Mówi się, że jak się coś raz trafi do Internetu to pozostaje tam już na wieki. To określenie na wyrost, bowiem sam internet ma nie więcej niż ćwierć wieku. Co jednak jest na rzeczy. Gdzieś tak w 2008 roku, firma w której aktualnie pracuję, umieściła na portalu z ofertami pracy ogłoszenie. Informowali o możliwości zatrudnienia kilku pracowników magazynowych. Żadnych specjalnych wymagań bo i praca jaką mieli wykonywać jest prosta. Przenieść stąd tam, według wskazań przełożonego. Pracowników przyjęto a ogłoszenie pozostało. Pracownik odpowiedzialny zagubił gdzieś hasło. Próby kontaktu z właścicielem portalu od tamtego czasu nie dają żadnego rezultatu, ponieważ do korespondencji służy mail na który nie dostajemy żadnej odpowiedzi. Tak to już szósty rok ogłoszenie jest automatycznie odświeżane i wtedy zostaję zasypywany CV- kami. Mnie się śmieci poczta, a ktoś robi sobie fałszywą nadzieję na pracę. Nie mam już siły odpisywać na maile i wysłuchiwać dobrych rad, że nieaktualne ogłoszenia powinno się kasować. Ileż razy próbowałem to zrobić. I co ? I jestem w tym samym miejscu co zawsze. W wolnej chwili przeglądam jednak listy motywacyjne które obrazują mi, że naprawdę jest trudno o pracę. Pojawiają się też perełki nowomowy jak ten początkowy fragment listu : „Szanowni Państwo, Wychodząc na przeciw Państwa oczekiwaniom wysyłam swoja kandydaturę do rekrutacji. Poszerzając spektrum doświadczeń zawodowych w przyszłości chciałabym położyć nacisk na, poszerzanie swojej wiedzy oraz możliwości.” Aż mnie zamurowało bo jakież spektrum możliwości daje ciągnięcie wózka magazynowego z drewnianą paletą?
W sobotę sam tyrałem gorzej niż pracownik magazynowy. Jak pracownik leśny woziłem taczkami drewno na opał. W wyniku cięć pielęgnacyjnych pozostało do zagospodarowania trochę konarów z brzozy i wierzby. Metodą dyplomatyczna wszedłem w ich posiadanie. Wszystko pocięte i porąbane na równe kawałki przyjechało na małej wywrotce, która wywaliła jakieś cztery metry drzewa na podjazd przed domem. Z drobnymi to było prawie pięć.
Konieczność parkowania za ogrodzeniem była najlepszą motywacją do tego aby zawinąć rękawy. Zawinąłem je więc i jeździłem w te i nazad w czasoprzestrzeni, to znaczy od kupy drzewa do piątej. Pewnie i w sobotę mógłbym to wszystko skończyć, gdyby nie to, że żona zdecydowanie zakończyła mi prace zagradzając wózkiem trasę przemierzaną przez taczki. Może to i dobrze, bo w innym wypadku trzeba by mnie było znieść do domu. Resztę skończyłem układać następnego dnia. W ciszy i spokoju wrzucałem pozostałe najcieńsze gałązki na taczki, mając świadomość tego, że innym mieszkańcom mojej wsi może się ta aktywność nie spodobać. Nikt jednak nie pojawił się aby zwrócić mi uwagę, tak, że przez chwilę czułem się nawet nieco nieswojo. Na sam koniec roboty pojawili się jednak dwaj niespodziewani goście. Przyczłapały gdzieś z głównej drogi i wsadziły łby między szczebelki bramy, aby z wyrazem tego koziego zadziwienia obserwować moja robotę. Patrzyły tak chwilę kręcąc łbami i trąc rogami o chłodny metal. Potem uwagę ich przykuła ozimina na polu sąsiada. Wyskubały trochę zielonych odrostów, przerzucając się już po chwili za żywopłot. Żona wyniosła mi aparat fotograficzny, ale powiedziałem jej że marchew będzie im zdecydowanie bardziej smakować. Rzeczywiście na widok aparatu odwracały się tyłem i dopiero karoten marchewki był w stanie przekonać je do zmiany perspektywy.
Jedna z kóz miała założoną na szyi solidną kolczatkę niczym jakiś owczarek alzacki.
