Kiedy prawie dojeżdżałem do dobrze
znanego przystanku, ustawiłem się w pełnej gotowości do wyjścia,
na środkowym pomoście tramwaju.
- No Panie Antoni dojeżdżamy.
- Jak co tydzień Panie Wacku. Dowiózł
mnie pan sprawnie i bezpiecznie. Dziękuję.
Tramwaj zatrzymał się ze zgrzytem
szyn, niczym u Tuwima. Nacisnąłem przycisk automatycznego
otwierania drzwi, a one zgodnie z oczekiwaniem rozchyliły się na
boki. Wyskoczyłem na chodnik. Szybko ruszyłem w dobrze znanym
kierunku. Z przyzwyczajenia przeskoczyłem nad nierównością
kostki, chociaż tę nierówność naprawiono już trzy miesiące
temu. Jednak ostatnie pięć lat straszyła swoją obecnością i
przyzwyczaiła do ostrożności.
Minąłem stare, ręcznie kute
ogrodzenie które ktoś pomalował na granatowy kolor. Zżymałem się
trochę nad tą decyzją, będąc wyznawcą zasady wyboru koloru
Forda T.
Każdy może sobie wybrać kolor
swojego samochodu pod warunkiem, że będzie to kolor czarny.
Od ponad pięciu lat myślałem o tych
fordach mijając wspomniane ogrodzenie, od ponad czterech sam będąc
mocno znudzony tym porównaniem. Przyzwyczajenia są drugą naturą,
ale gdybyśmy mieli wpływ na własne skojarzenia, to kojarzyłbym co
miesiąc z czymś innym.
W końcu to jakaś inność –
pocieszałem się – z reguły wszystko pozostałe kojarzy ci się
z seksem.
Jeszcze plakat z hasłem żywcem wyjęty
z ubiegłego stulecia, dokładnie z wczesnych lat pięćdziesiątych
– „Odwiedź swoja stolicę”. Poniżej ktoś młody zapewne bez
stołecznych naleciałości umieścił zdjęcia trzech pustych
słoików.
Dlaczego pustych? Dlaczego nie ma w
nich bigosu, fasolki po bretońsku albo smalcu z cebulką?
Takie puste słoiki powinny uzupełniać
hasło „Wróć do korzeni, odwiedź rodzinę na wsi”.
Jak ja ostatnio odwiedziłem swojego
kuzyna na wsi, to dostałem dwa kilo białego sera i dwadzieścia
jajek, a jak pojechałem do stolicy to musiałem zapłacić menelowi
za pilnowanie auta zaparkowanego w pobliżu Pałacu Kultury.
- Bo wie pan ni stąd ni zowąd,
mogliby by porysować panu to piękne auto.
Auto nie jest piękne i jest stare w
dodatku, ale aluzję zrozumiałem.
Jeszcze przejście dla pieszych, na
którym mijałem się często z jedną starsza panią. Nie wiem nawet
jak ma na imię, ale los stykał nas tak często, że w pewnym
momencie kiwnąłem jej głową na powitanie. Ona odwzajemniła gest
i tak już zostało. Stało się to nawet elementem jakiejś celebry.
Zastanawiałem się nieraz, ile
przypadku jest w tym naszym spotkaniu na skrzyżowaniu?
Starsza Pani nie zawiodła i
precyzyjnie pojawiła się na środku zebry, w tej samej co i ja
chwili.
Kiwnąłem głową a ona odwzajemniła
gest z uśmiechem.
- Siedemnaście, dziewiętnaście,
dwadzieścia jeden.
Drzwi na klatkę schodową ustąpiły
lekko a ja niczym nastolatek wskoczyłem od razu na drugi stopień i
przeskakując dalej tak samo, pokonałem pierwsze półpiętro. Na
zakręcie sprawdziłem obecność napisu, który ktoś wykonał
zwykłym ołówkiem HB, na malowanej emulsją ścianie.
„Ludzie myjcie ręce po zabawie
polityką”
„Chyba huje” - ktoś dopisał
długopisem
„I koniecznie usta” – rozbawiony
dopisałem podobnym ołówkiem
„To chyba we Francji” - długopis
dopisał tym samym charakterem.
A niby tylko ja mam jedną kategorię
skojarzeń.
Nie kontynuowałem jednak tej wymiany
myśli. Szkoda mi było ściany.
W czasie poniżej jednej minuty
pojawiłem się pod dobrze znanymi drzwiami.
