Pewna
babcia ze Starego a może Nowego Sącza, codziennie dzwoniła do
swoich dzieci w Warszawie. Dzieci już miały po czterdzieści lat i
żyły z troską o starzejącą się matkę.
Działo
się to oczywiście w czasach PRL-u, kiedy to nikomu o komórkach
jeszcze się nie śniło. Pojawiała się na poczcie, zamawiała
międzymiastową i już po godzinie miała już możliwość
wykrzyczenia do słuchawki:
-
Czuję się dobrze.
Następnie
kładła na ladzie dwa złote, a na próbę perswazji ze strony
obsługi, że mówiła nie mówiła musi zapłacić za trzy minuty,
powtarzała niezmiennie
-
Za tyle wygadałam.
I
nic jej się nie stało, bo za szybką siedziała córka chrześnicy.
Taka
babcia, dzisiaj mogłaby zostać królową Twittera.
Dlaczego
przypominam te historię?
Bo
w ramach rodziny martwimy się o siebie nawzajem, cieszymy się ze
swoich osiągnięć, czyli
tak
w ogóle realizujemy swoją ideę więzi rodzinnej.
Czasem
jednak coś się w tym wszystkim poprzestawia się i chociaż
chcemy dobrze, wychodzi jak zawsze.
Przykład
chyba ostatni z ostatnich.
W
ostatnią sobotę, kiedy żona wykonała swój skok, spóźniony z
powodu mgły i kiedy opadły pierwsze emocje, wykonała telefon do
własnej matki.
-
Skoczyłam. Jest już wszystko w porządku - powiedziała w
pierwszych słowach.
-
Dziękuję za informację - powiedziała teściowa i rozłączyła
się.
-
Babcia rozłączyła się – powiedziała z wyraźnym zaskoczeniem
żona.
-
Zwięzła jak twitterka – podsumowałem.
Potem
dała nam czas na zastanowienie się, nie odbierając trzech,
kolejnych połączeń.
Kiedy
w końcu odebrała, wyrzuciła z siebie, że przecież ona tak się
martwi, a my nie informujemy jej o szczegółach.
-
Trzeba było zadzwonić z samolotu, a potem zaraz jak otworzyła się
czasza spadochronu
i
na bieżąco relacjonować lądowanie – zażartowałem.
I
to był ten zgrzyt w całej kolorowej i miłej sobocie.
W
poniedziałek mama odwiedziła swoją pięćdziesięcioletnia córkę,
ale ani słowem nie wspomniała o sobocie, skoku, czy emocjach.
Przełamała się dopiero wczoraj oglądając zdjęcia i opowiadając
za pomocą wielu słów jak bardzo przeżywała tamten skok.
Przy
okazji wywaliła z siebie, że przeżywała przesiadkę w Londynie
córki na lotnisku w Londynie, bo to przecież olimpiada i
terroryści.
-
Ale zawsze mogę sobie wpisać do C,V że byłam w Londynie, w
trakcie olimpiady – żona próbowała obawy obrócić w żart.
Zdjęcia
córki oglądała tylko przy okazji, bo wpadła do nas w towarzystwie
przyjaciółki. Przyjaciółka teściowej oglądając te same
zdjęcia skomentowała:
-
Widać na tych zdjęciach Marysiu, że byłaś autentycznie
szczęśliwa.
Cały
czas uczę się roli teścia. W myśl przysłowia najlepiej uczyć
się na błędach, ale cudzych.
Wspominam
swoje doświadczenia z własnym ojcem, a teściowa jak widać, to dla
mnie tętniące życiem poletko obserwacyjne. Żebyśmy się dobrze
zrozumieli, mój nieżyjący już ojciec i teściowa ciesząca się
dobrym zdrowiem to dobrzy ludzie, ale zdarzyło się co najmniej
parę razy, że przedobrzyli.
Jak
nie być sennym koszmarem dla synowej i syna? Jak z jednej
skrajności nie popaść w drugą i nie zapisać się jako
troskliwy i słodki do wyrzygania?
Przecież
tego czego oczekiwała córka to odrobina wspólnej radości,
ponieważ radość bliskiej osoby podwaja własne szczęście. A do
tej radości, autentycznej czy nie, mogła się już mamusia
przyzwyczaić. Był na czas od lutego.
W
ostatnich latach swojego życia, ojciec wymagał telefonów. Za
każdym razem gdy przyjechałem i że wyjechałem, ponieważ martwił
się o mnie. To akurat rozumiem.
Wewnętrzny
bunt rodził jednak pytanie - czy mniej martwił się o mnie, kiedy
byłem sporo młodszy i zwyczajowo darliśmy koty, w myśl
szczytnej idei konfliktu pokoleń?
Może
uczucia zmieniają się z wiekiem i miejsce dumy zajmuje troska?
