28 kwietnia 2014

Kaptur pod wiatą

Nie idzie mi bynajmniej o element bluzy, zaciągnięty mocno na oczy i wzbudzający nawet w moim przedziale wiekowym lęk przed nieznanym. Idzie o znane, które przyjąłem bez lęku. Kilka dni temu zawitała w naszym domu nasza przyjaciółka z Francji. Przyjechała razem ze swoją siostrą by między innymi w tę ostatnią kwietniową niedzielę, razem z Polakami dzielić radość z wyniesienia na ołtarze naszego rodaka. Zawstydziła mnie tym trochę, bo my tutaj po polsku albo wpadamy w amok, albo z centymetrem mierzymy zasługi,próbując oddzielić te polityczne od religijnych. Awantura z sejmowych korytarzy przeniosła się w media i jedyna moja nadzieja w tym, że ona umie po polsku ale raczej słabo. Nie chcę się tutaj stawiać po żadnej ze stron okolicznościowego konfliktu, ale podziwiam tę ich czystą radość bez odrobiny ideologii. My Polacy wszystko chyba musimy unurzać w polityce.
Póki co jestem skazany na zmianę godzin oraz nazw posiłków, bo wiadomo gość w dom Bóg w dom, a dodatkowo historycznie to my Polacy mamy do Francuzów dziwną słabość. Poza tym niewielu już pozostało takich których z czystym sumieniem nazwać możemy przyjaciółmi, a ta przyjaźń trwa już trzydzieści lat. Nasza przyjaciółka przyleciała samolotem i na lotnisku wynajęła samochód którym via Katowice przyjechała na moją wieś pod Wieliczkę. Dlaczego przez Katowice? Bo zaraz za lotniskiem źle sobie skręciła na rondzie i nim dotarła do niej świadomość błędu, minęła bramki na autostradzie. Spytacie dlaczego nie skorzystała z nawigacji? Mąż wynajmując samochód on line nie zaznaczył opcji – „nawigacja” bo wymagało to dodatkowej opłaty. Taka drobna oszczędność, ale oszczędnością i pracą ludzie się bogacą, nasz przyjaciel jest zaś niesłychanie pracowity. W samej firmie samochodowej też nastąpiły jakieś zmiany, bowiem zamiast Clio podstawiono jej nowiutkie Reanault Captur. Pojazd który na liczniku nie miał nawet tysiąca kilometrów, pachniał nowością i pomalowany był w kolorze niebieski metalic z białym dachem. Ten dach to nawet nie był taki biały, bardziej jak kość słoniowa. Samochód zaparkował na moim miejscu pod wiatą, a ja w sobotę zawiozłem je do Kopalni Soli w Wieliczce. Dzień wcześniej zwiedzały Sanktuarium w Łagiewnikach, łapiąc się przy okazji na krótki wywiad w Telewizji Kraków. Tak to towarzysząca im moja teściowa została celebrytką. Niektórzy to mają szczęście. Oprócz wizyty w kopalni, nasze Francuzki zaplanowały sobie wizytę w Wadowicach, gdzie zamierzają przeżyć tę niedzielę. Aby uniknąć zbytniego błądzenia postanowiłem wspomóc je swoją nawigacją. Kupiłem ją kilka lat temu i aktualizuję raz na dwa lata. Robię to lege artis, ponieważ jestem zwolennikiem poszanowania praw autorskich. A cena aktualizacji pozwala na moją uczciwość wobec prawa. W tym akurat moi Francuzi zgadzają się ze mną całkowicie. Kiedy tak montowałem moją przestarzałą Mantę z nietrzymającym akumulatorem we wnętrzu nowiutkiego pojazdu, zauważyłem centrum sterowania w postaci ekranu dość sporego tabletu wkomponowanego w deskę rozdzielczą. Uruchomiłem go, zaskoczył. Najpierw zagrało radio a zaraz po chwili odkryłem ikonkę menu w która zaraz wszedłem.
Była i nawigacja. Nacisnąłem palcem gdzie trzeba i już za chwilę pojawił się ekran nawigacji. Wybrałem Wadowice i adres. Pokładowy komputer zaplanował drogę. Zadziałało. Menu było w języku angielskim, ale już po chwili ustawiłem wszystko na język Asterixa i Obelixa. Oczywiście tego drugiego jeszcze przed tym gdy poprosił o azyl w pewnym dużym słowiańskim kraju na pograniczu Europy i Azji.
Jaki byłem bardzo dumny z siebie, kiedy wróciłem do domu by o swoim odkryciu poinformować C... .
Była mocno zdziwiona, bo przecież wyraźnie mówiono, że nawigacji nie będzie i w chwili zagubienia na autostradzie to mąż poprzez telefon z południa Francji ratował ją z opresji.
Ustaliliśmy, że i my nie będziemy o tym wspominać szanownemu małżonkowi.
I tu uświadomiłem sobie, że ludzie szeroko rozumianego zachodu przyjmują na serio to co im się mówi lub pisze. Konformistycznie wypełniają polecenia, zakazy i nakazy, a niektórzy mówią, że w tym tkwi właśnie źródło gospodarczego sukcesu zachodniej Europy.
My Polacy tak mamy, że lubimy sprawdzać. Na tym sprawdzaniu raz wychodzimy lepiej raz gorzej, ale bilans się równoważy
Czy ktoś uwierzył w napis „świeżo malowane”? Trzeba chociaż koniuszkiem palca sprawdzić czy to prawda, a jeżeli tak, to jaki jest stopień tężenia farby? To akurat przykład kiepskiego zysku.
Kto jednak wierzył w czasie PRL-u w napis:.
Biletów brak.
Mięsa brak
Cukru brak
czy w końców - Wódki brak
Zapytać, sprawdzić. Cóż to szkodzi spróbować?
Na drzwiach mojego biura wisi napis - Czynne od 8 do 16. Zupełnie nie przeszkadza to klientom, by już dwadzieścia minut wcześniej próbować wejścia. W końcu to ja jestem głupi przychodząc do pracy pół godziny wcześniej. Nadgorliwość jest w końcu gorsza od faszyzmu
Sam zresztą robię to samo, próbuję pomimo wyraźnej pisemnej informacji.
Czasem przynosi to doraźne i wymierne efekty. Kiedyś w hotelu Sofii pomimo pisemnej informacji, że niektóre kanały TV są zakodowane i dostępne jedynie za dodatkową opłatą, nie uwierzyłem, sprawdziłem i wygrałem. Ktoś go nie zablokował po poprzednim lokatorze i miałem darmowe filmy przez cały okres pobytu. Nie o filmy jednak szło, bo te nudzą już po pięciu minutach jednostajnej akcji a o zwycięstwo nad systemem. W tym wypadku moje nad owym bułgarskim hotelem.
Trzeba więc sprawdzać i jeszcze raz sprawdzać.
A może my mamy coś takiego przewrotnego w genach? Patrzymy na napis - nieczynne- i zaraz mówimy – ale nie dla mnie.
Ech my, sieroty po PRL-u.

