Powróciłem do codzienności.
Codzienność zaskrzeczała awarią zamka przy służbowych drzwiach
wejściowych. Wszystkie narzędzia niezbędne do naprawy znajdowały
się dokładnie z drugiej strony feralnych drzwi. Dodatkowo, nad
wszystkim czuwał uzbrojony alarm i gotowa do działań grupa
operacyjna firmy ochroniarskiej. I tak pracownicy mieszali się z
klientami, a wszyscy dawali dobre rady - jak objeść złośliwy
zamek. Wspólnymi siłami sąsiadów którzy pożyczyli część
narzędzi i klienta który w bagażniku wiózł przypadkowo,
całkiem nowiutkie wiertła, po około pół godziny udało się
wejść do środka. Skwitowałem to krótkim – kolejna spóźniona
poranna kawa. Nie było zresztą czasu jej wypić, ponieważ zewsząd
wypełzli interesanci i sprawy do załatwienia. Dwa dni urlopu z
okazji ślubu syna poszły się paść i przyszło nadrabiać braki w
dokumentacji. Wszystko spowodowane zastępstwem z przysłowiowej
łapanki. Gdzieś koło południa, kiedy dopijałem resztki zimnego
płynu naszło mnie na wspominki.
A więc to już od dwóch dni jestem
teściem.
Jeszcze w piątek ganiałem za czymś
tam i na szybko sklejałem coś do czegoś. A teraz już po
wszystkim.
W sobotę od rana, przez nasz dom, dom
rodziców Pana Młodego przewijała się fryzjerka i wizażystka, z
pudłem pełnym kolorowych pędzelków i pudełek z tuszami. Na taki
widok każdy zdrowo myślący mężczyzna chowa się w jakimś
odległym kącie mieszkania.
Uczyniłem taki unik, mając się za
zdrowo myślącego. Wypolerowałem jeszcze raz buty i skompletowałem
części garderoby. Pasowały do siebie jak trzeba. Żona po tych
wszystkich make - upach i w świeżo dopasowanej kreacji też do mnie
pasowała.
A może to było odwrotnie i to ja, po
raz pierwszy od dłuższego czasu nie w jeansach, pasowałem do niej?
W ostatniej chwili pojawiła się też
teściowa. Tworząc bandę trojga udaliśmy się do domu Panny
Młodej, na tradycyjne błogosławieństwo. Tam też po raz pierwszy
zobaczyliśmy młodych w kreacjach ślubnych. Wyglądali
fantastycznie. To jednak dobrze zobaczyć dopiero efekt starań i
przymiarek.
Powiedzieliśmy parę patetycznych
chociaż pięknych życzeń i wszyscy skierowali się do wyjścia.
Przecież w kościele Wielebny już zacierał ręce, z nadzieją
nową komórkę społeczną i rodzinę katolicką, bo to przecież
ślub konkordatowy.
Kiedy byliśmy przed domem w
oczekiwaniu na wyjście Młodych, żona podniosła wzrok do góry i
krzyknęła
– Spójrz do góry!
Pod dom podjechała właśnie czarna
dyplomatyczna Czajka. Kiedyś woziła sekretarzy komitetu, teraz
młodych roześmianych i odważnych ludzi. Do ślubu kościelnego, co
jest swego rodzaju chichotem historii.
Słońce wyszło za delikatnej chmury,
oświetlając te początki wspólnej drogi, niezbyt gorącym, a
raczej dodającym optymizmu światłem. Na niebie zaś,dokładnie nad
samym domem krążył bocian. Leciał skądś – dokądś. Zatoczył
dwa koła na domem Młodych, po czym powrócił do swoich zajęć.
- Ciekaw jestem jaka agencja je
wynajmuje – zażartowałem.
- To chyba dobra wróżba na ten dzień
– dodała żona.
Była to pierwsza, ale z pewnością
nie ostatnia dobra wróżba tego dnia
- Wyprzedziliśmy sunącą z godnością
Czajkę i skierowaliśmy się do kościoła.
Tu oczywiście powitanie rodziny, która
się zdecydowała i znajomych których zapraszaliśmy.
Nosząc w butonierce czerwona różę,
taką sama jak drugi teść czułem się kimś ważnym. W końcu było
to i moje święto. Uwieńczenie decyzji i działań sprzed lat ponad
trzydziestu. I tak smakował ten dzień od początku, niczym dojrzała
trzydziestoletnia whisky, przechowywana z należytą ostrożnością.
I tylko oczy zrobiły mi się wilgotne,
gdy młodzi składali sobie małżeńską przysięgę.
