01 października 2012

A miało być tak leniwie. Może i było

Maksymalne odcięcie od cywilizacji. Tak jednym słowem mógłbym ocenić mój ostatni weekend.
Po pierwsze podjąłem zobowiązanie i od pewnego czasu nie zabieram laptopa na wieś. Globalna sieć zapada się wtedy w jakąś dziurę i przy odrobinie dobrej woli oraz nawale innych zajęć, daje się o niej na chwilę zapomnieć.
W piątek wieczorem, zaraz po przyjeździe skoncentrowałem się na dostarczeniu drewna wyziębionemu kominkowi.
Tradycyjnie już, dzieci w czasie ostatniego pobytu nie pozostawiły nic co można by było rzucić na wygłodniałem ruszta. Z latarką w ręce wydłubywałem z drewutni, nadające się do rozpalenia kawałki i układałem w wiklinowym koszyku. Po kilku kursach dom – szopa , można już było przyłożyć zapałkę do ułożonej kupki smolnych szczap.
Zapłonęło i nam zaraz zrobiło się ciepło na sercach. Dom z ociąganiem i jakby niedowierzaniem przyjmował tę zmianę temperatury. Postanowiliśmy działać dwuetapowo i rozgrzaliśmy się od środka. Dobre węgierskie wino znacznie nam to ułatwiło.
RMF classic i trzaskający ogień wypełniły resztę piątku.
W sobotę okazało się, że brakuje również śmietanki do kawy, bez której nie umiem już pić tego czarnego płynu. Według moich wyliczeń powinna jeszcze być. Z kubkiem w ręce, powtarzając pod nosem tylko jeden obcobrzmiący wyraz „kids” udałem się do Jaśka. Nalał mi pół kubka mleka z rannego udoju i tym zalałem swoją pierwszą w tym dniu mała czarną. Gdzieś w tle cały czas pojawiał się smak surowego wiejskiego mleka, ale możliwym się stało samo picie kawy.
Od dziecka nie mogę takiego świeżego i surowego. Pierwsze picie zakończyło się gwałtownym zwrotem i od tego czasu mój organizm o tym pamięta.
Ale jak widać są sytuacje kiedy i organizm staje się mniej wybredny.
Później przyniosłem dwa duże wiklinowe kosze, które cały sezon zimowy stoją w sieni. Następnie zacząłem je systematycznie napełniać kawałkami drewna. Z lewej strony duże z prawej małe. Co polano to decyzja - w który kosz.
Po którymś obrocie obydwa kosze wyglądały na pełne i jakby zadowolone.
Gdzieś tam w tle, przemykając na swoich pneumatycznych kołach pojawiała się i znikała żona. A to z odkurzaczem, a to ze ścierką i płynem. W drewnianych domach kurzy się jak diabli, a dodatkowo krecią robotę wykonują jesienne myszy i pająki.
Kiedy wszystko wydało się być na swoim miejscu, dokręcone i naprawione, zapukali pierwsi goście, a zaraz potem kolejni.
Był to w końcu ten weekend, na który specjalnie zaprosiliśmy sąsiadów.
Wódka weselna mroziła się w lodówce, a reszta zdobiła gościnny wiejski stół.
Z tego to powodu przesunąłem w czasie pewne ciekawie zapowiadające się spotkanie, z pewnym również ciekawym człowiekiem. Znamy się tylko z sieci, ale od pewnego czasu ta sieć splata mi się mocniej z realnym światem. Póki co ustaliliśmy, że się odwlecze....
I zaczęło się. Najpierw obejrzeliśmy film z uroczystości. Spokojnie, przezorni filmowcy wykonali taki skrót, gdzie w ciągu pięciu minut można było zobaczyć wszystko co najważniejsze.
Puszczanie czterech godzin wesela dla ludzi z zewnątrz, ma znamiona szczególnego dręczenia ludzi.
Szybko też atmosfera stała się luźna i mniej oficjalna. Ja mówiłem o weselu, żona o skoku a w zamian uzupełniłem swoją osiedlową wiedzę o informację: gdzie?, kto?, co? Dodatkowo: komu? i dlaczego?. Z kim? i w jakim celu?.
Było śmiesznie i smutno zabawnie a czasami żenująco realistycznie.
Muszę to sobie wszystko ułożyć. Bo nie wszystko zechciało tak spokojnie osiąść w mojej głowie.
Jak na gospodarza przystało, w dobrej formie dotrwałem do końca. Bo to i pożegnać trzeba, zamknąć chałupę dla spokoju snu, a następnego dnia bezpiecznie powrócić do Krakowa.
Zawsze staram się brać pod uwagę element prowadzenia samochodu na drugi dzień.
Wiek nie zmusza już do rzucana się na każda okazję, jak przysłowiowy już szczerbaty na suchary.
W niedzielę po śniadaniu wypatrywaliśmy pojedynczych kiści winogron, jakimi w tym roku obdzielił nas krzak winny. W maju trafił się taki przymrozek, który niestety zmroził nabrzmiałe już pąki. Tego samego doświadczyła hortensja, ciesząc mnie tylko kupą liści przecudnej zieleni. Swoją drogą to już drugi raz, rok po roku, jak robi sobie przerwę.
Późnym wieczorem, całkowicie niespiesznie powróciliśmy na miejskie śmieci. Wypchnąłem się z żoną na trzecie piętro, a później wróciłem po rzeczy, którymi wyładowany był bagażnik. Bo to się tutaj przyda, a to jest wręcz konieczne do życia. Do tego jakieś jabłka, soki i tak dalej i tak dalej. Kiedy wytargałem ostatni pakunek na górę brakło mi tchu i przypomniałem sobie ile mam lat. W sumie wyszło, że wyszedłem schodami na dwudzieste piętro, dźwigając przed sobą skrzynkę o wadze ze dwadzieścia kilo.
Ale gdy puls wyrównał mi się do normalnego poziomu, odpaliłem laptopa. Wiadomości przeleciałem szybko. W porządku, to dalej ten kraj w którym żyłem w dniu wyjazdu na wieś.
Zajrzałem na stronę Iw. Spóźniony lekko, ale wiem, że dostałem o Iw jakąś słodką nagrodę, która sprawiła mi kupę radości, chociaż od samego patrzenia podniósł mi się poziom cukru. Dziękuję