Z pamięci mógłbym wymienić
wszystkie ich rysy i zadrapania. O, to od kluczy tu poniżej zamka i
ta resztka kleju po plastrze nad wizjerem. Zakrywał kiedyś otwór w
drzwiach, gdy ktoś rozbił szkiełko. Trudno było znaleźć część
do przedwojennych drzwi a jednak udało się. Tylko ten klej z
plastra zasechł i ktoś machnął nad nim ręką.
- Przeszlifuje się przy malowaniu.
Właściciel mieszkania od dłuższego
czasu coś remontował i w zasadzie do renowacji pozostał już tylko
przedpokój z owymi właśnie drzwiami, zdobnymi w dużą mosiężną
klamkę.
Odruchowo ją nacisnąłem.
Z zaskoczeniem przyjąłem opór
materii. Drzwi pozostały zamknięte.
Od pierwszej wizyty tutaj, zawsze
spotykałem drzwi przyjaźnie otwarte, a lata odwiedzin przyzwyczaiły
mnie do pewnej poufałości i pewności siebie.
Złapałem za klamkę jeszcze raz. Nie,
nie myliłem się. Drzwi były zamknięte
Rozejrzałem się wokół futryny w
poszukiwaniu dzwonka. Był, równie stary jak reszta drzwi, nadając
wnętrzu jakiś taki secesyjny wygląd.
Nacisnąłem czarny guzik a wewnątrz
rozległo się donośne dzwonienie.
Przystawiłem ucho do drewna. Przez
chwilę nie stwierdziłem żadnego zainteresowania moim przybyciem. Z
głębi mieszkania dobiegała znajoma muzyka. Maryla Rodowicz drugi
raz powtarzała refren
Niech żyje bal!
Bo to życie to bal jest nad bale!
Niech żyje bal!
Drugi raz nie zaproszą nas wcale!
Orkiestra gra!
Jeszcze tańczą i drzwi są otwarte!
Dzień warty dnia!
A to życie zachodu jest warte!
Bo to życie to bal jest nad bale!
Niech żyje bal!
Drugi raz nie zaproszą nas wcale!
Orkiestra gra!
Jeszcze tańczą i drzwi są otwarte!
Dzień warty dnia!
A to życie zachodu jest warte!
„Moje” drzwi pozostawały
zamknięte.
Nacisnąłem dzwonek jeszcze raz i może
odrobinę bezczelnie, raz jeszcze.
- Zaraz, zaraz - usłyszałem w
odpowiedzi na natarczywość
Dało się słyszeć zgrzyt zasuwy w
zamku i jedna połowa drzwi uchyliła się ledwie na klika
centymetrów. Przez powstałą szparę usłyszałem pytanie
- Ma Pan zaproszenie?
- Nie nie mam, ale ja tu bywam
regularnie. Przynajmniej raz w tygodniu.
- Ja tam Pana nie znam. Poza tym, bez
zaproszenia nie wpuszczam
- No ale właściciel mnie zna
- Mnie proszę Pana właściciel
zatrudnił by nie musiał się trudzić z takim co to chcą bez
zaproszenia wejść, nie wiadomo w jakim celu.
- Ale ja zawsze mam szlachetne
intencje. Zdarza się, że mam w zanadrzu parę złośliwości ale to
są zawsze złośliwości życzliwe. Dworskie rzekłbym, aluzyjne.
- Ja tam się na aluzjach nie znam i
jak powiedziałem tak mówię. Bez zaproszenia Pan nie wjedzie.
Daremne żale, próżny trud, Bezsilne
złorzeczenia! bo argumentów żadnych moc nie złamie tego
postanowienia.
- No proszę parafrazuje Pan Asnyka.
Pan nie może być tylko ograniczonym ochroniarzem.
- Ja proszę Pana jestem
nieograniczonym ochroniarzem i pana nie wpuszczę jak pan nie ma
zaproszenia. A jak pan nie ma, to dla mnie pan jest już historią.
A jak mówi poeta?
- No jak mówi ? - Nie skojarzyłem,
- Trzeba z żywymi naprzód iść, Po
życie sięgać nowe...
- A nie w uwiędłych laurów liść, z
uporem stroić głowę – przypomniałem sobie ciąg dalszy - A może
to tylko jakieś niedopatrzenie i da się je wyjaśnić? Może jakaś
pomyłka ?
- Pomyłka, pomyłka. Pomyłka to było
imię mojej pierwszej żony o której i bez pana przypominania nie
mogę zapomnieć.
