Nie będę rozpisywał się na temat
tej karkówki, która leży jeszcze w lodówce. Kolejni goście
odwoływali swoje wizyty, bo jakaż to przyjemność moknąć nad
grillem smażąc, a potem konsumować w domu. Syndrom pustki
imprezowej ogarnął również i moich sąsiadów, którzy z nadzieją
spoglądali raz w niebo, raz na termometr. W końcu niektórzy
postanowili odwiedzić się wzajemnie i tak doszło do pierwszego
spotkania z bardzo sympatycznymi sąsiadami zza płota. Kiedy tylko
przestało padać, pojawili się pod moją bramą, zapowiadając z
dawna umawianą wizytę. Wszyscy ubrani w kolorowe gumiaki, z tą
tylko różnicą, że rodzice pomimo ochronnego obuwia unikali kałuż
a dzieci odwrotnie. Podskakiwały radośnie w dość sporej kałuży,
która zaraz koło ogrodzenia odbijała w swoim lustrze promienie
pojawiającego się słońca.
Zaraz też kolorowe gumiaki nabrały
wody i trzeba było wrócić do domu by je przebrać.
Wrócili po chwili w suchych butach,
właśnie wtedy kiedy gorąca herbata i chłodny sok leżały na
ławie.
Dzieci lekko spłoszone, w wieku cztery
i półtora roku rozejrzały się po kątach. Starsza pamiętała
wnętrze jeszcze z czasów odwiedzin u poprzedniej właścicielki.
Szybko też, jak to dzieci, rozkręciły
w swoich pomysłach.
Mój pomysł aby włączyć im
telewizyjną bajkę podziałał na kwadrans, to i tak dużo by
spokojnie ustalić : kto słodzi?, kto nie? i czy możemy,
korzystając z okazji wypić kieliszek wina.
Młodzi, lekko po trzydziestce,
opowiadali o tym jak zjawili się w tej okolicy i skąd pomysł
wybudowania tu domu.
Potem coś tam o sobie opowiedzieliśmy
my i jak to w takich sytuacjach bywa, prawiliśmy sobie komplementy.
Z wzajemnego komplementowania wyrwał nas huk. To Starsza skoczyła z
czwartego schodu, lądując łagodnie na oparciu dużego fotela.
Zaraz tez pojawiła się Młodsza, trzymając w rękach mydło
wyniesione z łazienki. Mydło powędrowało na miejsce, a Starsza
została przywołana do porządku. Sok zabezpieczył spokój na
chwili kilka, podobnie jak czekoladowe delicje z wiśniową
galaretką.
- Dlatego nie zapraszają nas do siebie
niektórzy znajomi – z rozbrajającą szczerością stwierdziła
sąsiadka.
- Jesteśmy świadomi, a pamięć
posiadania własnych dzieci jeszcze dopisuje – stwierdziłem
dyplomatycznie. Zacząłem jednak współpracować z rodzicami w
zakresie kontrolowania zachowań energicznych milusińskich.
Trudno bowiem, żeby w moim domu nabiło
sobie guza jakieś dzieciątko z powodu gadulstwa gospodarzy.
- Mam pomysł - powiedział sąsiad –
Mamba
Dzieci rzuciły się na kolorową
słodycz, która przylepiła się do zębów skupiając tym na sobie
chwilową uwagę. Potem druga i trzecia.
Ta trzecia niekoniecznie mieściła się
już w małej buzi. Wypadła, klejąc nie podniebienie a poduszki
skórzanego fotela.
Zachowałem spokój. Tu sam się
podziwiam, nie podniosło mi się ciśnienie, nie reagowałem
nerwowo.
- Kids – pomyślałem tylko
filozoficznie.
- Impreza skończyła się nagle, tak
jak nagle się zaczęła. Najmłodsza latorośl sąsiadów w gracją
uśmiechnęła się szeroko, co wywołało niepokój rodziców.
- Ona tak się uśmiecha jak zrobi kupę
- stwierdziła sąsiadka
- Kochanie, chodź do mamusi –
przywołała małą, a kiedy ta podeszła, sąsiadka obwąchała ją
jak ekspert.
- Nie myliłam się. Kupa.
