Poczułem się jak ktoś wyjątkowy,
jak swój chłop, swojak po prostu.
W pogoni za zabezpieczeniem rozrywki
moim Francuzom, wyszukiwałem jakieś ciekawe miejsca. W myśl hasła
„Piękna nasza Polska cała” nie stawiałem sobie żadnych
ograniczeń, poza może być może odległością. Nie jest to jednak
takie łatwe bowiem znamy się już prawie trzydzieści lat. Sporo
więc przy okazji widzieliśmy razem.
Kraków i okolice, Zakopane z
przysiółkami, moje Gorce z ich mieszkańcami. Zrodziły się z tego
przyjaźnie z Góralami i Krakusami. A jeżeli nie przyjaźnie to
przynajmniej sentymenty.
Wybór jest trudny, bo to i odległość
nie może być by zbyt duża by wrócić do domu na noc, nie
zapominając o ostatnim posiłku przy którym dla naszych Francuzów
czas przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie.
Siedzimy przy tym stole ze dwie
godziny, a ja reprezentujący polski model spożywania robię się
głodny na sam koniec takiej biesiady. Ten luz, ta cała południowa
maniana jest mi genetycznie obca. Dla mnie czas ma zawsze znaczenie.
Szybko, na biegu, trzy sroki za ogon naraz i wieczorny zawód, że
tak niewiele udało się zrobić.
Jeżeli po prawie trzydziestu latach
wspólnych spotkań niczego się nie nauczyłem, to chyba w tym
temacie jestem już całkowicie przegrany.
Powiedzenie, że niczego nie zyskałem
to jednak kłamstwo, albo spore nadużycie.
Zdecydowanie podbudowali mi poczucie
własnej wartości i zmusili do tego minimum luzu.
Czasem łapię się na tym, że nie
spoglądam na zegarek, nawet przez godzinę.
To już pierwszy krok, ale ile pracy
jeszcze przede mną?
Tężnie.
Tak wymyśliłem te tężnie w dobrej
chwili. Na polu ( dworze) gorąco i człowiek tęskni do odrobiny
chłodu.
- Tężnie? - powtórzyła żona -
Można zaryzykować
- Co to są tężnie - zapytali
Francuzi.
Ze dwa lata temu Wieliczka zafundowała
sobie tężnie. Konstrukcja przypomina jakieś zamczysko z murami
obronnymi i basztą. Całość wypełniona drobnymi gałązkami po
których spływa solanka.
Gdzie jak gdzie, ale tu solanki jest tu
pod dostatkiem.
Tak prawdę powiedziawszy to i dla mnie
był to „tężniowy” debiut.
Już na samym wstępie mieliśmy
problem z parkowaniem. Wolne miejsca były zajęte więc podjechałem
na parking dla turystów. Parkingowi spojrzeli podejrzliwie na moją
rejestrację (wielicką) i spytali tym samym tonem
- Czym możemy służyć?
- Chciałem zaparkować na godzinkę.
- To się Panu nie opłaci. Godzina
kosztuje dwie dychy
- Podjechałem z żoną na tężnie, a
żona na wózku.
- Niech Pan podjedzie do szefa.
Podjechałem. Szef posłuchał i
pozwolił. Na moje pytanie o opłatę tylko machnął ręką.
Poczułem się wyjątkowo i pewnie po
raz pierwszy uczuciowo związany z Wieliczką.
Kiedy podszedłem do kasy tężni moje
uczucie lokalnego patriotyzmu spotęgowało się.
Po okazaniu dowodu tożsamości
wskazującego, że jestem mieszkańcem gminy, uiściłem opłatę za
mnie i żonę. W kwocie cztery złote czyli do dwa zety od osoby.
Dla Francuzów wyszło po dziewięć od
czupryny.
Kiedy odchodziłem od kasy, gęba
śmiała mi się od ucha do ucha.
- Co ty taki zadowolony?