32 komentarze:

  1. Tak jest! Należy sprawdzać! Jak na płocie jest napisane "dupa", należy napis pogłaskać i wbić sobie drzazgę, żeby zadać kłam oszczerczej propagandzie! :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy wulgaryzmach sprawdzam raczej pisownię.
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Vulpian de Noulancourt28 kwietnia, 2014 15:28

    Ostatnio widziałem na murze napis "Pszemeg koham cie!", więc miłość też nie zna granic.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ileż w tym poezji, a jaki ładunek emocjonalny.
      Pozdrawiam

      Usuń
  3. to mi przypomniałeś, że do żelaznej trasy dla gości trzeba włączyć Łagiewniki:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też jestem za Łagiewnikami, zwłaszcza w normalny dzień. Koniecznie trzeba zalliczyć wjazd windą na wierzę widokową i zabbrać ze sobą jakiś utrwalacz widoków

      Usuń
  4. A tak, Łagiewniki wyrastają na główną atrakcję Krakowa. Nawet okno na Franciszkańskiej mniej jest popularne. Czekam tylko kiedy obok Sanktuarium stanie cukiernia z kremówkami.
    A cecha niedowierzania napisom jest faktycznie naszą narodową...Hmmm, przywarą czy zaletą? Przez wiele lat obserwowałam potencjalnych klientów sklepu, do wnętrza którego pilnie zaglądano poprzez zamkniętą na kłódkę kratę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kremówki w Łagiewnikacj ju są. Jest tam taka kawiarenka.
      Pozdrawiam

      Usuń
  5. Nie zauwazalam tego, ale masz racje :-)
    A captura to mi Pragmatyk kupi jak w totka wygra to sobie nawigacje sprawdze :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najważniejsze że złożył taką deklarację.
      Oglądam go, takie fajne małe autko.
      Pozdrawiam

      Usuń
    2. Sąsiadka sobie testuje Captura, ale mówi, że automatyczna skrzynia biegów jest trochę powolna w myśleniu...

