11 marca 2013

Jak o szczawiu to o szczawiu

Pisałem z pewnością o tej historii. Nie dam jednak głowy, bo w archiwum postów jest ponad pięćset i długo by szukać.
Działo się to w czasach, kiedy mój ojciec chodził do pierwszych klas szkoły podstawowej. Wychodzi mi na początek lat czterdziestych ubiegłego wieku, Druga Wojna Światowa, okupacja, górska wieś w Beskidzie Wyspowym.
Rankiem mały Staś dostał poważne zadanie od mamy.
- Jak będziesz wracał ze szkoły to narwij przy okazji szczawiu na zupę – zleciła mu moja przyszła babka, która wówczas nie miała jeszcze tej świadomości, że zostanie czyjąś babka. Nie myślała również, że ten mały zabiedzony chłopak z fryzurą na zapałkę będzie ojcem dwóch chłopaków.
Najważniejsza była zupa dnia.
Samo chodzenie do szkoły odległej o trzy kilometry nie było pasjonujące, ale i tak lepsze niż samo siedzenie w dusznych klasach wiejskiej szkoły powszechnej. W zasadzie najciekawsza część dnia rozgrywała się dopiero po lekcjach. Można wtedy było w grupie znajomych, całkiem nie niepokojony przez matkę czy ojca pograć w szmaciankę, albo powłóczyć się po wsi tylko po to, aby poszukać wiatru w polu.
Tego właśnie dnia, w programie czasu wolnego była szmacianka. Banda umorusanych chłopaków ganiała za kłębkiem szmaty powiązanej sznurkiem ile tylko sił w nogach. Wiadomo, że przy takich zajęciach czas biegnie dwa razy szybciej i kiedy przypominamy sobie o nałożonych obowiązkach czasami bywa już za późno.
I tak to po którejś z bramek, mały Staś przypomniał sobie o konieczności zerwania owego szczawiu na zupę.
- Nie odchodź jeszcze. Zagramy trochę a potem pokażemy Ci gdzie dorodny szczaw rośnie- namawiali koledzy.
Czy trzeba było dwa razy powtarzać taką propozycję. Był więc mecz do końca, był szczaw a późnym popołudniem owa zupa.
Chwalony za bogaty zbiór, ojciec aż kraśniał z dumy, przy misce gorącej szczawiowej z ziemniakami. Gdzieś tak pod koniec jedzenia, babka zauważyła przez okno sąsiadkę, która szybkim krokiem kierowała się do ich domu. Pozostała zupę zamknięto w szabaśniku bądź bradrurze jak mawiano i zdążono to uczynić w ostatniej chwili, tuż przez wejściem sąsiadki.
- A takem se przyszła, żeby się dowiedzieć, po co Wam był Katarzyno ten szczaw co to go Staszek na cmentarzu zrywał?
Ojcu nie trzeba było dwa razy powtarzać i zanim trafiła w niego solidna drewniana łyżka, rzucił się w drzwi. Wrócił dopiero wtedy, gdy wszyscy domownicy zasnęli. Potem jeszcze kilka dni schodził wszystkim, a szczególnie ojcu z drogi.
I wszystko wróciło do normy.
I wyrósł na poważnego męża, ojca, a na koniec teścia i dziadka. Nie przeszkodził mu w tym, nawet szczaw zrywany z takim zapamiętaniem pod cmentarnym płotem
Smacznego.

26 komentarzy:

  1. Witaj Antoni. Jestem tu pierwszy raz (zobaczyłem u Bet, że pisaliśmy na ten sam temat) i myślę, że nie ostatni, jeżeli pozwolisz. Jednak to nie szczaw mnie tu przywiódł, a fakt, że pomimo tylu dziesiątków lat wspomnienia pozostają prawdziwe. Tak, podczas gry w piłkę, nawet jeżeli to była tylko szmacianka, zapominało się o całym świecie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serdecznie witam i będę gościł z przyjemnością. To prawda czas tracił znaczenie w czasie tych młodzieńczych zabaw

      Usuń
  2. Cześć Antoni. Szczaw na nieboszczyku to też szczaw tylko bujniej rosnący. I pewnie bardziej ekologiczny i pożywny od tego rosnącego na posypanej sztucznym nawozem łące. Pozdrawiam, JerryW_54

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, że tradycyjnie z cmentarza nic brać nie wolno. Pozdrawiam

      Usuń
  3. Hi,hi,hi... aleście się Panowie na ten szczaw rzucili! Widać wyraźnie jak atrakcyjna to roślinka i jak silne z nią wspomnienia. Wszystkie dzieci, nawet takie podmiejskie jak ja, dostarczały szczaw na domową zupę. Teraz zupa szczawiowa niemodna, podobno nawet niezdrowa bo zabiera wapń czy coś tam...
    Całe pokolenia wyrosły na szczawiu i nikt nie przejmował się tym wapniem w kościach.
    Faktem jest, że dzisiejszy szczaw to pewnie magazyn ołowiu i innych świństw.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczaw zawierał szkodliwe szczawiany, ale mądrość ludowa radziła sobie z tym w bardzo prosty sposób, wrzucając do zupy jajko które tę szkodliwość niwelowało.
      Pozdrawiam

