Małe
mosiężne wkręty ustąpiły jeden pod drugim i uwolniły
przytwierdzoną nimi do drzwi wejściowych wizytówkę. Delikatnie
chwyciłem ją w jedną rękę, drugą zaś starłem kurz i pajęczynę,
którą utkały na niej jakieś pracowite pająki. Czarny kawałek
plastiku, na nim jakiś majster wyżłobił nasze nazwisko i dwa
inicjały A.M. - Antoni, Maria
Poczułem
się jakoś niezręcznie, a więc szybko schowałem ją do
przepastnej kieszeni amerykańskiej kurtki wojskowej. Ukradkiem
odpiąłem też mosiężny breloczek, taki jaki kiedyś dodawano w
Ameryce do nowych samochodów w firmowym salonie. Widać na nim
logo Chevroleta i jakiś długi numer seryjny, pewnie samochodu z
którym wisiorek stanowił komplet. Marka Chevrolet w chwili kupna
domu jawiła mi się jako coś ekskluzywnego i nieosiągalnego. Teraz
w chwili sprzedaży domu jest synonimem tańszych
i
ogólnodostępnych pojazdów. Ostatnie dwadzieścia lat życia w tym
domu, zmieniło pogląd na wiele spraw. Postarzałem się w jego
cieniu i nabrałem życiowej mądrości. A sam dom spoglądał na
mnie przez ten czas z dużą pobłażliwością. Cóż to jest te
dwadzieścia lat, wobec jego stuletniej historii.
Wizytówka
i brelok, już relikwie z górskiego domu, znajdą się jeszcze nie
raz w moich dłoniach. Lubię takie emocjonalne pamiątki w chwilach
zwątpienia lub refleksji. Mając pięćdziesiąt parę lat z
przyjemnością czujesz w rękach chłód metalowego korkowca,
którym bawiłeś się w dzieciństwie. Czemuż więc nie czuć
podobnej przyjemności z obcowania z owym brelokiem. Wszak wiernie
mi służył, towarzysząc otwieraniu i zamykaniu zamków przez ponad
dwie dekady. Skierowałem się do wyjścia, a wychodząc z posesji
staranie zamknąłem obydwie połowy drewnianej furtki. Zwyczaj
któremu uczyniłem zadość po raz ostatni.
c.d.n
Wracając
do domu w milczeniu, bo przecież pojechałem sam na to końcowe
przekazanie, wspominałem twarze przewijających się kupców.
Gdzieś
tak z początkiem wakacji zadzwonił telefon. Pani z agencji
nieruchomości zadzwoniła w środku tygodnia. Jakiś potencjalny
klient zdecydował się obejrzeć posiadłość. Ciśnienie krwi
podniosło mi się lekko. Niby chcę tej sprzedaży, albo mówiąc
inaczej już się na nią zdecydowałem. Z drugiej jednak strony
dobija mnie ten żal za tym co stracę bezpowrotnie. Od pewnego
czasu żyję już w tej plątaninie żalu i woli sprzedaży.
Przyjechali.
Pan mąż z żoną i dwójką dzieci.
W
pierwszych słowach swojego przywitania skrytykował stromizny wsi.
-
W końcu zawitał Pan w góry – stwierdziłem starając się nie
wkładać w swój głos żadnych negatywnych emocji.
Pan
rozejrzał się dookoła raz jeszcze i ruszył dróżką w górę, do
domu.
Od
chwili przekroczenia progu, potencjalny nabywca zaczął wytykać mi
błędy projektowania, wykonania i zagospodarowania terenu.
Z
razu odpowiadałem ochoczo i dokładnie skąd taki pomysł i
dlaczego, ale po stwierdzeniu, że wszystkie te tuje i jałowce są
bez sensu bo powinno się tu wsadzić jabłonki, zatkało mnie.
-
Szanowny Pan może tu sadzić nawet palmy jeżeli tylko będzie miał
Pan taki humor.
Proszę
tylko zauważyć, że przy tej stromiźnie łąki, jabłko gotowe
się zabić spadając z drzewa.
-
Jabłko nie może się zabić – stwierdził z przekonaniem jeden z
synów, patrząc na mnie dziwnie.
W
tym samym czasie potencjalny klient krytykował schody na strych,
twierdząc, że są też bez sensu.
Cierpiałem
w trakcie tej rozmowy. Cierpiał z pewnością i mój dom z duszą,
po którymś razie przechodząc do kontrataku. W chwili gdy gość
wchodził do piwniczki, mocna metalowa rama walnęła go z całej
siły w głowę.
Mężczyzna
siadł na podłodze i chwile trwało nim doszedł do siebie.
Zamilkł
po tym wydarzeniu i nie odzywał się aż do końca wizji lokalnej.
Kiedy
wsiadł do samochodu i odjechał, dziewczyna mojego Młodszego
odezwała się w te słowa
-
Jak on tak oglądał i krytykował, to modliłam się, żeby on nie
chciał kupić tego domu, bo gotów go zniszczyć zupełnie.
-
Nawet dom nie wytrzymał i zaatakował go – Syn powtórzył na głos
to co ja pomyślałem ledwie chwilę temu.
Tak.
Trafić na takiego kupca który gotów zapłacić żądana kwotę i
pokocha ten dom, tak jak my go kochamy od dwudziestu lat.
Tylko
jak pogodzić te dwa elementy w czasie zapaści w handlu
nieruchomościami ?
Jakiś
czas później trafił się Amerykanin polskiego pochodzenia, któremu
do bankowego konta brakowało jeszcze ojcowizny w Polsce i w ten
sposób postanowił nadrobić braki.
Mało
mówił, więcej słuchał gdy ja odstawiałem swój show.
Nawet
kot sąsiada zachował się w porządku, łasząc się do
wizytujących gości. Dziewczynki piszczały z radości. Ja gotów
byłem dać mu miseczkę mleczka, czy co tam jeszcze, jeżeli tylko
to łaszenie zakończy się aktem notarialnym.
Amerykanie
tak jak pojawili się, tak zniknęli bez słowa.
Odrzucam
w myślach wszystkich kolejnych oglądaczy. Wielu
z nich zachwyca się domem odrzucając jednak ofertę ze względu na duże nachylenie
działki. A może nie można mieć wszystkiego naraz?
Znajomy
który zaprosił nas na kolację do eleganckiej knajpy w centrum
Krakowa stwierdziła
-
A ja uważam że każdy towar ma swojego kupca. Ja swoje porsche
sprzedawałem półtora roku.
Uśmiechnąłem
się w komentarzu.
-Ty
się nie śmiej - powiedział – a czymże innym jest drugi dom w
górach przeznaczony tylko na Święta i wakacje jak nie jachtem,
łodzią czy sportowym samochodem? Kosztownym dodatkiem.
Przyjdzie
ktoś taki kto zobaczy i zakocha się. Gwarantuje Ci to .
-
Oj to, to. Gdyby się pojawił ktoś taki, kto pokocha ten dom jak ja
byłbym szczęśliwy.
Kiedy
w którąś ze śród, zadzwoniła pośredniczka z biura
nieruchomości, konieczność przyjazdu na wieś przyjąłem bez
entuzjazmu. Ale skoro powiedziało się - A.
Żona
zareagowała odwrotnie zaraz poczyniła niezbędne przygotowania.
O
umówionej godzinie pojawili się goście, czyli potencjalni kupcy.
Zaraz
też okazało się, że są naszymi rówieśnikami i wielkimi
miłośnikami gór. Od jakiegoś czasu szukają dla siebie domu z
duszą. Po chwili okazało się, że i dom otworzył przed nimi swoją
duszę.
-
Pierwszy raz byłam na takim pierwszym spotkaniu, które trwa ponad
trzy godziny.
Fakt,
w czasie tej niedzielnej rozmowy przebierała nieco nerwowo nogami.
-
To aż dziwne jak wiele nas łączy – powiedziałem do żony po
spotkaniu.
-
Tak myślę, że przy sprzedaży domu takim ludziom nasz żal byłby
mniejszy.
Czyżby
mój przyjaciel od Porsche miał rację?
c.d.n
Ja tam wierzę w to, że są rzeczy, czy to przedmioty, czy domy lub ogólniej nieruchomości, które na swój sposób testują swoich przyszłych właścicieli. Nasz, który poznać miałeś sposobność, przywitał nas przy pierwszym spotkaniu, środkiem głębokiej zimy, śniegiem po pas, rozmrożoną instalacją w środku i następstwem tego w postaci lodowiska na pawimentach. Do tego zrujnowane podłogi, ściany niemalowane i zapuszczone od lat i nieszczelne okna... A przecieśmy się z punktu zakochali w ogrodzie, który dziś jest już nasz od z górą dwóch dziesiątków lat i rzekłbym, że dziś nam on odpłaca, za wszystko cośmy mu poświęcili...:)
OdpowiedzUsuńKłaniam nisko:)
Co prawda to prawda, ogród jest ogromny
UsuńPozdrawiam
Bo w takim domu zostaje cząstka nas....nasze wspomnienia...
OdpowiedzUsuń20 lat...ileż tam się musiało wydarzyć....ile musieliście przeżyć pięknych i ważnych chwil :)
No nie da się tak, bez uczucia "straty", przekazać komuś dom...."do adopcji"
To prawie połowa życia, a więc ta cząstka jest spora
UsuńPozdrawiam
Ten dom wyraźnie mówi:"nie sprzedawaj mnie". Może nawet jest to krzyk rozpaczy? Nie chcę Cię dołować ale na to mi wygląda...