Chyba
coś w tym jest, bo z osobistych przeżyć ostatnich lat wiem, że ze
sporej dawki aplikowanej sobie dumy musiałem zrezygnować. To teraz
w to miejsce wejdzie troska?
Teściowa
oplotła nas swoją troską, a jest ona tym większa im mniej
informacji dociera do niej ze irlandzkiego syna. W naszym domu
próbuje realizować się podwójnie.
Co
jakiś czas musimy dokonać operacji naprowadzenia jej na właściwą
drogę.
Dobrze,
że realizujemy swoje, wcześniej określone role.
Od
początku, ja załatwiłem sprawy ze swoimi rodzicami, a żona ze
swoja matką.
Dzięki
temu prostemu zabiegowi możemy pozostawać dobrymi, zięciem i
synową.
Łapię
się jednak na tym, że pomimo tej mądrości, sam popełniam błędy.
To chyba w myśl zasady, że stać na własne mnie błędy.
Przecież
jesienią ubiegłego roku, sam nie do końca umiałem się cieszyć
radością syna, który kupił motocykl. Wyobraźnia podpowiadała mi
tyle scenariuszy, że spędziłem parę bezsennych nocy.
Z
wiekiem wyobraźnia jest coraz bardziej rozbudowana. Być może za
jej projekcje odpowiada doświadczenie nabyte z czasem.
Chyba
tak, bo z wiekiem nie masz już marzeń, że latasz, że będziesz
kimś ważnym w tym świecie, a i bogatym tez nie zostaniesz. Wyżej
dupy nie podskoczysz.
Brak
doświadczenia w młodym wieku, pozwala na marzenia i ich realizację.
Bo czasem jeżeli nie wiesz, że coś jest niemożliwe do wykonania,
możesz to zrobić.
Wtedy,
przy motocyklu nie potrafiłem skakać z entuzjazmu, chociaż
natychmiast zrobiłem mu stojak do motocykla. Znalazłem garaż na
zimę i zainstalowałem odbojniki po bokach owiewek.
-
Powinieneś mu zabronić zakupu, a teraz chociaż jazdy –
podpowiadała teściowa
A
przecież On, w rozumieniu prawa może być już mężem, a od dawna
ojcem. Na motor zapracował sobie sam. Jaki sens miałby więc taki
zakaz? Próbą sił na własne życzenie?
A
jeżeli tę próbę przegrałbym? Jak wtedy wyglądałyby nasze
relacje.
Pisałem
wyżej, że musiałem zrezygnować z części swojej dumy, ale na
Boga nie z całej. Ponadto ta poprzednia całość była dość
rozbuchana. Może nawet w sposób odwrotnie proporcjonalny do
wzrostu.
Pozostaje
mi teraz codzienny apel o rozsądek i rozwagę.
I
emocje przy każdym wyjściu z domu. I ulga gdy wraca
Staram
się jednak ich nie upubliczniać.
Cieszę
się że wypolerował zadrapania na lakierze, wymienił łańcuch i
ksenony.
Czasem
tylko, gdy dzieci zarzucają mi zbytnia upierdliwość mówię do
nich:
Wybaczcie
ale to przychodzi z wiekiem.
A
może czegoś uda mi się uniknąć?
Jeśli moja mamuśka też zacznie do mnie z tęsknotą i troską codziennie wydzwaniać to padnę z wrażenia. Na razie czasem potruje, jak jej się przypomni żeby do mnie zadzwonić, mi powiedziała że mam nie dzwonić bo zawracam głowę. Może jednak różnie to bywa. A próba sił faktycznie nie ma sensu, możesz z nim co najwyżej usiąść i powiedzieć co czujesz, że się martwisz i niepokoisz za każdym razem jak wsiada na maszynę i naprawdę nie chcesz żeby sobie coś złego zrobił. Decyzja jednak należy do niego.
OdpowiedzUsuńNie bój żaby, jeszcze to polubi i z pewnością nie będziesz przeszkadzać.
UsuńPozdrawiam
Klik dobry:)
OdpowiedzUsuńJa uważam, że uczyć się najlepiej na własnych błędach, a nie cudzych. A najlepiej pamiętać o tym, że "jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził". Jak nie postąpisz i tak będzie źle, hi, hi...
Pozdrawiam serdecznie.
A wszyscy apelują by uczyć się na cudzych, ale cóż Polak bogatym jest i stać go.
UsuńPamiętasz taka piosenkę Młynarskiego - Dzieci Kolumba?
http://wczel.wrzuta.pl/audio/0kV9JgHpitC/dzieci_kolumba_wojciech_mlynarski
Pozdrawiam
A mnie dzisiaj moja Mama telefonicznie oświadczyła, że mam Jej wysyłać sms_y gdzie i kiedy wychodzę, bo Ona się denerwuje. Dobrze, że akurat byłam w poczekalni u dentysty, to miał mi kto opadniętą po takim "dictum" szczękę we właściwe jej miejsce wsunąć.
