdując dziarsko, ruszyłem w drogę do mojego mechanika.
Nie musiałem się nawet przypominać, bo dwa dni temu naprawiał mi auto w związku z problemami z rannym zapalaniem.
- Cudów Panu z tego dzisiaj nie zrobię. Trzeba wymienić rurę i końcowy tłumik. Ten pierwszy z katalizatorem jest dobry. I miska olejowa też.
- To mnie Pan pocieszył -  uspokoiłem się
Zostawiłem auto do naprawy, będzie gotowe w  poniedziałek, po południu. Tą porą w sobotę, trudno o otwartą hurtownię.
No chyba żeby kupić firmową nówkę sztukę, ale taki rozrzutny to ja nie jestem
Przydał się też bilet miejskiej komunikacji, noszony w portfelu jak relikwia. Miał on swoją długą i barwną historię.
Bilet zakupił mój francuski przyjaciel w czasie pobytu w Polsce, w związku ze ślubem starszego syna.
Biletu nie wykorzystał i poleciał z nim z powrotem do Francji.
W trakcie porządkowania portfela, znalazł  te akcje MPK Kraków gdzieś w zakamarkach czarnego, skórzanego, eleganckiego, męskiego portfela. Wiadomo, że podstawą sukcesu ludzi zachodu jest pracowitość i oszczędność.
Wręczył tedy dwa bilety mojej żonie z nadzieją, że ja je wykorzystam.
Zona zapakował je do swojego portfela i via Londyn przywiozła   z powrotem do Krakowa.
Z rozczuleniem przyjąłem prezent od Erica i upchnąłem je  za prawo jazdy.
Jeden bilet przydał się dzisiaj, wtedy kiedy naprawdę go poturbowałem.
Możecie powiedzie - przecież  można kupić.
Kupić? To banalnie proste.  A tak,  zwykła podróż niebieskim autobusem została  wypełniona miłymi wspomnieniami.
Wróciłem do domu i z torbami w ręce udałem się na weekendowe zakupy. Skorzystałem z auta którym czasami jeździ Młody
-  Dałbyś auto – powiedziałem do Niego
- Zobacz jak szybko potrafią się odwrócić role – stwierdził lekko złośliwie, a na odchodnym dodał – Tylko mi nie wyjeździj całej benzyny.
Skąd ja znam ten tekst?
Okazało się, że musiałem zatankować żeby w ogóle dojechać do sklepu. Bez przesady oczywiście, tylko za pół stówy. Potem zrobiłem zakupy.
Zakładałem różne scenariusze w związku z sobotą, ten jednak wypadł tak sam z siebie.
A to jeszcze nie koniec dnia.
Dead life – tak nazywa moje kontakty wirtualne mój syn. Nie, nie on to wymyślił.  Ponoć to są  Ci znajomi którzy niby podbijają ci Konto na Facebooku, ale trudno ich szukać wśród uczestników twojej ewentualnej  uroczystości pogrzebowej.
Nie prawda!  Od pewnego czasu znam Mirka, człowieka z krwi i kości, który nie pozwala  DPS- om popadać w marazm i rutynę. Potem poznałem Polkę, która dla miłości życia wyemigrowała  do Włoch i z włoskich uliczek zdaje  relację na swoim blogu.  Dzisiaj zaś dostąpiłem zaszczytu spotkać się osobiście z pewnym blogowym znajomym,  o którym nic więcej  nie powiem, bowiem nie zostałem do tego upoważniony.  Powiem tylko, że we współczesnej sieci nie wiesz i nawet nie przypuszczasz, czy wymieniasz uwagi z człowiekiem z Chicago czy sąsiadem zza ściany. Teraz okazało się,  że był to  sąsiad prawie  zza ściany.  Miłe ponad  dwie godziny, w których nawet przez minutę nie zagościło niezręczne milczenie.  Skoro nie wszystko dane nam było powiedzieć w czasie tego pierwszego spotkania,  zaplanowaliśmy kolejne spotkanie, tym razem  z udziałem szanownych małżonek.
No i co Syneczku?
Oj dzieje się i  będzie się działo. Czasami trzeba tylko dać  temu dzianiu się  nawet małą szansę.