Trzeba było kończyć, bowiem po tym
anielskim uśmiechu nastąpiła tradycyjna też nerwowość małego
człowieka. Tak naprawdę to kto z nas byłby zadowolony mając
takie coś w majtkach?
Gumiaki na nogi i w drogę.
Kiedy zostaliśmy w domu sami, jakby na
komendę bez umawiania się zaczęliśmy sprzątać.
Ja zbierałem kawałki ciastek i
orzeszki z podłogi, żona najpierw wyczyściła lustro ze śladów
małych raczek, a potem pokrycie foteli z klejących pozostałości
mamby.
- Wszyscy mają Mambę, mam i jak –
zacytowałem reklamę wyciągając spod fotela kawałek
rozpuszczalnej gumy owocowej. Za chwilę dodałem też od siebie –
to bardzo mądry pomysł by starać się o dzieci w odpowiednim wieku
własnym, czyli po prostu wtedy gdy człowiek jest młody.
Zrobiło się filozoficznie i dałem
się unieść nastrojowi.
Wnuki kocha się bezwarunkowo. Kocha na
tyle, by wytrzymać wizyty z mydłem i Mambą. Po to by przytulić do
serca i zobaczyć, że jakaś cząstka nas wygląda tak młodo.
Bez oporów ścierasz wtedy ślady
mydła, słodyczy i innych rzeczy.
- Sugerujesz, że to dzisiejsze
wydarzenie było jakimś sprawdzaniem nas?
- Nie nerwowym sprawdzianem. Nasi
Młodzi twierdzą, że do świąt wielkanocnych przyszłego roku nie
powinniśmy poruszać tego tematu.
- Nie poruszamy więc, tylko tak od
czasu do czasu rzucimy jakąś małą aluzję. Okazało się, że
teść syna czyni to samo i to bez porozumienia z nami.
Kiedy po tym sprzątaniu wyszedłem
przed dom, zobaczyłem jak po murze, z jakimś uporem wartym wielkich
rzeczy maszerował winniczek.
- Niestety ślimaku. Spóźniłem się
na imprezę. Wziąłem go ostrożnie za skorupkę w wsadziłem w
wysoką trawę w rogu ogrodu.
- Z kim rozmawiałeś? - spytała żona
po moim powrocie
- Ze ślimaczkiem – odparłem.
- Dalej trzyma Cię ten nastrój ?
- Ćwiczę, bo widzę ile pracy przede
mną. Poza tym to mi się chyba spodobało.
no nie.... mnie by rozniosło juz po tym skoku....i byłoby po gościnie...
OdpowiedzUsuńKlarka Mrozek miała racje pisząc o takim zachowaniu na swoim blogu....
widac że jestem niegościnna i staroswiecka bo swoje dzieci wychowywałam "stresowo" w przeciwieństwie do dzisiejszych rodziców i bezstresowego wychowania...
Masz z Zoną solne nerwy :))
To pierwszy kontakt towarzyski. Później nie będzie problemu ze zwróceniem uwagi. A najlepiej znaleźć dzieciom jakieś fascynujące zajęcie.
UsuńPozdrawiam
Małe żywiołowe dzieci to jednak przeszkoda w spokojnej gościnie.
OdpowiedzUsuńJa jestem zwolennikiem pilnowania, żeby dzieci nie latały z jedzeniem. Można to zorganizować tak, że dziecko dostaje dziaba od mamy przy stole, po czym leci do swoich dziecięcych zajęć. Jak chce znów dziaba, to znów do mamy, która sprytnie wyciera od razu rąsie i pysio :)).
No to trenujcie przed ważnymi wyzwaniami! :)
Mój Starszy kiedy był jeszcze bardzo mały budził się wcześnie a więc w konsekwencji wcześnie zasypiał. To też była towarzyska przeszkoda. Ileż to razy po takim spotkaniu niosłem śpiące dziecko na rękach.
UsuńPozdrawiam
Ciekawe jak wyglądałby Wasz dom po dłuższej wizycie uroczych sąsiadów? Kupa uratowała Was...
OdpowiedzUsuńNo proszę rzeczywiście. Kupa ratunkowa
UsuńPozdrawiam
Sama nie wiem. Przyjmując gości z małymi dziećmi trzeba się liczyć, że różnie bywa. Dzieci są nieobliczalne, a rodzice... jeżeli starają się utrzymać temperamenty, a czasem nie wychodzi, to trudno. Ja mam taki dom, że psy, dzieciaki mogą po nim baraszkować i nie ma w nim nic do zniszczenia w dosłownym sensie. Ale to wiejski dom i inaczej się go traktuje niż domek w mieście, szeregowiec czy wręcz mieszkanie w bloku.Chodzimy w butach prosto z ogrodu( wyczyszczonych w wycieraczki) po domu, pies sobie biega, goście wchodzą w butach i nie ma żalu o podłogi. Po prostu częściej je myję mopem i tyle. Wkurza mnie kiedy muszę w bloku u kogoś zdejmować buty. Dom to nie świątynia.Tak samo z obrusami i "dygotem", że plama będzie. Będzie to będzie- jest pralka. Stłucze się kieliszek- trudno:)
OdpowiedzUsuńMamba na skórze- trochę szokuje. Może zmienić meble nim się wnuki pojawia. Albo przywyknąć, że dzieci brudzą, hałasują i biegają.I wcale nie muszą być rozwydrzone czy niewychowane. To są dzieci i trzeba je czymś zająć, poświęcić im uwagę (gospodarze cudzym dzieciom również).
PS. Kiedy szliśmy do kogoś z maleńkimi dziećmi, zabierałam ich zabawki, kredki i kolorowanki. Sadzaliśmy je w kąciku i nie było problemu:)
Kiedy miałem małe dzieci inne było moje spojrzenie. W pokoju Starszego, ale jeszcze wtedy małego była rysunkowa ściana. Dzieci dostawały kredki i malowały do woli. W swoim domu tego nie mogły.
UsuńMoże już czas powrócić do dawnej filozofii życia? Pozdrawiam
A u nas słonce i słońce i susza się robi,
OdpowiedzUsuńa ja potrzebuję deszczu , bo trawnika nie będzie :-(
A jeśli chodzi o dzieci, to mam na co dzień dwulatkę :-)))
Rozumiem, rozumiem wszystko...
Ja oddycham po dniach deszczu, ale niech kropi jak w maju.
UsuńZ jednej strony - dzieci to dzieci, nigdy nie wiadomo, co wpadnie do małych główek. Z drugiej - i tak wykazałeś się anielską wręcz cierpliwością...
OdpowiedzUsuńPowiem szczerze, bardzo się starałem. Pozdrawiam
UsuńCześć Antoni
OdpowiedzUsuńI po weekendzie, karkówka nie cała zjedzona, ale trunki wypite w całości, cóż, było zimno. Awaria wody, koło fundamentu pękła rura doprowadzająca wode ze studni. Niestety trzeba bedzie odkopać pęknięcie 1,6 m głęboko w kamienistym gruncie, bez koparki bo powyżej są rury gazowe i kabel energetyczny. Brrrr a ja taki leń jestem. A co do dzieci to inaczej sie odbiera swoich zstępnych a inaczej inne dzieci. Moje wnuczki mogą mi wejśc na głowę a wnuczki mojej Pani od razu irytują jak sie tylko głośniej odezwą. Samo zycie. Pozdrawiam JerryW_54
Powtórzę to powiedzenie Foresta Gumpa - Własna kupa lepiej pachnie, ale nie daj się zwieść. Współczuję roboty i Pozdrawiam
UsuńHmmm...nie ląduję ja tu aby w jakiem spamie, czy gdzie na inszem śmietnisku?
OdpowiedzUsuńKłaniam nisko:)
Spam zaraz sprawdzę, ale tekst jest widoczny
UsuńKlik dobry:)
OdpowiedzUsuńNie zajmują się dziećmi, nie uczą jeść przy stole,to potem takie efekty. Jak dzieciaczki dorosną, też nikt nie będzie zapraszał. Znam takich dorosłych, którzy przy każdej wizycie robią "pobojowisko".
Pozdrawiam serdecznie.
Niestety ja tez znam. Podejrzewam że nie sa to ci sami znajomi.
