Było koło dziewiętnastej kiedy zadzwonił ten telefon.
Pamiętam, bo właśnie wtedy gorącą herbatą rozgrzewaliśmy przemarznięte kości.
Moja wiejska sąsiadka poinformowała nas,
że Karol popularnie zwany Swokiem zrezygnował
z życia. Tak w dniu Wszystkich Świętych zapragnął zobaczyć się ze swoją Kaśką, która
odeszła jakieś pięć lat temu. Cicho i spokojnie, na łóżku nowotarskiego
szpitala. Bezdzietny wdowiec, który dożył osiemdziesięciu czterech lat, nie
mógł narzekać na nadmiar znajomych. Z rodziny też już niewielu pozostało, bo
wiek przecież piękny i nie wszystkim dany. Ktoś z sąsiadów zagwarantował mu
dożywocie, komuś innemu zapisał dom.
Tylko życie takie szybkie teraz i absorbujące. Nie na wszystko i dla wszystkich
starcza czasu. Karol radził sobie jak mógł, a o jego mocy świadczy realizacja
własnych marzeń. W wieku osiemdziesięciu
lat kupił sobie quada, którym zaparkował w rzece, o czym zresztą skrupulatnie donosiłem w którymś z
kolejnych postów. Za budowę kolejnego domu wziął się w wieku siedemdziesięciu
ośmiu lat. Ot tak żeby na starość na
płaskim mieszkać. Chociaż zamarzył o płaskim, swój nowy dom postawił na działce
z widokiem na ukochane góry. W opinii miejscowych należał do ludzi majętnych. Gdzieś
tam, kiedyś pracował jako ładowacz na
PKS-ie, a wtedy taki etat w mieście to było coś. A potem skończył się PRL i
skończyło zatrudnienie. Swokowi Karolowi pozostało więc gospodarowanie na kilku
hektarach i ranne klepanie kosy. On to ostatni chyba na osiedlu, według starego
obyczaju ojców siadał przed chałupą o wschodzie słońca i na wbitej w bukowy pieniek metalowej babce klepał tę swoją kosę. Stuk,
stuk, stuk, centymetr za centymetrem. Ponoć najlepiej klepie się z rana kiedy stal pokryta jest ranną rosą. Kosa w ogóle lubi rosę bo i klepać i kosić po
rosie to czysta przyjemność.
Z tą swoją kosą stał na straży miedzy i łąki która
graniczyła z moim kawałkiem. Dzieci zapominały
się w zabawie i często piłka wpadała na tę jego dorodną łąkę. Reagował
gwałtownie i po chłopsku. A kiedy poszedłem do niego jako ojciec niegrzecznych dzieci,
przyjął mnie i cos tam opowiadał,
wygrażając przy tym zdeformowanym przez tryby maszyny, palcem. Groźnie wyglądał,
mierząc mnie ostrym spojrzeniem, ukrytym
za grubymi i zakurzonymi młocką okularami.
Oj, nie pozwalałem sobie na żarty ze Swoka, Bo to i
wiek nie ten, a i jakiś wewnętrzny
respekt czułem. A potem przyszło bliższe poznanie, dłuższa rozmowa i wypita
wódka. No jak to na wsi nie była to jedna wódka, a pewien ciąg wódek, może
nawet łańcuch, który połączył nasze rodziny w jedną porządną osiedlową więź.
Dzieci w międzyczasie wyrosły, a stosunek chłopów do łąki diametralnie się
zmienił.
Potem Swok wyprowadził się nad samą rzekę do tego domu
na płaskim.
Z autentycznym zadowoleniem przyjmował każdą wizytę,
dopytując się o wszystkie towarzyszce naszym opowieściom szczegóły. Rzadkie to
jednak stały się wizyty z powodu owego życiowego pośpiechu.
I rozchorował się na końcu Karol, jak gdyby
manifestując w ten sposób, że nie bardzo ma już na co i dla kogo żyć.
I wybrano dla niego, lub za niego Dzień Wszystkich
Świętych, na pożegnanie z tym ziemskim łez padołem. A ja robię listę tych
którzy odeszli z mojej gorczańskiej wsi. W ten to prosty sposób, któregoś dnia zdam sobie sprawę,
że jestem najstarszy w otoczeniu. Jeżeli oczywiście nikt nie zdecyduje za mnie
inaczej.
Tak więc, nie ma już tych co tak kosę klepią i w ogóle
nie ma już tej wsi do której zawitałem dwadzieścia lat temu.
Wszyscy pracują na budowach w kraju i za granicą.
Dobry taki pracownik co ubezpieczony jest w KRUS-ie, ponieważ jest tani dla pracodawcy.
A i sami
zainteresowani do papierków się nie śpieszą. Robią cały tydzień i przyjeżdżają
do domu późnym, piątkowym wieczorem. W sobotę od rana zaczynają rozmawiać ze
sobą piły łańcuchowe. Te tarczowe dla
odmiany powodują taką wibrację, że luzują się plomby w zębach. Każdy chce odrobić zaległości z zeszłego
tygodnia i chociaż trochę nadrobić na nadchodzący. Późnym wieczorem rozpalają
się grille i nad osiedlem unosi się aromat pieczonego boczku. Ech żal tym co
nie piją, albo nie zostali do kompanii zaproszeni.
Ten cykl pracy zupełnie nie jest w smak miastowym, co
by chcieli w ciszy i spokoju, pośród wiejskich płotów leczyć skołatane całym
tygodniem nerwy. Zapomnij.
A w niedzielę po
sumie rozjeżdżają się quady i terenowe motocykle, raz za razem śmigają wypolerowane
samochody. Dzisiaj w każdym domu stoją co najmniej po dwa.
Nie ma tych wsi, gdzie w niedzielne południe słychać
było echo odbijające się od pozamykanych okien wiejskich chałup.
Nic nie jest już takie jakim było jeszcze dwadzieścia
lat temu.
I tę zmianę powodują odejścia takich Karolów, Jaśków i
Staszków. A postęp, Internet i Unia, to
już inna para kaloszy.
Nie mówię, że jest gorzej lub lepiej. Mówię, że jest
inaczej.
Tylko czy ja opowiadam się za taką odmiennością.
A kogo to obchodzi?
ale że też Karol, mając i rentę porządną, i majątek, i dom nie ożenił się kolejny raz? Bardzo dziwne.
OdpowiedzUsuńPo osiemdziesiątce? Na takie prowokujące pytanie, kiedyś powiedział, że Łapickim to on nie jest.
UsuńSam byłem tą błyskawiczną odpowiedzią zadziwiony.
Pozdrawiam
Post, znaczy jest o przemijaniu, co tej mi nasunęło refleksji, że jak my przeminiemy, to nie wiadomo, czy o nas kto równie ładnie popisze, to i może pora samemu się wziąć za to, hę?:)
OdpowiedzUsuńKłaniam nisko:)
To jest myśl. Jak tylko wrócę do Krakowa, siadam i piszę epitafium.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
No cóż, wszystko przemija... wiejski spokój także.
OdpowiedzUsuńDroga Bet, niestety nie trwa. Piszę to z żalem
UsuńPozdrawiam
...witaj Antonio, zrobiło się nostalgicznie...przez pośpiech, bylejakość i byle jakoś...brak czasu na to co istotne: spotkania, rozmowy, refleksje i zadumanie, i zabawe, i taniec, i śmiech...Miłego wieczoru - Ania
OdpowiedzUsuńNajwiększą sztuką życia jest,
Usuńuśmiechać się zawsze i wszędzie.
Nie żałować tego co było,
i nie bać się tego co będzie...
Ania
Zawsze myślę o tym pośpiechu, kiedy idę w kondukcie pogrzebowym. A potem, potem wracam do życia i jest jak było.
UsuńPozdrawiam
Klik dobry:)
OdpowiedzUsuńWszystko przemija.... i tylko pamięć pozostaje... oraz uczynki, którymi znaczymy swoją drogę...
Pozdrawiam serdecznie.
W to staram się wierzyć. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPi ękny wiek Karola a i data odejścia dobra. Może nie ułozył sobie zycia bo został wierny żonie? Na te pytania tylko On umiałby odpowiedzieć.
OdpowiedzUsuńI może któryś z sąsiadów
UsuńRefleksyjnie się zrobiło, bo to i listopadowy czas ku temu sprzyja. Bardzo wzruszają mnie historie poszczególnych ludzi, życie każdego z nich to fragment fascynującej książki. Dlatego uwielbiam zwłaszcza starsze osoby, ich zyciowe mądrości nie zapisane w żadnym podręczniku. Fascynują mnie o wiele bardziej niż ludzie mego pokolenia. Może dlatego, że sama jestem taka trochę "niedzisiejsza". żal mi klimatu wsi, ktory bezpowrotnie odchodzi w niepamięć. Kiedyś wies zyła swoim niepowtarzalnym klimatem, teraz niewiele różni się od miast. Wieczorem nie uświadczysz na ulicy ludzi. Samotni przed monitorami swoich laptopów czy telewizorów karmimy się złudzeniem internetowych przyjaxni. A to tylko iluzja prawdziwego zycia. Pułapka, w ktora sama wpadam, lubiac blogowac, dyskutować, komentować...
OdpowiedzUsuńReasumując, bo jakos tak odbieglam nieco od tematu - podpisuje sie calkowicie pod ostatnimi slowami twego posta:
" Nie mówię, że jest gorzej lub lepiej. Mówię, że jest inaczej.
Tylko czy ja opowiadam się za taką odmiennością.
A kogo to obchodzi? "
Pozdrawiam!
Tu (u-nasz-w-swirowku.blog.onet.pl).No cóż - czy jest lepiej czy gorzej. Dla młodych każda zmiana jest miłą, a z wiekiem przychodzi większe zapotrzebowanie na święty spokój.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Mirek