Pisałem z pewnością o tej historii.
Nie dam jednak głowy, bo w archiwum postów jest ponad pięćset i
długo by szukać.
Działo się to w czasach, kiedy mój
ojciec chodził do pierwszych klas szkoły podstawowej. Wychodzi mi
na początek lat czterdziestych ubiegłego wieku, Druga Wojna
Światowa, okupacja, górska wieś w Beskidzie Wyspowym.
Rankiem mały Staś dostał poważne
zadanie od mamy.
- Jak będziesz wracał ze szkoły to
narwij przy okazji szczawiu na zupę – zleciła mu moja przyszła
babka, która wówczas nie miała jeszcze tej świadomości, że
zostanie czyjąś babka. Nie myślała również, że ten mały
zabiedzony chłopak z fryzurą na zapałkę będzie ojcem dwóch
chłopaków.
Najważniejsza była zupa dnia.
Samo chodzenie do szkoły odległej o
trzy kilometry nie było pasjonujące, ale i tak lepsze niż samo
siedzenie w dusznych klasach wiejskiej szkoły powszechnej. W
zasadzie najciekawsza część dnia rozgrywała się dopiero po
lekcjach. Można wtedy było w grupie znajomych, całkiem nie
niepokojony przez matkę czy ojca pograć w szmaciankę, albo
powłóczyć się po wsi tylko po to, aby poszukać wiatru w polu.
Tego właśnie dnia, w programie czasu
wolnego była szmacianka. Banda umorusanych chłopaków ganiała za
kłębkiem szmaty powiązanej sznurkiem ile tylko sił w nogach.
Wiadomo, że przy takich zajęciach czas biegnie dwa razy szybciej i
kiedy przypominamy sobie o nałożonych obowiązkach czasami bywa już
za późno.
I tak to po którejś z bramek, mały
Staś przypomniał sobie o konieczności zerwania owego szczawiu na
zupę.
- Nie odchodź jeszcze. Zagramy trochę
a potem pokażemy Ci gdzie dorodny szczaw rośnie- namawiali koledzy.
Czy trzeba było dwa razy powtarzać
taką propozycję. Był więc mecz do końca, był szczaw a późnym
popołudniem owa zupa.
Chwalony za bogaty zbiór, ojciec aż
kraśniał z dumy, przy misce gorącej szczawiowej z ziemniakami.
Gdzieś tak pod koniec jedzenia, babka zauważyła przez okno
sąsiadkę, która szybkim krokiem kierowała się do ich domu.
Pozostała zupę zamknięto w szabaśniku bądź bradrurze jak
mawiano i zdążono to uczynić w ostatniej chwili, tuż przez
wejściem sąsiadki.
- A takem se przyszła, żeby się
dowiedzieć, po co Wam był Katarzyno ten szczaw co to go Staszek na
cmentarzu zrywał?
Ojcu nie trzeba było dwa razy
powtarzać i zanim trafiła w niego solidna drewniana łyżka,
rzucił się w drzwi. Wrócił dopiero wtedy, gdy wszyscy domownicy
zasnęli. Potem jeszcze kilka dni schodził wszystkim, a szczególnie
ojcu z drogi.
I wszystko wróciło do normy.
I wyrósł na poważnego męża, ojca,
a na koniec teścia i dziadka. Nie przeszkodził mu w tym, nawet
szczaw zrywany z takim zapamiętaniem pod cmentarnym płotem
Smacznego.
Witaj Antoni. Jestem tu pierwszy raz (zobaczyłem u Bet, że pisaliśmy na ten sam temat) i myślę, że nie ostatni, jeżeli pozwolisz. Jednak to nie szczaw mnie tu przywiódł, a fakt, że pomimo tylu dziesiątków lat wspomnienia pozostają prawdziwe. Tak, podczas gry w piłkę, nawet jeżeli to była tylko szmacianka, zapominało się o całym świecie.
OdpowiedzUsuńSerdecznie witam i będę gościł z przyjemnością. To prawda czas tracił znaczenie w czasie tych młodzieńczych zabaw
UsuńCześć Antoni. Szczaw na nieboszczyku to też szczaw tylko bujniej rosnący. I pewnie bardziej ekologiczny i pożywny od tego rosnącego na posypanej sztucznym nawozem łące. Pozdrawiam, JerryW_54
OdpowiedzUsuńWiesz, że tradycyjnie z cmentarza nic brać nie wolno. Pozdrawiam
UsuńHi,hi,hi... aleście się Panowie na ten szczaw rzucili! Widać wyraźnie jak atrakcyjna to roślinka i jak silne z nią wspomnienia. Wszystkie dzieci, nawet takie podmiejskie jak ja, dostarczały szczaw na domową zupę. Teraz zupa szczawiowa niemodna, podobno nawet niezdrowa bo zabiera wapń czy coś tam...
OdpowiedzUsuńCałe pokolenia wyrosły na szczawiu i nikt nie przejmował się tym wapniem w kościach.
Faktem jest, że dzisiejszy szczaw to pewnie magazyn ołowiu i innych świństw.
Szczaw zawierał szkodliwe szczawiany, ale mądrość ludowa radziła sobie z tym w bardzo prosty sposób, wrzucając do zupy jajko które tę szkodliwość niwelowało.