Tradycyjnie, zgodnie ze swoimi zasadami nie biorę udział w łańcuszku nagradzania, bo lubię te wszystkie blogi, które na bieżąco przeglądam.
Późnym wieczorem wrócił Młodszy, nie zdążyłem z nim porozmawiać. Podniosłem tylko jedną powiekę aby kulturalnie odpowiedzieć na powitanie. W tle słychać było cichy i regularny oddech żony.
Ją też zmęczył ten weekend na luzie.


20 komentarzy:

  1. Bardzo intensywny był ten Wasz weekend, ale i taki pełny życia.
    Świetny pomysł z tymi skrótami ze ślubów, oglądanie przez gości 4 godzin filmu faktycznie nosi znamiona dręczenia :)
    Mam nadzieję, że nagroda Cię naprawdę ucieszyła.
    Przy okazji gratulacje, akurat na 1-ce na Onecie polecili Twój poprzedni post :)
    pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nagroda ucieszyła, naprawdę.
      Publikację na Onecie zauważyłem po komentarzach nieznanych mi bezkompromisowych krytyków
      Dziękuję i pozdrawiam

      Usuń
  2. Zaczynam się bać życia na wsi :-)
    Zgadzam się, że oglądanie cudzego wesela to za karę powinno być :p My chyba nawet swojego do końca nie obejrzeliśmy ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poczekaj chwilę będzie dobre do oglądania na trzydziestolecie.
      Pozdrawiam

      Usuń
  3. Gratulacje za wyróżnienie !
    Robi się słodko :-)))

    OdpowiedzUsuń
  4. bo krowie mleko nadaje się najbardziej dla cieląt.
    Lubię Twoje pisanie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja już wyrosłem z cielęcego wieku, choć posądzam się czasem o takie zachowanie.
      Dziękuję za łaskawą ocenę
      Pozdrawiam

      Usuń
  5. Blech, świeże mleko...

    Liczysz, że kiedyś nie poznasz kraju w TV?

    OdpowiedzUsuń
  6. Fajnie jest mieć takie weekendowo wypadowe miejsce do odpoczynku. A surowego mleka prosto od krowy też się nie napiję brrrrr
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Antoni, leniuszek z ciebie wyszedł... mleko można było przegotować, a nawet należało przegotować. Krowa niewinna, doiciel także...
    Czyli, po mojemu, było leniwie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pół kubka przegotować?
      Pozdrawiam

      Usuń
    2. Nooo... skoro sąsiad taki oszczędny to faktycznie nie warto.

      Usuń
  8. Jak ja się cieszę, że się wyprowadziłam na wieś! Tu przynajmniej mam złudzenie odcięcia się od wszystkiego:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Tu (u-nasz-w-swirowku.blog.onet.pl). no jesli to jest opis weekendu na luzie, to jak wyglada twój weekend jakbyś się planował spiąć.
    Pozdrawiam Mirek

    OdpowiedzUsuń
  10. Pochwalam odcinanie się od sieci. Laptop niech siedzi w domu. Chociaż na jednych "wywczasach" nie wiem, co bym bez laptopa zrobiła, ponieważ siedziałam w klaustrofobicznym pokoiku przez 2 tygodnie.

    Mleko jest dobre do 4 roku życia. Później tracimy zdolność tolerowania laktozy.

    Gratuluję nagrody i serdecznie pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy moim nadciśnieniu i miłości do kawy, ubzdurałem sobie że z mlekiem mniej szkodzi.
      Pozdrawiam

      Usuń