      Usuń
  4. Nie ma to jak opowieści rodzinne...moja Mama do dziś wspomina zabawę na ślizgawce. Wracając ze szkoły przez łąkę, nie sposób było się oprzeć ślizgawce ,a jak to czasami bywa, lód pod naporem pęka, a Mama najmłodsza skończyła w przerębli. Z wielkim trudem usłużni koledzy wyciągnęli ją, ale do domu daleko, mróz tęgi i zanim Nieboraczkę donieśli do domu , ubranko / paltocik i dość ciepłe pantalony/ stężały na mrozie. Postawili Mamę pod płotem, bo żaden nie odważył się iść do domu, dobrze że nadeszła sąsiadka i narobiła rabanu, bo by Mama została pod płotem na wieki, trudno jej było skruszyć lód i dojść do domu.
    Nie wspomina ojcowskich konsekwencji, a do tej pory cieszy się dobrym zdrowiem, więc chyba zdarzenie bez większej szkody,a wspomnienia, nadają życiu kolorytu. A ślizgawki są u nas rodzinne, bo i ja wylądowałam w przerębli...pupą i też trudno było mi się bez pomocy wydostać, tylko ja poszłam na lód w lakierkach , na obcasach, ależ one śmigały...Pozdrawiam, Hanula

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z biegiem własnych lat coraz bardziej cenimy te opowiadania rodziców. A teraz sami podrzucamy takowe dzieciom.
      Lakierki miały śliskie podeszwy więc musiały mieć śmig.
      Pozdrawiam

      Usuń
  5. Szczaw z cmentarza nie taki straszny. :-) Sam w młodości chodziłem na dzikie jabłka, rosnące przy, z może i na zapuszczonym kirkucie. Ciężko wyczuć, bo obok stał kiedyś domek grabarza a płotu dawno nie było, więc sad poszedł w kirkut. A pół roku temu spałem na cmentarzu. To, że to cmentarz zauważyłem dopiero rano, bo się szybko i przy zmierzchu rozbijałem. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś było trochę inaczej. Znajoma mojej matki wzięła szczępkę jakiejś rośliny z cmentarza. Potem miała takie koszmarne sny, że pobiegła na cmentarz "oddać" kawałek zabranej roślinki. Może to przesądy , może mieliśmy kiedyś inną wrażliwość
      Pozdrawiam

      Usuń
  6. Pięknie piszesz Antoni. Warto wydobywać z odległej przeszłości takie wspomnienia. A przy okazji masz coś o mirabelkach lub ulęgałkach?
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  7. Ależ szczaw się spopularyzował :D Ciekawe czy sprzedaż nasion w tym roku wzrośnie :D

    Babcia w sumie łyżką rzucać nie powinna - szczaw z cmentarza to już jak jajo na wielkanoc - poświęcony - na zdrowie tylko wyjść mógł ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I wyszedł, jak na to spojrzeć z dystansem.
      Pozdrawiam

      Usuń
  8. Alem się uśmiała :D:D Jednak szczaw to wdzięczny temat do żartów...a taki niepozorny;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Śmiech to zdrowie, a więc miło mi.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  10. Lubię zupę szczawiowa ale nie wolno zbyt często jej jeść bo szczawiany w nadmiarze są szkodliwe ale szczaw spod cmentarza nikomu nie zaszkodził.Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ponoć jajko wsadzone do zupy neutralizuje szczawiany. Pozdrawiam

      Usuń
  11. w tamtych czasach wojennych mogło się wszystko zdarzyc, nawet zupa ze szczawiu cmentarnego.... ale ta wścibska sąsiadka ....oooo to i teraz sa takie egzemplarze.... muszą wszystko wiedzieć..... no i takich bab nie lubie....
    a Stasia podziwiam, bo jednak pamietał o mamy prosbie, dzisiejszy Stas pewnie by matkę okłamał że szczawiu nie było...
    ot róznica pokolen....
    i widzisz jakich Stas wychował synów :0 chłopaków na schwał....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Więc ten szczaw musi nie jest taki najgorszy.Pozdrawiam

      Usuń
  12. No właśnie, ta wścibska sąsiadka powinna być solidnie postraszona przez Twojego ojca w zamian za sypanie. Dobra zupa jest też z lebiody i sałatka z pokrzywy. To takie biedapotrawy, ale w czasie okupacji wszystko się jadło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pokrzywy ponoć najlepsze na przednówku były
      A są tacy co mówią że nic się w kraju nie zmieniło.
      Pozdrawiam

      Usuń
  13. a to zlośliwy babsztyl z tej sąsiadki! zupa szczawiowa - jedna z ulubionych w naszej rodzinie, dopóki sie nam calkowicie nie przejadła! milo tak powspominać

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyjemności trzeba dozować.
      Tatara jadam raz lub najwyżej dwa razy w roku. Jakież to miłe czekanie. Pozdrawiam

      Usuń