UsuńPozdrawiam
A taka pyszna była :-)))
OdpowiedzUsuńJa ją robiłem ze trzy tygodnie temu
UsuńPozdrawiam
Nie ma to jak opowieści rodzinne...moja Mama do dziś wspomina zabawę na ślizgawce. Wracając ze szkoły przez łąkę, nie sposób było się oprzeć ślizgawce ,a jak to czasami bywa, lód pod naporem pęka, a Mama najmłodsza skończyła w przerębli. Z wielkim trudem usłużni koledzy wyciągnęli ją, ale do domu daleko, mróz tęgi i zanim Nieboraczkę donieśli do domu , ubranko / paltocik i dość ciepłe pantalony/ stężały na mrozie. Postawili Mamę pod płotem, bo żaden nie odważył się iść do domu, dobrze że nadeszła sąsiadka i narobiła rabanu, bo by Mama została pod płotem na wieki, trudno jej było skruszyć lód i dojść do domu.
OdpowiedzUsuńNie wspomina ojcowskich konsekwencji, a do tej pory cieszy się dobrym zdrowiem, więc chyba zdarzenie bez większej szkody,a wspomnienia, nadają życiu kolorytu. A ślizgawki są u nas rodzinne, bo i ja wylądowałam w przerębli...pupą i też trudno było mi się bez pomocy wydostać, tylko ja poszłam na lód w lakierkach , na obcasach, ależ one śmigały...Pozdrawiam, Hanula
Z biegiem własnych lat coraz bardziej cenimy te opowiadania rodziców. A teraz sami podrzucamy takowe dzieciom.
UsuńLakierki miały śliskie podeszwy więc musiały mieć śmig.
Pozdrawiam
Szczaw z cmentarza nie taki straszny. :-) Sam w młodości chodziłem na dzikie jabłka, rosnące przy, z może i na zapuszczonym kirkucie. Ciężko wyczuć, bo obok stał kiedyś domek grabarza a płotu dawno nie było, więc sad poszedł w kirkut. A pół roku temu spałem na cmentarzu. To, że to cmentarz zauważyłem dopiero rano, bo się szybko i przy zmierzchu rozbijałem. :-)
OdpowiedzUsuńKiedyś było trochę inaczej. Znajoma mojej matki wzięła szczępkę jakiejś rośliny z cmentarza. Potem miała takie koszmarne sny, że pobiegła na cmentarz "oddać" kawałek zabranej roślinki. Może to przesądy , może mieliśmy kiedyś inną wrażliwość
UsuńPozdrawiam
Pięknie piszesz Antoni. Warto wydobywać z odległej przeszłości takie wspomnienia. A przy okazji masz coś o mirabelkach lub ulęgałkach?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Pogrzebię w pamięci.
UsuńPozdrawiam
Ależ szczaw się spopularyzował :D Ciekawe czy sprzedaż nasion w tym roku wzrośnie :D
OdpowiedzUsuńBabcia w sumie łyżką rzucać nie powinna - szczaw z cmentarza to już jak jajo na wielkanoc - poświęcony - na zdrowie tylko wyjść mógł ;)
I wyszedł, jak na to spojrzeć z dystansem.
UsuńPozdrawiam
Alem się uśmiała :D:D Jednak szczaw to wdzięczny temat do żartów...a taki niepozorny;)
OdpowiedzUsuńŚmiech to zdrowie, a więc miło mi.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Lubię zupę szczawiowa ale nie wolno zbyt często jej jeść bo szczawiany w nadmiarze są szkodliwe ale szczaw spod cmentarza nikomu nie zaszkodził.Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńPonoć jajko wsadzone do zupy neutralizuje szczawiany. Pozdrawiam
Usuńw tamtych czasach wojennych mogło się wszystko zdarzyc, nawet zupa ze szczawiu cmentarnego.... ale ta wścibska sąsiadka ....oooo to i teraz sa takie egzemplarze.... muszą wszystko wiedzieć..... no i takich bab nie lubie....
OdpowiedzUsuńa Stasia podziwiam, bo jednak pamietał o mamy prosbie, dzisiejszy Stas pewnie by matkę okłamał że szczawiu nie było...
ot róznica pokolen....
i widzisz jakich Stas wychował synów :0 chłopaków na schwał....
Więc ten szczaw musi nie jest taki najgorszy.Pozdrawiam
UsuńNo właśnie, ta wścibska sąsiadka powinna być solidnie postraszona przez Twojego ojca w zamian za sypanie. Dobra zupa jest też z lebiody i sałatka z pokrzywy. To takie biedapotrawy, ale w czasie okupacji wszystko się jadło.
OdpowiedzUsuńPokrzywy ponoć najlepsze na przednówku były
UsuńA są tacy co mówią że nic się w kraju nie zmieniło.
Pozdrawiam
a to zlośliwy babsztyl z tej sąsiadki! zupa szczawiowa - jedna z ulubionych w naszej rodzinie, dopóki sie nam calkowicie nie przejadła! milo tak powspominać
OdpowiedzUsuńPrzyjemności trzeba dozować.
UsuńTatara jadam raz lub najwyżej dwa razy w roku. Jakież to miłe czekanie. Pozdrawiam