- A może jest jakaś lista.
- Nie ma listy, są zaproszenia. Jak
Pan nie ma to Pan nie wjedzie. I niech pan nie nudzi bo gospodarz
ludzki pan, przygotował poczęstunek i dla ochroniarzy. Strogonow mi
stygnie a wódka się grzeje.-
No do strogonowa to pewnie smirnoff
pasuje – rozmarzyłem się ale zaraz wróciłem do rzeczywistości
- A kto to w pracy pije?
Złapałem się byle czego jak ten
tonący co to się brzytwy chwyta.
Ja piję Panie...Jak się Pan nazywa ?
- Relski. Antoni Relski
- Panie Relski jesteś pan historią. A
jak pan wiesz, teraz i historię piszemy na nowo. Taka zmiana, dobra
zmiana – powiedział i zaczął rechotać tak strasznie, że aż
ciarki przeszły mnie po kręgosłupie. Spotęgowało to jeszcze
gasnące właśnie na klatce schodowej światło.
Próbowałem odnaleźć przycisk.
Zamiast tego nacisnąłem dzwonek do sąsiednich drzwi.
Nie czekałem na finał pomyłki i
zbiegłem schodami na dól, na tyle szybko na ile mrok pozwalał
Nie starałem się nawet na
rozróżnianie poszczególnych schodów. Już na parterze słyszałem
jak z otwartych drzwi dobiegł mnie niski tubalny głos.
- Na tych pijaków to siły nie ma.
Zośka jak chyba wykręcę ten pieprzony dzwonek. Codziennie jakiś
buc mnie zrywa sprzed telewizora. Piwo się grzeje a ja ligę tracę.
Nie przepraszałem za pomyłkę nawet z
oddali, wyszedłem przed dom.
Dalej pozostawałem w ciężkim
niedowierzaniu i stresie. Tylko piekące policzki dawały tej chwili
odrobinę realizmu.
Stanąłem na szczycie czterech schodów
prowadzących do drzwi wejściowych na klatkę.
Spojrzałem jeszcze raz w okna. Światło
sączyło się przez niedosunięte zasłony, a poprzez uchylone okno
dobiegały końcowe frazy piosenki
„Sucha kostucha - ta Miss
Wykidajło,
wyłączy nam prąd w środku dnia.
Pchajmy wiec taczki obłędu, jak Byron,
bo raz mamy bal!
Niech żyje bal! …”
wyłączy nam prąd w środku dnia.
Pchajmy wiec taczki obłędu, jak Byron,
bo raz mamy bal!
Niech żyje bal! …”
- Nie zaprosili?
Podniosłem oczy na wysokość postaci.
Przede mną stał starszy mężczyzna z delikatną siwa bródką.
Dałbym sobie rękę uciąć, że wyglądał niczym Ignacy Rzecki,
subiekt. Gdzie tam subiekt wyglądał jak szef wszystkich subiektów
w ziemi obiecanej dla wszelkiej maści słoików. Dla tych typu
„twist” albo „weck” (czyli tych z gumką)
Zastanawiałem się nad tym nagłym
skojarzeniem, ale w oddali mrugał zepsutym reflektorem plakat
zachęcający do odwiedzin stolicy. Wszystko stało się jasne.
- Nie zaprosili – potwierdziłem
niechętnie.
- Tak to już w życiu. Raz na wozie
raz pod wozem. Nie można cały czas liczyć na miejsce w bufecie,
czasem trzeba tak po chrześcijańsku odbić się od drzwi.
- A co ma chrześcijaństwo z tym
wspólnego ? Zapytałem lekko poirytowany
- Ono uczy pokory.
- Pokory to u mnie potąd –
zaznaczyłem wskazującym palcem poziomą linię na wysokości czoła.
- No to jeszcze trochę miejsca
zostało.
- Liczyłem, że te parę lat coś
znaczy.
- Toś się przeliczył drogi
przyjacielu.
Nie był moim przyjacielem, ale pomimo
irytacji wprowadzał jakiś pierwiastek spokoju do mojego nerwowego
osądu aktualnej sytuacji.
- Powiedz mi ale tak szczerze, mieli
taki obowiązek?
- No nie mieli
- Nie mieli i nie zaprosili. Czyż to
nie zamyka tematu ?
No niby tak. Ale tak, żeby ochroniarz
drzwi przed nosem ciach ?
- A jak byś chciał inaczej? Długiej
wypowiedzi w trakcie której ktoś narazić się może na twoją
ripostę?