Bo narodził się we mnie lokalny
patriotyzm. Wiem już, że to mój Heimat
- Że co? - Spytał Eric
- Moja Mała Ojczyzna –
odpowiedziałem i posiłkując się tłumaczem, dodałem – petit
pays.
Opowiedziałem o wszystkich bonusach z
ostatniego kwadransa.
- A Kennedy mówił, nie pytaj o to co
Ameryka może zrobić dla ciebie, ale co ty możesz zrobić do
Ameryki.
Spojrzałem na moją żonę z uznaniem.
Celnie nie spointowała.
- No cóż, dla Ameryki też zrobiłem
gest. Nie wybieram się tam
Wewnątrz tężni panował przyjemny
chłód. Usiedliśmy na ławeczkach wdychając wilgotne i słone
powietrze.
Wszystko lub prawie wszystko wykonane z
drewna. Do tego bardzo prosty system przelewania solanki, też w
drewnianych korytach. Podobało się to moim gościom o czym
świadczyła ilość zrobionych zdjęć.
Co jak co ale mój Francuz na
nawadnianiu (zwłaszcza pól) zna się doskonale.
Miła atmosfera.
- Powinniśmy tu bywać częściej –
zdecydowała żona. Dla twojego gardła i mojej kondycji.
Cholera coś mi mówiło, że właśnie
rodzi się mój nowy obowiązek Obowiązek relaksu.
- Tylko czy ja wytrzymam takie nic
nierobienie?
- To tylko pół godziny naraz. Tak
jest napisane na tej tablicy – żona posiłkowa się ściągą.
- No właśnie.
Po przekroczeniu zalecanego czasu,
opuściliśmy budowlę. Na wargach wyczułem dobrze znajomy słony
smak. To samo na rękach i pewnie ubraniu.
- Tu nawet jest napisane, że należy
zabezpieczyć ubrania – doczytała żona.
Skąd u niej taka skłonność do
czytania tablic i ulotek? Skąd taka skłonność do czytania w
ogóle?
- Przecież nie wejdę w foliowej
pelerynie. Wyglądałbym jak idiota.
- A ja mam pelerynę z pakietu
pielgrzyma ŚDM - zauważył Eric.
Na wszelki wypadek przyjąłem tę
informację milczeniem
Parking rzeczywiście był dla mnie za
darmo. Odjechałem, machając przyjaźnie na pożegnanie.
Zapakowałem całe towarzystwo i
udaliśmy się na proszoną kolacje do zajazdu.
Starszy mój syn związał swoje
osobiste i zawodowe życie z Wieliczką już ponad cztery lata temu.
Razem z żoną ( i gośćmi oczywiście)
zaprosili nas na kolację do Zajadu „Pod wielką solą”
No pod czym innym mógłby być zajazd
w Wieliczce ?
Jestem tu nie pierwszy raz i zawsze
opuszczam to miejsce w poczuciu błogiego zadowolenia. Tak było i
tym razem.
Dobre jedzenie, miła obsługa i
miejscowy browar którego pracę można obserwować przez szybę.
Po oscypku zapiekanym z żurawiną na
przystawkę, poszliśmy na całość.
Panie w ryby my w żeberka.
Gdyby ktoś przejeżdżał w okolicy i
poczuł nagły głód, polecam żeberka w miodzie i piwie.
Z pewnością nikt nie zawiedzie się.
Należy tylko przemyśleć zamawianą ilość.
Myśmy tradycyjnie już chyba o tym nie
pomyśleli. Jedna porcja to trzy soczyste kawałki o długości (na
oko) po 20 cm każdy. Do tego ziemniaki w mundurkach i sosy.
Znany ze swego hedonistycznego
podejścia do spraw jedzenia, mój francuski brat najpierw wystraszył
się nieco ilością, ale zaraz potem zabrał się do jedzenia.
Gdzieś tak przy drugim kawałku spytałem - jak smakuje?
- Delicieux – odpowiedział
oszczędnie.