Żona pociągała nosem już od wejścia
Młodych do kościoła. A dziewczyna mojego młodszego syna
poprosiła o chusteczkę zaraz potem.
Nastrój tworzyły kościelne organy i
obój, do tego jakiś anielski głos. Było niezbyt długo i
treściwie.
Po wyjściu z kościoła, na Młodych
posypały się płatki róż, bo ryżu ksiądz proboszcz zabronił.
Teściowa zorganizowała więc tych
płatków tyle, że można by było załatwić cztery śluby i
procesję w około krakowskiego rynku. Potem w ruch poszły
jednogroszówki, a ktoś kto nie zna tamtejszego proboszcza sypnął
ryżem. Życzenia, życzenia, życzenia.
A potem zwaliliśmy się do pewnego
podkrakowskiego dworku, gdzie była organizowana część
artystyczna.
Po żwirowej alejce, pod budynek
podjechała limuzyna z której wysiedli mąż i żona, czyli jedno
już ciało w dwóch osobach. Przyjęli chleb i sól oraz wraz z
innymi wypili kieliszek szampana. Rzut szkła za siebie i śmiech.
Bo chociaż oba kieliszki rozbiły się na szczęście w drobny mak,
Młoda Żona trafiła w kamienne płytki, a Młody Mąż trafił
wprost w wypolerowany na najwyższy połysk bagażnik Czajki.
Śmiał się nawet kierowca tej
limuzyny i na chwilę chociaż powstrzymał się, by nie rzucić
się do klapy i analizować ewentualne uszkodzenia.
A potem do stołu, według rozpiski
jak na wczasach w Jastarni.
Młodzi dwoili się i troili, aby
dobrać przy stole osoby – rodzinnie oraz wiekowo. To też się
chyba udało.
A że zadanie było trudne, niech
świadczy przekrój gości. Od zdobnej w elegancki kapelusz
emerytowanej pani mecenas, do ubranego w czerwone jeansy, białe
trampki i oryginalną biało niebieską koszulkę rosyjskiego
marynarza, nauczyciela na kilkanaście lat przed emeryturą. Wino
białe, węgierskie i czerwone z Południowej Afryki. Oba bardzo mi
odpowiadały. W końcu sam brałem udział w wyborze. Nie mogłem
jednak pogrążyć się w degustacji z kilku powodów. W końcu
jestem ojcem pana młodego, po drugie następnego dnia przyjdzie
jeździć samochodem, a po trzecie żona na wózku. Ten ostatni powód
jest najbardziej błahy, ponieważ kobieta mojego życia była
wyluzowana i szalała na sali bankietowej jak i na parkiecie.
Korzystał z tego kamerzysta i pani fotograf, która co rusz
pstrykała zdjęcia moją żoną w akcji. Powiem uczciwie, że tego
luzu to jaj jej zazdrościłem, ponieważ sam nie wyluzowałem się
do tego stopnia, aby samemu pójść w tany.
Trwam w takim zamkniętym kole - nie
lubię bo nie umiem. Nie umiem bo nie lubię. Sam namawiam jednak
własne dzieci, aby nie dziedziczyły tej skłonności po mnie.
Starszy pokazał, że nie jest na tę
taneczną bierność skazany.
Na pierwszy taniec wybrali walc z Ziemi
Obiecanej. Oczywiście z choreografią. Wśród burzy braw i łez
wzruszenia, sunęli po parkiecie w rytm melodii z mojego ukochanego
filmu. Egoistycznie przyjąłem to jako ukłon w moją stronę. A
jednak można tańczyć nawet z moim nazwiskiem.
A potem wszyscy już kręcili się, bez
względu na gatunek granej muzyki.
Mój francuski przyjaciel, który nie
był w Polsce ponad pięć lat, nie mógł nadziwić się, że o
takiej późnej porze w wiaderkach z lodem leżały zakręcone
butelki pełne wódki.
- Ale w Polsce zmieniło się za te
kilka lat.
Po pierwsze większość przyjęła
opcję winną. A po drugie, może tego nie zauważamy, może nie
chcemy, ale idziemy do przodu.
Okazało się, że w tamtej rodzinie
było również kilkoro francuzów. Mogli więc spokojnie stworzyć
frankońskie kółko zainteresowań.
Siłą wyrwałem z objęć zabawy moją
żonę. Ktoś w końcu powinien panować nad czasem.
- Jest czwarta trzydzieści – idziemy
spać.
Poszła niechętnie, bezszelestnie
sunąc kołami po dębowej podłodze odrestaurowanego dworku.
Pełen wrażeń spałem raptem dwie
godziny i przed siódmą powróciłem do życia.
