Znany amerykański aktor w szpitalu -
przeczytałem na Onecie. Dowiedziałem się, że Burt Reynolds z
powodu grypy i sraczki trafił do szpitala. Dołączył w ten sposób
do kompletu z moją żoną. Z ta różnicą że małżonka nie jest
tam za sprawą grypy i nie pisze o tym Onet. W takim razie ja
napiszę odrobinę.
Dolegliwości z którymi zmagała się
od połowy roku, nasiliły się znacznie w połowie grudnia.
To taki bonus od losu, żeby
przeprowadzka przebiegła nam sprawnie i szybko. Daliśmy radę, ale
już kolejny wybuch gorączki przypadł na święta. Mailowałem i
SMS-owałem z doktorem, który gdzieś na końcu świata, na
wszystkie maile odpowiadał dając wskazówki i zalecenia.
Już wtedy pojawiła się pierwsza
koncepcja szpitala, ale gorączkę udał się opanować. Zrobione
przy okazji wyniki badań wykazały u żony między innymi niskim
wartościami również anemię. Rozpoczęło się dożywianie
specjalnymi drinkami z białkiem i śmiałem się nawet, że odżywia
się już jak paker, powinna tylko do kompletu pokiwać hantlami. Z
kiwania obciążnikami nic by jednak nie wyszło, bo znowu pojawiły
się skoki temperatury. W ostatni piątek, oprócz zapisanej recepty
z antybiotykiem, otrzymaliśmy również skierowanie do szpitala. Na
wszelki wypadek.
Ten wypadek nastąpił już następnego
dnia. Zdążyłem jej dać jeden zastrzyk z gentamycyną i zaopatrzyć
ją jak codziennie. Koło południa temperatura wystrzeliła i pomimo
podania leków przeciw gorączkowych, przekroczyła magiczną cyfrę
czterdzieści. Nie było na co czekać Zapakowałem Ją do samochodu
i umówiwszy się na miejscu z teściową, skierowałem się do
szpitala.
Na SOR-ze jak to bywa odczekaliśmy
swoje, ale trafiliśmy na lekarzy, którzy postanowili pomóc żonie.
Jakże byli inni od tych konsultujących w innym szpitalu w czwartek.
Stanowili szkolny przykład spuszczenia po brzytwie.
Trochę uspokoiłem się gdy po
kroplówce temperatura wróciła do normy. Zabrałem wierzchnie
odzienie i późnym wieczorem wróciłem do domu.
W niedzielę dokonałem oglądu
gospodarstwa i zaplanowałem sobie prace.
Ogarnąłem pokój żony po tej
sobotniej pospiesznej ewakuacji. Pralka i zmywarka, zaczęły żyć
swoim życiem, a ja pojechałem do szpitala.
Niestety, jak się okazało i w
niedzielę, nad ranem słupek rtęci powtórnie powędrował do góry.
Pojawiłem się już po wszystkim. Pozostało tylko zadbać o higienę
i czystość otoczenia.
Wziąłem żonę na ręce i trzymałem
kiedy teściowa zmieniała pościel.
Boże, trzymałem ją przez dłuższy
czas na rękach, nie odczuwając wysiłku. Jest lżejsza niż mi się
wydawało. Gorączka zrobiła swoje.
Mam spore doświadczenie w przebywaniu
żony na szpitalnym oddziale. Nie musiałem się niczego uczyć.
Przypominałem sobie tylko stare, dawno przetarte ścieżki.
Wróciłem późnym popołudniem.
Ogarnąłem wzrokiem dom, ale nie chciało mi się nic robić. Nie
chciało mi się też oglądać, ani tym bardziej czytać niczego.
Rozwiesiłem pranie i rozłożyłem zmywarkę.
Trzeba dotrwać do jutra i z
niepokojem, z samego rana wykręcać numer - Jak było w nocy?
Dzisiaj jak poprzednio, gorączka i
powrót do stanu normalności po lekach.
To ciekawe, że trzydzieści siedem
stopni stało się oznaką normalności.
Z samego rana pojawiłem się w
wydziale podatku od nieruchomości mojej nowej gminy. Wszystko w
związku z wezwaniem do stawienia się w ciągu siedmiu dni i to pod
karą grzywny.
