Kiedy sięgałem po tak zwaną efkę do
zakończenia kabla antenowego, poczułem coś ciepłego i
wilgotnego. Przesunęło się to po mojej dłoni zanurzonej w pudełku
z częściami. Nie było to nieprzyjemne uczucie, ale jak najbardziej
niespodziewane. Szarpnąłem więc dłoń do siebie i spojrzałem
pod nogi. Obok mnie merdając radośnie ogonem, stał szczeniak. Cały
brązowy, jedynie końcówki uszu, ogona i kufa czarne. Puszysty tym
pierwszym szczenięcym futrem i z pewnością pachnący jeszcze
mlekiem jak to dziecko, ale nie zdecydowałem się tego sprawdzać.
- Co ty tu robisz? - spytałem, ale
zaraz sam sobie odpowiedziałem na pytanie, porównując szparę pod
bramą z wielkością psa.
- Czyj ty jesteś ? - poprawiłem
pytanie, ale dalej wiedziałem, że i na to lepiej sformułowane
pytanie psiak mi nie odpowie.
Odpowiedział mi za to swoją
obecnością mały rudy kot z obróżką. Ten sam który zasnął
kiedyś w moim fotelu. Wylazł spod samochodu i odważnie zatrzymał
się przede mną.
Szczeniak natychmiast zwrócił się ku
niemu i zaczął traktować jak swego rodzaju przewodnika.
Koci Cicerone oprowadził go wokół
domu, co trwało sporą chwilę. Później zasiedli wspólnie i
zgodnie, przyglądając się moim czynnościom przy antenie.
I miałbym pewnie tych kursantów aż
do końca łącznie z regulacja telewizora w domu, gdyby nie pojawiła
się ta sama, przepraszająca za psoty psa i kota dziewczynka z
sąsiedztwa. Wzięła szczeniaka na ręce, a kot jak pies popędził
za nią krok w krok.
Jak znam życie odwiedziny te z
pewnością jeszcze nie raz się powtórzą.
Miałem rację, ponieważ już
następnego dnia rano pojawił się rudy kot, układając mi koło
samochodu mysz. Nie wiem czy żywą czy tylko podduszoną, wiem że
powinienem się czuć wyróżniony.
I tak też się poczułem. Po godzinie
myszy już nie było, stąd moje podejrzenie co do owego podduszenia.
Nie przejąłem się wcale i zupełnie tą mysią absencją w miejscu
składania kocich darów.
A żyj sobie, wiosna przecie.
Mamy tu na wsi swoje bocianie gniazda.
a jedno z nich jest nawet całkiem niedaleko. Z gniazda rozciąga się
pewnie rozkoszny widok na łąkę przed moim domem. Od kilku już dni
nasz bocian pasie się na niej całymi godzinami, a od czasu do czasu
towarzyszą mu w tym wypasie rybitwy.
Bocian podchodzi pod samą siatkę. Z
tak bliskiej odległości nie dane mi było nigdy obserwować tych
pięknych ptaków. Ale nie samym oglądaniem człowiek żyje.
Korzystając z pięknej pogody,
wspólnie i w porozumieniu z Młodszym urządziłem sprzątanie i
adaptację szopy narzędziowej. Po tym liftingu blaszak stał się
budynkiem wielofunkcyjnym. Jest to połączenie garażu z warsztatem
z zachowaniem pierwotnej funkcji szopy na narzędzia. Udało się
chyba nieźle, bowiem już w sobotę Młody ze trzy razy wyprowadzał
i wprowadzał do garażu swój motor.
- No to znowu zarobiłem, albo mówiąc
precyzyjnie, nie wydałem – stwierdziłem ściągając na koniec
roboty rękawice ochronne.
Fakt. Gdyby ktoś inny robił tę
podłogę z drewna, to pewnie zdrowo by mnie stuknęło.
A tak wykorzystałem palety z odzysku,
nieco tylko je modyfikując.
Stuknęło mnie tylko raz tego dnia, a
to z powodu piecyka gazowego.
Stary PG-4 i PG-6 nie miał dla m,nie
tajemnic, dawałem też rady z nowszym Junkersem
Ten jednak to dla mnie nowość,
bowiem oprócz funkcji grzania wody kąpielowej ogrzewa cały dom,
czyli jest podstawa CO.
Od pewnego czasu wyświetlał błąd
elektroniki i wyłączał się. Wiedziałem gdzie się go resetuje to
i resetowałem. Zaproszony fachowiec wymienił mi elektrody i
zainkasował dwie i pół stówy. Swoim zwyczajem uważnie
obserwowałem jego pracę. A ja mam dobrą pamięć, szczególnie do
przypadków przewalania kwot za usługi.
Po pracowitej sobocie miałem leniwą
niedzielę. Prowadzimy z Młodszym męskie gospodarstwo ponieważ
żona przebywa w szpitalu, na planowanych zabiegach.
- A może by tak takie amerykańskie
burgery – stwierdził syn oglądając „Kuchenne rewolucje”.
- A proszę Cię bardzo –
powiedziałem.