Wyszło na to, że to zwierz domowy który uciekł w czasie niedzielnego spaceru. Kozy łaziły w tę i nazad to obgryzając żywopłot, to poskubując oziminy. Trwało to dobre pół godziny. Zaraz potem pojawiła się sąsiadka a z nią i druga. Potem wspólnie i w porozumieniu spętały swobodne do tej pory kozy.
- Pies je poszczuł – tłumaczyła się do mnie, chociaż o to wcale ni pytałem.
Wraziłem zrozumienie dla psiej agresji i strachliwych kozich charakterów. Ja zaś nie zamierzałem się tłumaczyć dlaczego stoję w święta niedzielę, w roboczym stroju, z miotłą w dłoni nad kupą trocin i kawałkami kory pozostałymi po układaniu drewna.
Za mną siedziała kota obserwując moje miarowe ruchy miotłą. Ona też nie miała do mnie żadnych pytań. Takie porozumienia pomiędzy podziałami.
1. Prawie w każdym ogłoszeniu o pracy przyszły pracodawca obiecuje "możliwość rozwoju" jakby faktycznie każdemu rozwój był potrzebny, albo i na każdym, najgłupszym nawet, stanowisku był możliwy i zasadny. To znak czasów obok pracy w młodym zespole.
OdpowiedzUsuń2. Masz jakieś pochyłe drzewa, żeby kozy mogły na nie skakać?
Pozdrawiam
No niestety, pochyłego orzecha wyciąłem
UsuńPozdrawiam
Czyli komuś zwiały kozy :). Lubię czytać blog Olgi i oglądać zdjęcia kóz które wraz z gospodarzami wędrują na spacery i to w towarzystwie psa. :) A tu kozy przywiązane łańcuchami, one do Ciebie zaglądały bo by chętnie te gałązki z kory objadły :).
OdpowiedzUsuńNo tak święta niedziela i ciężka praca. I szczęśliwie nikogo nie interesuje że Niedzielę święty dzień pierwszy, czcili poganie, jako że był to dzień poświęcony bogu Słońce. :) W Biblii i u Żydów dzień siódmy to sobota licząc od niedzieli jako dnia pierwszego. :) Ważne że święty reszta jest nieważna. :)) Pozdrawiam ciepło. :)
Może i miały ochotę na te gałązki. Kota też wpadała w stos i uciekała jak drewno rozpadało się po kątach, aż miło było patrzeć.
UsuńJak widać zwierzęta też są ciekawe świata, taką niewinną dziecięca jakby ciekawością.
Pozdrawiam
"...trochę konarów z brzozy i wierzby..."
OdpowiedzUsuńOd pewnego czasu jak czytam o brzozie, w jakimkolwiek kontekście, to widzę Smoleńsk.
Ponieważ codziennie rano widzę moją własną brzozę (a nawet dwie), nie mam takich skojarzeń.
UsuńStrach otworzyć lodówkę, wszędzie TesTeq :))
UsuńCała ta polityka nie zepsuła mi pozytywnych skojarzeń z tym pięknym drzewem
UsuńPoza tym świetnie się pali chociaż szybko.
Pozdrawiam
To Ty, Różo, skierowałaś mnie do tej lodówki. Trzeba było nie zdradzać swoich miejsc.
UsuńTesTeq
UsuńCo racja, to racja. Smaczne kąski, prawda?
Klik dobry:)
OdpowiedzUsuńJa w świętą niedzielę skradam się do podrzucenia w kotle c.o. Jak przyłapie mnie sąsiadka, to mam przerąbane. W niedzielę trzeba marznąć, bo palić nie wolno.
Pozdrawiam serdecznie.
Za to jakoś nikt się nie zżyma na niedzielne pijaństwo, które ze święceniem dnia świętego nic nie ma. wspólnego
UsuńTu panuje zgoda ponad podziałami
Pozdrawiam
Moi rodzice swego czasu śpiewali taką piosneczkę : Po to Pan Bóg dał niedzielę ,by po tygodniowym trudzie ,pomodliwszy się w kosciele do karczmiska poszli ludzie . To się nazywa moc tradycji ;)
UsuńZgrabna i nie znana mi piosenka.
UsuńA tradycję trzeba szanować, to prawda.
Pozdrawiam
Wow jakie przystojniaczki z tych kóz :-)))
OdpowiedzUsuńWspółczuję, Tobie , bo odbierasz te maile,
współczuję tym co wysyłają...
Męczące i wkurzające...
Takie życie.Szkoda mi tylko tych zawiedzionych nadziei
UsuńPozdrawiam
Raz wysłałam meila na takie przestarzałe ogłoszenie. Od tamtej pory sprawdzam ... "datę przydatności";)
OdpowiedzUsuńJest jeszcze taki punkt jak "data pierwszej publikacji"
UsuńTo pomaga
Pozdrawiam
a to kozki ciekawskie :-) Kota zresztą też i sąsiadki pewnie też ;-)
OdpowiedzUsuńWy mieliście nieaktualne ogłoszenie, zdarza się, do mnie kiedyś zadzwonili z ofertą pracy 7 lat po złożeniu podania :-D
Pomimo zmian z domami już ponad rok temu i skasowaniu wszelkich wpisów, dalej przychodzą mi oferty nieruchomości.
UsuńPo prostu już jestem w bazie. A te siedem lat to rzeczywiście sporo.
Pozdrawiam
Ta z naszyjnikiem to kokietka jakaś i strojnisia. Urocza. Może by taką nabyć jako towarzystwo dla koty? Letnią porą może służyć jako ekologiczna kosiarka.
OdpowiedzUsuńTylko trochę bezmyślna. Koza młóci wszystko jak leci z kwiatami krzakami włacznie
UsuńPozdrawiam
W "umieniu" cos tam, cos tam, slynnej poslanki tego powiedzenia nie przebijesz:)))
OdpowiedzUsuńKozy macie w okolicy to oznacza, ze moze sasiedzi sery wyrabiaja. Polecam, sa przepyszne.
Pozdrawiam z mroznego Chicago:)
To chyba tylko kozy do ozdoby, Bardzo lubię kozie sery, od białego do wędzonego. Raz jadłem pizzę z kozim serem, ale to we Francji. Mocne zapadające w pamięć przeżycie.
UsuńPozdrawiam
W stajni, gdzie Wchmistrzówny kobyłka popasa, jest koza, którą właściciel leniwy w charakterze kosiarki wykorzystuje, przesuwając jej co jakie pół godziny miejsce wbitego w ziemię pręta z półtorametrowym łańcuchem. Potem, rzeczywiście, nie ma już czego kosić...
OdpowiedzUsuńCzego nie mówię, że zaraz masz brać pod rozwagę...:)
Kłaniam nisko:)
Niestety już zainwestowałem w kosiarkę z porządnym silnikiem Briggsa - Strattona.. Ma ten plus że w zimie nie musiałem jej wcale karmić.
UsuńPozdrawiam
czasy się zmieniły, powiedzą pewnie - robotny facet, wiadomo przecież, że nie ma kiedy to musi w niedzielę, gdyby miał czas to zrobiłby kiedy indziej
OdpowiedzUsuńPrawda, że obserwują i dobiegła mnie opinia o mojej "robotności" Przyda się jak przyjdzie jechać na opinii.
UsuńWieś się rzeczywiście zmieniła, niestety czasem jak w "Awansie" Redlińskiego
Pozdrawiam
Zza firanek, z różnych miejsc patrzą i obserwują. Myślę, że nie tylko zamiłowanie do porzadku jest przedmiotem oceny. Inwestycje w podjazd były? Były. Usprawnianie samochodu? Pielęgnacja sadu i inne prace też dostrzeżono. Relacje rodzinne? Myślę, że też. No i przyjaźń do zwierząt jest. Koty, teraz kozy, może i jeszcze coś się innego przytrafi. Swój chłop jest panie. Tylko nie ma mu kto tego powiedzieć... Więc ja Ci to mówię Antoni
OdpowiedzUsuńNiech się trafia byle dobre.
UsuńDziękuję za miłe słowa
Pozdrawiam
Uczcić dzień święty uczciwą pracą to chrześcijańskie, choć może nie katolickie. Mnie dopiero czeka ten cały wspaniały trud z drewnem do kominka, chociaż pewnie nie będę mieć takich uroczych gości.
OdpowiedzUsuńMiej nadzieję, masz dom w pięknych "okolicznościach przyrody"
UsuńPozdrawiam