Stawiłem się i dzięki miłej
urzędniczce załatwiłem sprawę w kilka minut.
Wyszedłem zadowolony, zadając jednak
pytanie - dlaczego istniejące procedury, takie zaproszenie do urzędu
zawsze nazywają wezwaniem? Dlaczego też każde wezwanie opatrzone
jest groźbą grzywny?
Czyżby w myśl zasady, którą
wyartykułowała Kayah, w jednej ze swoich piosenek – że strach
leszy jest niż szacunek?
Przy okazji, bo jak już spóźniam się
do pracy, złożyłem dokumenty na nowy dowód osobisty.
Stary wymieniałem w zeszłym roku, ale
w związku ze zmianą miejsca zamieszkania, trzeba znou powtórzyć.
Miałem to zrobić razem z żoną, ale czas na wymianę dowodu jest
krótki, a co do czasu pobytu w szpitalu żony, teraz nic nie
wiadomo.
Razem zrobiliśmy zdjęcia i
wypełniliśmy druki. Swoje złożyłem sam.
Pojadę z nią ekstra, pojadę i na
koniec świata. Niech tylko wraca do zdrowia.
Póki co, budzę w niej wolę walki, bo
w ostatnich dniach zauważyłem niepokojące objawy, próby składania
broni.
Groźbą, prośbą szantażem i żartem
próbuję odmienić ten stan rzeczy.
Tylko na kogo ja sobie mogę pogrozić?
Na kogo gniewnie pokiwać palcem?
Chyba tylko na siebie, palcem w bucie.
Antoni, przekaż proszę Żonie gorące życzenia powrotu do zdrowia. Trzymajcie się dzielnie.
OdpowiedzUsuńPrzekazałem dziękuje
UsuńAntoni, bardzo dobrze, że starasz się wyzwolić w żonie chęci do zmagań z chorobą. Wola walki to podstawa leczenia. Życzę szybkiego wyzdrowienia, posyłam pozytywną energię.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam.
Od szpitalnych sal, zachowaj nas Panie...ale czasami się nie da, albo samemu się trafia, albo zawozi bliskich.Ostatnie pół roku, to doświadczenie pond miarę, jak mi się wydawało na początku, później było coraz gorzej. Mówię o doświadczeniach /nomem omen/ze służbą zdrowia. Przychodzi chyba czas na zrewidowanie pojęć. Tak ona służalcza, to służba zdrowia, jak społeczna, działalność marszałka sejmu i wielu mu podobnych. U nas w kraju nie tylko żyć, ale także chorować nie można normalnie. Pozdrowiam i siły życzę, Hanula
OdpowiedzUsuńKiedy opadły pierwsze emocje, byliśmy pozytywnie zaskoczeni życzliwością personelu.
UsuńMoże jednak coś się zmienia.
Pozdrawiam
Fakt, można liczyć na życzliwość, na bezinteresowność, ale jest to rzadkie niestety. Czasami odnosiłam wrażenie,że było tak gdy zjawialiśmy się w szpitalu, takie zainteresowanie chorym. Nie miałam odwagi zapytać,czy tak było także, gdy odchodziliśmy do domu. Mam za sobą także doświadczenia z hospicjum, wszystko zależało " od zmiany", czasami trudno było znieść bezduszność . Opieka nad chorymi wymaga powołania,szczególnego powołania, chyba nawet większego niż życie zakonne. O wiele łatwiej się modlić w ciszy i odosobnieniu, niż nieść pomoc potrzebującym, patrzeć na cierpienie i nie móc pomóc...Nie potrafię jeszcze mówić o chorowaniu tak po prostu, bez żalu...Ha
UsuńDokładnie tak samo myślę
UsuńWszystko zależy od człowieka.
trzymajcie się, z całego serca życzę szybkiego powrotu do zdrowia. Gdyby trzeba było zamieścić jakiś apel o cokolwiek, nie wiem, leki, kontakty, to pisz.