- Tylko dużo kostek - zauważyłem
- I to jest w nich wspaniałe -
powiedział z wyraźną ulgą.
- Mierz siły na zamiary, mówił nasz
narodowy poeta. I to jest prawda.
Sam miałem podobne podejście do
tematu. Modliłem się już o jak największą ilość kości.
Nauczeni doświadczeniem,
zrewidowaliśmy swoje podejście do tematu deseru.
Ponieważ w filozofii mojego Francuza
na lody zawsze znajdzie się miejsce, zamówiliśmy i lody.
Nie, nie duże puchary, ale tak zwane
dziecięce porcje.
- Nie, nie dziecięce – zaprotestował
Eric – Duża, half – half.
Pragmatyczny syn wyliczył, że
dziecięca porcja jest większa niż połowa dużej. Przyjęliśmy
jego punkt widzenia a on złożył zamówienie.
Co to znaczy myślenie schematami.
Po pewnym czasie otrzymaliśmy
zamówione porcje. Ja na półmisku w kształcie motylka, Starszy
ważki, a mój Francuz w kształcie kolorowego rożka z lodami.
Za PRL- u nie można było zamówić herbaty bez cytryny, jeżeli w menu była „ z cytryną” zauważyłem
Liczy się całość, bo to komplet –
powiedziała żona
Goście mnie powiedzieli nic, tylko
rozpoczęli konsumpcję.
Nie był to raczej zgrzyt, raczej
tylko jeszcze jeden powód do śmiechu. Każdy zaś z lodami zrobił
sobie odpowiednie zdjęcie.
Coś za dużo tych zdjęć. Czyżbyśmy
tez byli pokoleniem smartfona?
I już zastała nas noc.
- Godzina do północy –
powiedziałem, spoglądając na zegarek.
Teraz zdałem sobie sprawę, że przez
ten cały wieczór nie spojrzałem nawet przez chwilę na zegarek.
Może więc nie całkiem jestem stracony?
Wracaliśmy do domu w poczuciu dobrze
spełnionego obowiązku. Delikatne pomrukiwanie i wzdychanie
zastąpiło konwersację, po tym męczącym dniu który zakończył
równie pracowitym posiłkiem
Ja żyłem już jutrzejszym planem
zadań w pracy, Oni trasą do Zakopanego.
Żona odbyła kolejną wizytę u
lekarza ( ile ich jeszcze przed nami?), Oni sentymentalnie spojrzeli
na Giewont. I tylko ta kawa na Krupówkach była pomysłem takim
sobie. Iluż turystów w tym samym czasie poczuło mocna potrzebę
kofeiny?
Wielu. Tak wielu to zniechęcająca
ilość.
Ja swoją kawę wypiłem w chłodzie
biurowego pokoju, wysłuchując kolejnych meldunków z trasy.
Byle do wieczora, ostatniego w naszym
międzynarodowym spotkaniu.
Gruzińskie Telavuri było idealne na
tę okazję. Do tego komplet serów, bagietka i kabanosy które nad
wyraz im smakowały w czasie tego całego pobytu.
W piątkowy poranek udało mi się
jeszcze wypić z nimi pożegnalną kawę. Ja do pracy, Oni na
lotnisko. Po paru godzinach dostaliśmy meldunek z Barcelony, że
wylądowali i jeszcze tylko dwie godziny jazdy do domu. Przy tych
odległościach to prawie byli na miejscu.
Światowe Dni Młodzieży i
przynależnościami towarzyskim przeszły i dla nas do historii.
Dzięki gościom minęły bezproblemowo
i z uśmiechem. Umiejętnie choć całkowicie nieświadomie
zablokowali tę naszą polską skłonność do narzekania.
Nie dość, że nie narzekaliśmy to
jeszcze poczuliśmy pustkę po ich odlocie.
- To co ? U nas za dwa lata?
Puściłem wodze fantazji. A co mi tam.