22 komentarze:

  1. Prawda -czasem jest tak,że znajomy z fb na ulicy nie powie dzień dobry ( po takim zdarzeniu usuwam bez żalu), a czasem ktoś całkiem obcy okazuję się bratnią duszą;))
    Przygoda z autem -przepraszam -uśmiałam się;))
    Dobrej niedzieli:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przepraszaj i nawzajem - miłej niedzieli
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. A znów miałeś wyprasowaną koszulę? ;)
    Pierwszy raz słyszę to określenie i coś w nim jest, ale - nie znam tak naprawdę FB, ale jeśli jest podobny do NK, to społeczność blogowa jest o tyle lepsza, że łatwiej poznać kogoś, jego poglądy i kiedy w końcu się pozna na żywo, nie trudno o kontynuację i sympatii i znajomości...A nie tylko kolejna ikonka w "znajomych", czy "obserwatorach", czy czym innym...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koszula była wyprasowana. Żona pilnuje abym choć przy takich okazjach porzucił t-shirta.
      Pozdrawiam

      Usuń
    2. Fakt, jest cudowna, ale i ja potrafię prasować
      Pozdrawiam

      Usuń
  3. A mnie się bardziej spodobała historia biletu krakowskiego MPK. Najeździł się i nalatał, że ho,ho,ho!

    OdpowiedzUsuń
  4. społeczność blogowa jest zdecydowanie inna niż FB czy NK. Ale masz rację Antoni, że wymieniasz się uwagami i nie wiadomo czy to ktoś znajomy czy nie. Ja uwielbiam poznawać ludzi bo co jeden to inne poglądy, inne zainteresowania. Wymiana myśli przynosi też wiele spostrzeżeń ale też i czasami uczy czegoś nowego.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. No tak, kiedys rozmawialo sie z sasiadem przez plot, a teraz - przez net! sama tego doswiadczylam kilkakrotnie. Znak czasu. Do FB mam ambiwalentny stosunek, z jednej strony jest to jedyne zrodlo kontaktu z niektorymi ludzmi, a z drugiej strony strasznie mnie wnerwia, jest jakis taki ... chaotyczny, nerwowy, ekshibicjonistyczny, zdecydowanie nie do konca sie polubilismy, ale coz - oczywiscie tam bywam. Jednak odpowiada mi bardziej blogowa spolecznosc, niektore znajomosci z bloga przerodzily sie w stale kontakty w realu. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. W przypadku bloga masz możliwość wcześniej trochę poczytać, a więc poznać człowieka.
    Czasem jednak rzeczywistość potrafi zaskoczyć. Mnie kiedyś zaskoczyła. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Też miałam kiedyś taki dynks na środku bramy wjazdowej. I niestety zahaczyłam miską olejową, zabolało. Teraz brama musi obejść się bez tej małej podpórki.

    OdpowiedzUsuń
  8. Tu (u-nasz-w-swirowku.blog.onet.pl). No i ileż miałby ten bilet do opowiedzenia, gdyby umiał mówić.
    Pozdrawiam Mirek ( ten z DPS - u:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Tylko pamiętaj, nie rozstawaj się w tak nieroztropny sposób z tym drugim biletem, wszak jego wartość sentymentalna jest cenniejsza , niż kara za jazdę bez biletu. Pozdrawiam, Hanula
    PS Czasami spotkania w realu rozczarowują, ale po co ja to mówię . Ty to masz zawsze szczęście:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam szczęście, ale co drugi raz. Zwykle jednak trafiam na miłych i ciekawych ludzi.
      A bilet? cóż nie służy temu do czego został wydrukowany. Najwyżej kolejną dziesiątkę wyślę pocztą lotniczą do Francji. A oni mi je odeślą.
      Będę miał zapas sentymentów na pół roku
      Pozdrawiam

      Usuń
  10. Cześć Antoni
    Czyli zrobiłeś tak jak w tym starym kawale: cofaj, cofaj, cofaj...aleś przypier..... Pozdrawiam JerryW_54

    OdpowiedzUsuń
  11. Mniej więcej.
    Szkoda nawet wspominać.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  12. Gdybym wiedział, że tu jakie upoważnienia są potrzebne, niechybnie bym ich udzielił:) Po prostu mi to do głowy nie przyszło:) Bóg Zapłać; ja również wielce sympatycznie to spotkanie wspominam:)
    Kłaniam nisko:)

    OdpowiedzUsuń
  13. Tak prawdę powiedziawszy to o tym nie rozmawialiśmy, ale jakby naturalne przyjąłem i szanuję Waści incognito

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń