17 września 2013

Jak trwoga...

Pan Nieistotny otworzył pokrywę laptopa, następnie połączył się z internetem i odebrał pocztę.
Tradycyjnie.
Od dłuższego czasu jakiś chiński przedsiębiorca proponuje mu sprzedaż dużych granitowych płyt.
A może to nie są płyty tylko nagrobek do samodzielnego zrobienia?
Taka południowoazjatycka odmiana IKEI.
Tylko, że Panu Nieistotnemu nie spieszy się do ostatecznych rozwiązań. Bo na przekór temu co powszechnie zwykł był twierdzić, nie widział jeszcze wszystkiego.
Ta lista rzeczy których nie dane mu będzie zobaczyć ani doświadczyć na przekór logice rośnie a nie maleje z wiekiem.
Kiedy opadną już łuski z oczu dowiadujesz się, że wyżej dupy nie poskoczysz i że większość to były młodzieńcze marzenia które zadziwiająco długo plątały się wokół ciebie.
Może ten czas plątania powinno się uważać za jakąś formę sukcesu?
Oprócz listy rzeczy które znajdują się poza zasięgiem Jana Marii, powstała i powiększa się druga lista. To lista osób które jak mówi Andrzej Mleczko – mogą go pocałować w dupę.
A propos tej wymienionej w ostatnim zdaniu części anatomicznej.
Ostatni mail to propozycja bezpłatnej dostawy pewnej małej niebieskiej tabletki, która ponoć rozwiązuje wszystkie problemy życiowe mężczyzny.
Jakby całe życie polegało na pieprzeniu. Nie będzie kłamał, że tak przez chwilę je sobie wyobrażał.
Potem zrozumiał, że zaszła pomyłka, to życie bywa popieprzone.
Za oknem deszcz na termometrze, około dziesięciu stopni. Pogoda z gatunku barowych.
A poza tym jeszcze jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, pisała Ta co niestety już nie żyje.
Wylogował się pozostając pełen podziwu dla Młodszego, który nie zjadł całego transferu danych wynikających z abonamentu.
Potem wyszedł z domu nie zapominając oczywiście by pocałować na pożegnanie Najważniejszą.
Najważniejsza dosypiała jeszcze, łapczywie łapiąc ostatnie kwadransy snu, który wtedy ponoć smakuje najlepiej.
Wsiadł do samochodu, przekręcił kluczyk i kiedy silnik zaczął pracować, włączył światła mijania.
- Cholera jasna - znowu zapomniał.
Od połowy ubiegłego tygodnia zbiera się do wymiany żarówki w reflektorze, zawsze jednak niechęć do tego ginekologicznego grzebania pod maską zwycięża nad rozsądkiem.
Pewnie dzisiaj przy tym deszczu też tego nie zrobi.
Wycieraczki zaczęły miarowo pracować zgarniając wodę na boki. Szybko zaparowała szyba więc włączył nawiew na przednią szybę, a potem delikatne podgrzewanie.
W tle leciało radio, ale jak co dzień nie zwracał uwagi na słowa i melodie.
Pogrążył się we własnych myślach, a dzisiaj miał o czym myśleć.
Wydarzenia wczorajszego dnia, wybuchły nagle i niespodziewanie. Impet wybuchu był tak wielki, że większość uczestników zdarzenia zaczęła tracić nad nim kontrolę.
Jan Maria w ostatniej praktycznie chwili wybiegł z domu i wsiadł do samochodu. Ruszył ostro. Koła wyrzuciły spod siebie drobiny szutru. Po dwustu metrach wjechał na asfaltową drogę i znacząco przyspieszył. Uchylił jedną szybę, a kiedy tego było mało, opuścił następną. Chłodne powietrze owiewało paląca twarz i pulsujące skronie. Kiedy i tego okazało się mało wystawił głowę przez okno i w takiej pozycji prowadził samochód. Jechał pośród pól, łąk i tych wszystkich wiejskich jesiennych klimatów. Zaczęło pomagać. Powoli puszczały emocje a ciśnienie wracało do normy. Otrzeźwiał na tyle by zdać sobie sprawę z tego, że nie zabrał żadnego ze swoich dwóch telefonów komórkowych
Teraz kiedy rozsądek znów przejął kontrolę nad ciałem zaczął odczuwać ich brak.
Porzucić wszystko i wybiec z domu. Ileż to razy rozważał ten scenariusz w chwili zwątpienia.
A kiedy wybiegł już na pierwszym skrzyżowaniu nie wiedział w którą stronę skręcić.
Uciekać to proste. Teraz trzeba wrócić by znów zmierzyć się z problemami, Które stają się jeszcze większe.
Wracał więc by wziąć się z nimi za bary.
Kiedy mijał wiejski kościółek, zdecydowanie zatrzymał samochód. Wszedł na brukowaną ścieżkę. Główne drzwi były zamknięte, ale nie odpuścił.
Poprzez drzwi do zakrystii dostał się do środka. Kościelny zwijał jakieś białe szaty. Spytał go czy może na chwilę, ten kiwnął w geście przyzwolenia.
Siadł w pierwszej ławce i spojrzał przed siebie.
Ze złoconego ołtarza spoglądała na niego zbolała twarz wiszącego na krzyżu Chrystusa.
- Zawaliłem – powiedział do Niego i do siebie – A może tylko nie miałem wystarczającej cierpliwości by to wszystko wytrzymać? Nie chcę się wybielać, ale nie wyszło to dobrze.
Sam zaskoczył się potokiem myśli które przewalały się przez jego umysł, w pewnym coraz bardziej skoncentrowanym porządku.
Powoli spływał do niego spokój, później umiejętność, logicznego myślenia, w końcu pomysł na rozwiązanie.
Z rozmyślań wyrwał go kościelny, który zaczął rozpalać świece. Zaraz te zaczął się ruch gwar przygotowań
Jan Maria lubi te chwile, kiedy w ciszy takiego małego drewnianego kościółku słyszy bicie własnego serca.
Szuka takich chwil i takich miejsc.
Rzadko szuka, przyznał to już w pierwszych słowach.
Wyszedł z kościółka zamykając za sobą skrzypiące drewniane drzwi. Kiedy wsiadał do samochodu rozdzwoniły się dzwony w pobliskiej dzwonnicy.
Uruchomił silnik i wjechał na asfaltową drogę. Do domu było ze dwa kilometry.
Kiedy wszedł do środka działał już na chłodno, zgodnie z wymyślonym w kościelnej ławce scenariuszem.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz