27 lutego 2013

Powiew mięty

Po pąkach akacji jeszcze mam czkawkę, chociaż miało być odświeżająco. Po prostu powiew mięty
W moim pokoju dominuje zieleń. W ciągu  krótkiego okresu od przeprowadzki zaakceptowałem tę zieleń i przyzwyczaiłem się do niej. Kiedy  jednak  przyszła kolej na malowanie u mnie, żona wydęła wargi mówiąc
- Ta zieleń tu nie pasuje.
- Ale mnie pasuje – odpowiedziałem szybko – przyzwyczaiłem się już do niej.
Swoją drogą, miałem podobny w swoim pokoju rodzinnego domu. Jakiś sentyment chyba się odezwał.
Zgodnie ze swymi przekonaniami nie pozwolę jednak, żeby jeden kolor, nawet zielony, zniszczył małżeńskie porozumienie.
Na stole w kuchni zostawiłem katalog kolorów i czas do namysłu. Po upływie trzech dni, żona niebieskim ptaszkiem zaznaczyła kolor, który najbardziej mi się spodoba.
- Najlepszy będzie ten – powiedziała pukając palcem w katalog - powiew mięty. Nawiązuje do twojej zieleni, ale jest łagodny.
Dobrze powiedzieć, zdecydować trudniej kupić. Okazało się, że nie wszystkie kolory oferowane są w sprzedaży.
- Tej linii kolorów nie prowadzimy - usłyszałem w pierwszym i w kolejnych sklepach.
Kiedy koszty poszukiwania farby zbliżyły się do wartości całej puszki, postanowiłem wybrać jakiś zamiennik. Padło na pąki akacji. Przystawialiśmy ze sprzedawcą katalog do puszki i grało mniej więcej. Dla mnie to nawet więcej niż mniej, ale ja mam widzenie lekko upośledzone. Jak facet.
Zwlokłem puszkę do domu i w sobotni ranek zacząłem malowanie. Już wieczorem wiedziałem, że farba nie pokryła tak jak trzeba. Mam w tej robocie wieloletnie doświadczenie, ponieważ malowałem wszystkie swoje mieszkania i wiem kiedy coś jest nie takie jak być powinno.
- Może się wchłonie – powiedziała żona, obserwując mazie pod sufitem.
- Nie będę się wieszał z tego powodu – stwierdziłem - najwyżej poprawię w przyszłym tygodniu.
Rozłożyłem meble i zawiesiłem obrazy w pokoju.
- Nie jest źle - powiedziała teściowa, ale nie uwierzyłem jej ponieważ oglądała bez okularów.
W połowie tygodnia kupiłem kolejną puszkę pąków akacji i w następną czyli ostatnią sobotę wziąłem się do roboty.
Przy trzecim malowaniu wszystko pokryło jak trzeba.
- Maluję sobie pokój co tydzień. Kto bogatemu zabroni? – powiedziałem w rozmowie telefonicznej z moim bratem.
Przyznał mi rację.
Jak już po dwunastej byłem odrobiony z pokojem to z rozmachu pojechałem wałkiem po przedpokoju. Tutaj zagościło z kolei „słomiane lato” numer osiem. Chociaż samo osiem kojarzy mi się z jesienią. Czasem nawet nucę:
Pamiętasz była jesień, pokój numer osiem...
Swoją drogą, musiałem nieźle nawijać ponieważ wieczorem mieliśmy umówioną wizytę u lekarza.
Skończyłem koło siódmej PM jak mawiają Anglicy.
Sobota wieczorem, termin jak każdy innym. Niektórzy tak właśnie spędzają weekendy.
Po zmianie opatrunku, wobec pojawiającej się od nowa temperatury, doktor zaordynował szybkie badanie laboratoryjne. Badania były szybkie tylko na wyniki przyszło chwilę poczekać. No może to były nawet dwie chwile. Trochę rozebrało mnie zmęczenie po malowaniu i sprzątaniu. Przez chwilę chciałem się położyć na czymś prostym, brałem nawet podłogę pod uwagę.
