Maksymalne odcięcie od cywilizacji.
Tak jednym słowem mógłbym ocenić mój ostatni weekend.
Po pierwsze podjąłem zobowiązanie i
od pewnego czasu nie zabieram laptopa na wieś. Globalna sieć
zapada się wtedy w jakąś dziurę i przy odrobinie dobrej woli
oraz nawale innych zajęć, daje się o niej na chwilę zapomnieć.
W piątek wieczorem, zaraz po
przyjeździe skoncentrowałem się na dostarczeniu drewna
wyziębionemu kominkowi.
Tradycyjnie już, dzieci w czasie
ostatniego pobytu nie pozostawiły nic co można by było rzucić na
wygłodniałem ruszta. Z latarką w ręce wydłubywałem z drewutni,
nadające się do rozpalenia kawałki i układałem w wiklinowym
koszyku. Po kilku kursach dom – szopa , można już było przyłożyć
zapałkę do ułożonej kupki smolnych szczap.
Zapłonęło i nam zaraz zrobiło się
ciepło na sercach. Dom z ociąganiem i jakby niedowierzaniem
przyjmował tę zmianę temperatury. Postanowiliśmy działać
dwuetapowo i rozgrzaliśmy się od środka. Dobre węgierskie wino
znacznie nam to ułatwiło.
RMF classic i trzaskający ogień
wypełniły resztę piątku.
W sobotę okazało się, że brakuje
również śmietanki do kawy, bez której nie umiem już pić tego
czarnego płynu. Według moich wyliczeń powinna jeszcze być. Z
kubkiem w ręce, powtarzając pod nosem tylko jeden obcobrzmiący
wyraz „kids” udałem się do Jaśka. Nalał mi pół kubka mleka
z rannego udoju i tym zalałem swoją pierwszą w tym dniu mała
czarną. Gdzieś w tle cały czas pojawiał się smak surowego
wiejskiego mleka, ale możliwym się stało samo picie kawy.
Od dziecka nie mogę takiego świeżego
i surowego. Pierwsze picie zakończyło się gwałtownym zwrotem i od
tego czasu mój organizm o tym pamięta.
Ale jak widać są sytuacje kiedy i
organizm staje się mniej wybredny.
Później przyniosłem dwa duże
wiklinowe kosze, które cały sezon zimowy stoją w sieni. Następnie
zacząłem je systematycznie napełniać kawałkami drewna. Z lewej
strony duże z prawej małe. Co polano to decyzja - w który kosz.
Po którymś obrocie obydwa kosze
wyglądały na pełne i jakby zadowolone.
Gdzieś tam w tle, przemykając na
swoich pneumatycznych kołach pojawiała się i znikała żona. A to
z odkurzaczem, a to ze ścierką i płynem. W drewnianych domach
kurzy się jak diabli, a dodatkowo krecią robotę wykonują jesienne
myszy i pająki.
Kiedy wszystko wydało się być na
swoim miejscu, dokręcone i naprawione, zapukali pierwsi goście, a
zaraz potem kolejni.
Był to w końcu ten weekend, na który
specjalnie zaprosiliśmy sąsiadów.
Wódka weselna mroziła się w lodówce,
a reszta zdobiła gościnny wiejski stół.
Z tego to powodu przesunąłem w czasie
pewne ciekawie zapowiadające się spotkanie, z pewnym również
ciekawym człowiekiem. Znamy się tylko z sieci, ale od pewnego czasu
ta sieć splata mi się mocniej z realnym światem. Póki co
ustaliliśmy, że się odwlecze....
I zaczęło się. Najpierw obejrzeliśmy
film z uroczystości. Spokojnie, przezorni filmowcy wykonali taki
skrót, gdzie w ciągu pięciu minut można było zobaczyć wszystko
co najważniejsze.
Puszczanie czterech godzin wesela dla
ludzi z zewnątrz, ma znamiona szczególnego dręczenia ludzi.
Szybko też atmosfera stała się luźna
i mniej oficjalna. Ja mówiłem o weselu, żona o skoku a w zamian
uzupełniłem swoją osiedlową wiedzę o informację: gdzie?, kto?,
co? Dodatkowo: komu? i dlaczego?. Z kim? i w jakim celu?.
Było śmiesznie i smutno zabawnie a
czasami żenująco realistycznie.
Muszę to sobie wszystko ułożyć. Bo
nie wszystko zechciało tak spokojnie osiąść w mojej głowie.
Jak na gospodarza przystało, w dobrej
formie dotrwałem do końca. Bo to i pożegnać trzeba, zamknąć
chałupę dla spokoju snu, a następnego dnia bezpiecznie powrócić
do Krakowa.
Zawsze staram się brać pod uwagę
element prowadzenia samochodu na drugi dzień.
Wiek nie zmusza już do rzucana się na
każda okazję, jak przysłowiowy już szczerbaty na suchary.
W niedzielę po śniadaniu
wypatrywaliśmy pojedynczych kiści winogron, jakimi w tym roku
obdzielił nas krzak winny. W maju trafił się taki przymrozek,
który niestety zmroził nabrzmiałe już pąki. Tego samego
doświadczyła hortensja, ciesząc mnie tylko kupą liści przecudnej
zieleni. Swoją drogą to już drugi raz, rok po roku, jak robi
sobie przerwę.