W niedzielę podzieliliśmy się
obowiązkami. Ja zmieliłem mięso, przygotowałem i upiekłem
burgery. Młody zaś zajął się oprawą wizualną. Podpiekł bułki,
włożył mięsiwo i ułożył jarzyny.
- Wyszło jak trzeba - powiedział,
chwaląc naszą robotę. Sięgnął też zaraz po kolejnego
„amerykana”.
Ja wytrwałem przy jednym. Jednak co
zasady to zasady.
Chyba już sam będę mielił mięso.
To na burgery wyszło jak trzeba. Do ostatniego spaghetti użyłem
gotowej paczki mielonego i musiałem odlewać wytopiony z „mięsa”
tłuszcz.
Kiedy talerze znikły ze stołu, Młody
zdobył się na zwierzenie.
- Tu jest tak cicho, że można
zwariować. Muszę stąd na chwilę wyjechać.
Był to chyba pierwszy tak jasno
wyartykułowany komplement, związany ze zmianą miejsca
zamieszkania.
Za chwilę też usłyszałem warkot
oddalającego się motoru.
Zadzwoniłem do żony opowiadając o
hamburgerach.
- Tak bym chciała już być w domu –
podsumowała moją opowieść.
- Będziesz. Już w poniedziałek po
południu. Może nawet jednego takiego amerykańca uda się dla
Ciebie uratować.
A żeby nie było mi tak błogo i
słodko, w poniedziałek w pracy od samego rana awaria.
Gdzieś tan odeszły wspomnienia o
bocianach, kotach i amerykańskich burgerach.
widzę że masz świetnych sąsiadów..... chyba lepszych niż "ludzie"... tylko uważaj na bocka, bo jak tak blisko podchodzi to może co Młodemu podrzuci:)
OdpowiedzUsuńa co do fachowców tzw. najlepiej samemu....
pozdrówka
Młodemu tak, ale temu starszemu. Podpuszczamy ich przy każdej okazji. Pozdrawiam
UsuńKlik dobry:)
OdpowiedzUsuńŻeby Ci tylko ten kot ptaszków w darze nie przynosił, bo to przykry wygląd.
Pozdrawiam wiosennie.
Wtedy dostanie wypowiedzenie z moje działki. Mam na to sposoby.
UsuńPozdrawiam
Tak sie zatopilam w te oopowiesc o sielskim zyciu... jego uroki sa nieocenione! zwlaszcza jak ktos ma porownanie, fakt od tej ciszy mozna zwariowac jak twierdzi twoj Mlodszy ( to ta mlodziencza niecierpliwosc zycia), ale ja uwielbiam te muzyke, gdy jest tak cicho, az w szach gra :) ale do docenienia takich klimatow trzeba po prostu dojrzec :) Masz swietnych i zyczliwych sasiadow!
OdpowiedzUsuńi chcialoby sie podsumowac twoje pierwsze miesiace zycia na wsi: Pierwsze koty za ploty - doslownie :)
UsuńDokładnie. Następny rozmiar wobec woli domowników ma się nazywać pies u drzwi.
UsuńPozdrawiam
Tak już zawsze jest, co się polepszy... Też kiedyś planowałam zamieszkać na wsi, może choć tak jedną nogą. Teraz już mi to nawet nie w głowie, ale mam tu w dzielnicy poza centrumem wielu znajomych z ogrodami, altanami, grillami. Psy i koty też są, nawet dziś słyszałam dzięcioła, bocianów jedynie nie widuję :(
OdpowiedzUsuńJak śpiewali Monty Python - zawsze patrz na jaśniejszą stronę życia i widzę, że Ty tak robisz. Pozdrawiam serdecznie.
UsuńNo widzisz, teraz dopiero zaczynają się uroki wiejskiego życia. Będzie co raz milej...
OdpowiedzUsuńTak, teściowa wspomina coś o pieleniu truskawek.
UsuńPozdrawiam
No właśnie! Toż to sama przyjemność!
UsuńCóż to za marka tegoż kotła?
OdpowiedzUsuńKłaniam nisko:)
Taki z zającem w logo
UsuńPozdrawiam
Jeszcze na gwarancji, czy już po?
UsuńDziękuję za mila, odpisałem
UsuńWeekend z bocianem, psem i kotem, z burgerami w tle, brzmi jednak bardzo swojsko :)))
OdpowiedzUsuńAż trąci Cepelią. Lubię jednak te klimaty.
UsuńPozdrawiam
najgorsze za Wami, przeprowadzka, remonty, błoto,itd teraz aż do listopada sama radość, chyba, ze masz hektary trawnika do koszenia?
OdpowiedzUsuńTrawnika mam ze 6 arów. Właśnie dokonuję wyboru pomiędzy kosiarką spalinową a elektryczną.
UsuńPozdrawiam
Cześć Antoni
OdpowiedzUsuńPoniedziałek jak sama nazwa wskazuje musi być paskudny. Pozdrawiam JerryW_54
Niepotrzebnie się się uprzedzasz.
UsuńChociaż, gdy wynosi się puste opakowania szklane wtedy ogarnia człowieka nostalgia.
Pozdrawiam