Przeczytalam z przyjemnoscia, tez zdazylam zapomniec co to sa teznie. Teresa
OdpowiedzUsuńMiło mi że wpis okazał się pożyteczny
UsuńPozdrawiam
Przyjemnie się czytało, aż czuję smak tych żeberek;)
OdpowiedzUsuńZ Twojego opisy tych tężni wynika, ze są bardzo podobne do tych w Ciechocinku, ale pamiętam że gdzieś widziałam takie zbudowane w odmienny sposób, i za nic nie mogę sobie uzmysłowić gdzie to było, teraz mnie będzie to dręczyć, aż sobie nie przypomnę;-(
Te wakacyjne tłumy mnie przerażają, dobrze że chociaż współziomkowie potraktowali się należycie, zawsze to jakaś osłoda wakacyjnych niedogodności;)
Moja wiedza tez ogranicza się do Ciechocinka i teraz Wieliczki
UsuńPozdrawiam
Klik dobry:)
OdpowiedzUsuńŁyknęłam tę niezwykle smaczną notkę z apetytem, niczym Francuzi kabanosy.
Pozdrawiam serdecznie.
Może się sprężcie i pojedźcie do nich w przyszłym roku. Za dwa lata oni już mogą być mniejszością w swoim kraju, a to zawsze komplikuje życie przy niechętnie nastawionej większości.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Nawet oni komentują to ze sporą dawką ironii
UsuńPozdrawiam
Jakże Cię rozumiem! Pół godziny siedzieć bezczynnie dla zdrowia albo łazić bez celu co się nazywa codzienną dawką ruchu (też dla zdrowia) to dla mnie prawie udręka. Siedzieć - to chociaż z książką. Łazić - chociaż po kilo cukru. Serdecznie pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńTak zwany aktywny wypoczynek.
UsuńPozdrawiam
właśnie się zastanawiam, co pokazać gościom z Marsylii, Wieliczkę, Bochnię, Oświęcim?
OdpowiedzUsuńWoziłem ich do kopalni soli czwórkami i wszyscy Francuzi byli zachwyceni. Te tężnie można sobie zamówić chyba w ramach jednego biletu. Poza tym to zaraz za kopalnią.
UsuńCo do Oświęcimia to każdy powinien mieć też chwilę zadumy nad życiem. Pytanie tylko jak bardzo nalegać w ramach urlopu. Też tam bywałem z gośćmi z zagranicy.
Pozdrawiam
Klarko, Łowicz im pokaż;-O
UsuńTo jest gościna co się zowie. Coś dla zdrowia, coś dla duszy.. Nawet cłek nie cuje jak cas ulatuje.
OdpowiedzUsuńZrobiłem się głodny
Polecam żeberka
UsuńPozdrawiam
Mam nadzieję, że Kotlet Karczmarza też jest Panu znany :)
UsuńOj zjadłoby się i lody i żeberka i rybę ;-)Wspaniale się tak czasami zresetować, nie myśleć o obowiązkach, tylko płynać z nurtem życia.
OdpowiedzUsuńZwłaszcza jak impreza proszona
UsuńPozdrawiam
Cześć Antoni
OdpowiedzUsuńNiestety też mam zwyczaj po prostu wrzucać na ruszt, Kiedy już zjem (zeżrę) zastanawiam się po co był ten pospiech, przecież nawet smaku nie poczułem. A takie żeberka należałoby smakować i smakować.. mniam... Pozdrawiam JerryW_54
Musimy nauczyć się celebrować
UsuńPOzdrawiam
Ależ smacznie poczytałam. Pół godzinki takiej tężniowej nirwany dobre jest. Uprawiałam te przerwę w biegu w tężniach w Konstancinie pod Warszawą. Tam było ostrzeżenie dla osób z nadciśnieniem żeby połowę czasu i dalej. Ale tam tężnie inne - gałęziowe i tak ze 2 pietra wysokie.
OdpowiedzUsuńI u mnie ciśnienie raczej wyższe
UsuńPozdrawiam