Późnym wieczorem, całkowicie
niespiesznie powróciliśmy na miejskie śmieci. Wypchnąłem się z
żoną na trzecie piętro, a później wróciłem po rzeczy, którymi
wyładowany był bagażnik. Bo to się tutaj przyda, a to jest wręcz
konieczne do życia. Do tego jakieś jabłka, soki i tak dalej i tak
dalej. Kiedy wytargałem ostatni pakunek na górę brakło mi tchu i
przypomniałem sobie ile mam lat. W sumie wyszło, że wyszedłem
schodami na dwudzieste piętro, dźwigając przed sobą skrzynkę o
wadze ze dwadzieścia kilo.
Ale gdy puls wyrównał mi się do
normalnego poziomu, odpaliłem laptopa. Wiadomości przeleciałem
szybko. W porządku, to dalej ten kraj w którym żyłem w dniu
wyjazdu na wieś.
Zajrzałem na stronę Iw. Spóźniony
lekko, ale wiem, że dostałem o Iw jakąś słodką nagrodę, która
sprawiła mi kupę radości, chociaż od samego patrzenia podniósł
mi się poziom cukru. Dziękuję
Tradycyjnie, zgodnie ze swoimi zasadami
nie biorę udział w łańcuszku nagradzania, bo lubię te wszystkie
blogi, które na bieżąco przeglądam.
Późnym wieczorem wrócił Młodszy,
nie zdążyłem z nim porozmawiać. Podniosłem tylko jedną powiekę
aby kulturalnie odpowiedzieć na powitanie. W tle słychać było
cichy i regularny oddech żony.
Ją też zmęczył ten weekend na
luzie.
Bardzo intensywny był ten Wasz weekend, ale i taki pełny życia.
OdpowiedzUsuńŚwietny pomysł z tymi skrótami ze ślubów, oglądanie przez gości 4 godzin filmu faktycznie nosi znamiona dręczenia :)
Mam nadzieję, że nagroda Cię naprawdę ucieszyła.
Przy okazji gratulacje, akurat na 1-ce na Onecie polecili Twój poprzedni post :)
pozdrowienia!
Nagroda ucieszyła, naprawdę.
UsuńPublikację na Onecie zauważyłem po komentarzach nieznanych mi bezkompromisowych krytyków
Dziękuję i pozdrawiam
Zaczynam się bać życia na wsi :-)
OdpowiedzUsuńZgadzam się, że oglądanie cudzego wesela to za karę powinno być :p My chyba nawet swojego do końca nie obejrzeliśmy ;-)
Poczekaj chwilę będzie dobre do oglądania na trzydziestolecie.
UsuńPozdrawiam
Gratulacje za wyróżnienie !
OdpowiedzUsuńRobi się słodko :-)))
Dziękuję
UsuńPozdrawiam
bo krowie mleko nadaje się najbardziej dla cieląt.
OdpowiedzUsuńLubię Twoje pisanie:)
A ja już wyrosłem z cielęcego wieku, choć posądzam się czasem o takie zachowanie.
UsuńDziękuję za łaskawą ocenę
Pozdrawiam
Blech, świeże mleko...
OdpowiedzUsuńLiczysz, że kiedyś nie poznasz kraju w TV?
Fajnie jest mieć takie weekendowo wypadowe miejsce do odpoczynku. A surowego mleka prosto od krowy też się nie napiję brrrrr
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Różnie na to patrzę, zależy od dnia
UsuńPozdrawiam
Antoni, leniuszek z ciebie wyszedł... mleko można było przegotować, a nawet należało przegotować. Krowa niewinna, doiciel także...
OdpowiedzUsuńCzyli, po mojemu, było leniwie!
Pół kubka przegotować?
UsuńPozdrawiam
Nooo... skoro sąsiad taki oszczędny to faktycznie nie warto.
UsuńJak ja się cieszę, że się wyprowadziłam na wieś! Tu przynajmniej mam złudzenie odcięcia się od wszystkiego:)
OdpowiedzUsuńMnie ta wieś też się podoba
UsuńPozdrawiam
Tu (u-nasz-w-swirowku.blog.onet.pl). no jesli to jest opis weekendu na luzie, to jak wyglada twój weekend jakbyś się planował spiąć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Mirek
Fakt czasem trudno za mną nadążyć
UsuńPozdrawiam
Pochwalam odcinanie się od sieci. Laptop niech siedzi w domu. Chociaż na jednych "wywczasach" nie wiem, co bym bez laptopa zrobiła, ponieważ siedziałam w klaustrofobicznym pokoiku przez 2 tygodnie.
OdpowiedzUsuńMleko jest dobre do 4 roku życia. Później tracimy zdolność tolerowania laktozy.
Gratuluję nagrody i serdecznie pozdrawiam!
Przy moim nadciśnieniu i miłości do kawy, ubzdurałem sobie że z mlekiem mniej szkodzi.
UsuńPozdrawiam