      Usuń
  6. Oj, tak; nasza peerelowska spuścizna "odpowiednio" na przyszłość nas uposażyła:-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I jest równocześnie dobrym wytłumaczeniem prawie wszystkiego.
      Pozdrawiam

      Usuń
  7. Tylko czy to aby spuścizna peerelowska? Raczej odwieczna, bo za każdym razem jak nam tłumaczono, że się nie da, to my jednak jakieś powstanie, bo a nuż się tym razem uda? A jak czegoś zakazano, to przecie lepszej temu reklamy poczynić nie było można...obojętne, czy to szło o jakie xięgi, napitek czy jakie małe grzeszki:)
    Kłaniam nisko:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Możliwe.
      W końcu to Ty jesteś fachowcem od historii naszej najjaśniejszej.
      Pozdrawiam

      Usuń
  8. Moja niemiecka koleżanka też była akuratna na początku pobytu u nas, potem nabrała polskich cech i szło jej świetnie, ciekawe, czy wykorzystuje nabytą wiedzę w swej ojczyźnie. Co do beatyfikacji, nie miałam sił dochodzić, o co awantura polityczna była, wstępnie założylam, ze porażka i żenada, jak mawia młodzież. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mi się udzielają "młode" powiedzenia. Nie wiem czy się martwić czy nie.
      Pozdrawiam

      Usuń
  9. To "coś przewrotnego w genach" bardzo podoba się i wzbudza podziw poza granicami naszego kraju. Dla Polaka nie ma, że się nie da, albo czegoś nie potrafi wykombinować. Polak potrafi - to brzmi dumnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak to przydająca się cecha. Pomaga radzić sobie w życiu
      Pozdrawiam

      Usuń
  10. Patrzymy tylko na swój czubek nosa. Polak potrafi, Niemiec potrafi, Norweg potrafi, nawet Francuz potrafi ... potrafienie nie jest wybitną cechą polską!
    W przypadku 'kapturowym' to były 'kobieto-baby i może nawet blondynki, a one i nowe oprogramowanie to dwie wielkie sprzeczności :D. Nie bardzo zrozumiałe czy to Francuski z odzysku czy 'sfrancuzione' Polki :), choć może i to jest bez znaczenia, przynależności płciowej to wszystko podlega.
    :D :D echo echo echo :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja od czasu regularnego kontaktu z Francuzami z dziada pradziada dalej jestem skłonny uważać że cywilizacja zachodnia ma w głębokim poważaniu wszelkie takie mówione i pisane ustalenia. No może poza 1939r rokiem, ale to już historia.

      Usuń
    2. Cywilizacja zachodnia szuka tzw 'świńskiej dziury' w prawach a wtedy oho ho, jak nie znajduje to sie podporządkowywuje bo to mniej bolesne niż radzić sobie jak góral czyli buta zawiązywać glistą :D. A historia to spuścizna, no nie?

      Usuń
  11. Wszystko najlepiej sprawdzać dobrze.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  12. Klik dobry:)
    Z tym sprawdzaniem różnie bywa. Czasem korzystniej jest sprawdzić, innym razem lepiej uwierzyć.
    Na plaży widniała tablica: "Podwodny prąd wsteczny! Zakaz kąpieli!". Pewien turysta sprawdził i już nigdy z morza nie wyszedł. Zdziwiło mnie tylko, że był to Niemiec.

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A może to była to tylko zakamuflowana opcja niemiecka?
      Pozdrawiam

      Usuń
    2. Hi, hi... Na to wygląda.

      Usuń
  13. Dziękuję za odwiedziny i będę częściej zaglądać,ciekawy blog.

    OdpowiedzUsuń
  14. Zachwycił mnie ten R. Capturek, zwłaszcza felgi. Ale ta cena !!!!
    To cecha inteligencji prostej, dzxiecięcej - wszyscy mówią i piszą, że się nie da a jeden nie wierzy i mu się udaje.

    OdpowiedzUsuń
  15. Ta cecha sprawdzania to nasza własna słowiańska dusza, rogata i nie poddająca się. Ale też ma ona swoje złe strony, niesubordynacja, cwaniactwo, korzystanie bez chęci własnego wkładu. My się uczymy od zachodu ale i Zachód ma się czego uczyć od nas. :)
    A ja sprawdzam i nie zakładam z góry BO. Np. w pociągu, jechałam z koleżanką, na korytarzach stoją a ja przepychając i zaglądając do przedziałów, pytałam czy są wolne miejsca i już w trzecim przedziale znalazłam dwa miejsca wolne. Ludzie stali w przejściach, bo zakładali że nie ma skoro stoją na korytarzach - znaczy się nie ma. :) Zakładanie że coś jest takie BO .. wielokrotnie się nie sprawdza.:)

    OdpowiedzUsuń
  16. Z tymi zmianami w firmie wynajmującej pojazdy to coś jest na rzeczy. Zaintrygował mnie ten watek, bo my podczas ostatniego pobytu we Francji (Prowansji), też zamiast jakiejś taniochy na czterech kołach bez nawigacji ( wzielismy jak twój znajomy Francuz wersje oszczędną) dostalismy nówkę Renówkę, dość duzy samochód (jak to kobieta, marki nie pamietam) ze wszystkimi mozliwymi gadzetami w środku (ten duzy ekran zapamiętałam) z może 200km przebiegu na liczniku. I to wszystko w cenie tej taniochy co chcielismy wypozyczyć.Hmmm, Może to jakaś akcja promocyjna na większa skalę...

    OdpowiedzUsuń