Dzisiaj jeszcze słów kilka w temacie
ukrywania rzeczy, żeby nie było że to są skłonności przypisane
jednej płci.
Najprawdopodobniej w związku z
przeprowadzką, zaginęło nam kilka potrzebnych dokumentów, oraz
kilka rzeczy których braku jeszcze do końca sobie nie uświadamiam.
Jakiś czas temu żona pytała o pudło z napisem „komoda –
szuflady”.
- Już rozpakowane a zawartość jest w
biurku i sąsiedniej szafce - odpowiedziałem dając do zrozumienia,
że mam tu wszystko pod kontrolą.
-Ale to nie wszystkie rzeczy –
stwierdziła żona – Brak mi dokumentów na okulary, przedłużonej
gwarancji i ubezpieczenia.
- Wszystko co było rozłożyłem –
odpowiedziałem ale już zacząłem żałować nadgorliwości
działania. Nie kontynuowałem jednak tematu, bo wiadomo do czego
prowadzą rozmowy gdy jest słowo przeciwko słowu.
Kiedyś z powodu jednego guzika do
płaszcza, doprowadziliśmy taką rozmową nasze małżeństwo na
skraj. Na szczęście był to tylko skraj absurdu.
Zostawiłem sprawy swojemu biegowi, co
ma być to będzie.
W sobotę odwiedził mnie młodszy
brat. To jego pierwsza wizyta w naszym nowym, wiejskim domu. Po
kolacji rozgadaliśmy się bardzo, bo wiadomo, że wino rozwiązuje
języki. Żona wypisana ze szpitala w połowie tygodnia i mocno
obstawiona antybiotykami z wina nie korzystała. Towarzystwo dwóch
rozgadanych facetów zaczęło ją nużyć, a więc wybrała się na
wieczorny spoczynek. Pomogłem jej w codziennych wieczornych
czynnościach i ucałowałem na dobranoc.
Sprawdziłem jeszcze czy założony
podciśnieniowy opatrunek nie piszczy ostrzegawczo i zgasiłem
światło. Wymęczona chorobą, która tylko popuściła zamiast
całkowicie odpuścić, zasnęła dość szybko.
Z kolejną butelką serum prawdy
wybraliśmy się do gościnnego pokoju na pięterko i tam
dokończyliśmy naszej polaków i braci rozmowy.
Następnego dnia zerwałem się jak
zwykle do życia i koło ósmej tradycyjne śniadanie niedzielne
stało już na stole.
Wszedłem do pokoju żony z następująca
informacją:
- Kochanie, od twojej mamusi otrzymałem
w prezencie świątecznym krem przeciwko zmarszczkom i zmęczonej
skórze. Użyłem rano i zobacz jaki jestem gładki i wypoczęty.
- Tylko oczy zdradzają Twoje nocne
zajęcia – powiedziała żona – Tej ostatniej butelki wina
mogliście sobie darować
- Ale to był „Cziornyj doktor”
(Mołdawia) - świetny do finalnej rozmowy.
Wspomniany „doktor” nie pogorszył,
ani nie polepszył niedzielnego poranka. Wprawa lub jak kto woli
praktyka. Tak jak co dzień zrobiłem swoje, dodatkowo odśnieżyłem
i rozpaliłem w kominku. Kiedy płomienie objęły w posiadanie
bukowe polana, zrobiło się przyjemnie i ciepło
Ten wydostający się przy okazji
dokładania do pieca dym pobudzał wyobraźnię i od samego zapachu
robiło się cieplej.
W kuchni rozpoczęła się subtelna gra
zapachów. Oprócz palonego buka. dom zapachniał pieczonym chlebem,
bo apatyty sobotnie przeszły nasze oczekiwania. W sumie zrobiło się
tak, jakby gdzieś w domu był piec chlebowy. Taki stary, wiejski na
węgiel drzewny, a wszystko przez plątaninę zapachów chleba i
dymu.
Za oknem śnieg a duże kryształowe
sople zwisały z rynien. Gdzieś zawiało, gdzieś zmroziło, ale w
tej atmosferze wewnątrz domu, zupełnie nam to nie przeszkadzało.
Jakby dla podkreślenia nastroju, zaraz
po śniadaniu wprosili się na obiad Syn z żoną. Dom dla dzieci
zawsze jest otwarty i gościnny. Dokładając do tego teściową,
po którą pojechał Młodszy, z niedzielnym obiadem zmagało się
siedem osób.