OdpowiedzUsuńNawiasem jedynie dodam, że mam 54 lata, 1 miesiąc, 8 dni i 15 godzin ;)
mmzd
Dokładnie tak się dzieje. Wirus jakiś czy co?
UsuńPozdrawiam
aż zazdroszczę Ci tych żartobliwych przepychanek słownych z teściową
OdpowiedzUsuńTak się gra jak pozwala przeciwnik.
UsuńPo pierwsze teściowa pozwala, po drugie nie zaliczam jej do przeciwników.
Pozdrawiam
Nadmierna troska o bliskich może przerodzić się w rodzaj terroru psychicznego, nie ma żartów.
OdpowiedzUsuńMówią że nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu.Coś w tym jest
UsuńPozdrawiam
Antoni, Ty po prostu bądź, bądź Sobą i czasami tylko dla Siebie, nie można być we wszystkim i dla wszystkich idealnym.Błądzenie rzeczą ludzką, choć powiem szczerze, błędy teściowej trudniej się wybacza. Pozdrawiam, Hanula
OdpowiedzUsuńPS A ja proszę M. , aby dzwonił do dzieci, po co latorośle stresować matczyną nadopiekuńczością, zainteresowanie ojca inaczej dzieci odbierają, jakoś tak mniej upierdliwie to widocznie okazuje:))
Fakt, teściowa jest zawsze na celowniku.
UsuńŻona też namawia mnie do telefonów
To bycie sobą i dla siebie,,, to trudne.
Pozdrawiam
Lakoniczna telefonicznie tesciowa to skarb ;) Przynajmniej tak by się wydawało.
OdpowiedzUsuńA przezwyciężać nadmiar troski i unikać "zrzędzenia" jest bardzo trudno...
Troska w niezauważalny sposób zamienia się w administrowanie. Trzeba być czujnym.
UsuńPozdrawiam
Tu (u-nasz-w-swirowku.blog.onet.pl). Należy zawsze znaleźć złoty srodek pomiędzy ostrożnością (czyt. upierdliowością), a dawaniem zupełnej swobody. Jestem pewien, że twój młodzy ma w tyle główy twoją troskę i że powstrzymuje się przed ryzykownymi zachowaniami. A ty powinieneś się zdecydować czy jesteś ojcem ornitologiem - tzn. takim, który wypuszcza dzieci na wolność i z daleka obserwuje je przez lornetkę, czy też kwoką, która chce na nich siedzieć i nie dopuszcza ich do żadnych swoich ruchów.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Mirek
Tego wyboru już dokonałem
UsuńPozdrawiam
Cześć Antoni. Jeszcze dwie, trzy godziny pracy, a w nocy jazda do Ustki. Ciekawe czy dam rady nasikiać do wody w trakcie kąpieli w Bałtyku ha ha Czasem mam takie głupie skojarzenie kiedy wchodze do zimnej wody, że wiem skąd się wzięło słowo skurczybyk ha ha, ale autoreklama. Pozdrawiam i trzymaj sie ciepło. JerryW_54
OdpowiedzUsuńNo tak skojarzenie jak się patrzy. Czyżby to urlop? Szerokiej drogi
OdpowiedzUsuńPozdrowienia
UUUUURLOOOOPP JerryW_54
UsuńMam wrażenie że jak nie było tego dostępu do komórek ludzie byli spokojniejsi...
OdpowiedzUsuńTak. Wtedy naturalne było stwierdzenie - odezwiemy się po powrocie.
UsuńPozdrawiam
Mniemam, że nie tyle Ociec był drzewiej mniej troskliwem, co zapewne mając zatrudnień jakich więcej, mniej temuż myśli poświęcał, przy tem i możności techniczne były, jakie były... Jakem pacholęciem nastoletniem był z plecakiem wyruszył w świat i na dwa miesiące słuch po mnie zaginął, dziś dopiero znam jakiej żem musiał Pani Matce i Panu Ojcu alteracyi przysporzyć i frasunków, od których dziś właśnie owe apparaty, co ich każdy przy rzyci nosi, uwalniają... Jako mniemam Ociec Waćpana, niejako i myśl o wszelkich możliwych tragedyjach dotknąć mogących, z rozmysłem w cień odsuwał, iżby od nadmiaru troski bezradnej nie oszaleć...
OdpowiedzUsuńKłaniam nisko:)
Dokładnie Tak. Kiedyś myślało się jakby bardziej pozytywnie.
OdpowiedzUsuńA mnie nie przychodziło nawet do głowy biegać na pocztę by w trakcie trzytygodniowego obozu dzwonić i mówić - czuję się dobrze. Teraz nie do pomyślenia.
Pozdrawiam
to już zakrawa na nadopiekuńczość. Dobrze mieć komórkę, ale nie zawsze jest zasięg.
OdpowiedzUsuńZasięg to słaba wymówka
OdpowiedzUsuńPozdrawiam