Prysznic, świeże ubranie i byłem
powtórnie otwarty na świat.
Zestresowałem tylko panią drzemiącą
na recepcji.
Koniecznie chciała mi zrobić kawę, a
ja chciałem tylko pospacerować po alejkach starego parku.
Otworzyłem sobie samodzielnie dworek i poszedłem w dal żwirową
aleją. Nie wiem czy to chęć życia, czy emocje nie pozwalały mi
spać. Ważne, że chłonąłem chłód poranka pełnymi płucami
zachwycając się okolicą. Zauważyłem też pewne drobne
niedociągnięcia w remoncie. Takie zawodowe skrzywienie.
Śniadanie na tarasie i wyjazd, tylko
po to by zmienić ubranie i pojawić się na niedzielnym obiedzie
między rodzinnym. Niektórzy nazywają to również poprawinami.
Wszystkie punkty odhaczone. Wszystko
udało się bez wtopy. Mogliśmy więc cieszyć serce widokiem
szczęśliwych dzieci. Naszych dzieci.
A człowiek to taki dziwny jest jak
nieszczęśliwy to płacze i jak szczęśliwy tez płacze.
Gratulacje na nowej drodze życia, Teściu!
OdpowiedzUsuńDziękuję. I jeszcze dochodzę do siebie
UsuńTeż tak masz, że łzy na wierzchu?
OdpowiedzUsuńAle ulga, że się udało wielka co?;)
Należę do tych co się szybko wzruszają . A więc i głos się lamie i oczy wilgotne
UsuńAle to żadne wstyd nawet dla faceta.
Poza ty masz rację - ulga
Pozdrawiam
dziękuję Ci za podzielenie się z nami tak ważnym zdarzeniem, dobrze czytać o szczęściu
OdpowiedzUsuńJeszcze lepiej w nim uczestniczyć choć przez chwilę. Miło mi o tym pisać. Pozdrawiam
UsuńTak, człowiek , to jeszcze zawsze psioczy czy jest mu dobrze, czy jest mu źle.Ech! Chciałoby się rzec: i ja tam byłam, miód i wino piłam...ale może innym razem. Pozdrawiam, Hanula
OdpowiedzUsuńPS I po co było się tak nakręcać? Skoro i tak musiało się wszystko udać, i po co ja się pytam...chyba dla zasady.
PSS A zamek widocznie nienaoliwiony...i się zaciął. Może w pracy nie zachowałeś się jak świeżo upieczony teść:)
Jak nie będziesz panikować to zaraz ktoś powie że ci nie zależy.
UsuńA potem sam przekonuje się do tych nerwów i wszystko żyje własnym już życiem
A do tego zamek nie był używany. Zastępca jakimś cudem go zamknął bo nie wiedział, że się tego nie robi
Pozdrawiam
Bajka, eh rozmarzyłam się :-)
OdpowiedzUsuńNa zdrowie.
UsuńPozdrawiam
Świekrem, Mospanie, świekrem:))
OdpowiedzUsuńKłaniam nisko:)
Niech i tak będzie.
UsuńPozdrawiam
Tu (u-nasz-w-swirowku.blog.onet.pl). No i pięknie było i dobrego omenu nie zabrakło - czyli szczęście na całej linii.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Mirek
No było było
UsuńPozdrawiam
Też się wzruszyłam ... :)
OdpowiedzUsuńI niech im się szczęści. Cieszę się, że ta jedna z najważniejszych w życiu impreza była tak wyjątkowo udana i wszystko się udało :)
pozdrowienia teściu!
Dziękuję za życzenia.
UsuńPozdrawiam
Pięknie opowiedziane :-)
OdpowiedzUsuńMiło mi to czytać.
UsuńPozdrawiam
Cześć Antoni
OdpowiedzUsuńTak to fajnie opisałeś, że chyba polubię śluby ;) Pozdrawiam, JerryW_54
Dzięki
UsuńNo wiesz śluby własnych dzieci, jeżeli nie jesteś gderliwym rodzicem z reguły bywają ładne
Pozdrawiam
A jakbyś tak jednak podegustował, to ruszyłbyś w te tany? Czy zaciętym antydanserem? ;)
OdpowiedzUsuńGratuluję Antoni nowej roli w życiu i życzę, byście oboje z Małżonką zyskali z miejsca szczere i zasłużone miano (drugich) rodziców, a nie tylko teściów :)
Dziękuję za życzenia.
UsuńFakt, że na przeszkodzie w pełnym wyluzowaniu stanęła rozsądna degustacja, ale jakże by mogło być inaczej na ślubie własnego dziecka.
Pozdrawiam