OdpowiedzUsuńDziękuję i pozdrawiam
UsuńChroniczna choroba potrafi umeczyc i zabic nadzieje. O ile ciezej byloby zonie gdyby nie Twa nieustanna pomoc i opieka, podtrzymywanie na duchu? Dobrze ze Cie ma i napewno docenia.
OdpowiedzUsuńZonie zycze powrotu do zdrowia a Tobie wytrwalosci - Serpentyna
Dziękuję i pozdrawiam
UsuńSmutno się zrobiło wraz z wejściem choroby w Wasze progi. Na szczęście dobrze sobie radzisz ze zwiększonymi obowiązkami i jeszcze w dodatku znalazłeś czas, aby ten stan zmagań tak plastycznie opisać. Da Bóg, że wszystko szybko powróci do normy i pozostanie tylko opis, świadectwo czasu i postaw zaprzyjaźnionych ludzi, spieszących z dobrym słowem i deklaracją pomocy. Przyjmij proszę życzenia szybkiego powrotu do zdrowia dla Żony i słowa męskiej solidarności dla Ciebie.
OdpowiedzUsuńDziękuję i pozdrawiam
Usuńżyczę Zonie powrotu do zdrowia i domu..... jak najszybciej, bedzie wam na pewno łatwiej niż tobie jeździć do szpitala.....
OdpowiedzUsuńjesteś wspaniałym mężem .... i Zona jest szczęściara że ma ciebie właśnie takiego
serdecznie pozdrawiam i jeszcze raz...Z D R O W I A !!!!!!
Dziękuję i pozdrawiam
UsuńAby jak najszybciej wszystko wróciło do normy. Nowy dom czeka!
OdpowiedzUsuńDziękuję i pozdrawiam
UsuńŻyczę zdrowia :)
OdpowiedzUsuńKciuki trzymam, przepijam za zdrowie i fluidom każę płynąć w wiadomym kierunku...:) Oby tylko zdrowie zechciało wreszcie sobie o swoich obowiązkach względem małzonki przypomnieć...
OdpowiedzUsuńKłaniam nisko:)
Tez bym się napił za zdrowie , ale teraz cały czas w ruchu.
UsuńDziękuję i pozdrawiam
Staram sie wysłać do was jak najwiecej pozytywnej energii. Malzonce życze zdrowia i woli walki a tobie cierpliwosci i siły. Pozdrawiam Ika
OdpowiedzUsuńszpital to chyba najgorsze z możliwych rzeczy. W swoim życiu byłam jedynie 3 razy i jak sądzę o 2 za dużo, ten trzeci konieczność - poród.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za powrót do zdrowia żony.
Jeju, to się porobiło. Zdrowia dla żony i siły dla Was obojga.
OdpowiedzUsuńNa marginesie, ja wysyłam wezwania, bez groźby grzywny, tylko z groźbą nierozpatrzenia wniosku lub wstrzymania świadczeń
No to brzmi lepiej, jak bez grzywny
OdpowiedzUsuńZa życzenia i wsparcie dziękuję i pozdrawiam
Tu (u-nasz-w-swirowku.blog.onet.pl). No to same niewesołe rzeczy u ciebie. Ale miej nadzieję będzie lepiej. A ja zawsze wszystkim powtarzam zaszczepić się przeciwko grypie Influvac' em i można drwić ze wszystkich wirusów przez całą zimę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Mirek
Gdyby to była grypa.
UsuńPozdrawiam
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńOjej! tak sie zmartwilam. zycze zdrowia i wytrwalosci. az mi sie slabo robi gdy przypominam sobie atmosfere szpitalnych korytarzy i ta kielkujaca i opadajaca jak slupek rteci w termometrze nadzieje. mysle, ze gdy pisze te slowa zona czuje sie juz lepiej. niech zdrowieje, nowy dom czeka, a dom bez kobiety nawet na krotko jakis taki opustoszaly jest... trzymam za was mocno kciuki!
OdpowiedzUsuńDziękuję
UsuńDobrze wiem, że będziesz wiedział, co i jak oraz kiedy powiedzieć, żeby ją zmobilizować do walki!
OdpowiedzUsuńDasz radę, chociaż nie ma co oczekiwać, że będzie łatwo. Uściski!
I chyba będzie długo. Pozdrawiam
Usuń