- Mnie by wystarczyło, Jakoś cię
kurwa nie lubię.
- Miej umiar. Nie każdy z byle powodu
używa tego wulgarnego określenia. No a bez niego, przyznam
szczerze, wypowiedź nie ma takiej mocy.
- Oj panie Rzecki - pomyślałem -
świat Pana zmienił. Może i czas by zmienił mnie.
Odblokowałem smartfona.
Kontakty – wybierz – edytuj –
usuń.
Potwierdź.
Chwilę trwało zanim nacisnąłem - OK
- Załatwione - powiedziałem ni to do
siebie ni to do starego subiekta.
Jego już jednak nie było przede mną.
W głębi ulicy zobaczyłem oddalająca się postać. Szedł lekko
utykając, widać było jednak ciągle ten czarny płaszcz, kapelusz
i śnieżnobiały szalik oddzielający od siebie obie części
garderoby.
Wstaje idę i nie odwracam się. Minę
tylko ten baner i ten parkan pomalowany na granatowy kolor.
Boże jak irytuje mnie ten kolor
Przystanek i jakby na żądanie jest
potrzebny tramwaj.
Kiedy rozsunęły się drzwi i stanąłem
na stopniach przedniego pomostu, usłyszałem znajome
- No Panie Antoni, coś się pan szybko
dzisiaj uwinął.
- Tak jakoś wyszło.
Zająłem miejsce, a tramwaj ruszył.
Jeszcze dwa przystanki dalej walczyłem ze sobą by nie odwrócić
głowy. To była jedna z niewielu walk ze sobą które wygrałem.
Patrzyłem tylko za odjeżdżającym
wagonem. Długo jeszcze w mroku wieczora majaczyły mi jego tylne
światła. Potem znikły a ja zostałem sam w ten parny lipcowy
wieczór.
Sam jak ten... Nie znalazłem
odpowiedniego porównania.
Nic już nie będzie takie jak było
wczoraj.
No pewnie, że nie będzie bo nie liczy
się wczoraj. Liczy się tu i teraz. Liczy się też jutro ale to już
niekoniecznie.
Nie do końca wiem, co o Twoim wpisie myśleć. Językowy majstersztyk - to pewne. Ale jakoś bardzo smutno mi się zrobiło. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCzasem trzeba dostać takie "wypowiedzenie', żeby było lżej iść do przodu. Są rzeczy, które ciągną się i ciągną, nie potrafimy przerwać tego, a przecież wcale nie oznacza to, że te rzeczy są dla nas dobre. Jeszcze trochę się myśli, a potem cała sprawa niknie. Bywa, że od razu jest lżej, bywa, że trochę boli. A jeszcze potem zaczynamy dziwić się, że w ogóle coś takiego w naszym życiu zaistniało.
OdpowiedzUsuńNo i kwestia tego przyzwyczajenia. Coś w rodzaju imperatywu. Robi się, bo się jest przyzwyczajonym, bo to powtarza się co roku, dlatego trzeba.
Czytam i myślę. Oto pochwała dla autora. Skończyłam czytanie i nadal myślę. To już druga pochwała. Jak uporządkuję myśli to dodam może i trzecią...
OdpowiedzUsuńLiczy się jutro, albo i nawet pojutrze, bo znowu coś napiszesz i poruszysz czułe struny i skłonisz do rozmyślań
OdpowiedzUsuńNie chcieli, to stracili. Sami sobie są winni, a o nich samych natychmiast zapomnieć. Bez Ciebie nie istnieją.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
prawie jak w "Mistrzu i Małgorzacie"
OdpowiedzUsuńZdumiewające, że ów broniący przystępu pozostał nieprzekupnym...:) Chyba, że nie próbowałeś...:)
OdpowiedzUsuńKłaniam nisko:)
Pal diabli cel, droga była interesująca.
OdpowiedzUsuńZrozumiałam to jako tekst dedykowany, chociaż pełen symboli i Twoich własnych odniesień.
OdpowiedzUsuńNajpierw myślałam, że jedziesz do pracy, bo mijałeś tę starszą panią, jak zwykle, jechałeś tym samym tramwajem... A potem nagle ten bal.
Rozumiem, że pożegnałeś się z kimś, a raczej on z Tobą, bez uprzedzenia.
Wielka niespodziewana przykrość Cię spotkała, aczkolwiek umiałeś to napisać w piękny i porywający sposób.
iw nadal ta sama, chociaż w nowym miejscu