Daliśmy radę. A ja z mroku
zapomnienia wyciągnąłem przepis na zupę szczawiową. Wyszła taka
jak u mamy. Koniecznie z jajkiem bo jak czytałem jajko niewluje
szkodliwe szczawiany ze szczawiowych liści.
Duży rodzinny stół posadowiony
pomiędzy kuchnia a salonem, w cieple kominka strzelającego iskrami
z płonących polan, sprzyja rodzinnym rozmowom. Zwłaszcza przy
kawie i niedzielnym cieście.
I jak to w rodzinie, raz komplement raz
prztyczek.
- W moim pokoju - zaczęła teściowa,
mając na myśli jeden z pokoi na piętrze.
- Jaki Twój babciu? - spytał się
Młodszy
- No jak to? - odpowiedziała babcia,
zapomniawszy, że czas jakiś temu zrezygnowała z propozycji
wspólnego zamieszkania w jednym domu.
- Mamusiu - zacząłem jak zwykle
taktownie - rzadko zgadzam się z moim synem, ale teraz muszę to
zrobić. Ten na górze to jest pokój gościnny.
- Mamusia żony spojrzała na mnie
wzrokiem spokojnym, ponieważ trzy dekady wspólnych rozmów
uodporniły ją. Teraz byle co jej nie ruszy. Wprawa i
doświadczenie.
Mój Młodszy Syn już od środy Pan
Inżynier. Jakże to miła informacja dla rodziców i jakże chętnie
powtarzana. Do tego z końcową oceną z egzaminu 5,0.
No proszę. A tego to się już po
własnym dziecku nie spodziewałem.
Jestem dumny jak paw. Rozwinąłem
kolorowy ogon nie zważając na mróz za oknem.
A teraz wrócę do początku i sedna
sprawy.
Brat spytał mnie o folię do
zabezpieczenia ekranu telefonu. Kiedyś już raz robiłem mu małe
nalepianie.
- Jest w pudełku z napisem „komoda -
szuflady” - powiedziała żona - jak i moje dokumenty do
okularów. Wsadziłam je do koperty w której przychodzą reklamówki
fundacji J.
Fundacja J. przysłała kiedyś
jakieś małe, kolorowe kartki pocztowe z dołączoną prośbą o
wsparcie. Żona zrobiła przelew, ale to tylko skomplikowało
sprawę. Od tej pory cyklicznie przychodzą naklejki a to z imieniem
żony, a to małe karteczki do prezentów itp. Żona dzwoniła do
nich i powiedziała, że dała ile mogła, bo sama wymaga wsparcia
przy tych obecnych kosztach leczenia. Nie zmieniło to podejścia
fundacji. Koperty przychodzą regularnie. Regularnie też
korespondencja ląduje w koszu.
- No to jesteśmy w domu –
powiedziałem. W trakcie wykładania dokumentów z pudła, zauważyłem
kopertę z fundacji J. Zakładając, że koperta zaplątała się
przy pakowaniu, wrzuciłem ją do kominka - A napisałaś coś na
tej kopercie - spytałem ?
- A co miałam pisać – spytała
zdziwiona żona.
- Można było skreślić adres i na
przykład skrobnąć pisakiem „okulary – dokumenty”
- Nie?. To nie dziw się, że ktoś
wyrzuci akt notarialny, jak wsadzisz go w gazetkę reklamową
Carrefoura.
W sumie dokumenty nie są tak ważne i
do chyba do odtworzenia. Daj bóg żeby się nie przydały. W sumie
można powiedzieć mamy z żoną remis 1:1.
Ale nie o to chodzi.
Głupio mi trochę, że zadziałał u
mnie automat. Przecież zwykle podchodzę do tematu dokładnie jak to
mówią od podszewki.
- A i myśmy się dzisiaj raczej
wprosili na ten obiad – przywołało mnie do rodzinnej rozmowy
kokieteryjne zdanie wypowiedziane przez Starszego Syna.
- Żeby Ci nie było przykro, to z Tobą
też się zgodzę mój Synu – powiedziałem szybko i pewnie wbrew
oczekiwaniom. Ale przecież i mój syn zna mnie od ponad trzydziestu
lat.
jeśli dzieci przyjeżdżają dobrowolnie, bez okazji a nawet się wpraszają, to jest to wielki sukces i powód do dumy
OdpowiedzUsuńDlatego jestem dumny, ale to nie przeszkadza mi być sobą. Sam nie obrażam się o inteligentne docinki. Pozdrawiam
UsuńObok dumy jaka spłynęła na Autora z tytułu dyplomu inżyniera jaki zdobył syn i to jeszcze z taką średnią. Piękna relacja z domu gdzie panuje ciepełko domowe, nie tylko od płonących polan bukowych, ale i od żyjących tam ludzi.