OdpowiedzUsuńNie zawsze w życiu jest tak jakbyśmy chcieli
UsuńPozdrawiam
Aż mi, tylko czytelnikowi, żal, że sprzedałeś dom, który stanowi cząstkę Was, gzie ukryte są wspomnienia, marzenia, doświadczenia. Eh....
OdpowiedzUsuńNo cóż, trudno rozpamiętywać byłe już decyzje.
UsuńPozdrawiam
Coś mi się wydaje, że muszę skorzystać z Twojej agencji nieruchomości, bo ona Ci przysyła Klientów, moje po kolei nie robią nic.
OdpowiedzUsuńAż mi trudno uwierzyć, że sprzedajecie ten dom.
Mój dom na wsi spotka podobny los, ale to pewnie jeszcze wymaga trochę czasu i pracy...
I też bym chciała, żeby to był ktoś, kto go pokocha.
Nie uwierzysz gdy powiem, że to ludzie z Warszawy.
UsuńPozdrawiam
U Ciebie smutek, nostalgia, u mnie rozmarzenie... Chciałabym kiedyś stać po tej drugiej stronie i kupować taki dom... z duszą...
OdpowiedzUsuńNa duszę można samemu zapracować.
UsuńPozdrawiam
...uuuuuuuuuuu Antoni, a więc jednak. Kupujesz coś bardziej płaskiego. Zgadłem? Pozdro, JerryW_54
OdpowiedzUsuńWiesz Jerry, tytuł brzmi międzylądowanie
UsuńPozdrawiam
Oj! chyba Ci się nie do końca wysunęło podwozie, bo to międzylądowanie nie było takie bezstresowe. Ale wierzę,że wzbijesz się kolejny raz. Dom, to ściany i podłoga, a klimat tak naprawdę tworzą ludzie.
OdpowiedzUsuńDom z duszą- skarb, a Tobie pozostają o nim wspomnienia. W moim życiu przeżyłam cztery wielkie przeprowadzki,w każdym miejscu pozostawiałam cząstkę siebie. ...Hanula
PS Czasami zazdroszczę koczownikom, brali dobytek na plecy i w drogę. Wszystko, co posiadali, mieli zawsze pod ręką, nie przeżywali zatem męki rozstania.
Dzielę tę Twoja zazdrość w chwilach zwątpienia. Pozdrawiam
Usuńznaleźć kupca na dom z duszą łatwo nie jest. A jeszcze ciężej właścicielowi owego domu się z nim rozstać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
W tej chwili ciężko w ogóle znaleźć kupca.
UsuńPozdrawiam
Klik dobry:)
OdpowiedzUsuńA ja, nie wiem dlaczego, bo językowo to chyba jest nieprawidłowe, zawsze rozgraniczałam pojecie "dom" od "budynku". I tak sobie myślę, że domu nigdy się nie sprzedaje tylko budynek. Nabywcy tworzą tam znowu swój "dom", ale nasz jest zawsze z nami. "Dom" się zabiera wszędzie ze sobą...
Pozdrawiam serdecznie.
Chyba, że zakochasz się w takim budynku.
UsuńPozdrawiam
Tu (u-nasz-w-swirowku.blog.onet.pl). A więc idziesz na swoje. Taki domek pod miastem to nuuuda!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Mirek
Może i do nudy się dorasta
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ten tekst uruchomil moje wspomnienia,tyle, ze ja kilka lat temu bylam po tej drugiej stronie transakcji. widac bylo, ze wlasciciel nie do konca chcial sie rozstac z domem, gdzie mial taka dobra passe, tu rodzily sie jego dzieci, pod tym dachem narodzil sie i raczkowal jego biznes, zanim stal sie powaznym przedsiebiorca. Dom kilkakrotnie "prawie" sie sprzedal, ale "prawie" robi wielka roznice. w koncu pojawilismy sie my i zakochalismy sie we wnetrzu domu, bo z zewnatrz jest bardzo banalny! Bylam bardzo wzruszona, gdy wlasciciel, juz po transakcji przyjechal do nas na rowerze z ... planem szafy zrobionej przez zaprzyjaznionego architekta. Byla szczytem nowoczesnosci w latach 50 tych, byl w niej zakochany i bardzo dumny, podczas gdy dla mnie ta wnekowa szafa wydawala sie dosc potworkowata i planowalam natychmiast ja wywalic! Ale mowil o niej z taka pasja i miloscia, ze sprobowalam sie z nia zaprzyjaznic. Zostala...
OdpowiedzUsuńMasz miękkie serce i dużo empatii
OdpowiedzUsuńPozdrawiam