UsuńPozdrawiam
Święta cierpliwości, nie znoszę dzieciarni w chacie, do dziś mam ślady na biurku sprzed wielu lat. Moje własne przyszywane wnuczki wiedza, ze mają sie miec na baczności i zbytnio nie przeginać. A propos kałuż, do naszej "Żabki" w czasie deszczu trza nakładac bardzo wysokie kalosze, ale moja mama kocha błoto, brodzi w nim niezaleznie od obuwia, a zadowolona!
OdpowiedzUsuńWłaśnie robią mi chodnik więc problem kałuż przy bramie zniknie. Gorzej z drogą
UsuńPozdrawiam
A mnie tam pogoda nie odstraszyła, zamiast grilla -ognisko, zamiast zimnego piwa- po prostu piwo.:)
OdpowiedzUsuńA ślimakami się tak nie zachwycaj, od razu zainstaluj pułapki, odstraszacze, czy co tam jeszcze,żeby Ci nie łaziły po murze.Nie ma nic gorszego jak ślady po śluzie, które trudno usunąć, czasami widać je dopiero po pewnym czasie, dlatego nie zwraca się uwagi na pojedyncze niby smugi, a później koszmar z czyszczeniem elewacji. Ja Ci to mówię z życzliwości i doświadczenia "starego praktyka i posiadaczki własnego domku z kolorowym tynkiem". Pozdrawiam, Hanula
Przyroda. Daje powód do uczuć ambiwalentnych. Kochać i nienawidzić.
UsuńPozdrawiam
To prawie tak ,jak z dziećmi sąsiada:) Mnie także "cudze dzieci" pozostawiły ślad w postaci przetartego/ czyt. połamanego/ szlaku przez środek żywopłotu. A miało być tak pięknie:) Nic to, na razie wnuki nie przyleciały jeszcze z Afryki , a może jeszcze się te bociany nie narodziły co to je będą podrzucać, no bo takich z polskiej kapusty to ja nie chcę, więc skoro nie ma własnych , można się ponatrząsać na cudze:)Hanula
UsuńJa czytasz, ja też czekam.
UsuńNie lubię obcych dzieci, krzyczą, brudzą, niszczą. Znajome dzieci są za to kochane: wyrażają emocje głosem, alternatywnie się bawią i przez rozłożenie rzeczy na czynniki pierwsze poznają otaczający je świat :p Zazdroszczę sąsiedzkich spotkań, u nas zwyczaju takowego brak, z drugiej strony u mnie za płotem sąsiada brak, to i stosunki może bardziej oziębłe :-) Co do syna i synowej, dajcie im czas :-)Osobiście bym pogryzła za dogadywania, ale ja mam traumę kilkuletniej staraczki :-)
OdpowiedzUsuńO te stosunki sąsiedzkie to ja się tak szczególnie staram. Wydaje mi się że tak być powinno.
UsuńCo do Młodych, to jesteśmy cierpliwi i mam nadzieję że taktowni
Twój ostatni post czytałem i jeszcze raz gratuluję.
Pozdrawiam
Ciekawe, czy goście czytają Twojego bloga Antoni?
OdpowiedzUsuńW żadnym wypadku nie obraziłem moich gości, a przynajmniej nie było to moim zamiarem.
UsuńSami przyznali, że małe dzieci to problem.Bardzo chciałem zaprosić moich nowych sąsiadów i to mi się w końcu udało. Liczyłem się też z konsekwencjami i panowałem nad sobą.
Co więcej wybieramy się do nich z rewizytą mając nadzieję na poprawne stosunki sąsiedzkie.
A dzieci? wszak to ich prawo by były żywiołowe.
Pozdrawiam
Strasznie się odzwyczaiłam od małych dzieci! Nasze psy też, zwłaszcza suka, ktora jest egocentryczną stara panną. Dlatego ( wiem, że jestem wredna!) zawsze powtarzam gościom z malymi dziećmi, że psy sa bardzo nerwowe i nie lubia dzieci ( zgodnie z prawdą). A nie moge zamknąć ich gdzie indziej, bo drzwi podrapia ( też zgodnie z prawdą) Własne dzieci z rodziny, albo przyjaciół to co innego! Ale przecież własne są takie ułożone.... :):) dobranoc!
OdpowiedzUsuńNajważniejsze że jesteśmy obiektywni. Prawda?
Usuń