OdpowiedzUsuńNapisał ktoś, że "najcieplej jest w domu, który ogrzewa para"...nie koniecznie wodna.
Tak jeżeli idzie o rodzinę jestem tradycjonalistą.
UsuńPozdrawiam
Tu(u-nasz-w-swirwoku.blog.onet.pl). A czegóż to inżynierem jest twój młodszy syn i na której uczelni?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Mirek
Pisałem wiele razy o jego miłości do zwierząt.
UsuńPozdrawiam
Jak rodzinna atmosfera,
OdpowiedzUsuńmiło jest u Cibie na wsi :-)
Ciesze się że nie jest pusto,pomimo pewnych obaw Pozdrawiam
Usuńa to gratuluje inzyniera ! i to na piatke!
OdpowiedzUsuńDziękuję a gratulację przekaże. Pozdrawiam
UsuńŁadnie, bardzo miło i rodzinnie. Nowy inżynier oraz rodzinny remis to bardzo korzystny bilans tygodnia.
OdpowiedzUsuńNo tak niedzielna kupa ludzi. Wtedy dom żyje naprawdę
UsuńPozdrawiam
Jak sielankowo tam u Was, nawet jak ktoś coś komuś wyrzuci ;-)
OdpowiedzUsuńGratuluję inżyniera :-D
A może tylko ja mam takie różowe źrenice.
UsuńPozdrawiam
Jest czego pogratulować. Toteż gratuluję; syna, jego inżynierskiego tytułu i więzi godnych pozazdroszczenia:)
OdpowiedzUsuńNo wiesz jak to w rodzinie. Raz na wozie raz pod wozem, ale niedzielne obiady są. Pozdrawiam
UsuńDołączam się do gratulacji dla Syna, dobrze jeśli takie rodzinne rozmowy przebiegają w atmosferze spokojnej a nie na tej granicy absurdu :)
OdpowiedzUsuńA przedstawiona rodzinna atmosfera godna pozazdroszczenia :).
Moja mama też uwielbia używać opakowań zastępczych, ja na przekór pewnie absolutnie je odrzucam, właśnie po to, żeby mi się potem coś nie zaplątało do kosza :)
pozdrowienia!
A nam się zaplątało przez pozorną oszczędność
UsuńPozdrawiam
Hmmm... remis , to jednak nie wygrana:) Ale kto by tam walczył z Rodziną, bo i o co? Niedzielne obiady- tradycja godna naśladowania , a możliwości zazdroszczę. Pozdrawiam, Hanula
OdpowiedzUsuńBo jakże walczyć z własną żoną i starać się wygrać. Z drugiej strony tak przegrywać na własne życzenie?
OdpowiedzUsuńRemis, kompromis. Chociaż zawsze mówi się zgniły kompromis.
Pozdrawiam
Typowym przykładem przeoczenia rzeczy ważnych są wyprane pieniądze. Nie chodzi tu oczywiście o finansowe machinacje, a o brutalny fakt potraktowania biletów NBP woda z mydlinami. Zawsze sprawdzam, czy coś w kieszeniach nie zostało, ostatecznej kontroli dokonuje małżonka tuż przed pizgnięciem brudnych rzeczy do pralki. Nie powiem że często, ale ze dwa razy jakieś zabłąkane pięć dych uniknęło kontroli. ;-)
OdpowiedzUsuńTylko że nie ma winnych i roztrząsania tematu. Rodzinne niedzielne obiadki są zawsze miłą odskocznią od całotygodniowych zajęć. Wreszcie można porozmawiać, bo na co dzień to wymienia się jedynie informacjami. :-)
Toi jest ta różnica pomiędzy mówić a rozmawiać.
UsuńPozdrawiam
strasznie nie lubie grzebac w mezowskich kieszeniach - co uznaje za swoja zalete - maz ma zgola inne zdanie, bo raz upalam dowod rejestracyjny a raz jego dowod osobisty ( jeszcze w starej formie)oj, iskrzylo!...
UsuńNiestety mąż sam sobie winien, a Ty masz zalety. Pozdrawiam
Usuń