- Nie mam już czterdziestu lat – zauważyłem po raz kolejny.
Nim się całkiem rozkleiłem, w drzwiach gabinetu pojawił się doktor kiwając na nas głową.
- Niestety wyniki nie są dobre. Wypisałem skierowanie do szpitala. Najlepiej jechać od razu.
Widząc w moich oczach rozpacz dodał:
- Nic się już nie stanie jak pojawicie się tam jutro rano.
Wróciliśmy do domu przed północą i w kiepskich humorach. Za chwilę też nastała niedziela.
Pierwotnie niedziela zapowiadał się na bogato. Ledwo co Ryby rozpoczęły swoje panowanie, a więc to znak, że nadchodzą urodziny żony.
Dzieci zaproszone, sernik stygł w formie, a wszystkie materiały na krem z papryki grzecznie czekały na swoją kolej.
Po raz kolejny życie płata nam jednak figla. Poprzedni wyjazd do szpitala wypadł tak niefortunnie, że brakowało dziesięciu minut do wyjęcia pizzy z pieca. Teraz miało być jeszcze wcześniej.
Z samego rana, po nieprzespanej z pewnością nocy, żona zaczęła ze mną negocjować.
- A może zrobimy tak: Przygotuję obiad i po wizycie gości spokojnie pojedziemy.
- Nie ma na co czekać. Jedziemy z rana zaraz po śniadaniu. Kolor kolorem, tu mogę odpuścić, ale jeżeli idzie o Twoje zdrowie, to nie powiem więcej. Jedziemy.
Szybko i w ciszy zjedzone śniadanie, kawa wypita w pośpiechu, raczej z konieczności niż przyjemności i azymut na SOR. Szpital przywitał nas w niedzielny poranek, tym samym napisem co poprzednio. Nie było z czego żartować.
Po chwili wzięli się za żonę. Wywiad, badanie, rentgen, analiza. Wszystko po kolei według ustalonej procedury.
Już koło pierwszej zapadła decyzja – przyjęcie. Oczywiście przyjęcie do szpitala, a nie to urodzinowe.
Smutki, smutki, chociaż ja podchodzę do tego praktycznie. Powód do smutków w tej sytuacji byłby wtedy, gdyby żony nie przyjęli.
Następna ankieta, badania, a późnym popołudniem kroplówka. Ponoć to jakiś niesamowicie mocny antybiotyk.
Wszystko ma swoje plusy i minusy czyli działania uboczne.
Nad tymi ostatnimi nie ma czasu się zastanawiać.
Wróciłem do domu. Rozejrzałem się po kątach obejmując prowadzenie domu. Włączyłem pralkę, zrobiłem szybki obiad, wykorzystując część półproduktów. Zjadłem obiad w towarzystwie Młodszego i jego dziewczyny. Nieco później pojawił się Starszy z żoną. Przywieźli zamówione wino gruzińskie. Nikt go nie będzie pił w sytuacji odwołanej imprezy.
Ale sernik znalazł amatorów. Kończyliśmy właśnie herbatę, kiedy zadzwoniła teściowa.
- Zrobię Wam krokiety, rozmroziłam już mięso – powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Damy sobie radę – powiedziałem - Wie mamusia, że w prowadzeniu domu mam już spore doświadczenie. Ostatnio robiłem to ze dwa tygodnie temu.
Ile dni będzie tym razem?
Pranie, sprzątanie czy gotowanie nie są dla mnie problemem. Nigdy nie zapuszczamy domu.
Problemem jest, że nie możemy odbić się od dna choroby, za każdym razem okazuje się, że pod mułem jest jeszcze głębia.

21 komentarzy:

  1. Jakoś w tym roku wszyscy chorują długo , marudnie i z nawrotami.
    Nie straszę tylko pocieszam.
    Wiosna idzie raźnym krokiem ,
    więc prawdopodobnie wszystkie wirusy szlaczek trafi...
    Właśnie jadę na cito pomóc B.
    Wszyscy chorzy, dzieci i oni leżą pokotem...

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdrowia dla żony! serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Za zdrowie Pani_Waścinego_Serca przepijam nieustannie, aliści zda mi się, że pora zwiększyć dawkę...
    Kłaniam nisko:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musimy po prostu wypić wspólnie
      Tylko te okoliczności
      Pozdrawiam

      Usuń
  4. Życzę Twojej żonie zdrowia i pozytywnego przełomu!
    pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  5. Noz w końcu musi nastapić jakaś poprawa, życze tego Zonie z całego serca, niech te paskudne mikroby, bakterie itd idą w najdalszy kąt....
    i co tu więcej napisac ?


    "Choroba jest klasztorem, który ma swoją regułę, swoją ascezę, swoje cisze i swoje natchnienia."
    Albert Camus

    ale przecież Wasze życie to nie klasztor !!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poprawa następuje. Zobaczymy może tym razem
      Pozdrawiam

      Usuń
  6. Dość często życie Was doświadcza, ale świetnie jesteście przygotowani do znoszenia przeciwności losu i znosicie to nadzwyczajnie. Pozostaje nam tylko przekazać słowa solidarności Tobie Antoni oraz życzenia szybkiego powrotu do zdrowia dla żony.

    OdpowiedzUsuń
  7. Och,tak mi żal, że aż nie wiem co powiedzieć.
    Zachwycę się dla pocieszenia urodą nazw puszek z farbą. Te powiewy i pąki... Ja mam dojrzałą jarzębinę.

    OdpowiedzUsuń
  8. Tu (u-nasz-w-swirowku.blog.onet.pl).Pieczesz, gotujesz, malujesz - to, ze jesteś omnibusem to zdażyłem się przekonać już dawno. Ale teraz w centrum uwagi jest twoja żona. Życzę jej szybkiego powrotu do zdrowia.
    Pozdrawiam Mirek

    OdpowiedzUsuń
  9. W rodzinie tak bywa,że jeśli choruje ktoś bliski, wszyscy domownicy są chorzy. Chorują wszyscy, bo są zarażeni- miłością.
    A ja za to "sprzedaję" zjadliwe wirusy grypy, ale także na M. nie mogę narzekać. Zmogło mnie strasznie, powaliło i przykuło do łóżka.
    Zdrowia życzę ,Hanula

    OdpowiedzUsuń
  10. I ja życzę powrotu do zdrowia.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A u mnie na pokojach króluje słońce pustyni, miętowy sorbet i poranna rosa lub wodna lilia czyli żółty, zielony i...ta poranna rosa taka łatwa w określeniu nie jest. niby to biały, niby szarawy, niby trochę srebrzysty, ale i nieco beżowy, z domieszką złamanego różu czy lekkiego fioletu. Zatem poranna rosa , albo wodna lilia? Pozdrawiam, Ha.

      Usuń
    2. Poezja w samych nazwach. Pozdrawiam

      Usuń
  11. Pocieszające jest to, że nie kazali organizować przyjęcia "teraz, zaraz, natychmiast". Lekarze to raptusy, często mocno straszą pacjentów wiedząc, że bez tego by odpuszczali. Mam nadzieję, że mało przyjemny pobyt w szpitalu przyniesie szanownej Małżonce poprawę.

    Z drugiej strony widziałem ostatnio w necie fotki ze szpitalnym żarciem. Wywołały we mnie takie same odczucia jak widok zapuszczonego chlewa, gnijącej kapusty lub trumny. Trzeba pacjentom przywozić do szpitala jedzenie, bo po tym "firmowym" mają dużą szansę się rozchorować, lub umrzeć z głodu.

    OdpowiedzUsuń